Forum www.armagedonuczas.fora.pl Strona Główna www.armagedonuczas.fora.pl
NIEZNANY ŚWIAT,PRZEPOWIEDNIE.PIĄTE SŁOŃCE,ROK 2012,REINKARNACJA, KONSPIRACJA,MEDYCYNA ALTERNATYWNA, ENERGIE ITP.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

POWIEŚĆ pod tytułem KRONIKA SILNIEJSZYCH
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.armagedonuczas.fora.pl Strona Główna -> „PIĄTE SŁOŃCE”
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 3:45, 06 Gru 2012    Temat postu: POWIEŚĆ pod tytułem KRONIKA SILNIEJSZYCH

Tę książkę dedykuję mojej żonie, Danucie
Która nadal pozostaje, mym monarchą.
Teraz jest ona moim przyjacielem,
choć kiedyś, jako jednego ze swych
poddanych, nawet nie dostrzegała.



KRONIKA SILNIEJSZYCH


QUIA NOMINOR LEO



( 1 ) „Gdy, na wysokości niebo nie miało imienia,
A ziemia poniżej nie była jeszcze nazwana;
Istniał tylko APSU, ich pierwotny rodzic,
MUMMU i TIAMAT - zrodziła ich wszystkich;
Ich wody były razem zmieszane.


„3. I rzekł Bóg: Niech stanie się światłość.
I stała się światłość.
4. I widział Bóg, że światłość była dobra.
Oddzielił wtedy Bóg światłość od ciemności.”


I stało się, że Eros rozpalił płomień miłości
w sercach Mroku i Nocy.
I narodziła się Jasność i Dzień radość
powstającego świata, a w raz z nim
nimfy Hesperydy.




( 2 )
„Dam światu pokornego prymitywa;
Będzie zwał się Człowiek Ziemi.
Stworzę prymitywnego robotnika;
Powołam go do służby bogom,
Żeby mogli odetchnąć.”



„26.Potem rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka
na obraz nasz, podobnego do nas i niech panuje
nad rybami morskimi i nad ptactwem niebios,
i nad bydłem, i nad całą ziemią, i nad wszelkim
płazem pełzającym po ziemi.”



Kiedy Prometeusz postanowił stworzyć ludzi,
którzy mogliby cieszyć się darami ziemi.
Wziął grudkę gliny, zwilżył ją wodą,
i ukształtował w swych boskich palcach człowieka.
A na prośbę Prometeusza boska Atena tchnęła
życie w martwe ciała ludzi.





( 3 )
„Mój ukochany spotkał mnie,
cieszył się mną, cieszył się wraz ze mną.
Brat powiódł mnie do swojego domu,
położył mnie na słodkim łożu.
Mój brat o najjaśniejszym obliczu
W zgodzie ze mną pieścił mnie językiem
Pięćdziesiąt razy”

„11. Abraham zaś odpowiedział: Powiedziałem sobie:
Zaiste, nie ma bojaźni Bożej na tym miejscu i zabiją
mnie z powodu żony mojej.
12. Zresztą ona jest naprawdę siostrą moją, jest córką ojca mojego,
choć nie córką matki mojej; pomimo to została żoną moją.”


Gdy Dzeus osiągnął męski wiek, musiał stanąć do walki
Ze swym ojcem Kronosem. Kiedy więc Rea podała mężowi napój wymiotny,
A gdy on wypluł ze swego wnętrza, najpierw ów głaz, który Dzeus cisnął w dolinę
Pytho gdzie ludzie ustalili w nim pępek Ziemi, następnie z trzewi Kronosa wyskoczyła
Piątka Dzeusowego rodzeństwa Posejdon, Hades i trzy siostry Dzeusa Hestia jak i dwie późniejsze jego żony Demeter i Hera.





( 4 )
„Rzuć okiem mój przyjacielu na wygląd tej ziemi!
Kraj w dole przeobraził się w zmarszczkę.
Przestwór morza w koszyk do chleba.
Kiedy podnieśli go w górę na trzecie beru,
Orzeł mówił do Etany:
-Patrz, mój przyjacielu, jak wygląda ta ziemia!
Ta ziemia zmieniła się w dołek ogrodnika”
„W końcu, gdy się rozejrzałem wokół, Ziemia przepadła,
i nie mogłem sycić oczu morzem szerokim.”


„Patrzyłem, a oto była tam istota podobna do postaci człowieka;
w dół od tego, co wyglądało na jego biodra, było coś
co przypominało połysk stopu złota ze srebrem.
Wyciągnął coś w rodzaju ręki
i uchwycił mnie za włosy na głowie,
a duch podniósł mnie w górę między ziemię a niebo.


Gdy synowie Gai wdzierali się na Olimp Dzeus gromowładny
Nakazał swej córce Atenie, aby sprowadziła na Olimp człowieka.
Znał bowiem Dzeus wyrocznie przedwieczną odkrytą przed nim,
przez najmądrzejszego z bogów Prometeusza, że jedynie z pomocą
śmiertelnego bohatera przezwyciężą ataki.




( 5 )
„Kiedy planeta tronu nieba się rozjaśni,
nastąpią deszcze i powodzie.
Gdy Niburu osiągnie swoje perygeum,
Bogowie obdarzą pokojem;
Zmartwienia odejdą.”


„Pan i narzędzia jego grozy, aby zniszczyć ziemię.
Dlatego sprawi, że niebiosa zadrżą,
a ziemia ruszy się ze swego miejsca,
kiedy Pan Zastępów będzie przechodził
w dniu płomiennego jego gniewu.”


Gaja dała życie Gigantom, by oswobodzili dawnych bogów.
W ich żyłach płynęły krople krwi Uranosa, które zrosiły
niegdyś Ziemię, gdy spadał on w otchłanie Tartaru.
Pod potężnymi Gigantami drżała Ziemia, skały pękały.
Strach padł na wszystko, co wtedy żyło.



PRAWDA





Nieodgadniona prawdo - czy słowem czerstwym jesteś - przeszłości wspomnieniem.
Miłości Boskiej esencją - zbawiennym pragnieniem.
Czy do wieczności dążysz - czy kresu żywota.
-Pocieszasz nas czy uczysz - w swych prawideł splotach.
Niezmienna stale jesteś - i w przód przewidziana.
-Lub korzyść tobie sprawi - pozytywna zmiana.
Ślepą wiarą - pokorą kościelnych dogmatów.
Wiedzą tajemną - przenikania się Światów.
Czy karuzeli wcieleń - energią przeżytą.
Lub w nas Boskiej mocy - częścią nieodkrytą.
-Zgłębić ciebie nie sposób - czy liniałem zmierzyć.
-Jedyne, co mogę tylko - to w ciebie uwierzyć.
Gdy pragnień ostoją bywasz - i życia osłodą.
Lecz pchasz często do zbrodni - i jesteś niezgodą
-Zło i dobro na równi - trzymając w połowie
Jak noc i dzień pospoły - znajdują się w dobie.
-Ważna myśl w tym być musi - przemyślnie schowana.
Aby bez trwogi kroczyć - w zasad twych arkana.
Cierpień życia w pokorze - bagażu nieść brzemię.
Lub w trwaniach swych - raz po raz -gromadząc swe mienie.
-Po wielokroć odkryta - lecz wciąż nienazwana.
W tysiącach imion zawarta - a jednak nieznana.
-Tu to czy też w niebiesiech - szukam cię od nowa.
Jakby w przeznaczeń ciągu długim - tkwiła jakaś zmowa.
-Na wzór Syzyfa głazu - Atlasa udręki.
Zeusa zmartwychwstań wiecznych - i Chirona męki.
Wątroby Prometeusza - przez ptaka dziobanej.
Czy Pana smutnych westchnień do dziewic tysiąca.
-Gdy swą flecią muzykę w kniejach gra bez końca.
-Lecz nadejść kiedyś musi - wybawienia pora.
Gdy niestraszna już będzie - śmierci sucha zmora.
I narodzin bólu - już nigdy nie będzie.
-Gdy niby nigdzie - a będziemy wszędzie.
W każdej cząstce wszystkiego - będziemy spisani.
Nawet w życiu swym będąc – mało, komu znani.
-By koledż kończąc najwyższy - jak heros swe prace.
Na niebiańskim posłaniu - gwiezdne puszczać race.


PIRAEUS


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Czw 3:47, 06 Gru 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 7:57, 06 Gru 2012    Temat postu:

SŁOWO WSTĘPNE


Myślę, że gdybym nie napisał tej książki i tak zostałaby napisana - może kiedyś, przez
kogoś innego - może dane by mi było z nią się zapoznać. Zapewne powiedziałbym, że zawartymi w niej odpowiedziami zadaje ona jeszcze więcej pytań. Lecz zadawanie pytań nie jest wcale złe, tak jakby powiedziało to wielu, bo kto zadaje pytania, nie jest tym, kto nie wie, ale tym, kto wie, że nie wie, a to jest duża różnica. To, zdać by się mogło tak małe rozróżnienie, stawia nas w nieco innej pozycji do innych form życia, gdyż dowodzi chęci wiedzy, odwagi przezwyciężania formuł i dogmatów w drodze do poznania prawdy. A jest to właśnie to, co nazwałbym człowieczeństwem, bo homo sapiens jest nie tylko człowiekiem, ale powinien być człowiekiem myślącym. Jest to osoba zdążająca nie tylko do poznania otaczającego go świata, ale przede wszystkim swego miejsca w tym świecie. Ja już wiem, że wielu z tych ludzi, którzy stanęli na mej drodze życia, ma swoje cele. Często inne od moich dążenia, czy priorytety. Dlatego już nie staram się im narzucać swej woli, ani nie mam pretensji, że nie widzą tego co ja. Bo cóż, jeśli to nie oni, a właśnie ja jestem w błędzie? Albo jeśli prawda ma tak wiele swych oblicz, ile jest istot na świecie?
Książka, którą napisałem jest owocem 28 lat moich przemyśleń. I choć ktoś może powie,
tak jak słyszałem to już wielokrotnie, że nie jest moim zawodem lub specjalizacją, aby wchodzić do ogródka teologów, filozofów czy historyków, odpowiadam im - a czemu nie? Czyż moje ponad dwadzieścia lat studiów nad tematem są gorsze i powinny być mierzone w jakiejś innej skali niż ich lata nauki? Bo kiedy zajmiemy się etykietkami, prawami pozwalającymi mówić nielicznym przez innych nielicznych uzurpujących sobie prawo dawania głosu, to usłyszymy nie to, co byśmy chcieli, ale tylko to, co oni chcą nam powiedzieć. Niestety, niewielu chce pytać i mówić, częsciej ograniczając sie jedynie do słuchania. Może jest to wynikiem utartych poglądów, że trzeba uczęszczać do uniwersytetu, aby być studentem, że leczeniem może jedynie zajmować się pracujący w szpitalu lekarz, a najlepszym teologiem jest ksiądz. Nic bardziej mylnego, gdyż tłumacząc już nawet samą definicję o wiele starszych niż nasza cywilizacja określeń takich jak filozof, historyk czy na przykład artysta, okazuje się, że już w samym określeniu są one bardziej uwarunkowane jakimiś talentami czy zdolnościami niż dyplomami kończących pewne uczelnie osób.Tak, że czy to się komuś podoba czy nie, nie bójmy się odebrać ukradzionych nam praw do bycia ludźmi. Nie uczmy się wciąż zdezaktualizowanych teorii, ale poznawajmy fakty, które jak w zabawie w głuchy telefon, tym są bliższe prawdy im wcześniejszą ich wersję znajdziemy. Ja tak właśnie zrobiłem, i żeby zrozumieć to co mnie otacza, cofnąłem się nawet o eony czasu. Uznałem, że to jest najwłaściwsza droga, gdyż w „erze specjalizacji i komercjalizacji” naszego życia często jako taki pokorny student, nawet tych najbardziej utytułowanych uniwersytetów, będąc zobligowany lojalnością i widząc zaledwie wycinek sprawy, na pewno bym miał mniejsze szanse ujrzeć całe spektrum zagadnienia, którym się zająłem. Tak, jak wyuczony pewnych technik i trendów dyplomowany artysta często pozostaje tylko kopistą „Mistrza”, z którym w czasie studiów się utożsamił a nie integralnym twórcą. Moim zamiarem nie jest zabieranie komuś monopoli czy dyskredytowanie lat nauki i poglądów, intencją moją jest jedynie podzielenie się z innymi swoim rozumieniem historii świata na zasadzie luźnego dialogu. Z mojej strony w bardziej przyswajalnej formie opowieści niż nudnego pełnego wykresów, map, tablic, liczb, nazw i imion wywodu.
Niedawno moja pewna bardzo dobra znajoma uświadomiła mi, że większość ludzi czytając książkę czy oglądając film, koncentruje się na zawartej tam fabule, o ile oczywiście jest ona wartka i interesująca. Mało kto lubi napawać się treścią wywodu w stylu biuletynu statystycznego, gdzie w natłoku ważnych danych można nie zauważyć lub zgubić wiele istotnych informacji. To tak jak wybierając się na jakąś wycieczkę czasem dopiero po powrocie do domu, a często może dopiero oglądając zrobione na niej zdjęcia, okazuje się, że przeoczyliśmy coś ważnego, pięknego czy istotnego dla nas. Żałując, że nie byliśmy dość uważni, tylko w niewielu przypadkach decydujemy się na powtórzenie naszej wyprawy.
Tak, więc znajdując wiele racji w wypowiedzi owej znajomej i wiedząc jak mało przyswajalne było kilka moich poprzednich prób dotarcia do szerszego grona odbiorców, teraz wybrałem taką formę, w której starałem się poprzez przeżycia mych bohaterów spróbować przybliżyć pewne, jak mi się zdaje ważne, fakty. Swą powieść nazwałem „KRONIKA SILNIEJSZYCH” z pod tytułem „QUIA NOMINOR LEO”. „Quia nominor Leo” jest łacińskim zwrotem „ponieważ zowię się lwem” (usprawiedliwienie przemocy silniejszego; porównanie do. societas leonina.(z łaciny, „lwia spółka”, w której główną, lwią część korzyści przysądził sobie mocniejszy z partnerów prawem silniejszego)
Etym. - z bajki (1, 5) Fedrusa, (najprawdopodobniej Gaius Iulius Phaedrus bajkopisarz rzymski. ur. 15? p.n.e., zm. 50? n.e.). Podany przez lwa powód, dla którego należała mu się główna ("lwia") część łupu.). I właśnie w tym kontekście chcę przedstawić swego głównego bohatera jako kogoś, kto kiedy dowiaduje się o swej ponadludzkiej, ukrywanej przed nami wszystkimi sile (mocy) i utajonym intelekcie, staje się jak lew wśród naiwnych owiec, baranów i kozłów ofiarnych.
Tak jak wspomniałem wyżej nauczyłem się już, że jeśli nawet z jakiegoś powodu miałbym mieć szansę widzieć część dotyczącej mnie prawdy, może ona i na pewno jest odmienna od prawd innych. Nie wiem natomiast w jak dużym stopniu prawda ta może się zazębiać lub być pokrewna z życiem i dążeniami innych. Więc nauczony przeszłością w tym opracowaniu starałem się być bardziej uniwersalny co do aspektów prawdopodobnie dotyczących większości, jeśli nie wszystkich ludzi. Oczywiście wiem, że będą i tacy, którzy czy to ze strachu, przekory lub niezrozumienia, zdyskredytują lub ośmieszą to, o czym próbuję mówić. Ja jednak wierząc, że czasem może to moje pisanie być ważniejsze niż cokolwiek innego, jeśli i tym razem się nie powiedzie, zapewne spróbuję jeszcze raz.
W tym opracowaniu owe już od dawna znane uczonym zarówno prawdy, jak i domniemania, które szczęśliwie udało mi się zestawić jakiś czas temu z luźnych faktów wielu dziedzin życia, stają się konstrukcją, na której zbudowałem fabułę książki. Może ta moja nowa próba i wymyślona do tego celu fabuła mogłaby być jeszcze lepsza, bardziej śmieszna lub bardziej ciekawa.
Może moje intencje zapoznania czytelnika z tematem na podstawie niejednokrotnie prawie dosłownych relacji z dyskusji między zwolennikami wielu odmiennych poglądów, kultur czy religii, własnych przeżyć, lub na przykład sesji hipnotycznych, w których uczestniczyłem, a które wtłoczyłem w dialogi i przemyślenia bohaterów mej książki, nie w pełni przekazują ogrom i złożoność zagadnienia. Bo choć właśnie część tych wszystkich wypadków, związków i zależności, zdarzyła się naprawdę, ja oczywiście nie mając prawa ich ujawniać postarałem się zrobić tak, aby one pozostawały nie rozpoznawalne. Tak więc wszystkie narracje i zależności osób, miejsc, zdarzeń i imion, jeśli nawet są, to są one przypadkowe. Ja osobiście zawsze przedkładając treść nad formą sądzę, że mimo tych zmian i skrótów, owa pozycja godna jest zapoznania się z nią, aby samemu móc utożsamić się z zagadnieniami, na które chciałem zwrócić uwagę. Mimo, że też czerpałem swą „wiedzę z tradycyjnej książkowej formy, często właśnie z tych czasem nużących naukowych i pół naukowych opracowań, nie wiem, czy jeśli byłoby to nawet możliwe, byłby sens podać tu choćby część dotyczących tematyki tej książki bibliografii. Sądzę jednak, że w dobie światowej internetowej wsi wszyscy zainteresowani tymi zagadnieniami sami, jeśli tylko zechcą, znajdą okazję odszukania wielu naukowych lub historycznych dowodów popierających zawarte w mym opowiadaniu tematy.
Podążając zaś niby cierpliwy tkacz przeplatający przez swą kanwę wielobarwne nitki, jeśli żadnej z nich nie przeoczą na koniec swej pracy, jeśli tylko zechcą i mogą to uczynić zobaczą prawidłowy wzór swej tkaniny. Może wówczas potrafią, zanim będzie za późno, wypolerować swój kamień prawdy, który jeśli takie jest ich przeznaczenie, on czasem powie im, kim i po co są na tym świecie.

ŻYCZĘ PRZYJEMNEJ LEKTURY, A WYTRWAŁYM ODSZUKANIA SWEGO MIEJSCA W OWYM KOSMICZNYM PLANIE.

IRENEUSZ SOSNOWSKI
( PIRAEUS


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 7:59, 06 Gru 2012    Temat postu:

TOM I- WOJNA O PORTALE.

1
ZAPOMNIANY PORTAL

Gorący zaduch słodkawej stęchlizny zasuszonych resztek flory i fauny mieszał się z drobinkami kurzu quad Heleny niby pojazd Księżycowy pędził po rudawej płaskiej płaszczyźnie przypominającej jej czasem Dolinę Śmierci w Kalifornii gdzie wybrała się kilka lat temu ze znajomymi.


Choć tutaj było w sumie bardzo płasko wolała ruady lub motory które bardziej jej przypominały jazdę na wierzchowcu niż jeżdżenie zamkniętym Jeepem. Lubiła ten pęd powietrza mimo, że w tym miejscu może nieco zakurzonego


Bardziej lubiła nawet jeździć tak na przykład na pustyni w Algierii gdzie uwielbiała sprawnie się wspinać na wydmy niby czarodziejską siłą zamienionego wzburzonego oceanu w morze piasku.
Tutaj było inaczej choć też czasem tu i niegdzie zdarzały się rzadziej niż wschodniej Saharze występujące piaskowe wydmy piasku, lecz najczęściej jedynie musiała tutaj omijając jakieś większe skałki czy kamienie.

Pędząc na przód i wzbijając za sobą kłębowisko kurzu, pomyślała o tym ile to już razy bywała w różnych częściach Świata wykonują zlecenia dla „Agencji”

Co raz spoglądając na odczyt przymocowanego do pojazdu GPS-a zmierzała na południe bezdrożami Tanizruft czyli skalistej pustyni w zachodniej części Sahary.

Jej celem była położona zaledwie o kilka kilometrów ich baza- obozowisko gdzie rozbili się dwa dni wcześniej.

Poprawiła pasek wciskającej się jej teraz w prawą pierś przewieszonego po skosie parcianej torebki w której znajdował się malutki składany maszynowy pistolet Magpul FMG-9.
Wyglądający na zwykłą latarkę z akumulatorem i częściej w takiej funkcji wykorzystywany przez Helenę ten automat jak zwykła Helena nazywać wszystkie pistolety maszynowe, oprócz nierzucania się w oczy w pozycji złożonej miał jeszcze te zalety, iż będąc zrobiony z tworzyw sztucznych był bardzo lekki.

Z wielu rodzajów broni ten akurat nie przeszkadzał jej tak jak inne pistolety z wieloma wystającymi z nich częściami, poza tym dobrze zabezpieczał lufę przed piaskiem.

Ważnym było też, że na wypadek szybkiej obrony miał zawsze gotowy do strzału wprowadzony już do lufy pierwszy nabój.

Może i tak jaki mówili jej znajomi nazywając go ”zabawką”, lecz do osobistej obrony 32 dziewięciomilimetrowe naboje typu parabellum w zupełności wystarczały, jeśli oczywiście ktoś wiedział jak je wykorzystać w walce.

Popijający w cieniu dużego namiotu swą herbatę William spojrzał na coraz teraz widoczniejszy na horyzoncie piaszczystego morza obłok kurzu.


-Helena- Pomyślał uśmiechając się do siebie.

Mimo, że Helena była niby tylko jego partnerką przez lata wspólnej ich służby w „Agencji” stała się jemu bliższa niż ktokolwiek z jego rozlicznej arystokracyjnej rodziny, i nawet a może właśnie przede wszystkim dlatego, że nie łączyły ich jakiekolwiek romanse czy miłosne przygody była jemu bliższa niż jego rodzona siostra, a nawet matka.

Było to takim uczuciem, które potrafiło egzystować wbrew jego własnej definicji miłości utożsamiającej miłość z negatywnymi wpływami jakichkolwiek używek.

Zdaniem Williama miłość należało postrzegać jako rodzaj uzależnienia obok narkotyków, alkoholu, papierosów a nawet przyzwyczajeń.

On starał się zawsze być świadomym swych uczuć i odczuć gdzie również i miłość była takim samym irracjonalnym zawsze kontrolowanym przez niego stanem równowagi bardziej podobnym do wiecznej zabawy gdzieś między zauroczeniem i abstynencją.

Było to u niego czymś w rodzaju sadyzmu narcyza, który uważa że wszystko jemu się należy z masochistyczną bojaźnią poddaństwa tego kto odnajduje wreszcie nieosiągalny obiekt swych uczuć, gdzie często niby za sprawa przewrotności losu, a może i przeznaczenia jak jedynie w miłosnych listach utraconej fizycznej miłości Abelarda i Heloisy, miłość jako wzniosłe uczucie mogło zaistnieć dopiero kiedy stawało się ono niemożliwym.

Jak przewyższająca prozę życia uświęcona samobójcza śmierć Romea i Julii czy niewiedza Dulcineii o poszukującym jej do swej śmierci Don Kichocie a może kompleks Cyrana de Bergerac, który dopiero przed swą śmiercią wyjawia swe skrywane całe lata uczucia do Roxanny

Jak dramatyczna komedia było czymś zaprzeczającym sobie i przez to właśnie pięknym lub prawdziwszym

Jak Petruchio i Katarzyna z realiów seksistowskiej Szekspirowskiej komedii, która jest życiową tragiczną komedią nas wszystkich.

W ich relacji było coś z wierną i wzajemną przyjaźnią małżeńską, Chrétiena de Troyes lub braterską miłością opartą na zasadzie współpracy i równości.

Jeszcze więc chwilę delektował się swą aromatyczną herbatą, której to paczuszkę listków jego brytyjski pedantyzm zawsze nakazywał jemu zabierać ze sobą na wszystkie ich rozliczne wyprawy i wyjazdy.

W ich obozie stanowiącym kilka różnej wielkości namiotów Wojskowej ciężarówki, stał jeszcze pustynny Humvee inaczej zwany Hummer, Mały ponad dziesięcioletni Jeep Wrangler i dwa quady, którymi ubiegłej nocy William, Helena i Nancy wybrali się na szaleńczą przejażdżkę po okolicy.

-Znalazłam -Krzyknęła Helena gdy podjeżdżając pod namiot do spożywania posiłków ledwie zdjęła szczelnie zakrywające oczy gogle podobne do tych do nurkowania i odsłoniła zakrywającą resztę twarzy chustę.

- Nie kurz- w pierwszej chwili William zasłonił filiżankę dłonią, za chwilę jednak rozpromieniał na twarzy i spytał.

-Nie będzie kłopotów?

-Nie myślę, całkowite pustkowie.

-A jak dojazd?

-Można quadem- potwierdziła Helena, dodając

- Tylko coś zjem i możemy jechać.

-Dobrze powiedział William, zwracając się do nadchodzącej w ich stronę teraz Nancy.

-Helena mówi, ze odnalazła to miejsce.

- No to połowę mamy jakby z głowy- ucieszyła się Nancy.

Nancy była najmłodsza z ich trójki gdyż miała dopiero 26 lat, ale i tak została wytypowana do odnalezienia i zabezpieczenia tego antycznego miejsca mocy, jak to zwykła nazywać je Helena „Portalu”, który jako jeden z wielu jemu podobnych na całym Globie miał już za kilkadziesiąt lat posłużyć do przeprowadzenia bardzo istotnych zmian na Ziemi.

Do owych zmian oprócz zmian obowiązujących religii, i nowej kadencji Władców Ziemi na kolejną trwającą ponad dwa tysiąclecia tym razem matryjalchalną Erę Wodnika miało należeć też zmiana klimatu Ziemi, która to co około trzynaście tysięcy lat przechodzi przez powodujący zmiany i nieuniknione kataklizmy „ Biegun Galaktyczny”.

Po skromnej toalecie sprowadzającej się jedynie do otrzepania zakurzonego ubrania i przemycia wodą twarzy Helena usiadła do swego posiłku.

Tym razem i w tym miejscu nie mieli zbytniego wyboru spożywając typowy arabski posiłek czyli fattoush, humus, tabbouleh, baba ghanoush, kuskus z drobiem lub baraniną, lub z racji wegetarianizmu Heleny jej ulubiony falafel z pieczywem.

Po posiłku spakowali nieco sprzętu, wody i jedzenia, pojechali w czworo tak więc oprócz Williama, prowadzącej Heleny i Nancy, która mówiąc, iż po ich nocnych wariactwach na całą głowę w piasku pojechała Jeepem z jednym ze strażników.

Helena i William jako zapaleni dżokeje i miłośnicy wyścigów i wszelkiej szybkiej jazdy nie tylko woleli jechać znów quadami, i choć dla Heleny była to jedynie frajda i zabawa, dla Williama był to niemal zawodowy trening.

William jako arystokrata spokrewniony z rodem Camarvonów zamieszkujących niegdyś zamek Highshiere w Berkshire niedaleko Windsoru umiał jeździć konno niemal , że od kołyski.
Wielokrotne tradycyjne polowania na lisa , czy gra w polo umacniały tę więź bywał też zawodnikiem na hipodromach lub nie raz jako były podoficer „1st The Queen's Dragoon Guards (QDG) „ czyli Walijskiej kawalerii Armii Brytyjskiej miewał styczność z końmi.

Dlatego też i teraz wolał tę namiastkę wierzchowca nad pudło samochodu terenowego ze szczelnie przymkniętymi oknami.

Im bardziej jechali na północ tym pustynia stawała się bardziej piaszczysta.


Dwóch z pięciu kryjących się za jakąś skałką opłacanych i również wspieranych przez Opozycje ortodoksyjnych Nizarytów, obserwowało przez lornetki jak dwa wspinające to opadające w dół niewielkich piaskowo kamiennych stoków pojazdy zbliżały się w ich kierunku.

Z oddali wyglądają jak niezgrabne skarabeusze, powiedział Karim poprzez zakrywający jego usta koniec jego turbana, który nie tylko zabezpieczał przed piaskiem Sahary ale również jak wierzył Karim chronił go przed złymi mocami, które mogły przez usta wniknąć do jego ciała.

Zmuszone do położenia się wielbłądy pochrząkiwały jakby wiedząc iż taki przymus położenia się zwiastował za zwyczaj burzę piaskową lub mający niebawem nastąpić atak.


2
MIEJSCE

-To tutaj -zdziwiła się Nancy widząc niczym niewyróżniające się w tej okolicy miejsce z kilkoma bezwładnie rozrzuconymi kamieniami które może jedynie podwójną swą wielkością konkurowały z innymi kamieniami w tej okolicy?

-Tak to jest to –odparła Helena wyciągając wbitą tutaj w ziemię kilka godzin wcześniej chorągiewkę.

-Co zamierzamy z tym zrobić- znów spytała Nancy.

-Najlepiej jak jutro na razie przeniesiemy tutaj obozowisko, a później trzeba będzie aby Agencja tutaj coś legalnie wybudowała.

-Ale co tutaj można wybudować- głośno zastanawiała się Nancy rozglądając się po pustynnej okolicy, i z jakąś zadumą powiedziała.
-Pustynia Sahara.

- Oni już coś wymyślą, ale ty nie mów „pustynia Sahara” gdyż po arabsku „Sahara” znaczy właśnie pustynia, i to jest jakbyś powiedziała tak jak czasem mówią niektórzy gelato ice carem

-Ja tak mówię jak myślę o włoskim typie lodów- wyraziła swą opinię Nancy zastanawiając się co złego jest w powiedzeniu gelato ice carem?

-Masło maślane, po Włosku ice carem to właśnie gelato -zaśmiała się Helena kręcąc z niedowierzaniem głową.

-No co tak się mówi- próbowała bronic się Nancy.

-Tak a my tutaj niedługo wybudujemy nowe zabytki- spłętowała Helena

-Jak można powiedzieć na przykład zimne ognie albo jasna noc to można też gelato ice carem- nie dawała za wygraną Nancy.
- Ty wszystko możesz powiedzieć lecz na ile będzie to rozsądne i nie paradoksalne to już inna sprawa, a swoją drogą nie możemy dąć się zwariować z tymi zasadami- rozjemczo próbował zaingerować William wysypując składowe swego namiotu na już wcześniej przez siebie przygotowane podłoże.

-A ja się nie zgodzę, pewnych zasad należy przestrzegać - oponowała Helena
- Paralogizm w wypowiedziach ludzi też skłania do możliwości manipulowania nimi, przez to że nie rozumieją pojęć, których używają.

-Znam wielu pojmujących znaczenie słów, a i tak dających się zmanipulować narzuconym im fałszem czyichś idei i oczywiście, że przede wszystkim tutaj chodzi o „operacyjną inspirację” podobnych do naszej Agencji, które ogłupiają w ten sposób maluczkich ale kto wie czy my również nie jesteśmy poddani apagogicznej dezinformacji czegoś ponad naszą Agencja i wierzymy w to, że to co wiemy o opozycji stawia naszą stronę zawsze w tym lepszym świetle.
Lecz prawda może być taka, że sam wysiłek lub wiara w naszą słuszność jest istotniejsze od życia gdyż właśnie to jest życiem!- William wypowiedział od dawna niedające jemu spokoju wątpliwości na temat tego kim był, w co wierzył i czym od wielu lat przyszło się jemu zajmować.

-Tak to może też mieć sens- odparła z zadumą w głosie Helena.

-A ja tam robię co mi każą i korzystam z życia- oznajmiła Nancy wbijając śledzie do swego namiotu.

- Jesteś jeszcze taka młoda- odparł William niby styrany życiem starzec lub jakiś zatrwożony mędrzec, który uznał, iż poznał już wszystko i cierpi z powodu, że już nic jemu nie będzie dane poznać.
Jak kończący swą karierę aktor lub sportowiec, który dotarłszy do mety i który wie, iż jest to już ta końcowa meta.

- Nie martw się to nie jest jeszcze twój „Łabędzi Śpiew” – powiedziała Helena prawidłowo odgadując myśli Williama.


Przed malowniczym zachodem Słońca byli już gotowi do kolacji, którą w tych warunkach stanowiły puszki i rozmiękczane w winie suchary.
Jedli w ciszy, a właściwie jedynie wśród bardzo odległych akordów odgłosów gotujących się żer po sjeście gorączki dnia zwierząt.
Było to na tyle dziwne od wcześniejszej sennej ciszy gdzie każdy szmer osuwających się po wydmie grudek piasku urastał do czegoś na kształt hałasu.
Oczywiście nie takiego spowodowanego ludzkim działaniem hałas z wszystkimi tymi urządzeniami, samochodami, odgłosami jakby chcących przekrzyczeć się ludzi kakofonii dźwięków ich tak zwanej muzyki.
Ale nie było tutaj również szumu morza, pluskotu strumienia, szumu drzew a nawet świergotu ptaków

Zauroczeni niby zaczarowani tą teraz widoczną ponad ludzką scenografią natury wpatrywali się w codzienny akt przejmowania mocy nocy nad dniem?
Które to jak jakiś spektakl co sekundę zmieniających się barw i niby taniec cieni tworzyło samo w sobie bezosobową magię żywej Sahary, której nie sposób było opisać i trzeba ją było jedynie odczuć samym sobą będąc wśród jej bezkresnych piasków częścią jej samej?

Kiedy zapanował mrok niezliczonymi punkcikami szybko zapalającymi się gwiazd.
Jakby budzeni ze snu pomału zaczęli się ruszać i wdziewać cieplejsze ubrania.

Odbijające światełka gwiazd kryształki kamyków i piasku tworzyły na horyzoncie ledwie widoczną srebrzystą poświatę niby nieprzebranych kopców pereł i diamentów.

-No to rozpalam ognisko- Pierwszy w końcu przemówił William wyciągając z kieszeni zapalniczkę, której za chwilę przez niego wskrzeszony płomień przytknął do już uprzednio przygotowanego stosiku zebranych w okolicy dawno temu zaschłych patyków, które tak naprawdę stanowiły jedynie malowniczy tradycjonalny kamuflaż dla mogącego przez kilka godzin płonąc równym ogniem specjalnego pojemnika z nieznaną im jakaś stworzoną do tego właśnie celu chemiczna substancją.

-No to za sukces- Helena podniosła do góry napełniony czerwonym winem dobrej francuskiej marki plastykowy kubek.

-Za sukces-powtórzyli pozostali podnosząc swe naczynia w geście toastu.

Najstarszym i za razem najmniej rozmownym w ich kręgu celebrujących sukces odnalezienia starożytnego portalu był Robert około czterdziestoletni Irlandczyk były spadochroniarz z Legii Cudzoziemskiej obecnie zatrudniony przez Agencję jako ochroniarz przy ich tajnych przedsięwzięciach.

-I co Robert masz żonę i dzieci- spytała Nancy opartego teraz na swym 42 strzałowym Steyrze Roberta.
-W Legii nawet żonaci byli kawalerami, a teraz to chyba nawet bym nie potrafił jeździć gdzieś na rano do pracy i wieczorem wracać zawsze do tej samej kobiety, tego samego domu, karmić kota wyprowadzać psa i chodzić na wywiadówki do szkoły swych rozwydrzonych dzieci?

- A czemu miały by być rozwydrzone?- spytała śmiejąc się Helena

-A jakie miały by być, baletu przecież bym ich nie umiał nauczyć- odparł Robert zastanawiając się czy mógłby w sobie odnaleźć jakąkolwiek formę romantyzmu?

-Ja myślę, że póki mamy taką pracę jaką mamy to egoizmem z naszej strony było by zakładanie rodziny-próbowała Bronic Roberta Nancy, której podobali się tacy męscy mężczyźni jakim na pewno musiał być Robert.
Jego samcza siła wyrażała w sobie wszystko co podstawowe i za razem naturalnie zwierzęce szczególnie właśnie w takiej jak ta surowej scenerii afrykańskiej nocy

-No to dobranoc wszystkim, już dość się namarzłam- odparła Helena idąc do swego namiotu gdzie umyła zęby i szybko się rozbierając do bielizny wsunęła się w swój puchowy śpiwór.
Zanim zasnęła słyszała jeszcze rozmowy Roberta z Nancy co jakiś czas przerywane chichotem dziewczyny- Co masz na niego ochotę pomyślała Helena i wspominając swych chłopców pomału zanurzała się w sen.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Wto 18:28, 21 Sty 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 3:53, 09 Gru 2012    Temat postu:

3
ATAK

Głośny klekot wystrzałów jak odgłos 100 burz niby nieoczekiwany kubeł zimnej wody wyrwał Helenę z błogiego stanu snu.
Nie mogąc znaleźć błyskawicznego zamka niby mityczny bóg połknięty przez wieloryba szybkim ruchem leżącego jeszcze prze chwilą pod poduszką noża rozpruła swój śpiwór niby brzuch więżącego ją potwora, a stając na równe nogi niemal, że jednocześnie wkładała spodnie i koszule, wzuwała buty i wyciągała z pochwy pokrowca swój pistolet maszynowy, który za przyciśnięciem jednego tylko guzika z latarki przeistoczył się w śmiercionośną broń.
Na stanowisku obrony za okalającym ich obozowisko jakimś większym kamieniem i Jeepem za którym teraz skrywał się William już chronili się Robert i William, którzy co raz wychylali się z za swych schronień oddając strzał lub krótką serię.

-Co się dzieje kim oni są- spytała Helena kiedy już i dla siebie wybrała schronienie za którym teraz zaległa.

-Nie mam pojęcia -odparł Robert znów pociągając krótką serię w stronę skąd nadlatywały pociski.

Za chwilę również i Nancy położyła się za jednym z kamieni i trzymając nieco uniesionego swego 17 strzałowego Gloka krzyknęła
-Nie wiem gdzie oni są?

-Za skałkami, chyba nas okrążyli- odparł William załadowując swego antycznego już, 20 strzałowego Mausera z początku dwudziestego wieku.

- To chyba tutejsi, mają kałachy –krzyknął Robert, który teraz wreszcie wydawał się być w swoim żywiole.

- Chyba chcą nas zmęczyć- Dodał William czekając jak któryś z napastników się wychyli, po czym wystrzelił kilka pocisków i krzyknął.
-Chyba jeden dostał ale nie mam już amunicji.

-A jaki to kaliber -spytał Robert grzebiąc jedną ręką w swym nieodłącznym plecaku.

-7, 63 Mauser

- O Ku..wa to jest coś takiego- zaśmiał się ironicznie Robert po czym dodał .
- Trzymaj- i rzucił Williamowi swego Gloka 9 mm.

Słońce coraz bardziej już zaczęło dopiekać kiedy gdzieś po godzinie napastnicy niby wyłaniając się z piasku pustyni w pięciu ruszyli w ich kierunku z trzech stron na swych wielbłądach w jednej ręce trzymając swe AK 47 cięli długimi seriami

Kiedy jedna z takich wciskających w oczy i usta drobniutkie odłamki kamienia i rozbryzgujących piach dookoła Heleny serii ucichła ona odważyła się i teraz wspierając się na kamieniu opróżniła niemal połowę swego magazynka w stronę napastnika lecz zanim om zwalił się z chyba również teraz rannego wielbłąda również nacisnął spust .
Helena poczuła z prawej swej strony zimno które za chwilę przerodziło się w jakieś dziwnie duszące gorąco

W tym samym czasie również Robertowi udało się zastrzelić napastnika lecz długa seria przeszyła klatkę piersiową Roberta, który osunął się bezwładnie na ziemię.

Trzech pozostałych napastników cały czas się ostrzeliwując do tyłu wycofało się teraz daleko za linię strzału broni Williama i Nancy

William przeskoczył na pozycję Roberta lecz już nie wyczuł jego pulsu.
- Nie żyje powiedział głośno, zamykając jemu oczy dłonią.

-Nie ! Krzyknęła Nancy, za chwilę jakby spokojniej pytając Williama, który z miejsca gdzie teraz był bezskutecznie wołał Helenę po imieniu, aż w końcu przeczołgując się do miejsca gdzie było jej schronienie odwrócił dziewczynę na plecy.

Helena miała zamknięte oczy, William zbadał jej puls po czym najpierw cicho jakby samemu do siebie a później ciężko wydychając powietrze powtórzył głośniej.
- Oddycha.

Kiedy William przyciągnął do miejsca gdzie była Helena plecak karabin Roberta i kiedy znalazł w rzeczach Roberta pakiety opatrunkowe po opatrzeniu na tyle na ile potrafił rany Heleny ta oprzytomniała.

-Co jest, co się stało-Spytała nerwowo wodząc oczyma za Williamem.
-Jesteś ranna dostałaś w bok, ale na szczęście kula nie utkwiła w środku, Robert nie żyje, oni się wycofali ale nie mamy za wiele amunicji, powinniśmy uciekać czy dałabyś radę?- Powiedział jakby ciągiem William.

- Ja nie , ja nie wiem- może spróbuję

- Dasz radę –jeszcze raz z naciskiem spytał William

-Tak jak trzeba to tak –powiedziała Helena starając się nie okazywać bólu.

-To dobrze to zrobimy tak- i William zaczął opowiadać swój plan ewakuacyjny, który za chwilę zaczęli realizować.
Tak więc gdyż jak się okazało nie mogli nawiązać kontaktu z Agencją ani ich głównym obozem wszystkie przydatne rzeczy jak i broń którą uprzednio doładowali całym ich zapasem amunicji umieścili w dwóch plecakach.

Mieli uciec Jeepem, lecz stojąc na linii ognia był aż tak uszkodzony, iż nie nadawał się do użytku,
Wsiedli więc tylko na dwa quady tak więc przodem miała ruszyć tym razem Nancy biorąc automat Heleny na drugiego quada wsiadł William i tyłem do kierunku ruchu ze Steyrem Roberta i ostatnimi 28 nabojami NATO kalibru 5, 56mm przywiązał do siebie Helenę paskiem brezentu z namiotu

William podpalili Jeepa i namioty po czym dał znak Nancy.

Jako, że nie byli dużo wolniejsi od jadących za nimi nomadów i trzymając ich na dystans co jakiś czas strzelając w ich kierunku przejechali już prawie połowę drogi dzielącą ich od portalu do obozu kiedy jeźdźcy postanowili zatoczyć koło i zgotować zasadzkę co prawie by im się udało jakby Nancy kończąc zapas naboi w automacie Heleny nie ustrzeliła jednego z napastników, na co widząc to pozostali dwaj przestali ich już gonić.

-Lepiej zawiadomimy naszych-Powiedział Omar do Karima który tylko na znak zgody skinął głową.

Kiedy Nancy, William i Helena dotarli do obozu Helena miała jedynie siłę aby usiąść na ziemi i opierając się o quada zamykając oczy bezsilnie oparła swe dłonie na gorącym piasku, jej cały bok był zakrwawiony a lepkie od krwi spodnie przykleiły jej się do nogi.
Za chwilę dwóch wynajętych przez nich do pomocy w obozie Tuaregów przeniosło Helenę do namiotu stołówki i ułożyli ją na stole, a od dawna uczestnicząca w wyprawach Agencji Lekarka 54 letnia pani Olga zrobiła oględziny stanu Heleny.
I kiedy wspólnie z Nancy ją opatrzyły i przebrały Olga podeszła do Williama i powiedziała.
-Płuca raczej całe inne ważne narządy chyba też, bez rentgena trudno mi powiedzieć ale straciła dużo krwi i potrzebuje jak najszybciej transfuzję .
-Dobrze zawieziemy ją do Timbuktu terenówką –Powiedział William jeszcze raz próbując się połączyć z Agencją.

Kiedy już przygotował w Hummerze posłanie dla Heleny i ją tam przeniesiono, znów dały się słyszeć pojedyncze strzały i kiedy teraz William wziął ze sobą jeszcze dwóch ochraniarzy i Nancy i z myślą, że są to ci owi dwaj pozostali nomadowie kiedy jednak wyszli poza obóz nagle okazało się, że oprócz znajomych nomadów stali teraz naprzeciw wojskowej ciężarówki z której w pośpiechu wyskoczyło kilkunastu malijskich żołnierzy?

Atak na główny obóz okazał się ich totalną klęską zginęła lekarka rosyjskiego pochodzenia i jeden z ochraniarzy.
Tuaregowie uciekli a William został ranny w lewe ramię, wystrzeliwszy całą amunicję w cztery osoby czyli ocalały jedynie ochraniarz włoskiego pochodzenia o imieniu Franco William, Nancy i Helena uciekli terenowym samochodem w kierunku Timbuktu.







4
UCIECZKA

Kiedy po piaszczystym trakcie zmierzali do Timbuktu, w pewnej chwili William krzyknął

-Blokada –z oddali widząc już stojącego w poprzek drogi dojazdowej do Timbuktu dżipa z kilkoma sprawdzającymi właśnie jakąś ciężarówkę żołnierzami.

-Skręćcie w prawo tam gdzieś jest stary trakt karawan- jęcząc powiedziała cicho Helena do nachylonej nad nią Nancy.

-W prawo- głośniej powtórzyła Nancy do kierowcy.

Kiedy skręcili i po przejechaniu kilkudziesięciu metrów zatrzymali się za jakąś osłaniającą ich teraz od widoku z drogi skałką, na pół przytomna Helena przypomniała sobie wypowiedź jednego z trudniących się przemytem Tuaregów, który dwa dni wcześniej rysując patykiem na piasku i pokazując na bezkres nieboskłonu który porównywał z Saharą, tłumaczył Helenie, że oni tutaj żyją od tysięcy lat i radzili sobie kiedy jeszcze nie było tych dróg czy strzeżonych granic.

Starszy już mężczyzna tłumaczył wówczas Helenie, ze tak więc jak trzeba radzą sobie i teraz gdyż pustynia jest wielka, a drogi i te wszystkie forty i blokady to jedynie małe punkciki, których o wiele jest mniej niż najjaśniejszych gwiazd na niebie, gdyż tak jak niemożna zamknąć ptakom nieba tak nie można zamknąć Sahary.

-Mamy immunitet, tak więc nasi zaraz nas wyciągną z kłopotów- powiedział William spoglądając na ciężko oddychającą Helenę.

-Ona musi natychmiast trafić do szpitala- teraz głośniej jakby potwierdzając swą decyzję powiedział William jakby szukając potwierdzenia swej decyzji w oczach Nancy kierowcy i ochraniarza z których los tych ostatnich nie był aż tak jak ich trójki zagwarantowany międzynarodowym prawem nietykalności.

W tym czasie Nancy znów otworzyła ich Agencyjnego laptopa, a dalej nie mając połączenia z „Agencją” zaczęła szukać na co chwilę aktualizowanych mapach bezpiecznej drogi do szpitala w Timbuktu.
Nagle na ekranie zaczęły pokazywać się pulsacyjne sygnały oznajmiające, iż mają zaszyfrowaną wiadomość.

-Jest wiadomość –krzyknęła Nancy podając urządzenie Williamowi, który wprowadzając jakiś kod, chwile wpatrywał się w ekran po czym zaczął relacjonować

-Miejsce Mocy przejęte przez opozycje, w Timbuktu blokady obok militarnego fortu i koło szpitala. Mamy okrążyć blokadę i dostać się na lotnisko gdzie czeka helikopter z symbolami firmy geologicznej.

Posiłkując się informacjami z laptopa i sprawdzając drogę z mapą GPS William instruował kierowcę, aż w końcu omijając fort znów szczęśliwie znaleźli się na drodze gdzie według tabliczek informacyjnych zmierzali teraz do
„Aeroport International de Tombouctou”.

Z czarnej asfaltowej drogi skręcili wreszcie w prawo lecz po przejechaniu może kolejnych kilkuset metrów William zaobserwował, iż do jedynego stojącego tutaj helikoptera podjeżdża wojskowy Willis z którego w pośpiechu wyskakuje kilku Malijskich żołnierzy.

-Cholera już tu są, zawracaj- William wydał komendę nie widząc teraz innego rozwiązania jak jedynie poddanie.

Droga przez pustynię prowadziła z Timbuktu i z Baszszaru w Algierii do Gao w Mali, gdzie najbliżej na drodze do Gao znajdowała się miejscowość o śmiesznej nazwie Bamba tak więc Helena chwyciła za rękę Nancy i lekko przyciągając ją do siebie cicho powiedziała.

-Zawieźcie mnie do Bamba wytrzymam.

-Jakieś 200 kilometrów? Kalkulował William, kiedy już chcąc kazać skręcać spowrotem w stronę Timbuktu znów dostrzegł przed sobą blokadę i choć sprawdzano tam pojazdy wyjeżdżające z Timbuktu, to szansa przejechania jako niezauważeni na wąskiej dwu pasmowej szosie była znikoma, w ostatniej więc chwili wymijając drzemiących w zaparkowanej przy rozwidleniu dróg ciężarówce i zapewne niespodziewających się ich jadących z lotniska żołnierzy skręcili teraz w prawo.

-Może pojedźmy przez Deuentza do Gao? -zaproponowała Nancy, pokazując Williamowi wyszukaną przez siebie trasę.

-To jest ponad 600 kilometrów- krzyknął William- Po czym dodał.

-Helena musi jak najszybciej znaleźć się w szpitalu!

- Jedźmy tak jak mówi Nancy nic mi nie będzie-powiedziała Helena, teraz tak jak najnormalniej potrafiła starając się nie okazac bólu.

William jednak biorąc słowa Heleny za jej bredzenie, a poza tym wiedząc, że jest jeszcze prom na Nigrze, który na pewno kontrolują już żołnierze , był skłonny poddac się gdyż mimo konsekwencji wynikłych z takiej decyzji bardziej zależało jemu teraz na życiu Heleny niż na swej karierze w „Agencji”.

Sądząc jednak, iż Salomonowym wyjściem była by teraz słuszna ta ostatnia próba dotarcia do Gao z jej nie całkiem od niego wynikającej decyzji gdyż jak był święcie przekonany na pewno aresztują ich na promie i w ten sposób ani on nie będzie musiał samemu poddawać ich tajnego zadania a Helena szybciej trafi do szpitala.

- Dobrze jedźmy do Gao- już spokojniej powiedział William.

Jechali więc dalej prawie 10 km przy 33stopniowym wieczornym upale .
Na promie jednak nie było wojska, i nawet dość sprawnie się na niego dostali.

Po monotonnym trzy kilometrowym spływie promem wzdłuż Nigru ruszyli dalej cała trasa wiodła ok. 615 km i trwać miała co najmniej 9 godzin

Cos co nazywało się drogą było w wielu miejscach zasypane piaskiem i umoszczone gałązkami po ostatniej przechodzącej tędy burzy piaskowej i wiodło najpierw na południe przez skalistą południową Saharę aby w mniej więcej w połowie tej teraz narzuconej im przez los i okoliczności drogi.

Zanim zdołali dotrzeć do osady Bambara Maoude, której nazwa dotyczy bardzo licznej w tym regionie grupy etnicznej minęli po swej prawej stronie obleganą przez jakąś odpoczywającą karawanę jedyną w tym rejonie studnie.

Dalej jechali przez „czerwone sawanny” aż do malowniczych majestatycznych skalnych wzniesień co raz mijając karawany kóz, objuczonych osłów czy wielbłądów.

Droga aby ominąć skały wiodła teraz nieco na prawo lekko skręcając na zachód i tak w końcu dotarli wreszcie do osady Deuentza, której to nazwa kojarzyła się Helenie ze słowem „Dementia” czyli Otępieniem, co rzeczywiście jakby tutaj panowało gdyż ludzie poruszali się bardzo ospale.

-Tutaj odpoczniemy- Powiedział William, szukając jakiegoś szpitala czy choćby lekarza, co udało się po około godzinie przeszukiwania tej kilku tysięcznej osady znajdującej się gdzieś po środku między zwrotnikiem Raka a równikiem, słynącej z osady Dogonów

Po dwóch godzinach po doraźnym opatrzeniu Heleny kiedy na wszelki wypadek uzupełnili prowiant i wodę co okazało się zbawienne gdyż coś co miało być lotniskiem okazało się być jedynie budką przy drodze.

Ruszyli więc w dalszą drogę która wiodła już na wschód drogą Rin 15 była to mniej więcej połowa trasy.

Wreszcie też uzyskali utracony wcześniej kontakt z „Agencją” tak więc mogli ustalić z nimi aby zostały dla nich zarezerwowane miejsca na lotnisku w Gao.

Droga teraz była nieco lepsza często kolorem przypominając rude barwy pustynnych skał lecz jako, że każdy kierunek miał swój pas jazda nią była o wiele sprawniejsza, i wiodła teraz też przez nieco bardziej zaludnione tereny nawet z rzadką karłowatą roślinnością, oazami, gdzie tutejsze krajobrazy czasem przypominały widoki z Monument Valley z Utah w USA.

Bliżej rzeki Niger z wieloma płytkimi jeziorkami, czy bajorami, kiedy później znów jechali prawie całkiem na północ obok jeziora nieopodal miejscowości Gossi zatrzymali się na chwilowy odpoczynek.

I dalej znów jechali na północny wschód lub wschód obok miejscowości Doro gdzie zakończył się właśnie market i najczęściej kolorowo ubrane kobiety czasem prowadzili drogą swe kupione lub sprzedane kozy.

Gdy dojechali do rzeki Niger, którą tym razem, przejechali przez most a skręcając na rondzie na drogę Rin 17 i po kolejnych 5 kilometrach dotarli do dumnie się nazywających obiektów , określanych mianem „Gao International Airport-u”.

Nie mieli czasu aby inną drogą numer 8 jechać do szpitala w Gao tak jaj sugerował lekarz robiący Helenie opatrunek, Helena nawet teraz wydawała się być całkowicie przytomna.

Już zrobiło się zupełnie ciemno czego skutkiem temperatura spadła wreszcie do 27 stopni

Małym kilkunasto-osobowym samolocikiem polecieli najpierw do Algierii, gdzie Helena pozostała dwa dni w szpitalu w Algierze a później przewieziono ją specjalnym już samolotem do Marsylii w południowej Francji gdzie po dwu tygodniowej rekonwalescencji wróciła do Kanady.

W tym czasie William, Nancy i kilku innych pracowników agencji pojechali do Nabta Playa w południowym Egipcie gdzie tym razem udało im się utrzymać to starożytne miejsce mocy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Wto 18:29, 21 Sty 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 1:20, 16 Sty 2014    Temat postu:

5
JAKIŚ CZAS WCZEŚNIEJ


Wszędzie panował gęsty półmroczny i wilgotny zaduch sprawiający wysiłek w oddychaniu.

Owa mglista ciepła para sprawiała wrażenie sauny, lecz nie takiej, jaką pamiętał, kiedy trafił mu się jakiś rok temu dobry kurs do Karpacza.

Uświadamiając to sobie znów zobaczył pulchną panią Violę, przez którą na wspólnych z nią wyjazdach był adorowany.

Pamiętał jak na spotkaniach i jakichś ufologiczno-ezoterycznych zjazdach musiał grać nie tylko rolę jej partnera, ale również, co dla niego było chyba najtrudniejsze, brać często udział w zakulisowych towarzyskich dyskusjach na całkowicie jeszcze wówczas obojętne jemu tematy.

Mimo iż uważał siebie za otwartego na świat i odważne idee, w okazjonalnych wypadach z panią Violettą starał się często przejmować inicjatywę, gdyż nie mógł przecież o ich związku pomyśleć jako o wykorzystywaniu seksualnym jego osoby przez bogatą żonę badylarza.

W jego mniemaniu odwzajemnianie afektu do ponad dziesięć lat starszej kobiety było jedynie czymś w rodzaju obustronnego kontraktu, gdzie do niego, jako taksówkarza, należał transport i ewentualne zapewnienie towarzystwa zleceniodawcy, natomiast pani Violi zadaniem było godne opłacenie jego czasu i usług.

W tym przypadku było to dla niego o tyle łatwiejsze, że z jednej strony była to jedynie z obu stron pozbawiona jakichkolwiek uczuć i oczekiwań transakcja handlowa, z drugiej zaś strony pani Violetta nie dość, iż była majętna, to dodatkowo była zadbana, w miarę atrakcyjna, a do tego dość inteligentna.

Zatęchły oblepiający jego ciało odór był jednak czymś innym niż sauna w hotelu „Skalny”, gdzie pamiętnym razem zaaranżował spotkanie, które mało w sobie miało z odnowy biologicznej czy innych korzystnych wpływów sauny, której i atmosfera nie do końca szła w parze z aktem, jaki się tam odbywał. Szybko więc to rozgrzane do temperatury 85 stopni Celsjusza pomieszczenie zastąpili klimatyzowanym pokojem hotelowym. Wytężył wzrok, aby ujrzeć posłanie, a właściwie wymoszczone liśćmi legowisko w niczym nieprzypominające jakiejkolwiek sypialni.
-Gdzie ja jestem-?
Niemalże krzyknął, z przerażeniem starając się dostrzec cokolwiek w otaczającej go przestrzeni.

Owa scenografia była jednak na tyle bardziej zaskakująca, a nawet może i przerażająca, na ile dostrzegał więcej określających ją szczegółów, lecz bodajże najbardziej przerażające wydało się jemu, gdy spojrzał na swoje dłonie i półnagie ciało z wolna zaczynające świecić dziwną zielonkawą poświatą.
-Co to jest do cholery?–krzyknął Krzysztof odrzucając na bok posłanie i siadając na krawędzi swego łóżka.
Z jeszcze bijącym sercem rozglądał się po swoim pokoju z wolna ocierając zroszone kropelkami potu czoło.
-Co za gówniane sny?- szepnął do siebie spoglądając na duże odbijające zielonym fosforyzującym światłem cyfry stojącego na nocnej szafce budzika 2:36.


Kilka tysięcy kilometrów na zachód, właśnie w tym samym czasie, pewna młoda, atrakcyjna, dobrze ubrana siedząca przy stoliku małej kawiarenki kobieta również spojrzała na swój zegarek była 11.35 przed południem.

Helena lubiła planowo rozporządzać swym czasem, mimo że paradoksalnie miała go o wiele więcej niż zapędzeni w kieracie zachodniego życia mieszkańcy wielkich amerykańskich miast. Rutynowo pojmowany czas, zajęcie i otrzymywane za nie wynagrodzenie od zawsze były dla Heleny czymś nieważnym i abstrakcyjnym, a jej kryterium oceny stanowiły jedynie prawidłowo przeprowadzone powierzone jej zadania.

Czas natomiast miał jedynie oddźwięk jako jej własny zegar biologiczny i wytyczony w nim obecnie okres zaplanowanego macierzyństwa. Również i w tym względzie jej wybory czy zapatrywania nie pokrywały się z powszechnie uznawanym schematem, tym razem jednak to ona w kwestii przyszłego ojca swego dziecka nie mogła się kierować uczuciem, lecz musiała całkowicie podporządkować się celom i wyborom Agencji.



6
AGENCJA



W zaciemnionym, bardzo nowocześnie, lecz również w dobrym guście urządzonym gabinecie, mężczyzna w średnim wieku sprawdzał nowe listy pasażerów, wyławiając z nich interesujące go nazwiska.

Szczególnie chodziło mu o członków grup terrorystycznych i osoby związane z działalnością przestępczą, przesyłając wieści o chęci ich wyjazdu do odpowiednich służb i wydziałów. Kilka jednak nazwisk wprowadził na osobny dysk, który włożył do swej dyplomatki tuż przed przyjściem jego zmiennika.

-Bye boys- powiedział przechodząc obok sobie znajomych strażników.
Dalej windą zjechał od podziemnego parkingu, skąd wyjeżdżając swym lexusem, podjechał do ostatniego już punktu kontroli.
-Jak się masz, Bob?- Powiedział do jednego ze strażników, podają mu kopertę, w której znajdował się dysk z zapisanymi dziś osobami, które niedługo planowały wyjechać.

Były to osoby różnej płci i w różnym wieku, różnej narodowości, wyznania, zawodu czy stanu cywilnego.
I ani mężczyzna, który przejechał swą służbową kartą identyfikacyjną przez elektroniczny czytnik szykując się do wyjazdu, ani strażnicy, którzy codziennie otrzymywali od niego podobną kopertę z dyskiem, tak na prawdę nie wiedzieli, co wyróżniało te osoby z pośród tysięcy innych ludzi codziennie podróżujących w różne zakątki świata. Jak małe trybiki w wielkiej maszynie, tak i oni zarabiali swoje pieniądze wykonując swoją pracę.

Za chwilę przyjechał kurier, który zabrał również i tę przesyłkę, niedługo później dostarczając ją na inne biurko w innym gabinecie. Ponad pięćdziesięcioletni mężczyzna włożył dysk do swojego komputera, przejrzał zawartość, przesyłając wyciągi z list pasażerów wraz z danymi dotyczącymi tych osób, na kilka biurek różnych miast świata.

Odbiorców tych danych różniło wiele, lecz cechowała jedna wspólna zależność - ich poświęcenie sprawie. Jedną z osób, które w ten sposób otrzymały zaszyfrowane dane, był 35-letni Johann Brugger w Amsterdamie.

Jednak, przeciwnie niż pierwsi ludzie związani z dyskiem, Johann wierzył w to co robi, jak i w to, że jego misja była jedynie słuszną drogą. Czuł, że to on i jedynie ci, co za nim stoją, są predysponowani do sprawowania pieczy nad tą starożytną tajemnicą i związanych z nią miejsc. I choć ani on, ani jego szefowie czy podwładni nie mieli już bezpośredniego kontaktu z bardziej utajnioną „grupą dwunastu”, którzy rządzili tą planetą przez niezliczone rzesze posłańców i pośredników, czuli jednak, że nigdy nie zostali zwolnieni z obowiązku służenia jednemu z nich, wierząc, że gdy na powrót ON kiedyś przejmie władzę, ich trud na pewno zostanie wynagrodzony.

Co natomiast sądziło tych dwunastu, tak na prawdę nie wiedział nikt ani z tej, ani z tamtej strony barykady. Choć wszyscy z tych nielicznych bojowników, którzy z pokolenia na pokolenia, przekazywali sobie zlecone im przed wiekami zadania, wiedzieli o ich istnieniu, a nawet dostrzegali ich działanie i ingerencję w procesy życia i śmierci na ziemi, mało który z nich mógł osobiście doświadczyć obecności któregoś z owej wielkiej dwunastki.

Johann wpisał do komputera hasło i popijając z kubka swą poranną kawę uważnie przejrzał przekazane mu dane, wraz z życiorysem i zdjęciami dziewczyny. „Nawet ładna”- pomyślał wpatrując się w kolejną fotografię.- Szkoda, że nie jest po naszej stronie”.

Wziął z biurka telefon komórkowy i zanim wydrukował dwie kopie danych dziewczyny, wykonał dwa krótkie telefony.

Nazajutrz rano w jego biurze siedział przy stole z jeszcze dwoma mocno zbudowanymi mężczyznami, którym podsunął dwa skoroszyty z kilkoma kartkami tekstu i zdjęć.

Owi dwaj mieli zapoznać się z nimi, a za kilkanaście dni spotkać dopiero na lotnisku w Polsce, gdzie jeden z nich miał dolecieć z Amsterdamu razem z dziewczyną, drugi miał czekać na miejscu z wynajętym samochodem.

.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Wto 18:31, 21 Sty 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 1:21, 16 Sty 2014    Temat postu:

7
WYLOT


Pod obrośnięty żywopłotem stary dom, znajdujący się przy szerokiej ulicy, z obydwu stron której stały kilkudziesięcioletnie klony, podjechała wynajęta czarna limuzyna.

Za kierownicą lśniącego od chromu pojazdu marki Lincoln, na którego tablicy rejestracyjnej prócz niezbędnego numeru tkwił napis „Beautyfull British Columbia”, siedział jakiś dobrze ubrany mężczyzna. Kierowca wyjął z kieszeni swój telefon komórkowy i zatelefonował pod podany jemu wcześniej numer, informując kogoś, że właśnie jest na umówionym miejscu.

Za chwilę z domu wyszła młoda kobieta; jakiś niski krępy mężczyzna niósł za nią dwie walizki, które pomógł kierowcy włożyć do bagażnika.
– Bye, Harry. Opiekuj się rodzicami - dziewczyna uścisnęła wyglądającego na gbura mężczyznę i wsiadła do limuzyny. Kiedy wjeżdżali na most do kojarzącego się z bogactwem Richmond, kierowca, który prawdopodobnie musiał być chińskiego pochodzenia, zapewne licząc na większy napiwek, nawiązał z dziewczyną typową rozmowę.
–Are you going on vacation?

Młoda, ładna, dobrze ubrana dziewczyna odpowiedziała perfekcyjnie po angielsku, że jedzie do rodziny, która mieszka w Europie.

Kierowca nie dawał jednak za wygraną wypytując ją o to, do jakiego leci kraju i czy może jest zamężna, bo niby taka atrakcyjna kobieta bez wątpienia nie powinna być samotna. Może gdzie indziej na świecie takie rozmowy z nieznajomym nie należą do dobrego tonu, ale tu w pełnym emigrantów, przynajmniej z nazwy i folderowych opisów wszystkim przyjaznym Vancouver, jest to nie tylko przyjęte, ale czasem nawet dobrze widziane.

Tak, więc nic dziwnego, że dziewczyna bez zbędnej rezerwy opowiedziała nieznajomemu sobie mężczyźnie, że oczywiście ma męża i trzyletnią córeczkę, ale jest zmuszona podróżować sama, gdyż jej mąż, kierownik w jakiejś dobrze znanej budowlanej firmie, nie mógł wziąć urlopu, a podróż z córką byłaby zbyt męcząca dla jednej i drugiej.

Dlatego też zostawiła dziecko z dziadkami i musi sama teraz pojechać do Frankfurtu w Niemczech w prawie spadku, który odziedziczyła po zmarłym pół roku temu dziadku. Dalej dziewczyna zaczęła opisywać odziedziczony przez siebie dom i opowiedziała o szczegółach związanych z jej spadkową sprawą.

Dialog z kierowcą trwał do czasu, aż podjechali do szerokiego chodnika przed wejściem na międzynarodową część lotniska. Tutaj kierowca wyjął walizki dziewczyny z bagażnika i załadował je na jeden z wielu stojących tutaj lotniskowych wózków.

Szczerze podziękował za hojny napiwek i polecając swe usługi na przyszłość dał dziewczynie swą wizytówkę. Jednak ten zadowolony ze zrobienia dobrego interesu mężczyzna nie wiedział, że ta miła i szczera dziewczyna wcale nie była taka szczera, a wszystko co mówiła było zwykłym kłamstwem.

Albowiem nie miała ona wcale męża, a już tym bardziej dziecka, nie leciała do Niemiec w jakichś tam sprawach spadkowych, lecz do Polski i bardziej niż odwiedzić swą babkę chodziło tu o sprawy związane z „Agencją”.

Tak właśnie zrzeszeni nazywali tę organizację, której próżno by szukać w jakiejkolwiek książce telefonicznej świata.

Dziewczyna zanim przekroczyła automatycznie rozsuwane drzwi, wyjęła ze swej torebki mały kanciasty czekoladowy cukierek, na którego srebrnej aluminiowej folii było napisane „Michałki”, podniosła czekoladową masę do ust, papierek wraz z wizytówką wiozącego ją przed chwilą kierowcy wrzucając do pojemnika na śmieci.

Teraz wyjęła z torebki swą komórkę i wystukując jakiś numer spytała:

–Gdzie jesteście? Nie widzę was.

–To chyba dobrze - odpowiedział jej jakiś męski głos, dodając po chwili

- z twojej prawej jakieś sto fitów. –O’key, już widzę. Będziemy w kontakcie!.

Zanim weszła do środka, wykonała jeszcze jeden telefon.

– Hi, gdzie jesteś?- spytała dziewczyna kogoś po drugiej stronie.

–Hi Helen, is that you? -mężczyzna, który odebrał telefon, ścierał właśnie ostatnie zauważone pyłki kurzu z półki zastawionej figurkami pochodzącymi niemalże z całego świata.

–Of course it’s me! - odparła zirytowana dziewczyna.

Jej rozmówca, który zamieszkiwał w luksusowym kompleksie o nazwie Renesance, znajdującym się w najstarszej części tak zwanego Greater Vancouver

- w New Westminster, nie był bynajmniej homoseksualistą, choć z powodu pedanterii, tradycjonalizmu lub dziwnego sposobu mówienia co niektórzy go o to posądzali.

Po prostu wywodził się z dobrego angielskiego rodu. Kiedy zadzwonił telefon właśnie szykował się od przeszło godziny do wyjścia z domu i jak to miał przy takich okolicznościach w zwyczaju, jeszcze raz wszystko poprawiał i sprawdzał.

Z dziewczyną umówił się w popularnym „ Starbucksie”, tak że kiedy wreszcie dotarł taksówką na lotnisko, bez trudu wypatrzył, czytającą przy kawie jakiegoś nowego Harlekina, Helenę.

On nie był jej sympatią, lecz dla „Agencji” kimś prawie równie ważnym jak ona. I choć oboje często się z sobą przekomarzali, to przecież lubili się jak dobrzy kumple z pracy.

Teraz też Helena wytknęła jemu wrodzone jej zdaniem, spóźnialstwo, on w zamian powiedział jej, że od tego, co ona teraz czyta się głupieje.

Z coffee baru poszli nadać bagaż, a później, w ramach rekompensaty za spóźnienie, zaprosił dziewczynę na jakąś przekąskę.

William jak zwykle prawił Helenie komplementy, tak jak zresztą wszystkim napotkanym, co atrakcyjniejszym kobietom.

-Ty jak zwykle wyglądasz ślicznie, - powiedział.

–Daj spokój, nic z tego nie będzie.

–A to, czemu? Może zamiast tych nudnych interesów, pojechalibyśmy gdzieś na Kajmany?

- -O nie. Po Boliwii mam na razie dość słońca.

–No to pojedźmy na Alaskę.

Myślę, że od twojego gorąca roztopią się wszystkie lodowce.

- Ha ha ha, bardzo śmieszne. Lepiej dyskretnie zwróć uwagę na tych dwóch tam przy kontuarze.

–Rzeczywiście, już są!. Helena wyciągnęła telefon, a wyciskając numer spytała:

- Widzicie tych dwóch?.

–Tak, cały czas.

- No to dobrze. Nic na razie nie róbcie, będziemy w kontakcie.

-Co zamierzasz?- Spytał William.

– Coś!

-A daj im spokój, niech sobie za nami połażą aż dostaną żylaków.

–Ja mam lepszy pomysł - powiedziała tajemniczo Helena.

–Oho, to ja już się boję!

-Nie chce ciągnąć za sobą tych ogonów aż do Europy!

-Jak nie ci, to zaraz się zjawią przecież inni. ,

–Ale już nie ci - postanowiła Helena.

– A niech to, a miało być tak miło - odrzekł zrezygnowanym głosem William.

–Jak chciałeś żeby tobie było miło, to trzeba było lepiej zamiast tu polecieć sobie z jakimś bimbem do Honolulu.

–A żebyś wiedziała, że było by lepiej.

–Dziwne, że tylko po jednym na każdego z nas? - zdziwiła się Helena.

-Może nie jesteśmy tacy ważni?

–To chyba ty - zażartowała Helena.

– No to oddaję tobie tego mojego!

–Zawsze wiedziałam, że jesteś bardzo hojny i szarmancki, ale lepiej zachowaj jego dla siebie. ,

–Co z nimi zrobimy?

–Przecież wiesz, że nie lubię przemocy.

–A więc portal?

–Portal - potwierdziła dziewczyna.

–Myślisz, że oni nie znają tych sztuczek?

–Nie sądzę, przecież widzisz, że Oni do tej roboty biorą coraz większych prostaków. To zwykli żołnierze.

–Ale nasi Szefowie nie będą z tego zadowoleni.

–To, co, mamy ich zabić?

-Może lepiej zostawić to innym?

- William zrobił gest głową w stronę dwóch mężczyzn, mających ochraniać jego i Helenę.

–Nie, najpierw spróbujemy tak jak mówię. Przecież dali nam wolną rękę.

- Dziewczyna chwilę pomyślała, po czym dodała

- Spróbuję z tym wyższym! - za chwilę wyprostowała się na krześle i tak jakby chciała chwilę odpocząć, zamknęła oczy. Helena w swym życiu już robiła podobne rzeczy wiele razy, zupełnie nie pamiętając, kiedy to u niej się zaczęło po raz pierwszy.
A może powinno się powiedzieć, że ten dar czy umiejętność drzemała w niej od bardzo dawna, a nawet od zawsze, gdyż bardziej była to dziedziczna cecha i to nie tylko przenoszona w obrębie członków jej rodu, ale nawet poprzez związanych ze sprawą częściach jej samej z wielu poprzednich żyć.

Była tak bardzo oswojona z tym czymś, że nawet otaczający ją gwar nie potrafił wyrwać jej z owej medytacji.

W tym czasie jakby nigdy nic, William popijał z filiżanki swą herbatę, obserwując stojących nie opodal mężczyzn.
Musiał też zadbać, aby nikt nie przerywał stanu, w którym teraz znalazła się Helena.
Po około kwadransie dały się zauważyć pierwsze objawy jej ingerencji w podświadomość tego kogoś, kto miał wobec nich jakieś najprawdopodobniej nieprzyjazne zamiary. Widział teraz jak ten najpierw na moment znieruchomiał, a potem osunął się bezwładnie na podłogę. Drugi w pierwszej chwili nachylił się, aby zobaczyć, co się dzieje z jego towarzyszem, ale zaraz szybko odskoczył i przechodząc nieco dalej wyjął swój komórkowy telefon. Mężczyzna wystukał jakiś numer i z kimś rozmawiał przez jakiś czas.
Kilka osób stojących blisko przyskoczyło do leżącego na podłodze, opierając go plecami o pobliski słup.

Drugi mężczyzna szybko odszedł od miejsca zajścia.

Jakaś stojąca przy nieprzytomnym tłumaczyła cos komuś, pokazując ręką na coraz to szybciej oddalającego się mężczyznę.

--Well done - powiedział do siebie William i delikatnie dotykając dłoni Heleny dodał - Świetnie to zrobiłaś, już możemy iść na samolot! Dziewczyna otworzyła oczy.

-, Ale jestem zmęczona!

-Co to dokładnie było?

–Weszłam w jego podświadomość, aby zobaczyć, kim on jest. Wstąpił do Nich dla pieniędzy.

Próbowałam, więc tylko uświadomić mu, że są sposoby życia bez konieczności zadawania komuś bólu.

Musi pobyć jakiś czas w tym stanie, bo teraz się zmienia kilka jego ostatnich lat życia. No i oczywiście starałam się, aby nie miało to zbyt drastycznych skutków dla jego najbliższego otoczenia.

- Jakbyś tak zrobiła w Mali to może wszystko by się inaczej potoczyło- powiedział William przypominając sobie ich porażkę z przed dwóch lat.

-Jeszcze wówczas nie byłam taka pewna swego, a poza tym działo to tam się zbyt szybko a później mnie ranili, i ty mnie uratowałeś –Helena chwyciła Williama za dłoń.

-No daj spokój, taka robota, ale musimy już iść William wysunął swą dłoń spod dłoni Heleny bardziej jak czegokolwiek teraz obawiał się kolejnej tragedii tym razem jego w roli rycerza Tristana i Heleny jako Jasnowłosej księżniczki Izoldy


Helena i William po uregulowaniu rachunku, jakby nigdy nic wstali, kierując się na swą ostatnią przed wylotem odprawę.

Kiedy zrobili kilka następnych kroków i spojrzeli za siebie zauważyli, że z za otaczającego leżącego mężczyzny kręgu ludzi, wyszedł jakiś policjant, a ktoś z tam stojących pokazał kierunek, w którym ich zdaniem odszedł domniemany napastnik?

- No to mamy chyba z głowy i tego drugiego!

- Triumfalnie oznajmiła Helena zanim skręcili w stronę punktów odprawy paszportowej.

–Ale za to chyba mamy nowy problem - powiedział William, gdy zauważył, że policjant zamiast iść prosto, skręcił w ich stronę.

- What the hell? - powiedziała Helena.

–Chyba ktoś z tych gapiów się trochę pomylił i wskazał nas zamiast jego kumpla -powiedział jednym tchem William, idąc coraz szybciej.

–Eh, you two – krzyknął za nimi policjant.

–I co robimy? - spytała Helena.

- Jeszcze nie wiem.

–A ty byś coś wiedział!

- I co, idzie za nami?

–Oczywiście!

–Skąd wiesz?

- Odbija się w szybie!.

–Hey you guys!!, -you !!- głośniej krzyknął policjant, będąc już całkiem blisko nich. Zażądał od nich paszporty i nawet nie chcąc słuchać, że niedługo mają samolot, kazał iść gdzieś za sobą.

William cały czas dawał Helenie znaki, że powinni coś zrobić, aż doszli tak do jakichś drzwi z napisem „Staff Only”.

Policjant otworzył drzwi kluczem i wpuścił ich przed sobą.

Pomieszczenie bardziej wyglądało na jakiś magazyn niż jakiekolwiek biuro, a policjant zaraz po zamknięciu za sobą drzwi stał się bardziej agresywny, każąc na znajdującą się tam szafkę wysypać zawartość ich podróżnego bagażu.

-Chyba jednak jesteśmy ważniejsi niż myśleliśmy - powiedział William, widząc jak policjant zamiast krótkofalówki wyciąga swój osobisty telefon.

Rozmowa policjanta z tajemniczym nieznajomym jeszcze bardziej dowodziła, że ten człowiek musiał współpracować z opozycją, co dodatkowo ujawniło się, gdy po rozmowie ten wyciągnął i skierował w ich stronę taser.

-Pozwolisz, że zrobię to tradycyjnie - powiedział William i nie czekając na odpowiedź dziewczyny rzucił się na policjanta, wpadając razem z nim w jakąś półkę z detergentami.

Policjant poraził go w ramie tak, że ten najpierw zawył z bólu, ale kiedy napastnik chciał powtórzyć atak, szybkim ruchem obezwładnił go, dokańczając dzieła bronią policjanta.

–Nie wiesz jeszcze, że to jest niebezpieczna zabawka – powiedział William swym śmiesznym angielskim akcentem, zanim ponownie użył obezwładniacza, aby ostatecznie skończyć z wrogim policjantem.

–Ech z tą odwieczną wojną zła z dobrem - powiedział, po czym wypuszczając z dłoni taser dodał -to już jemu się nie przyda.

-Jak się czujesz?- spytała Helena, wspierając słaniającego się na nogach.

–Tak jakbym wsadził dwa palce do gniazdka elektrycznego. I widzisz jaką trudną i niewdzięczną mamy pracę?
Lepiej jednak jechać na te Kajmany.O bloody horse, jeszcze zniszczyłem sobie moją ulubioną kurtkę - dodał, masując sobie ramię.

- Ale byłeś dzielny jak lew.

–No wiesz przecież, że mamy lwa w herbie. Co zrobimy z ciałem?

–Ja się już tym zajmę - powiedziała Helena i przesuwając nieco wysypane z torby przedmioty, pomogła mu usiąść na szafce. Wzięła swój telefon. – Widzieliście dokąd nas zaprowadził?

To dobrze, przyjdźcie tu zaraz. Trzeba będzie trochę posprzątać - powiedziała Helena, po czym wsypała swe drobiazgi z powrotem do torby.

Za chwilę ktoś zapukał do drzwi i Helena wpuściła do środka pomieszczenia jeszcze dwóch mężczyzn.

- Załatwcie transport i najlepiej niech któryś z was przebierze się w jego mundur, a my idziemy na samolot. Jak zdążycie to O’key, a jak nie, to niech wam załatwią jakąś zmianę.

Kiedy dwaj mężczyźni zajęli się martwym policjantem, Helena wraz z Williamem wyszli z pomieszczenia.

–Możesz iść?

-Już jest lepiej, ale tak czasem zastanawiam się, po co mi to wszystko? Anglia już się i tak nie liczy tak jak kiedyś.

– No, może nie będzie tak źle, przecież nic nie jest jeszcze przesądzone!

- A ty iloma masz się zająć portalami? No przecież mnie możesz to powiedzieć.

– No, niby trzema, ale najgorsze, że ten wawelski przypadł Im w udziale

- Helena zadumała się przez chwilę.

- Ale tam gdzie mieszka moja rodzina jest jeden też ważny i trzymamy go mocno w naszych rękach.

- No tak, kto ma władzę nad portalami rządzi światem!

- No przecież nie tak całkiem. Ważniejsze jest, kto wygra kadencję w erze wodnika.

- No przecież wiadomo, kto ją wygra!

- Tak tylko mówię.

–No to uważaj, co mówisz, bo jakby ktoś ciebie teraz usłyszał?

–No więc nie mówmy już o pracy!

–Świetnie, a więc powiedz jak dużą masz rodzinę w Polsce?

– Najbliżsi to babcia i brat.

– Brat? Jaki on jest?

– Był gorszy, ale kilka dni temu zmienił się na lepsze!

– Och ty lubisz te portale!

– On też może być częściowo w planie „Agencji”, więc muszę go troszkę przygotować.

–A co, taki zielony?

– Jak trawa na wiosnę.

– I co?

–I się poświęcam dla sprawy jak tylko mogę - dziewczyna zaśmiała się kokieteryjnie.

--Och, ty! I jak było? - Domyślił się niedopowiedzianych szczegółów.

- Jakby nie zważać na odór wódki to całkiem nieźle!

– Może kiedyś spróbujemy tak też razem - przytulił się mocniej do Heleny choć tak on jak i ona wiedziała, że są to tylko takie taktyczne przekomarzanki

- Bo mimo, że ja lubię tradycyjnie, dla ciebie mógłbym się poświęcić.

- Obejdzie się. Nie jesteś w moim typie!

- A wódka? Ja piję tylko Scotch.

– No, to było straszne, wylałam na siebie cały flakon perfum!

– Sama widzisz.

- Może dostanę bonus za poświęcenie?

– Nie liczyłbym na to, najwyżej dadzą tobie bungalow nad Bałtykiem jak się zmieni klimat.

– A tobie batyskaf jak ten twój Westminster znajdzie się pod wodą. No, ale już dość o tym. Nie mieliśmy rozmawiać o pracy.

- Przecież mówiliśmy o twoim bracie.

- To lepiej przejdźmy na sport, bo zbliżamy się do przejścia!

Po przebrnięciu przez rutynowe sprawdzanie, Helena z Williamem poszli dalej do poczekalni.

Ona wyjęła z torebki swój „romans”, a że on bardziej lubił życiowe miłostki, zaczął adorować jakąś samotną młodą Rosjankę.

W samolocie nawet poprosił Helenę, aby przesiadła się na jej miejsce, bo jak było widać usilnie pracował nad tym, aby zachęcić Rosjankę, by odwiedziła go w jego posiadłości pod Londynem, gdyż jak się okazało ona też leciała do Anglii, gdzie, gdy wreszcie już dotarli, pomagał dziewczynie nieść jej podręczny bagaż.

Kiedy przechodził obok Heleny wykonał tylko do niej kumpelski grymas twarzy i mrugnął porozumiewawczo okiem, co miało znaczyć, że zdobycz już jest jego.

Helena zaśmiała się do siebie, pokazując, że do niego zatelefonuje. Jej samolot miał być za dwie godziny.

8
TYDZIEŃ WCZEŚNIEJ

On już prawie drzemał w swej taksówce, niby zanurzony w gorąc popołudniowego już lipcowego powietrza, które jakby roztopiony w tyglu ołów stało ciężkie i nieruchome. Szczególnie tu, w niecce rynkowego placu, było bezwietrznie.

Nawet odgłos ustawiającego się za nim w kolejce wozu, a później szczęk zatrzaskiwanych z impetem drzwi, nie wyrwał go z sennego odrętwienia.

W jakimś momencie niby jakąś jasną poświatą niebo zaczęło zasnuwać się cienkimi niczym tiul chmurami, lecz tak naprawdę on wiedział iż nie są to chmury, ale coś bardziej złowrogiego. „Białe niebo” - powtórzył do siebie Krzysztof, lecz w tejże chwili uświadomił sobie, że znajduje się pod jasnym dachem stadionu, a przed nim rozgrywa się mecz piłki nożnej.

Znów zaczęło robić się coraz duszniej, lecz czy przyczyną tego były te skandujące tłumy?

Dopiero zawadiacki baryton stojącego już przy opuszczonej szybie kierowcy Wieśka otrzeźwił go nieco jak zimny prysznic, gdyż jak to ten kolega z postoju miał w swym zwyczaju, wrzasnął mu prawie do ucha:


- Co, śpimy na służbie?!- dodając za chwilę:

- Sie ma, jak się stoi?

„Musiało mu to zostać chyba z wojska”- pomyślał Krzysztof, odpowiadając zrezygnowanym głosem:

- No widzisz, od dwóch godzin nic. Sterczę tu, jak wiesz sam, co…

Krzysztof nie lubił się wyrażać i nie robił tego, póki naprawdę nie był zdenerwowany. Może zawdzięczał to swojej matce, która go dobrze wychowała.

Wiesiek wyglądał na zadowolonego.

- Co się tak cieszysz?- Krzysztof go zestrofował- Jak se tu posterczysz, to ci przejdzie.

-Spokojna twoja szanowna. Ja żyję bezstresowo: poczytam gazetkę, zjem kanapeczkę, królewskie życie.

W gruncie rzeczy Krzysztof nawet był wdzięczny rubasznemu koledze, że obudził go z tego dziwnie przygnębiającego, choć z innej strony jakby w jakiś sposób bliskiego Krzysztofowi snu, i może właśnie dlatego zagadnął już mniej agresywnie, widząc w ręku stojącego przy jego samochodzie mężczyzny zwiniętą gazetę.

- A co tam w świecie?

- A powiem ci, że bez zmian. Politycy kradną jak kradli, nasze łapciuchy znów dostali po gaciach, a tu jest ciekawy model.
Mężczyzna rozpostarł gazetę, szukając wzrokiem sobie znanego artykułu.

- A tu - powtórzył- jakiś pieprzony popapraniec wygrał prawie dwa miliony i chce nadal zapierniczać w jakiejś głupiej garkuchni. Patrz, ma dwie bańki i nie wie kurde, jak można żyć bez roboty.

- No, rzeczywiście wariat- spuentował Krzysztof z jakimś żalem w głosie, czując jak w szczególnie takie dni nienawidził tego, co przyszło mu robić.

- A co ty byś zrobił mając taką forsę?- Krzysiek znów zadał to, wielokrotnie powtarzane przy wszystkich spotkaniach z kumplami, zawsze budzące to samo podniecenie, a w końcu ów żal niespełnienia swych marzeń, pytanie.

- Fajna chata, wypady na Kanary, balangi i laseczki - wyrecytował Wiesiek, tak jakby miał to już dawno zaplanowane, niby zakupy w supermarkecie.

„Tak, twoja stara dałaby ci laseczki”- pomyślał Krzysztof uśmiechając się w duchu.

- A ty co?- teraz Wiesiek spytał.

- Na pewno kupiłbym nową brykę- palnął On, ale niemal w tej samej chwili zawstydził się, wspominając ową teorię, że nie wygrywa się takich pieniędzy, aby nadal pracować.

- Ale nie po to, aby tu sterczeć - sprostował, pokazując wyrokiem stojące przed nim dwie inne taksówki, z drzemiącymi wewnątrz kolegami po fachu.

- No, ja też bym podróżował- On dodał po chwili, widząc, że z obliczeń Wieśka wynika, iż po kupieniu nowego samochodu z dwóch milionów powinno koledze zostać jeszcze mnóstwo pieniędzy.

- Chcesz jeszcze pogadać? - Spytał Krzysztof, gestem zapraszając Wieśka na przednie siedzenia swego auta.

- Żeby się usmażyć- sarkastycznie odrzekł.

- Nie, obudzę ich- Wiesiek pokazał gazetą dwie inne ofiary jego niewybrednych żartów.

- No to na ra!

- Cześć!- Odrzekł Krzysztof wygodnie wgniatając się w oparcie siedzenia, kiedy Wiesiek rozmawiał ze stojącym na przedzie kierowcą.

„A co tak naprawdę bym zrobił, gdyby los się do mnie uśmiechnął?

Czy rzeczywiście chciałbym podróżować?”- pomyślał Krzysztof, uświadamiając sobie, że tak na prawdę, to zna tylko najbliższą okolicę, a za granicą był tylko raz, gdy za pośrednictwem starego proboszcza załatwił sobie to zlecenie na pielgrzymkę po Europie i Izraelu.

Teraz dopiero dotarło do niego, jak coraz bardziej nienawidził tego zatęchłego powiatowego miasteczka. Czuł, że się tutaj dusi, że chce bywać, jeździć klimatyzowanym samochodem, poznawać ludzi i cieszyć się życiem.

„Ale nie, przecież w tym autokarze też nie było źle”- dotarło do niego- tylko te staruchy, za którymi musiał nosić lekarstwa i napoje.

„Nie, żadnych pielgrzymek”- postanowił. „Ostatecznie mogę coś tam zwiedzać” - pomyślał, tak jakby miał już te duże pieniądze, a teraz tylko musiał ustalić sobie plan wyjazdu.

Nie chciał na razie żadnego stałego miejsca. Chciał bywać, sypiać w wielkich, wspaniałych hotelach, wieczory spędzać w barze lub spacerować po tropikalnych plażach, poznawać półnagie opalone dziewczyny, które nie muszą czekać na wyprzedaż, aby kupić sobie buty czy kieckę.

Z jakiegoś irracjonalnego powodu czuł, iż ów ostatni jego sen mógł być odpowiedzią na nurtujące jego dążenia i związane z tym pytania.
„I żadnej dobroczynności” - usłyszał w swej głowie jakby głos podświadomości, przypominając sobie zeszłoroczny kurs, na który pojechał z Violetą do Karpacza na jakieś tam odczyty o charakterze duchowo- ezoterycznym.

Stać mnie na coś lepszego i oczywiście nie muszę się od razu żenić, niby usprawiedliwiał się sam przed sobą, tak naprawdę jednak wyczuwając w scenariuszach swego przeznaczenia coś bardziej skomplikowanego, lecz na razie w swym realistycznym umyśle nawet nie potrafiłby tego zgadnąć, a nawet jeśli by to jemu się udało, zapewne pomyliłby to co szykował dla niego Świat ze zwykłymi marzeniami.

Te wypady z Violką były dla niego na tyle opłacalne, co jednocześnie upokarzające, ale również w jakiejś mierze poznawcze i to oczywiście Krzysztofowi nie chodziło o te wszystkie ufa, duchy i temu podobne, ale o wymuszoną na nim przez Violkę ogładę i umiejętność znalezienia się w ekstremalnym towarzystwie jakim bez wątpienia byli ci wszyscy „nawiedzeni” kursonariusze i prelegenci tych spotkań.

Nauczył się wówczas, że lepiej wiedzieć pobieżnie na jak największą ilość najróżniejszych tematów, niż znać jedno z zagadnień lepiej. Gdyż, mimo iż taka mierna znajomość zagadnienia nie mogła z nikogo uczynić znawcy, lecz na towarzyskich spotkaniach taka postawa niby wszystko wiedzącego często stwarzała z takiego kogoś duszę towarzystwa.

Należało jedynie cierpliwie wsłuchiwać się w tematy dyskutujących ze sobą grup i we właściwym momencie wyrecytować jakiś swój najlepiej mało znany innym lub kontrowersyjny pogląd w temacie, a dalej wystarczy, często tylko robiąc minę znawcy, jedynie przytakiwać lub czemuś uporczywie zaprzeczać, aby zmusić oponenta do wyszukiwania coraz to lepszych argumentów.

Często, kiedy brakowało wiedzy można też było wyjść zapalić papierosa, nalać sobie drinka. Dobra też bywała toaleta lub nakłonienie Violi, że już czas iść „spać”.

Poza tym Krzysztof nauczył się również, że takie wcześniejsze wychodzenie, jak i późniejsze zjawianie się, ma wszelkiego rautach również dodatkowo podnosi akcje takiego kogoś, kto używając więcej sprytu niż rozumu, usiłuje osiągnąć towarzyski sukces i popularność, gdyż często się zdarzało, iż ludzie którzy w takim jednostronnym dialogu cały czas gadając jeszcze na koniec chwalili Krzysztofa jaki to z niego wspaniały dyskutant.

Lecz, aby w trakcie jakiejś dyskusji móc wtrącić swe trzy grosze, lub dyskusje przenieść na lepiej sobie znany grunt, Krzysztof pożyczył od Violety jakieś dwa programy nagrane na VHS. Jeden o Rosvell, a drugi o tak zwanym Eksperymencie Filadelfijskim, z czego zapamiętał kilka bardziej kontrowersyjnych szczegółów.

Nawet to działało, ale jednak nie było to szczytem marzeń, aby spędzać czas na jakichś irracjonalnych dysputach o jeszcze bardziej nierzeczywistych zjawiskach.

„Jednak ewentualna wygrana dałaby mi wolność”- pomyślał Krzysztof, a zastanawiając się nad natychmiastową zmianą swego życia, był nawet skłonny znaleźć sobie jakąś bogatą i nie koniecznie najmłodszą lub pasującą do jego typu kobiety, kochankę.

Był świadomy, że zdobycie majątku to są jedynie tylko marzenia i jeśli będzie miał oczy otwarte, nie musi to być aż tak utopijne lub nierealne.

Znów wspomniał ową pielgrzymkową wyprawę, choć był tam tylko jako asystent przewodnika i być może była to tylko namiastka życia jakiego pragnął.

I mimo, że nie było tam upojnych wieczorów z pinią coladą i dziewczynami, i że autokar pełen był zdewociałych staruszków, za którymi łaził z torbą pełną lekarstw - to jednak było to mimo wszystko lepsze od obecnej bezczynności. -Może jakby wówczas był odważniejszy, wkręciłby się w jakiś ciepły związek.- pomyślał?

Zobaczył jak Wiesiek podchodzi do kolejnej taksówki..

„Może trzeba być takim jak on” - pomyślał o koledze, którego nikt nigdy nie przegadał. Mimo, że w rozmowach rzadko kogokolwiek dopuszczał do głosu i sam śmiał się ze swych starych dowcipów, to w towarzystwie zawsze był lubiany i mile widziany.

„Tam też było gorąco” - przypomniał sobie pielgrzymkę – „ale inaczej pachniało.

Ten wyjazd to chyba była największa przygoda mojego życia”- pomyślał.

„A ja tylko za zarobione tam pieniądze kupiłem sobie tylko tego starego grata?

Ale nie muszę przynajmniej wstawać o siódmej rano i biec na gwizdek pierwszej zmiany do fabryki garnków emaliowanych „Mieszko” na dział wiader czy szpitalnych kaczek”

- znów usprawiedliwiał się sam przed sobą. Bo przecież tak naprawdę, to takie właśnie było prawdziwe życie dużej większości obywateli tego miasteczka.


Do pierwszej taksówki wsiadła jakaś gruba, wyfiokowana kobieta z dwojgiem małych dzieci, co pozwoliło mu oderwać się od wspomnień i przejechać do przodu całe cztery metry. Wiesiek też przestawił swoją taksówkę i znów podchodząc do Krzyśka zagadnął.

-Widzę, że tu się dziś nic nie posuwa, to pójdę na róg po coś chłodnego do picia. Chcesz coś?

-Nie, nie, ja jeszcze nie zarobiłem - Krzysiek próbował być dowcipny.

-Mam nadzieję, że będziesz tu jeszcze jak wrócę. Wiesiek uznał żart Krzysztofa za tyczący się zapewne jego rozrzutności. Próbował odgryźć się jemu też i odchodząc, w geście pożegnania podniósł triumfalnie ku górze rękę z nieodłączną gazetą, dodając zgryźliwie:

-Jak tak będziesz tylko siedział w tym pudle, to szybko się staniesz bardziej kulisty „Piorun”.

-„Spokojna głowa, martw się o siebie” - pomyślał Krzysztof i uśmiechając się pod nosem spojrzał na wylewające się poza spodnie znajomego tłuszczowe wały.

Przezwisko ”Pierun” towarzyszyło jemu jeszcze od czasów szkolnych i tak jak większość przezwisk wywodziło się też od jego nazwiska - Pieruński. Może z tego też powodu nie lubił swego nazwiska, choć przywykł już do bycia „Piorunem”, czy bardziej śląsko brzmiącej odmiany tego wyzwiska i już ono mu nie doskwierało tak jak niegdyś.

Nawet kiedyś w dzieciństwie, gdy zakładał tak zwaną ”Drużynę”, bardziej podobną do bandy nieokrzesanych urwisów, wyrwał gdzieś z jakiejś trafostacji ostrzegawczą tabliczkę z trupią czaszką przekreśloną błyskawicą, długo używając tego, jako swój "herb".

Kiedy po jakimś czasie wspominając przeszłość, Krzysztof znów przesunął się kawałek do przodu, Wiesiek bez pośpiechu, popijając colą hot doga, wolno przemierzał na skos rynek, aby wreszcie zająć zaszczytne drugie miejsce w kolejce.

Tym razem już nie podszedł do Krzyśka. On wiedział, że na pewno żadnym nieopatrznym słowem nie obraził kolegi i jutro, jak co dzień Wiesiek znów podejdzie, opowiadając jakąś lokalną plotkę czy świeżo zasłyszany stary dowcip.

Pomału Krzysztof zaczął znowu zapadać w jakieś senne odrętwienie, jakby chcąc wzrokiem przebić bezchmurny nieboskłon, długą chwilę wpatrując się w odległy obszar nieba.



W tym czasie pewna młoda kobieta, siedząc w wygodnym fotelu pierwszej klasy lotniczych linii Pan Am, popijając swego drinka, patrzyła przez okno samolotu na kłębiące się poniżej chmury.

Była już nieco znużona przydługim lotem; płynąca w słuchawkach muzyka nieco koiła to zmęczenie.

Wzięła biuletyn i przeglądając - na jednej ze stron zauważyła znajomy jej symbol: na tarczy herbowej duże „Y”.

„O moja szkoła” –pomyślała patrząc na zdjęcia znajomych jej budynków i uśmiechnięte twarze młodych ludzi.

Dziewczyna posmutniała i wpatrując się w monotonny, przelewający się poniżej puszysty ocean chmur, zaczęła snuć wspomnienia.

Lecz nie wspominała, tak jak inne kobiety, swej pierwszej młodzieńczej miłości, ale czas swojej naiwności i niewinnej ufności do świata.

Swój początkowy okres studiów na uniwersytecie w Yale. Nigdy wcześniej nie interesowało ją specjalnie w jaki sposób jej rodzice potrafili opłacić ten utytułowany uniwersytet.

Bo mimo, że już zaczynali nawet nieźle zarabiać, jak na emigrantów zza żelaznej kurtyny, to naprawdę było to jeszcze za mało na taką szkołę.

Pamiętała jaka była później dumna z uzyskanego w drugim roku stypendium, myśląc że zawdzięcza go tylko sobie, swym dobrym wynikom w nauce.

Wspominała rozłąkę z rodzicami i rzadkie wspólne odwiedziny, najczęściej w okresach świąt i wakacji. Traktowała to wszystko wówczas jako krótką młodzieńczą przygodę, bo na początku tak właśnie wyglądały te jej wyjazdy do USA.

Była jedyną Kanadyjką na roku, lecz również wówczas nie widziała w tym nic nadzwyczajnego.
Internatowe wolne życie, wypady z koleżankami na dyskoteki czy długie nocne rozmowy o randkach, miłostkach, ciuchach i przyszłości.

Ale nigdy w swej ówczesnej infantylnej świadomości nie przypuszczała, co będzie rzeczywiście robiła, ani kim będzie w już nie tak odległej przyszłości.


W jakże odmiennej scenerii innego świata, drobno miasteczkowych realiów życia, Krzysztof w końcu doczekał się swojego wąsatego pasażera, a później złapał jeszcze na mieście parę młodych małżonków, jak wnioskował z ich zachowania.


W tym samym czasie nad głową dziewczyny zaświeciła się lampka z namalowanym na niej pasem bezpieczeństwa, a pilot oznajmił, że za chwilę będą lądować w Vancouver.

Nie była tu już od ponad roku, ale teraz nie przylatywała tutaj, aby tylko zobaczyć się ze swoimi rodzicami, lecz przede wszystkim dlatego, że została wezwana przez „Agencję”.

Nie wiedziała jednak, że powodem, aby tutaj przyjechać była misja związana z jej wyjazdem do kraju jej rodziców i dziadków.

I mimo, że jeszcze dziewczyna o tym nie wiedziała, jej babka już dostała od niej wiadomość, że wnuczka Helena odwiedzi ją równo za tydzień.

Ten list, wyglądający na zwyczajny wysłany pocztą list, tak naprawdę przywieziony był przez którychś z wielu pracujących dla „Agencji” kurierów.

Gdyż nikt tutaj nie pytał o czyjeś zdanie, a decyzje zawsze były podejmowane w zamian i w imieniu tego, kogo one dotyczyły, często nawet dużo wcześniej niż zainteresowany o nich się dowiedział.


W prowincjonalnym polskim miasteczku natomiast przyrodni brat dziewczyny cieszył się, że przed obiadem udało mu się złapać dwóch niedopitych facetów, chcących po jakichś biurowych urodzinach dostać się za miasto do zajazdu ”Jutrzenka”.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Wto 18:33, 21 Sty 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 1:23, 16 Sty 2014    Temat postu:

9
DOM

Kiedy przyjechał do domu na obiad, jak zwykle przed wjechaniem do garażu sprawdzał tylne siedzenie, gdzie czasem, choć nie zdarzało się to często, ludzie zostawiali jakieś drobne przedmioty.

Pewnego razu nawet znalazł stuzłotowy banknot.

Tym razem na podłodze leżała mała książka, której tytuł brzmiał „Przeznaczenie duszy”.

-A, jakieś kościelne bzdury- pomyślał Krzysztof i chciał ją włożyć do schowka, ale myśląc, że może spodoba się jego matce, zdecydował się wziąć ją do domu.

Nie wierzył, że ktoś będzie fatygował się, aby go odszukać i odzyskać jakąś tam książkę.

W każdym razie on sam by tak na pewno nie uczynił. Dla Krzysztofa książki nie przedstawiały sobą nic poza szczepionymi ze sobą kartkami zadrukowanego papieru.

Co innego, jeśli by znalazł portfel czy damską torebkę. Wówczas mógł się spodziewać, że ktoś zechce po bocznym numerze jego taksówki odszukać i swą zgubę.

Krzysztof nawet raz sam pofatygował się i odniósł portfel jakiegoś pasażera, którego wiózł kiedyś zaprutego z jakiejś imprezy.

Wtedy oddał portfel żonie, a gdy odchodził z pod drzwi usłyszał podniesione głosy, z których można było wywnioskować, że kobieta miała do swojego męża jakieś pretensje.

Krzysztof nie wiedział czy mogło chodzić, że wyrzucała jemu pijaństwo, rozbijanie się taksówkami, czy to, że zgubił portfel, ale od tamtego czasu postanowił, że następnym razem w takich sprawach niech najlepiej ci, co coś pogubili szukają jego sami.

Idąc z książką w stronę domu zastanawiał się, kto z tego dnia przewożonych pasażerów mógł zostawić ją w jego taksówce.

Było to coś w rodzaju psychozabawy. Niekiedy, gdy nudził się czekaniem na postoju, w podobny sposób zgadywał, czy na przykład, stojący pod ratuszem młodzieniec czeka na dziewczynę, a idąca po chodniku kobieta zmierza do sklepu mięsnego czy do piekarni.

Ale tym razem przypominając sobie po kolei wszystkie kursy nie potrafił utożsamić żadnego z pasażerów z jakąś, jak jemu się wydawało, religijną książką.


- Cześć mamo - powiedział wchodząc do małego przedpokoju, a właściwie przed- kuchni, gdyż właśnie kuchnia była pierwszym i chyba najważniejszym pomieszczeniem w ich mieszkaniu.

Matka nie odezwała się, więc od razu poznał, że znowu jest czymś podenerwowana. Siadając za stołem spróbował jaszcze raz nawiązać z nią rozmowę, bo wiedział, że jeśli znów miała sprzeczkę w sklepowej kolejce, lub sąsiadka powiedziała, że źle pielęgnuje kwiaty na klombie przed domem, to zaraz matce powinien rozwiązać się język i przygnieść go całą lawiną słów, żali i złorzeczeń.

Kiedyś usłyszał, że atak jest najlepszą formą obrony, czy coś w tym guście, więc zagadnął pierwszy:

- Dziś znalazłem w taksówce jakąś religijną książkę-powiedział pokazując matce okładkę.

-No to, co-odburknęła kobieta nalewając zupę do talerza.

-O ho, chodzi o coś poważniejszego-pomyślał i zgadując, że idzie zapewne o jakąś sprzeczkę z pracodawczynią i zarazem jego babką, u której matka Krzysztofa była zatrudniona, jako gosposia, zaczął więc spokojnie przeglądać książkę, gdyż wiedział, że cisza przed burzą potrwa nieco dłużej.

Książka okazała się nie być religijną, a przynajmniej w takim pojęciu jak Krzysztof rozumiał religijność, a nawet z kilku wersetów, które przeczytał mógłby uznać, że jest ona nawet anty- religijna, gdyż mówiła o jakimś uduchowianiu się bez konieczności chodzenia do kościoła.

W kilku miejscach powoływała się ona na buddyzm, a w jednym miejscu było napisane nawet, że każdy człowiek jest już sam w sobie bogiem, gdyż jest częścią boga.

Krzysztof nie był bynajmniej religijnym fanatykiem, ale z racji wychowania w owej chrześcijańskiej Religi, chyba przywykł do świąt, obrządków i głoszonych w kościele dogmatów.

Choć w przeciwieństwie do swej matki, nie biegał, co niedziele do kościoła, ale spowiadał się i tak jak większość również do komunii chodził dwa razy do roku.

Akurat w przypadku Krzysztofa niedziela nie była dniem odpoczynku, ale lubił zjeść w ten dzień tradycyjną niedzielną kurę i rosół z domowym makaronem.

Poza tym Krzysztof i jego matka dużo zawdzięczali ich proboszczowi księdzu Stefanowi, więc już chociażby przez lojalność nie zamierzał sobie zaprzątać głowy jakimś pogańskim sekciarstwem, do czego od razu przypisał trzymaną w ręce książkę, i odkładając ją na półkę wrócił do smakowicie pachnącej pomidorowej z ryżem.

Między zupą a drugim daniem, jego matka niby prowadząc zwykłą rodzinną konwersację, zagadnęła:

-Wiesz, że niedługo będziesz miał gościa?

-Co to znaczy, co mama mówi zagadkami?- spytał Krzysztof bez specjalnego zainteresowania.

Na co matka wyciągnęła z fartucha błękitną kopertę z jakimiś pastelowymi nadrukami, podsuwając ją po stole w stronę syna.

-Przecież to do „Doktorowej”? zauważył, przeczytawszy imię i nazwisko odbiorcy.

-Dała mi to w południe- matka Krzyśka specjalnie przeciągała rozmowę, chcąc w taki sposób lepiej poznać jego opinię, a jakby była w jej mniemaniu niekorzystna, aby móc wpłynąć na syna, aby ją zmienił.

-Ojciec? - zgadywał Krzysztof, gładząc palcem pocztowy znaczek z napisem Canada.

-Nie, twoja siostra -powiedziała kobieta z jakąś uszczypliwością pomieszaną z żalem.
-Helenka?

Krzysztof otworzył kopertę. Na podobnie błękitnej kartce, ładny równy charakter pisma informował, że ona, to znaczy Helena Rozen, zamierza odwiedzić swą babcię i jego, to znaczy swego brata ze strony ojca, Krzysztofa Pieruńskiego, i spędzić prawie dwa miesiące w kraju swych rodziców.

-Czego ona tak naprawdę chce? - odezwała się matka Krzysztofa zanim zdążył doczytać list do końca.

-No pisze przecież, że chce odwiedzić „Doktorową”.

-Może po spadek? - wtrąciła jego nieufna matka.

-Niby, po kim? Przecież ta stara do stu lat dożyje jak nic.

-Nie mów, ciągle muszę jej parzyć zioła na migrenę, a wczoraj to ją nawet bolała wątroba.

-Bo się czegoś nażarła, a migrenę to może mieć angielska królowa a nie ona.

-No coś ty, przecież oni wywodzą się od francuskiej szlachty. Wszędzie mają herby i takie tam różne.

-Gadanie, a nawet, jeśli byli, to, co im z tego, już nie ma królów.

-A angielska?

-A jak mama coś już powie, to... - on nie dokończył. Nie chciał znowu słyszeć tych przetykanych żalami odwiecznych historii, jak to przez syna „Doktorowej”, z którym jego matka zaszła w ciąże i urodziła właśnie jego, zmarnowała sobie młodość.

Tak, więc państwo „Doktorostwo” tak na prawdę byli jego biologicznymi dziadkami, lecz jako że jego matka nigdy nie wyszła za mąż za ich syna, on przejął jej panieńskie, a raczej domniemane jej panieńskie nazwisko.

Małgosia Pieruńska to było nazwisko i imię, które zostało podobno znalezione w kościele przy porzuconym niemowlęciu, którym była jego matka, przez podówczas świeżo obejmującego parafię młodego księdza Stefana.

Krzysztof, szczególnie, kiedy jeszcze żył doktor Rozen, mówił do niego i do jego żony dziadku i babciu, ale jakoś od śmierci doktora kilka lat temu, coraz częściej w taki sposób zwracał się do swojej babci, aby nie musieć jej tytułować tym mianem

W sumie nie wiedział, czy powodem takiego obrotu sprawy był, jak mu się zdawało, odwieczny dystans niedoszłej teściowej do jego matki, może fałszywa usłużność, z jaką jego matka traktowała panią Rozen, u której pracowała od czasu urodzenia małego Krzysia, jako pomoc domowa?

Może ta oziębłość nastąpiła w jego młodzieńczym okresie zbuntowania wobec autorytetów, jako takich, a może stało się to za sprawą krążących po mieście plotek i docinków kolegów na temat mezaliansu jego matki z doktorskim synem, z którego on się zrodził?

Bezspornie w jego kontaktach z babką zawsze wyczuwał tę jej próżną wielkopańską wyniosłość, którą chciała zdominować go do roli jakiegoś podwładnego a nie wnuka.

-Mówię ci, że na pewno zapiszą jej ten dom.- matka przerwała jego rozmyślania kontynuując swe czarnowidcze wizje.

-Co też mama, a jeśli nawet, to z mieszkania nas nie mogą wyrzucić, chyba, że nas spłacą - oznajmił z miną znawcy.

-Oj mogą mogą-zamyśliła się kobieta -żeby choć starszy pan żył. Mieszkanie zapisane do twojej pełnoletniości, a ty nie znasz tych bogaczy z Kanady. Zawsze będzie im mało - z przekąsem zaakcentowała kobieta, robiąc dłonią dwuznaczny gest.

-A jak mama ich zna? Jak byli na pogrzebie doktora, to nie wiem czy mama, choć zamieniła z nimi słowo?

-A, co miałam z nim gadać!

-Swoją drogą ciekawe, czemu on nie przyjeżdża - zbyt głośno pomyślał Krzysztof.

-Bo mu wstyd! - Prawie krzyknęła jego matka, w myślach wspominając swą młodość, pierwszą krótkotrwałą miłość, której owocem był jej jeden jedyny syn.

W sumie nie była ona jeszcze za stara, gdyż mając obecnie 46 lat w każdej chwili mogłaby poznać kogoś i zacząć życie na własny rachunek, ale jakiś rodzaj masochistycznego samoumartwienia nakazywał jej cierpieć, zadręczając się przeszłością

-O, to już za tydzień - Krzysztof przeliczył w myślach, pomagając sobie palcami w ustaleniu daty przyjazdu przyrodniej siostry.

-Chyba wypada odebrać ją z lotniska w Warszawie. Ale jak ją poznam? - zastanowił się, wspominając małą cichą blondyneczkę, która kilka lat temu razem ze swoimi rodzicami przyjechała z Kanady na pogrzeb dziadka.

-Jak tam sobie chcesz - sucho odparła kobieta zbierając talerze ze stołu. Jakiś niepojęty zaborczy strach o syna mieszał się w jej sercu z nostalgią, zazdrością i złością.

Wyczuwając zły nastrój matki, woląc nie być świadkiem jej przeplatanych płaczem napadów złości, których to od młodości musiał, co jakiś czas doświadczać, wolał tak jak i wówczas usunąć się jej z drogi.

Kiedyś, nie mając innego wyjścia, większość czasu po szkole spędzał z kolegami, a nawet kilka razy uciekał z domu. Teraz na szczęście zawsze mógł się wyłgać postojem. Tym jednak razem wymyślił inaczej, mówiąc:

-Pójdę wypytać ”Doktorową” - wstał od stołu idąc do swego pokoju, aby założyć czystą koszulę. Kiedy wyciągał z komody równo złożoną koszulę, jakby automatycznie sięgnął do najbliższej szuflady, w której między jakimiś dokumentami i papierami leżał oprawiony w ciemną skórę album i klaser, które to kiedyś dostał od swojego dziadka, doktora Rozena, na ostatnie jego urodziny przed śmiercią dziadka.

Połowę stronic zajmowały dziecięce i młodzieńcze zdjęcia Krzysztofa. Było tu też kilka zdjęć jego ojca od dzieciństwa do wyjazdu z Polski, było też kilka bardzo kolorowych fotografii przysłanych z Kanady.

Na wielu tych budzących jego zazdrość zdjęć odnajdywał swą młodszą siostrę. Dawniej miał żal do swego ojca nie rozumiejąc, czemu wolał ją od niego.

Często też marzył, że kiedyś przyjedzie jego ojciec i też zabierze go do pięknej kolorowej Kanady. Owo przeświadczenie, że pewnego dnia też zobaczy ów zawsze kojarzący mu się z dobrobytem kraj towarzyszyło jemu chyba od dzieciństwa, a nawet teraz czasem marząc o podróżach zawsze ich częścią jest Kanada.

Powyciągał z albumu kilka zdjęć, na których była jego siostra Helenka jak zawsze na nią mówiła pani ”Doktorowa”. Na niektórych dziewczyna była sama, na innych wraz z rodziną ,i mimo że widział ją teraz w różnym wieku i sytuacjach, ale na wszystkich była uśmiechnięta.


-Też by mi było wesoło jakbym tam był- pomyślał Krzysztof jak bezsilne na drwiny kolegów dziecko wysuwając w stronę jej podobizn język. Najświeższy wizerunek dziewczyny już też pochodził sprzed kilku lat.

Było to zdjęcie wykonane z okazji ukończenia jej studiów i pokazywało ją w śmiesznym czarnym kanciastym kapelusiku z jakimiś frędzlami i ciemnym, niby aksamitnym płaszczu czy pelerynie, na który opadały jej długie lekko faliste blond włosy .

-Ciekawe jak bardzo się zmieniła - pomyślał odkładając tą fotografie na nocną szafkę.

Przebierając się wspominał ów żal do dziewczyny, kiedy oskarżając ją o kradzież ojca i zazdroszcząc jej lepszego życia, obwiniał ją niemal o wszystkie swe życiowe niepowodzenia.

Na świeżą koszulę włożył odświętną marynarkę i chowając zdjęcie Helenki do kieszeni marynarki wyszedł z pokoju, wpadając prosto na swoją matkę zdążającą do łazienki.

-Coś się tak wystroił jak stróż… -powiedziała ironicznie kobieta

-Mówiłem przecież, że idę wypytać „Doktorową”.

-Ale, po co w nowym ubraniu?

-No przecież nie pójdę jak szmaciarz.

-A idź sobie, idź do tej swojej babuni.

-Nie czekaj na mnie z kolacją, chcę jeszcze trochę pojeździć.

-Jak to w nowym ubraniu? Zniszczysz je- powiedziała matka Krzysztofa, kiedy on nic jej nie odpowiadając zamykał za sobą wejściowe drzwi.



10
PANI ROZEN


Dystyngowana pani „Doktorowa”, czyli jego babcia zajmowała bez mała ¾ domu, w którym oni też mieszkali w niegdzisiejszej służbówce, czyli małym mieszkanku z wejściem od tyłu domu.

Dużą część domu, którą teraz zajmowała pani „Doktorowa” stanowiła poczekalnia i gabinet zmarłego doktora Rozena.

Zgoda na zajęcie służbówki przez matkę Krzysztofa nastąpiła wtedy, gdy kilka lat po przygarnięciu jej przez państwo Rozenów dziewczyna zaczęła potajemnie spotykać się i romansować z ich synem, a kiedy zaszła z nim w ciążę, od byłych opiekunów otrzymała prócz pomocy w czasie ciąży i pracy u nich w domu jako pomoc domowa, również bezpłatną możliwość korzystania z owego ciasnego dwu-pokojowego mieszkania w suterenie aż do pełnoletniości dziecka.

Jak Krzysztof teraz się domyślał, w zamian jego matka nie miała rościć sobie praw do doktorskiego syna, który i tak niedługo później z grupą kolegów ze studiów uciekł z Polski i przez Włochy emigrował do Kanady, gdzie ożenił się z jedną z koleżanek z owej grupy młodych uciekinierów.

Jak głosiła plotka, żona ojca Krzysztofa była nie tylko jego koleżanką, ale dość blisko spokrewnioną kuzynką.

Krzysztof widział swego ojca jedyny raz, kiedy kilka lat temu w raz ze swą żoną i córką przyjechali na pogrzeb doktora Rozena.

Choć swego dziadka Krzysztof pamiętał już jak przez mgłę, wspominał go bardzo dobrze. Szczególnie utkwiły mu w pamięci święta czy wakacje, kiedy doktor nie miał pacjentów i nie trzeba było chodzić do szkoły. Wtedy dziadek poświęcał mu dużo czasu, czytał mu wspaniałe opowieści o rycerzach w dawnych czasach, zabierał na wycieczki po okolicy i tłumaczył wiele fascynujących rzeczy o otaczającym ich świecie.

Jednak o swym własnym ojcu nie mógł powiedzieć nic prócz tego, że wiedział jak on wyglądał , i to zapewne przede wszystkim ze zdjęć.

Krzysztof nie mógł sobie przypomnieć, ale prawdopodobnie nie miał nigdy okazji, aby z nim rozmawiać, a jeśli nawet to nie wyryło to się w jego pamięci, tak jak długie opowiadania, nauki i rozmowy, jakie wysłuchiwał z ust starszego pana.

Zdać by się mogło, że ten człowiek był przeciwieństwem swej żony i mimo tego mezaliansu Małgosi z jego synem, dla małego Krzysia był zawsze jak prawdziwy dziadek. Bo jeśli żona doktora zawsze była miła i uprzejma, to zamiast babczynej miłości wyczuwało się bijący od niej wielkopański chłód.

Kiedy Krzysztof obszedł dom dodokoła i skręcając z ulicznego chodnika wszedł przez furtkę na lekko zakręcony ceglasty chodniczek prowadzący do wejścia do domu, przypomniały mu się słowa jego dziadka, kiedy mały jeszcze Krzyś bawiąc się w kopcach żółtego piasku, który przywieziono przy budowie owej dróżki zapytał, czemu ci panowie nie budują tej dróżki prosto tak jak przy ulicy.

Wtedy doktor Rozen cierpliwie wyjaśnił swemu wnukowi, że taka ścieżka będzie ładniejsza i przyniesie jej mieszkańcom więcej szczęścia, ale Krzyś nie zrozumiał, czemu szczęście domu miało zależeć od ścieżki do domu.

Kiedy przemierzając zakręcającą dróżkę, dochodził do głównego wejścia domu, zobaczył panią Rozen siedzącą w wiklinowym fotelu na werandzie.

-Dzień dobry - powiedział wbiegając po kilku małych schodkach.

-Dobry wieczór - poprawiła go kobieta, odrywając swój wzrok od trzymanej na kolanach książki.

-Ja chciałem tylko spytać o Helenę.

-Taak?- spytała nieufnie kobieta.

-No, bo tak myślę, że mógłbym odebrać ją z lotniska.

-Tak? To ślicznie. Helenka będzie w piątek przed wieczorem.

-Tak, tak napisała - Krzysztof wyciągnął z kieszeni list z Kanady, ale ja bym musiał wiedzieć, o której przylatuje i jakim samolotem.

-No tak ,gdzieś to miałam - kobieta starała się sobie przypomnieć.- Ale ty wiesz, że Helenka dopiero tydzień zaczęła znów pracować w Kanadzie i w cale nie ma tak dużo pieniążków.

-Co? A nie, ja przecież jak coś, to tylko policzę za paliwo. Albo mogę przywieść ją za darmo- odrzekł Krzysztof patrząc z politowaniem na „Doktorową”, której mina zdradzała wielkie zdziwienie.

-Ach tak, to miło z twojej strony.

-Przecież to moja przyrodnia siostra – odrzekł triumfalnie Krzysztof. Naprawdę jednak myśląc, że chyba całkiem niepotrzebnie się zdeklarował , jeśli wychodzi, że na tym tylko straci.

-Ja zapisałam gdzieś to wszystko. Ona podała mi numer lotu i to co potrzeba, w zeszłym tygodniu, razem listem była taka karteczka?–kobieta zastanawiała się.

-Tydzień temu? – teraz on się zdziwił.

-No tak. Troszkę nawet się zdziwiłam bo kilka dni wcześniej Helenka dzwoniła do mnie z Peru.

-Ja myślałem, że to od niej pierwsza wiadomość, że przyjeżdża.- Krzysztof podniósł wyżej kopertę.

-No tak, list przyszedł wczoraj , i dziwne że nic wcześnie mi nie wspominała bo my sobie czasem rozmawiamy przez telefon.?

-Na pewno nic mi nie mówiła?,- „Doktorowa” zamyśliła się, jakby nie całkiem będąc pewną, czy wcześniej coś wiedziała o przyjeździe wnuczki.

-Może napijesz się zimnej lemoniady - kobieta powiedziała, jakby chcąc zmienić temat rozmowy.

-Nie- odparł Krzysztof niezdecydowanie.

-To ci naleję, twoja mama robiła- odparła jakoś dumnie „Doktorowa”, sięgając po czystą szklankę, których kilka stało na pobliskim okrągłym stoliku dookoła wysokiego szklanego dzbanka, w którym pływały zanurzone w jakimś napoju grudki pokruszonego lodu.

-Zaraz poszukamy tej karteczki, co ją zapisałam – odparła kobieta, podając jemu oszronioną szklankę z lemoniadą.

-Zawsze mówiłam, że swój to swój – dodała jakby chcąc docenić Krzysztofa poświęcenie.- Bo tym z lotniska to nie można ufać, teraz dzieją się w Warszawie takie rzeczy – kobieta zrobiła minę jakby chciała jemu zaraz opowiedzieć jakąś dramatyczną historię wskazując na leżącą na stoliku gazetę.

-Tak, na pewno tak- odparł biorąc łyk zimnego napoju, aż, gdy poczuł jak zawsze od zimna powracający ból zęba, przytknął dłoń do policzka.

-No właśnie, jakbym miał godzinę i numer lotu - przypomniał, Krzysztof niedopuszczany do głosu - chciałem dziś jeszcze pojeździć. - I pokazał list z Kanady. Tu tylko jest napisane, o której Helenka spodziewa się być tutaj u nas, a ja bym potrzebował numer i godzinę przylotu.

-Och, ja to gdzieś muszę mieć. Przecież ja gdzieś to zapisywałam – powiedziała kobieta podnosząc się z fotela. Trzeszczący dźwięk, który wydobył się z fotela rozśmieszył Krzysztofa, gdyż zabrzmiał tak, jakby zatrzeszczały kości starszej pani.

”Doktorowa” podeszła i otwierając wejściowe drzwi, zrobiła dłonią zapraszający gest, a wchodząc do środka dodała:

-Choć poszukamy tego papierka.

Mimo, że dość dawno tam nie był, Krzysztof dobrze znał to miejsce. To wnętrze w wiktoriańskim stylu, zawsze kojarzyło się jemu z jakimś przepychem. I kiedy „Doktorowa” grzebała wśród listów i reklam, on znów mógł podziwiać te stare kąty.

-Gdzieś to miałam –powiedziała ”Doktorowa” nadal przeglądając stertę leżących na stoliku przy drzwiach papierów.

-Czy mogę zatrzymać kopertę ?– spytał Krzysztof, pokazując list od Heleny. Takiego znaczka jeszcze nie miałem.-Krzysztof pokazał znaczek pocztowy naklejony na błękitnej kopercie.

-Oczywiście - odparła schylona kobieta patrząc z nad okularów. Wyciągnął list z koperty kładąc go przed „Doktorową” i schował zgiętą w pół kopertę do wewnętrznej kieszeni marynarki.

Pasją zbierania znaczków pocztowych zaraził go jeszcze doktor Rozen.

Kiedy wśród papierów na pół okrągłym stoliku stojącym przy drzwiach przedpokoju nie znaleźli owej zapisanej przez „Doktorową” informacji o przylocie Heleny, poszli do salonu, gdzie pani Rozen znów zaczęła grzebać wśród gazet i jakichś wycinków z kulinarnych miesięczników. Przepisy kulinarne to z kolei była jej pasja, choć przecież z żadnego z tych przepisów i tak nigdy nic nie przyrządziła, a to z tej prostej przyczyny, że w tym domu kuchnią zajmowała się tylko matka Krzysztofa.

-Gdzie ja to mogłam wsadzić – denerwowała się kobieta mówiąc jakby do siebie.

Przeszli do byłego gabinetu jej zmarłego męża. Krzysztof chodził za nią, lecz oczywiście nie wiedział jak wygląda kartka, której szukają, choć po zachowaniu kobiety mógł wnioskować, że chyba i ona nie wiedziała dokładnie, czego szuka.

Na ścianie wisiał za szkłem stary dokument, który Krzysztof pamiętał z przeszłości. Na jego środku widniało to samo godło, co na portrecie przodka ,który znajdował się niedaleko schodów . I wiele imion, dat i małych kolorowych tarcz herbowych. Dwa najnowsze wpisy dotyczyły jakiegoś Karola Rozen, zmarłego 12 maja 1965 roku i jego żony Joanny Wiśniewskiej Rozen, zmarłej też tego samego, co jej mąż dnia .

-Kim oni byli?- Krzysztof zwrócił się do „Doktorowej”.

-Kto taki?- kobieta znów założyła swe okulary do czytania, i podeszła do planszy, gdzie Krzysztof pokazał palcem dwa ostatnie zapisy.

-A to, to moi teściowie, świętej pamięci.

-Umarli w tym samym dniu- zauważył Krzysztof.

-O tak, to już będzie…? Tak, już minęło równe czterdzieści lat. To bardzo smutna historia. Oni spadli samochodem ze skały w przepaść.

-Ze skały?! Gdzie to się stało?

- W Szwajcarii. Szczęście, że wtedy nasz Ludwiczek, to znaczy twój ojciec, z nimi nie pojechał.

-A czemu miał tam jechać?

-Bo jego dziadkowie chcieli zabrać go ze sobą, oni jechali sobie na narty.

-Na narty w maju?

-W Alpach zawsze jest śnieg, ale mieliśmy trudności, aby zwolnić twojego tatę ze szkoły. Pamiętasz? A nie, ty nie pamiętasz jakie to były czasy. No i dobrze, że nie pamiętasz, bo teraz jest przynajmniej pod tym względem lepiej. Ale za komuny to przynajmniej nie było strach z domu wyjść, bo teraz to jak nie rabusie, to gwałciciele.

Krzysztof uśmiechnął się pod nosem i pomyślał sobie:

-Oj ciebie to już chyba nikt nie zgwałci.

-Tak ,wtedy Ludwiczek miał takiego wychowawcę klasy, co go nigdy nie lubił, ale przecież to z zawiści stawiał mu same złe stopnie. A wymagania miał takie jakby, co najmniej chciał zrobić z naszego synka jakiegoś literata. No i dzięki tej dwói na półrocze nasz Ludwiczek żyje do dziś.

Tylko chyba przez tego nauczyciela takiej się biedactwo nabawił niechęci do pisania listów, że tylko jak ma czas to sobie porozmawiamy czasem przez telefon.

O właśnie, - kobieta krzyknęła jakby wymyśliła coś genialnego.- Zaraz, która to godzina? – spojrzała na stojący na komodzie zegarek, i jakby licząc coś w pamięci, dodała po chwili.-Wiesz ta karteczka, gdzieś się zapodziała, ale w notesie zapisałam nowy telefon do Helenki co też był tam podany.

To jakbyś poczekał tu ze mną jeszcze jakieś trzy godziny to byśmy mogli do niej zatelefonować.

-Trzy godziny - powtórzył Krzysztof, nie kryjąc swego zakłopotania.

-Mam pyszne ciasto i nalewkę -starsza pani zdawała się go chyba przekupywać.

Krzysztof wyczuwał, że może jej nie tak chodziło, aby nie spędzać samotnie wieczoru przy książce czy telewizorze, ale o to, aby Krzysztof nie rozmyślił się pojechać po jej wnuczkę na lotnisko.

-No dobrze, ale bez nalewki, bo jeszcze dziś chcę trochę pojeździć- Powiedział Krzysztof, bo tak naprawdę wcale jemu się nie chciało szukać po mieście pasażerów, ani słuchać przez trzy godziny wywodów „Doktorowej”, i najchętniej poszedłby do siebie do domu, aby obejrzeć jakiś mecz albo film i może wrócić tu za te trzy godziny, ale wiedział, również, że przecież matka by go zamęczyła.

Pani Rozen podała, więc zachwalane ciasto, które oczywiście okazało się też produktem jego matki. Tylko nalewka była przyrządzona przez „Doktorową”, która i tak wmusiła w niego pierwszy kieliszek.

Rozmowa nie kleiła się zbytnio jak to zwykle bywa między ludźmi, których więcej dzieli niż łączy. Początkowo więc mówili o upale, a kiedy oplotkowali już sąsiadów, Krzysztof znów zapytał o samochodowy wypadek dziadków jego ojca.

-To ile właściwie Ludwik, to znaczy mój ojciec miał lat jak zginęli jego dziadkowie? -Krzysztof starał się tak układać zdania, aby nie musieć zwracać się do „Doktorowej” per babciu.

-On wtedy miał… – kobieta chwilę przeliczała aż odrzekła: –Miał 13 lat.

-To co, jak oni zginęli? Wpadli w poślizg?

-Nie, właśnie nie, my tylko dostaliśmy wiadomość, że teść był pijany.

-Aha- pokiwał głową Krzysztof.

-Właśnie, że nie -kobieta broniła dobrego imienia rodziny – mój teść nigdy nie pił, bo miał zbyt wysoki cholesterol, a już tym bardziej nie dotknął kieliszka kiedy prowadził.

Dziwne jest też i to, że jak mój mąż chciał od razu tam pojechać to odmówiono jemu wydania paszportu, a przecież teść był ambasadorem, a my nigdy ani wcześniej ani później nie mieliśmy problemów z dostaniem paszportu, bo my zawsze wracaliśmy, i nawet ci komuniści wiedzieli, że, na kogo jak, na kogo, ale na Rozenów zawsze można liczyć. -Zamyśliła się przez chwilę kobieta.

„Akurat – Krzysztof pomyślał o ucieczce z Polski swego ojca.- Jakbyście tak dobrze go wychowali to ani by nie porzucił mnie i mojej matki, ani by stąd nie uciekał”.

Tak więc temat rozmowy przeszedł z pogody na sprawy rodzinne.”Doktorowa” tak szczodrze polewała, że do czasu kiedy mogli zatelefonować do Kanady, on wypił jeszcze trzy kieliszki orzechówki.

Choć w większości poznał mnóstwo lokalnych plotek, ale usłyszał też wreszcie odmienny od opowiadanego zawsze przez jego matkę scenariusz wydarzeń, kiedy to najpierw ona, jako porzucone w kościele niemowlę trafiła, nie jak to mówiła jego matka do możliwie najgorszego, ale właśnie podobno, jak mówiła „Doktorowa”, do możliwie najlepszego w całej okolicy, przytułku.

Pani Rozen opowiedziała też jak pewnego dnia ksiądz Stefan, który często odwiedzał swą protegowaną, wezwał doktora Rozena, a ten zabrał małą chorą Małgosię do szpitala.

W tym szpitalu doktor miał podobno użyć swych wszystkich możliwości, i tylko dzięki niemu wyleczono dziewczynkę z jakiegoś bardzo ciężkiego przypadku zapalenia płuc.

Później doktor na zmianę z księdzem załatwiali Małgosi coraz to lepsze prewentoria czy letnie wakacje nad morzem, aż wreszcie dorastającą już dziewczynę państwo Rozen zabrali do swego domu.

Z tego, co mówiła ”Doktorowa” jej mąż miał ambicje wysłać dziewczynę na studia medyczne, ale ponieważ zakochała się w ich synu, do realizacji tych planów nie doszło.

Krzysztof dziwił się jak te same historie opowiadane przez dwoje innych osób mogą tak odrębnie się prezentować.

Wyczuwał również, że prawda musi leżeć gdzieś po środku. Choć „Doktorowa” niby w żaden sposób nie obwiniała jego matki za zaistniałą sytuacje, zrzucając to, co się zdarzyło na karby praw młodości, to jednak widać było, że za wszelką cenę chce wybielić swego syna.

W tym celu przedstawiała jego jako przystojnego i naiwnego młodzieńca, a, że ich romans zaistniał z inicjatywy chcącej się dobrze wydać za mąż Małgosi.

Oczywiście było to również całkiem co innego, niż głosiła jego matka, a mianowicie, że została uwiedziona przez zawsze zbyt żywiołowego i przebojowego doktorskiego syna, który po prostu wykorzystał łatwowierność i naiwność dziewczyny tym bardziej, że łatwa zdobycz jak o sobie mówiła matka Krzysztofa mieszkała w sąsiednim pokoju.

Krzysztof znał z autopsji oziębłość swego ojca, dlatego przynajmniej w tym względzie, bardziej był skłonny uwierzyć swojej matce niż próbującej wybielić synalka „Doktorowej”.

Prawdą z kolei mogło być to, że właśnie doktor Rozen postanowił zrekompensować winy syna nadal pomagając młodej dziewczynie zarówno podczas ciąży, jak iw pierwszych miesiącach po porodzie.

Dalej, kiedy młoda matka miała problemy ze znalezieniem sobie pracy, zaproponował, jako tymczasowe wyjście awaryjne, że zatrudni ją jako pomoc domową.

Zdaniem „Doktorowej” sądził on, że kiedy dziewczyna otrząśnie się z depresji zechce studiować medycynę, w czym chciał jej pomóc traktując ją niemalże jak córkę.

Niestety dziewczyna w swym masochistycznym uporze nigdy już tak do końca z depresji nie wyszła.

To, co usłyszał Krzysztof z ust paplającej starszej pani, próbującej wybielić swego synalka poruszyło w nim najgłębsze nigdy niezaleczone rany, ale nie stać go było, aby powiedzieć tej starej samolubnej kobiecie, co on o tym myśli.

Najchętniej po prostu poszedłby teraz do baru na wódkę, ale jeśli czekał tu już tyle czasu, przynajmniej on chciał być słowny i zamierzał doczekać aż zadzwonią do Kanady.

Po wielu próbach w końcu udało się uzyskać połączenie, oczywiście najpierw długo rozmawiała z wnuczką „Doktorowa”, aż w końcu mówiąc: -A teraz daje tobie do telefonu Krzysia- podała jemu słuchawkę.

-Halo, dobry wieczór- powiedział Krzysztof do słuchawki. Na co miły kobiecy nieco dziwnie zaciągający głos odpowiedział jemu.

-Hi Chris, a u nas jest dopiero popołudnie.-

W pierwszej chwili ta wypowiedź nieco zbiła go z tropu. Z jednej strony zdziwiło go, że mimo olbrzymiej odległości, jaka dzieliła jego od rozmówczyni było słychać wyraźniej niż niejednokrotnie, kiedy dzwonił gdzieś o kilka ulic dalej.

Z drugiej zaś strony pomyślał o dziewczynie, czy aby ta jej bezpośredniość i pewność siebie nie upodabnia jej przypadkiem do ich samolubnego ojca i babki. Ale jeśli już dał obietnicę uważał, że przynajmniej tyle powinien spełnić.

-Chciałem odebrać ciebie z lotniska.

-O thanks, jak to się u was mówi to” zajebiście”.

-Ja tak nie mówię.

-To sorry, chciałam powiedzieć tylko, że dziękuję - poprawiła się dziewczyna.-Babcia mówiła, żebym podała numer lotu. No właśnie, czy mogę mówić?

-Tak, możesz mi podać. -dziewczyna zaczęła artykułować słowa, bardzo powoli wtrącając czasem angielskie i powtarzając wszystko po kilka razy, aż w końcu przekazała wszystkie potrzebne informacje.

-Czy jest tam twój ojciec? – spytał na koniec rozmowy Krzysztof.

-O nie, ja mieszkam bez niego, to znaczy ja mieszkam teraz sama w hotelu-poprawiła się dziewczyna –czy mam jemu coś powiedzieć jak będę u nich? Bo myślę, że łatwiej mi będzie jechać z ich domu na lotnisko, więc chyba przed wylotem będę u nich spać.

-Nie nie tylko chciałem jego pozdrowić.-

-A Okay, to tak jemu powiem.

-No to do zobaczenia-Krzysztof chciał już kończyć. Ale bynajmniej nie dlatego, aby „Doktorowa” nie musiała za dużo płacić, ale był zły i czuł, że wygłupił się pytając o swego ojca.

-Do widzenia -odrzekła dziewczyna tak, jakby chciała jeszcze sobie pogadać.

Odłożył słuchawkę i z udawaną życzliwością pożegnał się z „Doktorową”.

Jak mógł najszybciej wyszedł z jej domu na zewnątrz. W powietrzu mimo późnej pory czuć było jeszcze całodzienny skwar.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Wto 18:35, 21 Sty 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 1:25, 16 Sty 2014    Temat postu:

11
BAR

Idąc w stronę mieszkania pomyślał, że postanowienie odebrania dziewczyny z lotniska było z jego strony zbyt pochopnym aktem, wynikającym trochę z jego wrodzonej życzliwości, choć tak na prawdę w duchu liczył przynajmniej na zwrot kosztów.


Chciał napić się wódki, ale gdy był już przy swoim mieszkaniu zobaczył, że w kuchni świeci się światło.

Jego matka jeszcze nie spała, Krzysztof nie chciał i nie mógł przeżywać jeszcze raz jej ataków, depresji, żali, wypominań i użalania się nad sobą. Nie miał też ochoty relacjonowania w detalach wizyty u swej biologicznej babci.

Z powodu wypitego alkoholu jechać samochodem już też nie mógł. Miał w kieszeni dzisiejszy zarobek, postanowił więc udać się pieszo do pobliskiego baru.

Idąc tam cały czas myślał o sobie, o swej sytuacji, matce, babce, zamorskim ojcu i jego przyrodniej siostrze.

Gniew i żal, smutek i wściekłość przeplatały się, gdy wspominał to wszystko.

Zdawał się być bardziej bezradny niż wtedy, gdy był dzieckiem. Niby był mężczyzną, ale z tej beznadziei chciało mu się płakać. Coś, co zbierało się w nim przez te wszystkie lata teraz wyciekało łzami niby woda z przedziurawionej beczki.

Skręcając na ulice, przy której mieścił się bar otarł rękawem łzy.

Barowy pijacki gwar lepiej niż jakikolwiek inny drogowskaz prowadził Krzysztofa prosto do celu.
Wewnątrz mimo powszedniego dnia, knajpa była pełna, smród mieszał się tu z zapachem jedzenia, papierosowym dymem i alkoholem.
W większości przypadków bywalcy i klienci tego przybytku wyglądali tak jakby upili się kiedyś dawno temu i teraz przez resztę swego, z reguły krótkiego życia, tylko klinowali.

Krzysztof zasiadł na jednym z wysokich barowych krzeseł, dziwiąc się, czemu właściwie muszą one być takie wysokie. Czyż przypadkiem nie było to coś w rodzaju naturalnej selekcji, naturalnie eliminując tych, którzy nie potrafili wspiąć się na te taborety o własnych siłach?

Taki pomysł przyszedł mu do głowy, kiedy zobaczył jak jeden z klientów po prostu zwalił się z siedzenia na podłogę, a tam jakby nigdy nic wtulił się pod kontuar i zasnął.

Takie miejsca zawsze kojarzyły się Krzysztofowi z czymś irracjonalnym, łączącym w sobie jakąś wolność z więzieniem uzależnienia, dno biedy i rozpusty z bogactwem bycia sobą bez pruderii religijności, czy strachu, aby czegoś nie stracić.
W takich miejscach wszyscy byli wolni, gdyż byli straceni dla świata.
Oczywiście jak to zwykle bywa w przypadku przybycia nowego klienta do przybytku takiego jak ten, od razu znajdowali się wokół niego pocieszyciele i najlepszy w świecie rozmówcy, a dlatego tacy dobrzy, bo za cenę kolejki bez jednego zbędnego słowa pozwalali każdemu wyżalić się lepiej i taniej niż niejeden psychoanalityk.

Krzysztof również znalazł swoich pocieszycieli, którzy dla towarzystwa słuchali jego wylewnych żalów. Tak, więc w tym swoistym monologicznym dialogu Krzysztof opowiadał kilku wciąż zmieniającym się amatorom darmowej kolejki o swych problemach.

Choć taka forma wyrzucania ze swego serca zalegających tam pretensji do otaczającego go świata była może kosztowniejsza od zwykłej spowiedzi w kościele, Krzysztof z wielu powodów uznał to za dużo lepsze wyjście, aby wreszcie wyrzucić z siebie to, co tam przez lata się nagromadziło.

Chciał tylko się uspokoić. Na pewno konfesjonał działał dla wielu tak jak alkohol, z tym, że on już wiedział, że racja jest jego, a chrześcijańskie rady w stylu nadstawiania drugiego policzka, gdy już się ma zmasakrowany pierwszy mogłyby tylko wpędzić go w jeszcze głębszą depresję.

Krzysztof nie był typem masochistycznego świętego, był zwykłym człowiekiem, a nie jakimś skrajnym fanatykiem, który okupywał swe życie wiecznymi wyrzeczeniami licząc na rekompensatę w iluzorycznym niebie.

Może proboszcz Stefan miałby dla niego jakieś wyjście, a może nie. Przecież Krzysztof miał też żal do swej matki, a protegowanej księdza. Krzysztof nawet lubił właśnie tego księdza i jakby kościół był bliżej niż bar może trafiłby tam a nie tu, a tutaj księży nie było.

-Bo księża już śpią- powiedział głośno Krzysztof wznosząc kieliszek niby toast do swego bełkoczącego kompana, Zygi.
Często wcześniej widywał tego degenerata, gdy w słotę, czy też w upał powłóczywszy nogami przesnówał się gdzieś zaułkami miasta, ale pierwszy raz w życiu miał okazję z nim rozmawiać, jeśli ten pijacki bełkot można by nazwać rozmową.

-Obudzimy księdzów, niech się też z nami napiją cholery jedne.- Zyga mimo tego morza alkoholu, który codziennie w siebie wlewał jeszcze potrafił racjonalnie, choć bardzo monotematycznie myśleć.

-Panie barman, jeszcze raz to samo- Krzysztof podniósł rękę do góry- dla mnie i dla kolegi jak ci tam.

-Jestem Zygmunt, Zyga jestem ,Zyga jestem- odparł kompan Krzysztofa, do podchodzącego po drugiej strony kontuaru mężczyzny.

-A czemu to niby kościoły są w nocy zamknięte, powinny być otwarte tak jak nocne sklepy.-

-Tak jak bar-

-A no właśnie, jak bary- podchwycił pomysł Zygi Krzysztof, myśląc o tym ,jak mało przydatne są kościoły w dzień, kiedy powinno w nich udzielać rad tym, co nie mogą spać.
Uświadomił sobie, że po prostu potrzebny jest jemu spowiednik.

-Może powinienem porozmawiać z barmanem? Krzysztofowi przypomniał się dowcip, kiedy to student weterynarii po oblanym egzaminie, gdy nie umiał odpowiedzieć na pytanie profesora:
„Czy można zrobić krowie aborcje?” trafia do baru. Przy którejś tam z kolejek, barman znawca ludzkich dusz pyta studenta, co go trapi, a kiedy ten w końcu zadaje barmanowi to samo dręczące go pytanie, które zadał mu profesor: ”Czy można zrobić krowie aborcję?”- zaskoczony barman odpowiada: ”Ależ się bracie wpierdolił.” Krzysztof zaczął śmiać się sam do siebie, ale akurat tego zabieganego barmana i tak nie miał szansy spytać o nurtujące go rozterki. Zaczął, więc rozprawiać o tym z Zygą i wglądającym na inteligenta jakimś Bronkiem, który właśnie dosiadł się z jego lewej strony.

Mówił o wszystkim, co go dręczyło, począwszy od historii swojej matki, a kończąc na przyjeździe siostry z Kanady. Jego wypowiedź można by było zmierzyć tylko jedynym istniejącym tutaj przelicznikiem na kolejki, których było dwie albo trzy. Krzysztof wiedział, że Bronek mówił jakoś rozsądniej, kiedy Zyga wykrzykiwał tylko:

-Jak ona przyjedzie to zabierzemy cholerze wszystkie pieniądze.

-Jakiej cholerze, czyś ty zgłupiał Zyga, co ty pieprzysz przecież to moja jedyna siostra. Nic od niej nie wezmę , niech się udławi swoimi dolarami.

-A ja wezmę dla ciebie Krzyś, zabiorę cholerze i wtedy dopiero się napijemy.

-A ja tobie zabraniam, mam jeszcze swój jak mu tam, no ten… –

-Co masz jeszcze, masz pieniądze-

-Nie tam pieniądze, honor mam swój. Rozumiesz Zyga, mam honor-

-E ty Zyga śmieciu, spłyń stąd - za nimi stała ładna, choć zbyt agresywnie ubrana i wymalowana wysoka dziewczyna.

-Słyszałeś gnojku? - dziewczyna bez większego wysiłku ściągnęła pijanego Zygmunta z krzesła na podłogę. Dopiero teraz Krzysztof zobaczył, jaki on był niski.

-No, co ty cholerna kurwo…-

Dziewczyna zamachnęła się ręką, co starczyło, aby Zyga jak zbity pies, któremu inny owczarek zabrał soczystą kość oddalił się, z bezpiecznej odległości odszczekując swe niezadowolenie.

-Jak jest kolego? -spytała Krzysztofa dziewczyna obejmując go ramieniem. Pachniała tanimi perfumami i papierosami- Co ,dziewczyna się puściła z kolegą?

-Nie, nie zgadłaś. Mam rodzinne kłopoty.

-A to wyskrobać i po krzyku!.

-Nie, to nie to –zaśmiał się Krzysztof przypominając sobie dowcip o studencie i krowie.

-Chodzmy może tam –dziewczyna pokazała zwolniony stolik, lekko pociągając jego za sobą. Usiedli przy okrągłym stoliku, - Chyba wybaczysz mi, że odciągnęłam ciebie od tego raju utraconego-

-Że jak?- Krzysztof zdziwił się nie wiedząc, o czym mówi dziewczyna. W ogóle nie wiedział już, co wiedział a czego nie wiedział, bo choć bar kręcił się w jego głowie on zdawał się jeszcze mieć na tyle świadomości, że wiedział jeszcze, gdzie jest i do czego dziewczyna zmierza.

-Mówię, że zawsze ci tam przy barze kojarzyli się mi z tymi, co na siłę chcą dostać się do nieba.

-Do nieba.?- zdziwił się Krzysztof.

-To takie Pola elizejskie wiecznego odpoczynku, a kontuar to taki Styks, barman tak jak Charon bierze też jednego obola od cienia, zamiast łodzi na drugi brzeg Styksu przepływają, więc hektolitry wody zapomnienia.

-O czym ty mówisz?- Krzysztof nie wiedział, czy dziewczyna recytuje jakąś poezję, gdyż tak jak w przypadku wierszy, teraz też absolutnie niczego nie rozumiał.

-Nie zawsze robiłam to, co robię teraz- dziewczyna zaczęła swą opowieść o tym jak biegała na uniwersytet, aby zadowolić ambicje swoich rodziców.

Opowieść dziewczyny przywodziła jemu na myśl los jego matki, i losy chyba wszystkich kobiet świata, które przede wszystkim szukają miłości, i dopiero, kiedy świat i los pozbawia je tej najnaturalniejszej ze wszystkich namiętności, zatracają swą kobiecą ufność.

Stają się wówczas bardziej zgorzkniałe, a niejednokrotnie nawet bardziej męskie od samych samców, dla których kanon bycia męskim i bezwzględnym dominuje nad ich wszelkimi ludzkimi odczuciami.

Ta surowa prawda o również i jego jestestwie stawała się tym bardziej prawdziwa i namacalna im bardziej on pozostawał w uwalniającej wszystkie prawa i paragrafy, dyskredytującej to całe uświęcone prawodawstwo alkoholowej ekstazie wolności.

We wspomnieniach dziewczyny obowiązkowo później była miłość, zdrada, potępienie rodziny i ucieczka do tego cichego sennego miasteczka.

Dziewczyna mówiła bardzo rozsądnie. Krzysztofowi było jej żal, ale nie wiedział czy powiedział jej o tym, czy tylko o tym pomyślał.

Widziany obraz zaczął się przerywać, Krzysztof chwilami nie wiedział gdzie jest, a nawet zapomniał już, po co właściwie tutaj się zjawił.

Kiedy wyszedł z tego miejsca, jakieś dziwne przerywane świadomością obrazy mieszały się w jego głowie wprowadzając zamęt tak, że nie wiedział już, co jest rzeczywistością, a co nie.

Ktoś go prowadził, czuł zapach perfum i tytoniu. Był bardzo śpiący. Kobieta, która szła przy nim mówiła, że są już blisko, a on jej na to, że jak tylko się wzbogaci to pomoże jej, bo to nie jemu, ale właśnie dziewczynie należy się pomoc i współczucie.

Nie wiedział jak długo szli, aż uświadomił sobie w pewnym momencie, że jest w jakimś pomieszczeniu.

Miał wrażenie, że oprócz niego jest tu ktoś jeszcze. Nie miał pojęcia ile minęło czasu, ale czuł się już o wiele lepiej, niż kiedy wyszedł z baru. Z mroku, który panował dookoła wyjawiła się jakaś postać, wyglądała jakby stwarzała się z tego mroku, jakby nim się żywiła, a może były to omamy jego kłamliwej jaźni!?

Ale nie, piękna długowłosa blondyna, którą widział w jakby rozpromieniającym ją blasku wpadającego przez okno światła ulicznej latarni szła w jego stronę.

–Jak tutaj weszłaś?- spytał Krzysztof rozpoznając w niej dziewczynę z baru.
Ona była naga, tak jak i on. Uświadomił sobie po chwili, że też nie ma niczego na sobie. Kiedy dziewczyna pochyliła się nad nim powiedziała szeptem:

-Wreszcie znalazłam okazję, aby się z tobą spotkać. Chcę zrekompensować tobie krzywdy, które ciebie w życiu spotkały

Dziewczyna położyła się na nim, całując i pieszcząc go. Jej włosy opadły jemu na twarz, czuł ich delikatność i woń, wcale nie pachniały już papierosami.

-Może wzięła prysznic- pomyślał, napawając się teraz jej zapachem. Ten tak charakterystyczny klasyczny zapach był tak inny niż jakikolwiek znany jemu zapach kobiecej skóry.

Ona miała jakiś dar, jakąś elektryzującą siłę, coś niesłychanie prostego i skomplikowanego zarazem.

W przeciwieństwie do jego wcześniejszych dziewczyn, ona była jego pierwszą kobietą. Była rozpustnicą i świętą. I choć w jego rozumowaniu świata było to coś sobie zaprzeczającego, to właśnie ona była nimi, ona po prostu była prawdziwą kobietą.

Krzysztof czuł gładkość jej skóry, kiedy w owej ekstatycznej pantominie gładzili i dotykali się na wzajem.

Była gorąca i wilgotna w swym wnętrzu niby śmiercionośna kryształowa jaskini. Kochali się długo, o wiele dłużej niż w przypadku wszystkich innych jego kochanek.

Krzysztof nie rozumiał, jak to mogło być, jak mógł teraz aż tak kontrolować swój popęd i swe podniecenie. Czemu potrafił bardziej spełniać swe męskie obowiązki będąc bardziej obezwładnionym i podnieconym jej, wyglądem, zachowaniem i zapachem, niż kiedykolwiek z kimkolwiek przedtem.

On czuł i słyszał bicie jej serca tak jak odczuwał całą ją. W tym akcie zespolenia było coś niepojętego jego skromnym zasobem określeń.

Choć nigdy nie przepadał za poezją, ani jej nie rozumiał, to to, co teraz odczuwał musiało być samą poezją. Bo choć to, co przed chwilą przeżywał podobne było do seksualnego aktu, było też czymś innym, czego nigdy wcześniej nie było dane jemu przeżyć.

Nie wiedział jak długo później leżeli przytuleni do siebie. Ta noc zdawała się trwać bez końca. Ale wcale nie chciał, aby ona kiedykolwiek się skończyła, kiedy było jemu tak dobrze i miło. W pewnym momencie dziewczyna usiadła i powiedziała:

-Musze już iść.

-Jak to? Czy jeszcze ciebie zobaczę?

- Tak, ja ci to gwarantuję- uśmiechnęła się i zanim Krzysztof się obejrzał już jej ginąca w mroku nocy postać zniknęła zupełnie. Krzysztof położył się na łóżku.
Był szczęśliwy i bardzo zmęczony.

Jakiś gwałtowny brzękotliwy hałas, jakby odgłos nadjeżdżającego tramwaju wstrząsnął nim gwałtownie.


-Gdzie byłeś pijaku, ojciec łotr a synalek pijaczyna, tego, co się doczekałam – Krzysztof usłyszał głos swej matki.

-Co to, jak to?!

Przestraszony otworzył oczy. Był już dzień, leżał w swoim łóżku w koszuli i spodniach od garnituru. Jego matka, jak co dzień rano odsłaniała w jego pokoju firankę, robiąc codzienne przymusowe wietrzenie.

-Jak to wszystko wygląda?! - patrzała na jego ubranie.
Pomięta marynarka leżała przy łóżku, a obok niej jego klucze. Dalej portfel i bezwładnie rozrzucone buty. Głowa ciążyła mu jak gigantyczny spiżowy dzwon, w którym każdy dźwięk, a nawet ruch potęgował się aż do bólu głowy

- A mówiłam abyś nie brał odświętnego garnituru.

-Zamknij się wreszcie- krzyknął Krzysztof wytężając swe wszystkie siły.

Jego matka szlochając wyszła z pokoju. „Co się stało? Jak ja tutaj trafiłem? A ta dziewczyna czy mogła być tylko sennym majakiem?
Przecież była taka realna, taka rzeczywista? Czy była to ta dziewczyna z baru?” Krzysztof nic nie rozumiał, a kac gigant wcale nie pomagał w takich zagadkach.

Leżał jeszcze tak jakiś czas starając sobie cokolwiek przypomnieć. Chociaż odczuwał bliskość z tą dziewczyną, czuł ją całym sobą, ale mógł ją utożsamić jedynie z tą dziewczyną z baru. Jednocześnie wiedział, że to jakby nie była ona?

Jakoś podświadomie czuł, że znał ją skądś przedtem? Prawie czołgając się przypełzał do krawędzi łóżka, a następnie przysunął do siebie swój portfel. Jednak oprócz dokumentów nie było tam ani grosza.

-A, więc musiała to być prawda-pomyślał uśmiechając się do siebie. Choć nadal nie rozumiał jak znalazł się w domu uznał, że skoro zniknęły jego pieniądze, które jest pewien, że miał wychodząc z baru, to znaczy, że wzięła je ta dziewczyna za swą usługę.

Wcale nie żałował tych pieniędzy, obiecując sobie, że jeśli tak było w istocie, to odszuka tę dziewczynę i ile by to jego nie kosztowało powtórzy to, co przeżył minionej nocy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Wto 18:36, 21 Sty 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 1:26, 16 Sty 2014    Temat postu:

12
PRZED PRZYJAZDEM


Leżał wspominając i marząc o tym, co go spotkało ostatniej nocy, aż nie usłyszał odgłosu zamykanych drzwi, co oznaczało, że jego matka poszła do pracy.

Pomału zwlókł się z łóżka i krok za krokiem wolno podążył do łazienki, a stamtąd poszedł prosto do lodówki wypijając pół soku z litrowego słoika ogórków kiszonych.

Tego dnia nie poszedł już jeździć. Po całodniowej drzemce dopiero wieczorem był w stanie poukładać swoje porozrzucane ubranie.
Matka zapewne chcąc jego ukarać za poranne zachowanie oczywiście nie zrobiła jemu nic do jedzenia, ani na śniadanie, ani jak zwykle nie zrobiła obiadu.

Krzysztof znał ją już na tyle, że wiedział, iż potrwa to tak długo póki on jej nie przeprosi. Nie miał jednak ochoty wysłuchiwać jej żalów nawet za cenę obiadu, a poza tym nigdy po takim ostrym pijaństwie nie jadł za wiele.

Mimo, że starał się nie miewać konfliktów z matką, jeśli już to się zdarzyło, Krzysztof dawał sobie nieco czasu, gdyż wolał ciszę niż wypłakiwane przez nią wtedy łzy i żale które były jedynym jej panaceum na wszystkie przez niego wypowiadane argumenty .

Płakała więc z radości, złości, smutku i bólu, a nawet, jak jemu się wydawało, bez specjalnego powodu. Tylko nigdy nie mógł zrozumieć skąd w niej brało się tyle tych łez.

Prawie więc z sadystyczną perfidią tak jak i tym razem przepraszał ją z reguły dopiero przy kolacji, kiedy już zostało na tyle mało czasu przed pójściem spać, że uwzględniając tu jeszcze oglądany przez Krzysztofa film mógł zdzierżyć zachowanie matki.

Oczywiście podczas filmu nie musiał bez przerwy odpowiadać na jej pytania. Najgorsze było to, że w ich mieszkaniu nie było możliwości całkowitego odizolowania się, gdyż nawet jedna mała łazienka wcale nie stwarzała takiego azylu, bo nie raz kąpiąc się otrzymywał przez zamknięte drzwi reprymendę, że na przykład zużywa za dużo wody.

Z braku jakiegokolwiek saloniku, który prawdopodobnie nie był uwzględniony podczas budowy tego służbowego mieszkania, telewizor też stał na kredensie w kuchni, wzbogacając każdy oglądany program o akordy szumu wody czy brzęku talerzy podczas ich mycia.

Żyjąc tak od urodzenia można by powiedzieć, że Krzysztof przywykł do tych uciążliwości, ale tak na prawdę jego najskrytszym marzeniem było, aby kiedyś mieć swój własny nawet najciaśniejszy pokoik, do którego nikt oprócz niego niemiałby wstępu.


Idąc spać znów wspominał poprzednią upojną noc. Zasnął szybko, a jeśli nawet o czymś śnił, to i tak nic nie pamiętał.

Na postój pojechał o podobnej jak zwykle porze, a nie zrobił drugiego śniadania obiecując sobie, że może pojedzie zjeść cokolwiek w znajomym barze, licząc na to, że może spotka tam dziewczynę, z, którą spędził noc.

Na razie jednak chciał nieco zarobić, aby mieć pieniądze, jakby już ją spotkał. Do niedawna płatna miłość, tak jak od zarania mają zakorzenione to chrześcijanie, wywoływała w nim jakiś wstręt i odrazę, ale gdy przeżył to coś sam, nawet nie potrafił już myśleć takimi jak przedtem kategoriami.

Rozpusta pozostawała rozpustą, ale nie w tym jednym jedynym przypadku, gdyż dla niego stawała się tu nawet jakimś uświęconym aktem.

Jeden jedyny żal, jaki odczuwał to była świadomość braku pieniędzy. Od rana nie miał spokojnych myśli, na przemian w swym wnętrzu wybuchając falami złości i żalu. Odczuwał niesprawiedliwość świata, gdzie z dwojga dzieci tego samego rodzica każde miało już od samego startu tak różne życia.

Do taksówki podeszła jakaś młoda dziewczyna, gdyż na pierwszy rzut oka Krzysztof nie nazwałby jej jeszcze kobietą. Była całkiem odrębnym, niż dziewczyna z baru, żeńskim typem. Jak on mógłby ją określić była kimś pośrednim między mniszką a guwernantką. Najbardziej pasowałoby do niej określenie, że była pospolita.

-Przepraszam pana, to chyba pan dwa dni temu wiózł mnie z mężem na Dworcową.

-A aa, może, tak chyba sobie przypominam.

-Bo ja zgubiłam moją książkę, to znaczy może zostawiłam ją w pana taksówce.

-Taka o duszy?- Krzysztof przerwał dziewczynie w pół zdania.

-O tak, to jednak pan ją znalazł- ucieszyła się dziewczyna.

-Tak znalazłem, ale zostawiłem ją w domu.

-O, taka szkoda- zasmuciła się na chwile dziewczyna- ale jakby pan powiedział mi swój adres, to może odbiorę ją, kiedy pan już wieczorem skończy.

-Nie nie, ja nie mam stałych godzin pracy i nie wiem dokładnie, kiedy skończę, ale jako że to jest moja wina, zapraszam panią, pojedziemy do mnie zaraz.

-Nie, to ja jestem gapa i nie mogę panu robić więcej kłopotu.

-Nic podobnego-powiedział Krzysztof, szarmancko otwierając drzwi pasażera-i tak na razie nie mam klientów, więc zapraszam panią na darmową przejażdżkę taksówką.

-No sama nie wiem, czy powinnam-powiedziała dziewczyna wsiadając do samochodu.

-Do mnie to nie jest daleko, a poza tym i tak zapomniałem drugiego śniadania.- Powiedział Krzysztof, aby przekonać dziewczynę. W głębi serca nieco obawiał się jechać do baru na spotkanie z tamtą, tak jak sobie przedtem zaplanował, bo choć chciał ją spotkać, to również bał się tego spotkania, gdyż nie znał jej imienia, pamiętał ją jak z za mgły, a jedyne, to jak jemu się wydawało, czego mógł być pewny, to jej zapach.

-Dziękuje panu –dziewczyna wyrwała go z rozmyślań.

-O tak tak, już jedziemy- Krzysztof wyjechał z kolejki. Kilku stojących w kolejce przed nim kolegów jednomyślnie nacisnęło klaksony w swych samochodach.

-Co się stało?- spytała zaniepokojona dziewczyna.

-A nic takiego. Mamy tutaj takie swoje wewnętrzne niepisane taksówkarskie prawo, żeby klienci nie wybierali sobie kogoś ze środka kolejki i najpierw umówili się z tymi, którzy stoją pierwsi.

-Ale przecież ja...

-No właśnie to wymyślili, ale też myślę, że to jest głupie. Bo jakbym na przykład umówił się z panią na randkę- zaśmiał się Krzysztof myśląc cały czas o tamtej.

Dziewczyna też się zaśmiała, ale tak naprawdę nie była pewna, czy dobrze zrobiła, że zgodziła się jechać z nieznajomym mężczyzną do jego domu. Jakąś chwilę jechali w milczeniu, kiedy Krzysztof zaczął pierwszy:

-To pani się interesuje takimi rzeczami?

-Przepraszam, co pan mówił, zamyśliłam się trochę.

-Pytałem, czy pani interesuje się takimi rzeczami, jakie są opisane w tej pani książce.

-A co, czytał pan? -dziewczyna rozpromieniła się nieco myśląc, że jeśli jego interesuje duchowość, to nie może on być jakimś zwabiającym do swego domu naiwne ofiary zboczeńcem czy podrywaczem.

-Tak tylko przejrzałem.

-Jeśli pan chce, to mogę ją panu pożyczyć- dziewczyna szukała sposobności, aby jednak nie musieć odwiedzać tego samotnego mężczyzny, nawet jeśli okazałby się być zainteresowany takimi samymi co ona rzeczami.

-Nie nie trzeba.

-To bardzo mądra książka, musiałam ją sobie zamówić w księgarni wysyłkowej.

-Oj, ja boje się, że ta pani książka jest dla mnie za mądra. Wolę obejrzeć jakiś film, książki jakoś mnie nie ciągną- przyznał się Krzysztof, dyplomatycznie próbując oszczędzić sobie niepotrzebnej lektury, bo choć dziewczyna wydawała się jemu nad wyraz miła, na randki się nie nadawała, skoro jak wspomniała na wstępie, już była mężatką.


„A więc książka go nie interesuje? Więc nie jest moją bratnią duszą .Jak by się do mnie dobierał, to walnę go torebką, albo butem. Nie, butem nie, bo jak będę uciekać?” Dziewczyna próbowała wymyśleć sposoby obrony i ucieczki. „Jestem głupia, że się zgodziłam do niego pojechać, bo czemu niby zostawił tę książkę w domu? Ale nie, przecież nie mógł wiedzieć, że po nią przyjdę.” -Rozważała dziewczyna.

-Co tak pani zamilkła.

-Znów się zamyśliłam- „Może dla niepoznaki udawać przyjaźń..?”- Jestem Renata.

-Krzysztof- podali sobie ręce.

„Może źle, że powiedziałam jemu moje prawdziwe imię- zastanawiała się. A jakbym opowiedziała jemu o pozytywnym myśleniu, to nawet jakby miał złe zamiary wobec mnie, to może by je zmienił? Ale jestem głupia! Ach nie, przecież nie mogę tak na siebie mówić. Sama kreuję te złe myśli”. Dziewczyna wyobraziła sobie jak wymazuje swe negatywne odczucia, w swej wizualizacji zamieniając je na dobre.

-Oj coś widzę, że muszę panią bardzo nudzić.

-Ależ skądże znowu-przestraszyła się dziewczyna, że mógłby się na nią obrazić. Nadal w jakiś irracjonalny sposób wyczuwając coś złego, czego nie potrafiła przezwyciężyć żadnymi ze znanych jej sposobów.

-A wy to chyba nie jesteście za długo po ślubie?- Spytał Krzysztof.

-Nie, dopiero od czterech miesięcy i sześciu dni – dokładnie wyliczyła Renata, zastanawiając się, czemu on o to pyta.- A czemu pan o to pyta panie Krzysztofie?

-A tak, bo przypominam sobie, że jak widziałem was oboje to wyglądaliście na zakochanych.

-Acha- Uśmiechnęła się dziewczyna, zastanawiając się, czemu taksówkarz mógł się im przyglądać.
„Może on jest też taki szalony jak Robert de Niro z „Taksówkarza”? Przestraszyła się na samą o tym myśl.

-Twój mąż też interesuje się tym co ty?

-O tak, nie to znaczy nie, mój mąż to znaczy Piotrek, bo mój mąż ma na imię Piotrek, nie lubi tego czym się interesuję, to znaczy ezoteryką, tak jak w tej mojej książce. Jego mama jest bardzo religijna.

-A to chyba mają wszystkie mamy- zaśmiał się Krzysztof- ja mieszkam tylko z moją, to wiem jak to wgląda. Moja mama co niedzielę biega do kościoła, ale czasami jest taka nieznośna, że mało by się ochotę ją udusić.

-Udusić? Jak to udusić?!- spytała zaniepokojona Renata.

-A o tak, po prostu- Krzysztof pokazał na sobie wyobrażenie kogoś uduszonego za szyję. Ale gdy zobaczył przerażoną minę dziewczyny dodał.- Nie, no ja tylko tak się wygłupiam.

Renata jednak wcale niebyła tego taka pewna, przypominając teraz sobie thriller Hitchcocka „Psycho”. Tam też szalony synalek morderca mieszkał z ciałem zabitej matki, aż w końcu przebierał się w jej ubrania i mordował młode kobiety.

-O, to już tu – powiedział Krzysztof, a kiedy przejeżdżali obok domu „Doktorowej” pokazał na werandę, gdzie jedna kobieta podawała drugiej jakieś przekąski. – A tam jest moja matka i babka.

-Gdzie? -dziewczyna zaglądała jemu przez ramię, dziwiąc się czemu przejechali wejście do domu skoro on mówił, że tutaj mieszka, i dlaczego skręcili za róg objeżdżając dom dookoła. Patrząc jeszcze przez tylną szybę widziała jak obie kobiety jakoś podejrzliwie wodzą za taksówką wzrokiem. Samochód zatrzymał się przed wysoką suteryną z tyłu domu.

-Napijesz się herbaty? – spytał Krzysztof wysiadając z samochodu.

-Czemu tutaj się zatrzymaliśmy?- spytała dziewczyna nerwowo rozglądając się dookoła.

-Bo ja tutaj mieszkam.

-Sam?

-Nie, mówiłem już, z matką.

-A to czemu ona była po drugiej stronie domu?

-To długa historia- uśmiechając się powiedział Krzysztof, gdy zrozumiał, że Renata nie ma do niego zaufania. Wsiadł, więc z powrotem na siedzenie kierowcy zaczynając opowiadać w skrócie historie swojego życia. Renata słuchała uważnie, i mimo że po wysłuchaniu tego opowiadania powinna właściwie być jeszcze bardziej podejrzliwa, zaufała swej podświadomości i intuicji nabierając do Krzysztofa zaufania do tego stopnia, że nawet zgodziła się napić u niego herbaty.

Było to również i wyzwanie dla niej samej, aby bardziej nauczyć się ufać ludziom i nie kreować czarnowidztwa, gdyż jak to było napisane w jej mądrych książkach i poradnikach „dostajemy to, czego oczekujemy.”

Tak więc, kiedy Krzysztof jak dżentelmen otworzył jej drzwi i podał rękę pomagając wysiąść, Renata już bez wcześniejszych oporów udała się zanim do jego mieszkania.

Wewnątrz Krzysztof posadził Renatę na honorowym miejscu przy kuchennym stole i oddał jej książkę. Zajmując się parzeniem herbaty i przygotowywaniem sobie śniadania, cały czas wspominał przedwczorajszą noc i usprawiedliwiał się przed sobą, że jeszcze nie jest gotowy na odszukiwanie dziewczyny, z którą spędził tamtą upojną noc.


-To mówisz, że mieszkasz tutaj tylko z matką.

-Tak, ojciec uciekł przez Włochy do Kanady zanim się jeszcze urodziłem.

-O jej, tak mi przykro - szczerze zasmuciła się Renata.

-Nie, nic nie szkodzi, przynajmniej mam rodzinę za granicą - zaśmiał się Krzysztof – nawet za kilka dni ma nas odwiedzić moja przyrodnia siostra- Krzysztof nalał dziewczynie herbatę – słodzisz?

-Tak, ale jakbyś miał to wolałabym miód.

-Miód, miód- zasępił się Krzysztof drapiąc się po głowie.

-Jak nie macie, to nie szkodzi, może być cukier.

-Nie nie, gdzieś powinien być i miód, poszukam.

-Nie chciałam robić kłopotu.

-Nic nie szkodzi, kiedyś muszę poznać, gdzie w tym domu trzyma się na przykład miód. Bo tak ogólnie, muszę być samowystarczalny szczególnie, gdy mam ciche dni z matką- powiedział Krzysztof przeszukując zawartość wiszącej przy oknie szafki.

-Często macie takie, jak to nazwałeś, ciche dni?

-Zależy, raz częściej raz rzadziej, ostatni raz mieliśmy coś takiego wczoraj.

-A dziś już jest dobrze?

-Jak na razie tak. O znalazłem -Krzysztof wyciągnął z szafki mały słoiczek miodu – miód jest, ale chyba się i tak scukrzył.- Powiedział podając dziewczynie słoik.

-To nic, im bardziej się miód scukrza tym jest bardziej naturalny.

-Ja tam wolę cukier.

-Nie wiesz, że cukier i sól nazywają białą śmiercią? Ja prawie nie sole, a używam miodu albo stewii, bo to jest dużo zdrowsze.

–Stewia? A co to takiego?- zdziwił się Krzysztof.

–Stewia to wyciąg z takich zamorskich liści z Ameryki Południowej. Jest bardzo, ale to bardzo słodka, chyba ze sto razy słodsza od cukru.

–A może to jakiś narkotyk, jak kokaina, czy ta jak jej tam maryśka?- zażartował Krzysztof.

-Nie, no coś ty. –dziewczyna zaczęła śmiać się przypominając mu małe dziecko.

-Powiedziałbym to mojej matce, to znów by powiedziała, że słucham jakiegoś sekciarstwa.

-A ty myślisz, że moja teściowa pod tym względem jest lepsza?- powiedziała Renata szczerze się uśmiechając.- Ja muszę przed nią kryć się ze swoimi poglądami, no bo mieszkamy razem, tam wiesz na Dworcowej, przy parku. Ale myślę pozytywnie i wizualizuję, że kiedyś zamieszkamy osobno.

-Co takiego robisz?- spytał Krzysztof przygotowując sobie kanapki.

-No, tak sobie marzę.

-Tak tak, ale powiedziałaś takie słowo, wizulizuje czy coś takiego.

-A wizualizacja, to taka technika, którą się wykorzystuje, żeby sobie poprawić byt. Używa się tego między innymi w metodzie Silvy, albo w Reiki. Wiem, bo też kiedyś chciałabym iść na jakiś taki kurs.

-I co, to działa z tym poprawianiem życia?

-Ja w to wierzę, ale będę wiedzieć na pewno, gdy zdobędę swoje własne mieszkanko i zmienię prace na taką, jaką chciałabym mieć. Aby w reszcie nie musieć kryć się ze swoimi poglądami i zacznę robić to, o czym marzę.

-To znaczy, co byś chciała robić?

-Chciałabym zostać przedszkolanką, bo uwielbiam pracę z dziećmi.

-A co z własnymi dziećmi?

-Nie, jeszcze nie mamy. Rysiek mówi, że najlepiej jak się trochę dorobimy, ale ja bym chciała już je mieć. No i jeszcze…- Renata jakoś dziwnie zamilkła.

-Co takiego?

-Nie wiem, czy powinnam o tym mówić, przecież w zasadzie się nie znamy.

-Twoja sprawa, ale ja myślę, że właśnie dlatego, że się nie znamy, śmiało możesz powiedzieć mi wszystko, co tylko chcesz.

-Może i tak, bo dobrze mi się z tobą rozmawia, ale to są zbyt intymne sprawy.

-Dobra, zróbmy tak: ja zdradzę tobie swoją tajemnice, a ty jak zechcesz powiesz, co tobie leży na sercu.

-No, nie wiem.- powiedziała Renata, ale Krzysztof jakby nie słyszał jej wątpliwości zaczął sam, tak jakby rzeczywiście Renata zjawiła się w jego życiu po to, aby mógł przed nią otworzyć swoje skrywane przed wszystkimi wnętrze.

Może była tym sprawiedliwym spowiednikiem, którego dwa dni temu szukał w barze, kimś, kto bez osądzania i bez zadawania pokuty miał tylko wysłuchać głosu jego obnażonej duszy.

Krzysztof nawrócił więc do żyjącej w wiecznym żalu do całego świata swej matki, ojca, którego obecności nigdy nie czuł, opisał tak różnych od siebie dziadków i nawiązał do swej urodzonej w dobrobycie siostry.

Jego intencją nie było, aby wyżalić się przed kimś, bardziej zmierzał do tego, aby podzielić się z kimś odczuciami, jakich doznał tej ekstatycznej nocy.

Nie wiedział nawet czy oczekiwał jakiejś rady czy opinii, gdyż i tak wiedział, że jego przeznaczeniem jest odnaleźć tę dziewczynę, i nawet jeśli miałby zaprzedać swą dusze diabłu, jakby miało to kosztować zmianę poglądów.

Nawet, jeśli musiałby wybierać między swą matką a nią marzył, aby choć jeszcze jeden jedyny raz znów mieć ją w swych ramionach, jeśli nawet jest rozpustnicą czyżby sam Jezus nie wybaczył też takiej jak ona?

Renata słuchała w osłupieniu, nie przerywając Krzysztofowi ani jednym słowem, a kiedy skończył spytała, czy to na pewno nie był sen.

-Sen?- zaśmiał się Krzysztof -To było prawdziwsze niż najprawdziwsza prawda.

-Mówiłeś, że twoja mama była wtedy w domu, bo jeśli mogłabym sobie wyobrazić to o czym mówiłeś-Renata jakby się zawstydziła.- Nie wiem, ale myślę, że twoja mama na pewno by się obudziła, to może nie jest ona aż taka despotyczna jak ją oceniasz, i może rozumie, że seks tak jak jedzenie też jest częścią życia.

-O nie, ja nie myślę, szybciej uwierzę, że byliśmy w jakimś innym mieszkaniu i rano jakoś tam sam wróciłem do domu. Ale ja się tego dowiem!

-Jak?

-Musze ją odnaleźć!

-A jeśli to była tylko transakcja?

-Jak to? –zaniepokoił się Krzysztof

-Powiedziałeś, że zabrała tobie pieniądze.

-Tak, ale to nie ważne. Nie, to nie możliwe, aby miało chodzić jej tylko o pieniądze-zastanowił się Krzysztof rozumiejąc, że trudno jest oczekiwać miłości od kobiet takiego pokroju.

Ale właściwie czemu nie, czyż i one nie były kiedyś niewinnymi dziećmi, czyż nie miały różowych stópek nie uwielbiały malinowych lodów i czekolady. Chciał wierzyć i wierzył, że siła miłości potrafi zmienić każdego.

Krzysztof zauważył, że kubek Renaty już był pusty. W zasadzie mogli już wracać, on na postój, a ona do swoich zajęć, ale spytał:

-Może jeszcze herbaty?

-Sama nie wiem, ale tak poproszę – powiedziała Renata tak jakby dobrze jej było tu gdzie była, lub jakby chciała jeszcze szczerze rozmawiać z tym nowo poznanym mężczyzną. Rzeczywiście chciała tego. Pragnęła, aby mogła tak jak tutaj z nim, również rozmawiać ze swym własnym mężem.

„Czemu właściwie wyszłam za niego za mąż, czy to była miłość?”- zastanawiała się dziewczyna widząc, że z jej Ryśkiem mniej ją łączy niż dzieli.

Tak jak się mówi, że aby się dowiedzieć jak będzie wyglądać żona za kilka lat powinno najpierw poznać jej matkę, tak i teraz Renata pomyślała, że źle zrobiła nie widząc jak bardzo jej mąż był uzależniony i podobny do swej matki, terroryzującej nie tylko swego syna i synową, ale również zawsze pokornego męża.

-Ja też chce coś tobie powiedzieć-odrzekła Renata ze łzami w oczach.- Może to dlatego, że od dawna z nikim mi się tak dobrze nie rozmawiało tak jak z tobą, a może dlatego, że wszystko jest po coś i przyszedł już na to czas, aby nie tylko usłyszał to ktoś inny, ale abym i ja siebie samą usłyszała.

Rysiek to w sumie dobry człowiek, chyba źle zaczęłam- dziewczyna uśmiechnęła się na moment, a za chwilę znów spoważniała.- My nie mamy, że sobą seksu, to znaczy niby nie tak zupełnie nie mamy, ale mój mąż tak jak i jego matka są bardzo religijni.

Chciałam powiedzieć, że w katolicyzmie seks jest tylko narzędziem do prokreacji, chodzi nie oto, aby mieć przyjemność z seksu czy życia w ogóle. Dzieci rodzi się tylko, aby zasiliły szeregi i ławki w kościołach, aby więcej dawać na tacę, a gdy przyjdzie czas, aby kościół miał znowu kogo wysyłać na jakąś religijną wojnę czy nową krucjatę przeciw tym, co wierzą w coś innego niż oni.

Mówiłam tobie, że mój mąż uważa, że jeszcze powinniśmy poczekać z dziećmi aż się trochę dorobimy, z drugiej strony jedynym środkiem antykoncepcyjnym jest to-Renata wyciągnęła z torebki mały kieszonkowy kalendarzyk.

-Co to jest?- zdziwił się Krzysztof

-Nie wiesz ?-dziewczyna otworzyła na jednej z pozaznaczanych kolorowym pisakiem stron.

-Tu zaznaczam moje płodne dni, ale na razie mój pan i władca nie chce dzieci, więc tak jak Islamiści w ramadan oszukują się i jedzą w nocy, gdy podobno ich bóg Allach nie widzi, Żydzi spoza mycki wyciągają kosmyki włosów, aby oszukać Jahwe, że niby nie obcięli włosów, a katolicy, aby się pokochać minutę po bożemu, niby przypadkiem wybierają te bezpłodne dni, choć powinni próbować w te drugie.

Zakłamanie i obłuda. Niekiedy nawet myślałam, aby tak na niby nieco przeciągnąć mój miesiączkowy cykl i zajść w ciąże, bo ta metoda jest przecież bardzo omylna, ale po rozmowie z tobą nie wiem czy było by to słuszne.

-A czemuż to?- zdziwił się Krzysztof.

-Muszę na nowo to wszystko przemyśleć, nie jestem przecież uzależnioną pokorną kurą domową, a jeśli nawet nią byłam, muszę zrobić wszystko, aby nią przestać być.

-I ty mówisz, że to wszystko prze zemnie!?- Krzysztof nie wiedział czy z tego powodu powinien być z siebie dumny czy nie, ale pochlebiało mu, że mógł mieć wpływ na jeszcze kogoś oprócz siebie.

-Oj, chyba za dużo wypiłam herbaty, muszę iść, no wiesz gdzie.

-A, tak tak – to tam -Krzysztof zrozumiał jej niedomówienie i pokazał ręką drzwi łazienki. Ledwie dziewczyna zamknęła się w łazience, do mieszkania weszła matka Krzysztofa.

-Co ty tu robisz? Spytała nerwowo spoglądając na niedopitą drugą herbatę, heretycką książkę i otwarty mały kalendarzyk z zaznaczonymi w nim płodnymi dniami dziewczyny.

-Co mam robić, przyjechałem zrobić sobie śniadanie.

-A co to?- kobieta wskazała na leżące na stole przedmioty.

-A to znajomej, przyjechała odebrać swoją książkę.

-Kłamiesz! Mówiłeś, że tę bezbożną książkę znalazłeś w taksówce.

-A to jednak ją czytałaś – zaśmiał się Krzysztof.

-Tylko żałuje, że tego szataństwa nie spaliłam- kobieta zbliżyła się, aby wziąć ze stołu książkę, ale Krzysztof był szybszy.

-Mówiłem, że to jest znajomej- schował książkę za siebie. Kiedy Renata wyszła z łazienki,
najpierw chciała się przywitać, ale Krzysztof dał jej znak ręką, że powinni już sobie stąd pójść, kiedy jego matka spytała dziewczyny bezceremonialnie:

-A pani to jak długo zna mojego syna?

-Niedługo- zaśmiała się Renata odbierając z ręki Krzysztofa książkę i razem z kalendarzykiem chowając ją do swej torebki.

-To jest porządny chłopak, nie zamąci mu pani w głowie ani sobą ani tą swoją kocią wiarą. I nie życzę sobie więcej żadnych schadzek w moim domu.

-Ależ proszę pani ja jestem mężatką- odparła dumnie Renata pokazując swą ślubną złotą obrączkę.

-Tym gorzej –krzyknęła matka Krzysztofa .

-Dobra Renata, choć z tego domu wariatów.- Powiedział Krzysztof stając pomiędzy dziewczyną i swoją rozwścieczoną matką.

-Tak, z domu burdel sobie robią bezwstydnicy- wykrzykiwała kobieta, gdy oni oboje wychodzili z mieszkania.

-Zamknij się, ty musisz się leczyć-powiedział Krzysztof zanim zamknął drzwi.

-Taki sam ku...arz jak jego ojciec- powiedziała kobieta siadając na miejscu, gdzie przedtem siedziała Renata.

-Ale to nie ja się z nim ku...łem- odrzekł z przekąsem Krzysztof, gdy jednym gwałtownym ruchem ręki jego matka strąciła kubek z niedopitą herbatą na podłogę.

-Wiesz co, ty jesteś wariatka –powiedział on zamykając za sobą drzwi.

-Chyba nic sobie nie zrobi? -spytała stojąca nieopodal Renata.

-Gdzie tam, to są jej stare numery. Jakbym brał ją na poważnie, to też bym zwariował, a w najlepszym razie musiałbym chyba zostać pedałem, bo dla niej każda dziewczyna to….- zreflektował się Krzysztof nie dokańczając tego, co miał na myśli.

-I co teraz będzie? spytała Renata wsiadając do jego samochodu.

-Z nią? Jak zwykle będzie udawać bóle serca, użalać się na swój los i czekać aż ją przeproszę, ale tym razem się zdziwi.
-Czemu?

-Bo ja już jej nie przeproszę. Skończyło się babci sr...ie- powiedział zdenerwowany Krzysztof.

-A w ogóle to przepraszam ciebie za nią.

-Ja znam ten ból -zaśmiała się Renata – i pomyślała, że jednak nie tylko ona ma podobne problemy.

-Ona pomyślała, że my ze sobą…

-No i że jesteś jakąś Jechówką, normalna wariatka -przypomniał jej Krzysztof- dodając po chwili:

-No to, co robimy z tak pięknie rozpoczętym dniem?- zażartował.

-Jakbyś był tak miły i podwiózł mnie na przystanek autobusowy, bo tyle przeze mnie straciłeś czasu.

-No coś ty, bardzo mile straciłem, zawiozę ciebie tam, gdzie tylko będziesz chciała i koniec, czasem dobrze porozmawiać z kimś normalnym.
Dziewczyna uśmiechnęła się.

-Już i tak narobiłam tobie tyle kłopotów.

-Cała przyjemność po mojej stronie. Jak to ktoś kiedyś powiedział: ”kłopoty to moja specjalność”.

-Nie wolno tak mówić.

-A to czemu?

-Bo taka wypowiedź ma złą wibrację.

-Dobra, ty mi opowiesz, czemu to, co mówiłem ma złą wibracje, a ja odwiozę ciebie tam, gdzie chcesz, zgoda? -Krzysztof wyciągnął w stronę dziewczyny dłoń.

-No niech będzie, zgoda- uścisnęli sobie dłonie.- Musze pojechać do domu tam na Dworcową, bo później na wieczór muszę iść do pracy.

-To ty pracujesz wieczorami? - kokieteryjnie zaśmiał się Krzysztof.

-No coś ty!- dziewczyna lekko uderzyła go w ramie.

-Tylko żartowałem- powiedział, kiedy ruszali z miejsca.

-Na razie pracuję jako kelnerka w kawiarni „Śródmiejskiej”.

-O, to masz kawałek do pracy.

-Jeżdżę autobusem czwórką, mam dobre połączenie.

-Ach tak, ja już nie pamiętam, kiedy ostatnio jechałem autobusem. O nie, bym skłamał, ale to był autokar. Zatrudniłem się jako przewodnik do takiej jednej wycieczki po Europie i aż dojechaliśmy do Jerozolimy.

-A co, to była jakaś pielgrzymka?

-No tak, coś w tym rodzaju, ale ja byłem tylko jako przewodnik- tłumaczył się Krzysztof.

-Przecież ja tobie nic nie mówię- dziewczyna zauważyła jego zmieszanie-ja nie jestem przeciwna religiom, ale głupocie co niektórych ich wyznawców i sama też pojechałabym chętnie nawet z takimi fanatykami, jakich musiałeś też mieć na tej pielgrzymce.

-A wiesz, ty masz rację, bo poznałem tam jednego bardzo sympatycznego statecznego pana, i on wcale specjalnie nie łaził po tych wszystkich kościołach. Właściwie do dziś nie rozumiem po co on tam z nami pojechał-przez chwilę zastanowił się Krzysztof, aby zaraz dodać- Ale wiedział więcej niż ktokolwiek inny w autokarze.

-Tak to z reguły jest, mądrym nie przeszkadza naiwność i głupota innych, natomiast tym głupim i niedouczonym fanatykom przeszkadza każda niezrozumiała inność i wiedza.

-Ale jak byłeś przewodnikiem to ty też musisz dużo wiedzieć –z uznaniem powiedziała Renata.

-A różne się robiło w życiu rzeczy -powiedział Krzysztof bojąc się, aby dziewczyna nie zechciała spytać go o żaden z owych pielgrzymkowych przystanków.

-Ja też chciała bym podróżować, może jak bym skończyła zaoczne studia i została przedszkolanką, a może nawet nauczycielką, to znalazłabym pieniądze i czas na wakacje gdzieś zagranicą.- Rozmarzyła się Renata.

-Ale miałaś mi powiedzieć o jakichś Wibratorach ?

-Wibratorach? - a o wibracjach, zaśmiała się dziewczyna, nie wiedząc czy to był żart czy przejęzyczenie?

-To może bym jednak pożyczyła tobie tę książkę.

-Tak, jakby moja matka ją teraz znalazła, to tym razem na pewno by nią napaliła w piecu.

-Szkoda, bo jej by też się przydało wiedzieć, co jest w niej napisane.

-Acha – zaśmiał się Krzysztof- chyba, że bym ją oprawił w czarną okładkę z napisem „Biblia”, to może wtedy by jej nawet i się spodobała.

-Wiem, o czym mówisz- zrozumiała Renata kiwając znacząco głową – pierwsze, co robią ci uzależnieni fanatycy to sprawdzają czy przypadkiem jakaś książka nie jest na indeksie Watykanu.

-A cóż to za diabelstwo?

-Kościół ma listę książek, które można, a których nie można czytać.

-Coś ty, tak jak faszyści w czasie wojny?

-Tak jak wszystkie reżimy, te totalitarne i inne, często też napiętnowują jakichś autorów w swych gazetkach a nawet w radiu.

-A znasz to jak facet słucha radia, a drugi pyta- „Radio Maryja”, a na to ten pierwszy jemu odpowiada radio ma głośnik, a nie ryja.

-Oj, u mnie w domu taki dowcip by nie przeszedł – zaśmiała się Renata.- Bo ja też zamiast budzika mam Rydzyka.- Odpowiedziała naprędce wymyślonym żartem.

-Tak, to może śmieszne, ale ja nie rozumiem, w jaki sposób ten klecha omamił tylu ludzi?

-Każdy czegoś w życiu szuka, jedni znajdują tych, co za nich myślą, a inni próbują myśleć sami. Każdy jest kowalem swego losu, i jeśli na prawdę chcesz być szczęśliwym, to nim będziesz, a jak nie, to nie.

-Jak to rozumiesz.?

-To jest jeden z sekretów pozytywnego myślenia. Wszyscy chcemy zwrócić na siebie uwagę. Jeśli nie udaje się to komuś tym, że jest szczęśliwy, bogaty, zdrowy i radosny, to czasem wybiera drugą stronę i chce, aby się nad nim litować, bo będzie chory czy wiecznie nieszczęśliwy.

-Nie, no przecież choroba nie zależy od ciebie.

-Oj, myślę, że się mylisz, i mówią tak tylko tacy, którzy oddają swój los w ręce kaznodziei i lekarzy. Nawet nieszczęśliwy wypadek sam na siebie ściągniesz, gdy tego oczekujesz w swej podświadomości, na zasadzie, że będziesz wesoły, gdy się radujesz, zdrowy, gdy cieszysz się swym zdrowiem a bogatym, gdy uznasz, że należy się tobie bogactwo.

-Oj, to mi się należy –zaśmiał się Krzysztof.

-Tak, tak właśnie trzeba mówić i trzeba myśleć przede wszystkim o sobie.

-Ja muszę myśleć też o swojej matce.

-Mylisz się. Każdy odpowiada za siebie, gdyż żyjemy wiele razy, aby się doskonalić. Sami sobie wybieramy czas, miejsce urodzin, a nawet swoich rodziców.

-Po co tak?

-To się nazywa karma. To takie, jakby to nazwać, to jest to, co trzeba się nauczyć lub w sobie naprawić.

-Naprawić?

-No, może poprawić w swym życiu, żeby już do tego więcej nie wracać, w następnym życiu.

-Ja tam nie wiem o żadnym swoim poprzednim życiu.

-Wszyscy to wiemy. Kiedy dziecko się rodzi, to do trzeciego roku życia wszystko jeszcze pamięta, ale z jednej strony chęć spełnienia karmy, z drugiej wpływ otoczenia każe jemu to wszystko zapominać.
Tak, że znów dziecko się parzy kaleczy i uczy na swych błędach. A gdyby znało swe poprzednie wcielenia mogłoby pójść dalej, ale nie może jeszcze tego zrobić, gdyż nie jest jeszcze na tym etapie, aby móc to poznać.

Więc często powtarza swe życia i błędy w nich popełniane i parzy się i będzie znów się parzyć do póki nie zrozumie, że wcale nie musi tego robić. Tak, więc dlatego przede wszystkim trzeba myśleć o sobie, aby ci, co sami powikłali sobie życie i swe losy nie ciągnęli nas za sobą w dół karmicznej pułapki.

Podobno w następnej erze będzie wielu takich uwolnionych już od wielu współzależności. Będą to mędrcy, którzy od samego początku swego życia będą pamiętać, czego dokonali w poprzednich egzystencjach. Już są takie dzieci. Niektórzy nazywają je diamentowymi.

-Wszystko to bardzo ładnie. Mówisz, myśleć o sobie, łatwo powiedzieć. To co, jeśli ktoś będzie się topił, to byś jemu nie pomogła?

-Zależy, ale na pewno nie swym kosztem.

-Co to znaczy? Przecież niekiedy pomoc nic nie kosztuje, najwyżej trochę czasu.

-Czas kosztuje najwięcej, a poza tym, jeśli ktoś się topi, to też na swoje życzenie.

-No, nie jestem o tym tak przekonany jak ty.

-Więc pomyśl o tym, jako teoretyczne prawdopodobieństwo, a zauważysz wtedy, że masz dookoła siebie prawie samych masochistów, którzy jeśli by nimi nie byli, nie mieliby też powodu żyć na tej planecie, gdyż to jest szkoła dla tych wszystkich, co się uczą albo mają poprawki.

Jeśli zaś chodzi o twojego topielca, to nie wiem czy wiesz, że jeśli ktoś się topi, to nie powinno się go ratować skacząc za nim do wody, a kiedy to jest jedyna możliwość wytrawny ratownik czeka, aż topielec straci siły albo przytomność, bo szamocząc się mógłby pociągnąć pod wodę też i ratownika.

-Co to znaczy?

-To znaczy, że nie ratuje się tych, którzy jeszcze utrzymują się na powierzchni, ale tych, którzy stracą już wszelką nadzieję lub siły, aby walczyć.

Bo w przeciwnym razie odbiera im się szanse pomocy samemu sobie, a jest to bardzo ważne. Niekiedy też, jeśli nawet przyjmą twoją pomoc, to często albo jej nie docenią, nie wykorzystają lub obróci się ona nie tylko przeciwko im, ale też przeciwko tobie. Takie uszczęśliwianie na siłę mało kiedy się sprawdza.

-Czy ty mówisz o mojej matce?

-Nie tylko, mówię o nas wszystkich. Mówię, aby nie litować się ani nad sobą ani nad innymi. Jeśli na przykład tak się komuś pomoże, że zamiast ręki poda się jemu na przykład gałąź, aby ten ktoś sam się uratował, wtedy z takiego ratowania jest jako taki pożytek.

Chińczycy mówią, że lepiej dać głodnemu wędkę a nie rybę, po to aby sam nauczył się łowić i już nigdy nie żebrał o jedzenie.

-Mówisz mądrze, ale bardzo zawile.

-Mówię o karmie. To jest jak egzamin w szkole, który trzeba zaliczyć samemu, choć czasem są drogi na skróty.

-To znaczy?

-Ot, chociażby buddyzm, w takim znaczeniu jak przekazał to Budda.

-Czy to znaczy, że wolisz buddyzm od chrześcijaństwa?

-Buddyzm to nie jest religia, ale idea filozoficzna. Jest tam dużo racji, ale nie jest to jakaś uniwersalna racja dla wszystkich.

-Nie rozumiem, albo coś jest dobre albo nie.

-Właśnie, że nie jest to takie proste, bo choć w sumie są tam, a właściwie były zanim zaczęto wszystko komplikować, dwie proste zasady.
Na przykład porównując do chrześcijańskiego dekalogu, kiedyś obowiązywały tylko dwa przykazania: bądź dobry i bądź mądry.

Bo tak naprawdę to nic więcej nie potrzeba, a kiedy ktoś to zrozumie i jeśli tu na ziemi nie ma do spełnienia jakiejś innej misji niż tylko pomoc sobie, to nie ma co tu robić i idzie prosto do nirwany, czyli prawie że chrześcijańskiego nieba.

- To Buddyści też mają Niebo? -zdziwił się Krzysztof?

-W zasadzie wszystkie ideologie mają coś na kształt Nieba, w Buddyzmie jest to stan samsary takiego wyzwolenia się z cykli narodzin i śmierci.

Ale tak jak mówiłam jest to droga na skróty. To tak jak jadąc na wycieczkę, jedziesz musząc przejechać z jednego miejsca na drugie i zależy tobie, aby przejechać tam jak najszybciej, a twojemu pasażerowi się nie śpieszy, więc może podziwiać sobie drogę, patrzeć na sklepy i przechodniów.

-Im zawsze się śpieszy, a jeśli ich zawiozę za szybko to nie chcą zapłacić tego, co mi się należy. Dlatego dobrze jak jest jakiś objazd czy wypadek, bo wtedy nadkładam drogi.

-No to niech będzie, dałam zły przykład. Powiedzmy, że tobie się nie śpieszy w twoim życiu, tak jakbyś wiózł jakiegoś pasażera.
Cieszy ciebie życie jak jazda samochodem, a więc kiedy ciebie znudzi bycie taksówkarzem, w kolejnym życiu może zapragniesz być kim innym.
Ale twój pasażer może nie chce się specjalnie uczyć, on chce tylko szybko dostać się do celu, którym w jego przypadku jest raj i mimo, że coś zyskuje traci twoją radość z podziwianych widoków i poznawanych ludzi.

-Jeśli tak, to myślę, że ty jednak chyba nie byłaś taksówkarzem- zaśmiał się Krzysztof ironicznie kiedy podjeżdżali pod dom, w którym mieszkała Renata z mężem i teściami.

-Dziękuje, ale może zatrzymaj się tutaj, żeby teraz z kolei nie zobaczyła nas matka mojego męża.-Zaśmiała się Renata.

-A co to za problem przyjechać sobie taksówką.? zdziwił się Krzysztof.

-Może ja nie byłam taksówkarzem, ale ty na pewno nie byłeś synową mojej teściowej, dla której rozbijanie się taksówkami to taka sama rozpusta jak jedzenie mięsa w piątek. I jeszcze raz dziękuję- powiedziała Renata wysiadając z taksówki.

-To ja tobie dziękuje za bardzo miły i pożytecznie spędzony czas –powiedział Krzysztof ściskając jej dłoń na pożegnanie.- Chętnie jeszcze kiedyś z tobą porozmawiam.

-To może znów zostawię w twojej taksówce jakąś książkę.

-Może lepiej jak kiedyś odwiozę ciebie po pracy do domu.

-Nie mogę już się umawiać na randki, zapomniałeś? -dziewczyna pokazała obrączkę.

-Żadne randki przyjacielska pogawędka.

-A podobno nie istnieje przyjaźń między kobietami i mężczyznami- powiedziała Renata, ale robiąc kilka kroków dodała, –Jeśli pracuję od dziesiątej to do czwartej, a jak od czwartej to do dziesiątej.

Krzysztof stał jeszcze chwilę, aż postać dziewczyny nie zniknęła za rosnącymi w tym miejscu krzakami i klombami kwiatów. Jadąc na postój myślał o Renacie i o tych dziwnych rzeczach, o których ona mówiła. Nawet trochę żałował, że nie poznał jej kilka miesięcy temu, bo mimo że jej poglądy na pewno nie spodobałyby się jego matce, to jednak gdyby miał taką dziewczynę jak ona, na pewno mógłby być przy niej szczęśliwy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Wto 18:38, 21 Sty 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 1:27, 16 Sty 2014    Temat postu:

13
UPADŁY ANIOŁ .


Dojeżdżając do rynku złapał swego pierwszego od dwóch dni pasażera. Całe szczęście do późnego wieczora miał jeszcze ich kilku tak, że zarobił już nie tylko na paliwo, aby za kilka dni dojechać na lotnisko po swą siostrę, o której to obietnicy już prawie zapomniał.

Choć nieco obawiał się konfrontacji z rzeczywistością zanim pojechał do domu gdzie oczywiście wiedział, czego mógł się spodziewać poszedł do znajomego już jemu baru, ale nie było tam dziewczyny, którą chciał spotkać.

Dni szybko mijały Krzysztof dużo jeździł, ze swoją matką nie rozmawiał i już dwa razy był w barze, ale prócz kilku wcześniej poznanych pijaczków dziewczyny tam nie widział. Wreszcie przyszła środa rano matka zrobiła jemu śniadanie i jak nigdy od szkolnych czasów przyrządziła i zapakowała jemu drugie śniadanie.
-Kiedy jedziesz po Helenę do Warszawy –spytała jakby nigdy nic.

-W piątek popołudniu-odpowiedział zdziwiony Krzysztof ciesząc się w duchu, że jego plan, aby nie przepraszać swe matki bez wyjątku czy ona ma czy niema racji musiał działać. Gdyż pierwszy raz, od kiedy Krzysztof pamiętał ona po kłótni pierwsza zaczęła z nim rozmawiać i choć zajęło to jej aż dwa dni to był jednak prawdziwy postęp.

Kiedy znów przed obiadem przejeżdżał obok baru zobaczył dziewczynę, której szukał od kilku dni. Zaparkował samochód i podszedł do niej.

-Cześć pamiętasz mnie.

-Nie a co powinnam.

-Spotkałem ciebie w piątek w nocy w barze.

-No i co?
-Ja byłem trochę pijany i chciałbym wiedzieć, co się stało
.
-Nie rozumiem? Jak ty nie wiesz to skąd ja mogę?

-No gdzie później poszliśmy.

-A, co tobie za różnica czy coś się stało i gdzie poszliśmy?- Dziewczyna była bardzo ostrożna i niebyła aż tak bardzo podobna do tej, którą Krzysztof pamiętał, ale myślał, że to zapewne z powodu panującego w tamtym pomieszczeniu mroku lub alkoholu pod wpływem, którego postrzegał ją piękniejszą niż była w rzeczywistości.

-Ja chciałem się tylko spytać czy my z sobą, no wiesz.

-A, czego ty się boisz ja jestem zdrowa.

-Ja nie o tym

-A, co może ty jesteś na coś chory.

-Nie nie-zapewniał ją Krzysztof gestykulując rękoma.-Chodzi mi oto, że jeśli ja byłem wtedy z tobą to chciałbym to powtórzyć.

-Powtórzyć mówisz-zainteresowała się dziewczyna.- Ale nie za darmo-

-Ja wiem, wtedy wzięłaś prawie sto pięćdziesiąt złoty.

-Nie wzięłam tylko tymi sam dałeś.

-Niech będzie-

-Ty wtedy byłeś równo nawalony.

-No tak, ale to, co było później to wszystko pamiętam.

-Pamiętasz mówisz, a możesz opowiedzieć mi, co takiego pamiętasz? Może pójdziemy do baru.

-Nie nie, pójdźmy może do jakiegoś przyzwoitszego miejsca.

-Masz coś na myśli?

-Pojedźmy do zajazdu za miastem.

-Dobrze, ale oczywiście ja za nic nie place.

-Spokojna głowa ja jestem taksówka.-Powiedział Krzysztof pokazując nie daleko zaparkowany samochód

-Dobrze sto za noc, a przejazd i ewentualne jedzenie to twoja sprawa.

-Zgoda, mam na imię Krzysztof- powiedział podając jej rękę.

-Angelina, ale jak mi się wydaje coś niedobrze z tą twoją pamięcią, bo już sie wcześniej przedstawialiśmy.

-Ja nie pamiętam wszystkiego, ale to, co było później.

-Widzę, że musiało się tobie to później podobać, będziesz musiał mi opowiedzieć, co tobie się w tym podobało najbardziej.-Powiedziała Angelina jakoś dziwnie tajemniczo.

-No to zapraszam -Krzysztof wskazał drogę do samochodu próbując zmienić niezręczny temat.
Po przejechaniu kilku ulic Krzysztof zatrzymał samochód gdyż postanowił, że powinien jakoś zawiadomić matkę o tym, że nie będzie na obiedzie ani w nocy, ponieważ dostał jakiś bobry kurs.

-Gdzie idziesz?- zapytała podejrzliwie dziewczyna

-Musze zatelefonować.

-Ale nie na policje?

-No, co też ty, muszę zadzwonić do matki, że nie będę na obiedzie.

-I kolacji, dodała Angelina, jak chcesz możesz zadzwonić z mojej komórki

-Nie wolałbym nie.

-Co jest szefie? spytała nieco nerwowo dziewczyna wysuwając w jego stronę swój komórkowy telefon.

-No dobrze – Krzysztof podszedł do samochodu wyciągnął z kieszeni swój notatnik z telefonami, i znów zwrócił się do dziewczyny-jak to się robi?

-A daj mi to, który numer?- on pokazał palcem

- Mam nadzieje, że umiesz wystukiwać te inne numerki-zażartowała dziewczyna. Krzysztof odszedł nieco od wylatujących przez okno w drzwiach pasażera kłębów papierosowego dymu,
Mimo że teraz byli bardzo blisko jego mieszkania nie chciał jednak tam jechać by jego matka znów nie zrobiła jakiejś awantury a niemogąc przecież z taką pasażerką mówić jej tego osobiście, zadzwonił do „Doktorowej” prosząc ją, aby przekazała wiadomość jego matce.

Choć nigdy wcześniej nie korzystał z podobnej uprzejmości, z resztą jak też nigdy przynajmniej z tego, co pamiętał nie umawiał się z podobnymi kobietami w podobnych sprawach

Nie wiedział czy owa randka znów wywrze na nim takie samo niezapomniane wrażenie, ale był pewien, że „Doktorowa” zrobi to, o co ją prosił, bo przecież liczyła, że Krzysztof odbierze jej wnuczkę z lotniska.

Gdy wrócił do samochodu, było tam jak w palarni

-Czy ty musisz tyle palić?

-Pale jak się denerwuje!- powiedziała Angelina wyrzucając niedopałek przez uchylone okno. Przez jakiś czas jechali w milczeniu. Do zajazdu było zaledwie dziesięć kilometrów, ale to starczało, aby przynajmniej on mógł zachować, jako taką anonimowość.

Aby nieco rozładować atmosferę wyciągnął ze znajdującego się między kierowcą a pasażerem koszyka na kasety audio i włożył jedną z nich do nieco już antycznego samochodowego magnetofonu.
Po serii trzasków i szumów wreszcie rozległa się melodia a za chwile słowa :
Is there anybody going to listen to my story
All about the girl who came to stay?
She's the kind of girl you want so much
It makes you sorry
Still, you don't regret a single day
Angelina przestała się kręcić i chwilę patrzyła się w kierunku magnetofonu, jej oczy się zaszkliły po czym dziewczyna odwracając się w stronę bocznej szyby wyciągnęła z torebki papierową chusteczkę.

Ah girl- girl -powtarzały się słowa, aby za chwilę kontynuować

When I think of all the times I've tried so hard to leave her
She will turn to me and start to cry
And she promises the earth to me
And I believe her
After all this times I don't know why
Ah, girl
Girl
She's the kind of girl who puts you down
When friends are there, you feel a fool
When you say she's looking good
She acts as if it's understood
She's cool, cool, cool, cool
Girl
Girl
Was she told when she was young that pain
Would lead to pleasure?
Did she understand it when they said
That a man must break his back to earn
His day of leisure?
Will she still believe it when he's dead?
Ah girl
Girl
Girl
Ah girl
Girl
Girl
Is there anybody gone to listen to my story
All about the girl who came to stay?
She's the kind of girl you want so much
It makes you sorry
Still, you don't regret a single day.
Ah girl! Girl!

When I think of all the times I've tried so hard to leave her
She will turn to me and start to cry
And she promises the earth to me
And I believe her.
After all this times I don't know why.
Ah, girl! Girl!

She's the kind of girl who puts you down when friends are there,
You feel a fool.
When you say she's looking good, she acts as if it's understood.
She's cool, cool, cool, cool, Girl! Girl!

Was she told when she was young the pain
Would lead to pleasure?
Did she understand it when they said
That a man must break his back to earn
His day of leisure?
Will she still believe it when he's dead?
Ah girl! Girl! Girl!
-Co się stało ? Spytał Krzysztof chcąc jakoś rozładować niezręczną sytuację.
- się Nic takiego, po prostu wspomnienia powiedziała dziewczyna tajemniczo scenicznie się uśmiechając.
-Czy kiedyś byłaś w „Zawiszy” -spytał Krzysztof ledwie wjechali w znów nieco bardziej zabudowany teren .

-Tak kilka razy dziewczyna zrobiła minę specjalisty obeznanego we wszystkich życiowych sprawach. Niekiedy woził podobne pary do tego zajazdu, dlatego znał panujące tam zwyczaje.

-Jak długo to robisz?

-A, co ty jesteś z obyczajówki, czy z armii zbawienia?- Dwa lata,- mogę zapalić?

-Tak jak chcesz, ale otwórz szerzej okno.

-Dziwny z ciebie facet-powiedziała Angelina zapalając papierosa.

-Czemu tak myślisz?

-Przypominasz mi zakochanych chłopców z ogólniaka
.
-Czy to dobrze?

-Dla mnie tak, już nie mogę się więcej zakochiwać. Krzysztof nie rozumiał, czemu była aż taka zacietrzewiona w jakimś jak mu się zdawało upartym dążeniu do samo destrukcji. Rozumiał, że mogła nie mieć lekkiego życia, ale czy jak próbowała przedstawić to jemu Renata każdy kolejny dzień mógł być dla nas dniem szczęścia, miłości i odnowy.

Chciał bliżej poznać dziewczynę jak i postarać się pozbawić tę ich schadzkę jakiegoś zbędnego wulgaryzmu, dlatego gdy dojechali na miejsce i wynajęli pokój poszli najpierw zjeść wspólny obiad w tutejszej restauracji.

-Sie masz Angel – przywitał się z nią jakiś siedzący w holu dobrze ubrany młody człowiek, w najlepszym przypadku wyglądający na handlarza narkotyków.

-Co znajomy?

-Chyba teraz nie jesteś zazdrosny?

-Nie-bez przekonania powiedział Krzysztof-czy Angelina to twoje prawdziwe imię?

-Czyś ty spadł z księżyca?- Nie to pseudonim artystyczny-zaśmiała się dziewczyna- widziałam to już na jakimś filmie?

-Co takiego?
-On pyta ku…y czy to twoje prawdziwe imię, ona wyznaje jemu swe imię a później aż do końca filmu już jest tylko wielka miłość.
Ale to nie kino mój drogi przyjacielu taksówkarz zostanie taksówkarzem a ku..wa ku..wą.

-Wcale nie koniecznie, a poza tym nie lubię jak tak na siebie mówisz.

-A trujesz!- Powiedziała dziewczyna idąc przed nim w stronę restauracji.-Krzysztof widział, jakie ona robiła wrażenie na znajdujących się tu ludziach, lecz czy to był tylko jej ubiór?.

Choć wyzywający strój dziewczyny, która dla przyjaciół wcale nie miała na imię Angelina, ale po prostu Angel jednoznacznie określał jej profesje, lecz ani ona ani Krzysztof za bardzo tym się nie przejmowali. Usiedli przy stoliku znajdującym się obok oszklonych drzwi wychodzących na patio.

-Na, co masz ochotę- spytał Krzysztof przeglądając kartę

-Spokojna głowa, nie będziesz musiał zastawiać taksówki- odrzekła złośliwie Podszedł kelner dziewczyna pokazała jemu palcem to co chciała zamówić. Krzysztof zażyczył sobie coś z baraniną w nazwie.

-Nie rozumiem, czemu jesteś dla mnie taka złośliwa.

-Bo taka już jestem, sam widzisz, że nie nadaje się na narzeczoną, tak jak ty nie byłbyś dobrym pimpem.
- Dziewczyna zamilkła aż do czasu, kiedy kelner przyniósł jedzenie

.- Przepraszam nie chciałam ciebie urazić-ona chwyciła jego dłoń i uśmiechając się chyba pierwszy raz szczerze uścisnęła ją po przyjacielsku.- Zabrali się za jedzenie, nagle Angelina zaczęła wspominać swoją rodzinną wieś, jak była dzieckiem jak goła kąpała się w pobliskich gliniankach i jak za nią chodzili chłopcy, aby ją podglądać.

-Czy to możliwe żeby już, jako mała dziewczynka była przypisana swojemu późniejszemu przeznaczeniu –zastanawiał się Krzysztof nad słowami Renaty, która uważała, że analizując czyjeś losy bardzo łatwo można zauważyć w nich role karmy i przeznaczenia.

-Czy na prawdę chcesz wiedzieć jak mam na imię?

-Oczywiście, że chce!

-Ale nie będziesz się śmiał?

-Za, kogo mnie masz – powiedział poważnie Krzysztof.

-No dobrze, ja mam na imię Aniela.

-O o o to bardzo ładne-Krzysztof nie wytrzymał i parsknął śmiechem.

-Jesteś świnia – odparła obrażona dziewczyna.

-Nie przepraszam, nie chciałem przepraszam Anielko – powiedział i oboje zaczęli się śmiać, a kiedy już ocierali wyciśnięte z ich oczu łzy. Dziewczyna dalej opowiadała o swej wsi, swych marzeniach o karierze tancerki lub gwiazdy filmowej a później jakieś śmieszne zdarzenia ze szkoły i studiów.

-Czemu nie wracasz na studia?- spytał jej, kiedy podniosła do ust swój kieliszek wina.

-Na to trzeba pieniędzy, a poza tym po studiach, co?

-Mogła byś zacząć normalnie żyć.

-Naiwny jesteś w tym kraju nie warto się uczyć, bo co nawet jakbym pożyczyła pieniądze na naukę to, co później żyć za sześćset złoty na miesiąc?

-Ale nie musiała byś robić tego, co robisz

-A, co ty się we mnie zakochałeś czy co?. A poza tym to w brew pozorom wcale nie taki zły zawód.

-Znam lepsze!

-Wybacz ale doktorem już na pewno nie będę

-Czy na prawdę nie masz jakichś pasji albo marzeń?

-A pewnie że mam, dużo pieniędzy.

-Tam w barze mówiłaś coś o tym swoim narzeczonym.

-Na pewno nie o narzeczonym, bo zaręczyn nie było, jak się dowiedział, że jestem w ciąży to sk…syn uciekł i zostawił mnie na zimnym poddaszu za trzysta złoty miesięcznie.

-A, co z dzieckiem

-Jak niosłam na górę węgiel to poroniłam. Musze zapalić wyjdę na taras.

-Dobrze pójdę z tobą –na dworze gorące nieruchome powietrze na bezchmurnym niebie było niby jak jakiś zawieszony w przestrzeni niewidzialny piec.- A jak twoi rodzice.

-Oni wyrzekli się mnie, a wiesz co jest najśmieszniejsze, że wyrzekli się mnie kiedy jeszcze w zasadzie nie mieli do tego powodu. Przyniosłam wstyd całej rodzinie, bo przerwałam studia, bo się głupio zakochałam, bo zaszłam w ciąże a później, że ją straciłam. Niech by widzieli mnie teraz, to by dopiero mieli powody do wstydu.

-Czy ty przypadkiem nie chcesz być zła, aby ich ukarać, że ciebie odtrącili, kiedy ich najbardziej potrzebowałaś ?

-A, co ty też pie …sz, co ty jesteś taksówkarz czy psychiatra?

-Choć lepiej wracamy do stołu, bo nam sprzątną jedzenie.

-Jedząc dalej posiłek, nie odzywali się za wiele, a gdy zapłacił rachunek wyszli z restauracji.
Kiedy szli do swego pokoju Krzysztof spytał?

- Czy wierzysz w przeznaczenie?

-Co tobie przyszło do głowy.

-Wiesz niedawno poznałem pewną dziewczynę ona zostawiła w mojej taksówce taką książkę. I później mnie odnalazła, i właśnie ona mówiła, że my sami potrafimy poprzez wiarę i siłę woli zabezpieczyć sobie szczęście i dobrobyt.

-Tak a kim ona jest?

-Na razie jest kelnerką, ale chce zostać przedszkolanką albo nauczycielką

-Ale wielki mi dobrobyt, bawić czyjeś bachory!

-Ona właśnie tego chce, ale kto inny może chcieć coś innego

-Chcieć to jedno a mieć to drugie!

-A ja jednak myślę, że coś w tym jest.-Weszli do pokoju.

-To co ja pójdę trochę się odświeżyć-powiedziała Anielka wchodząc do łazienki.

-Rzeczywiście to imię do niej nie pasuje-pomyślał Krzysztof siadając na krawędzi łóżka i wsłuchując się w kaskady lecącej do wanny wody postanowił, że pójdzie też do niej. Rozebrał się więc w pokoju, po czym wszedł do łazienki i odchylając kotarę wślizgnął się między kłębiące się opary i dziewczynę przytulając się do niej. Chciał w taki sposób nieco uromantycznić ten ich erotyczny kontrakt.

-O a co to- dziewczyna udała zdziwienie lecz bez oporów pozwalając jemu się mydlić i pieścić.

Tam też w wannie nastąpił pierwszy akt, później przenieśli się do pokoju.

Dziewczyna pozwalała Krzysztofowi niemal na wszystko prócz na przykład całowania jej w usta.

Ów erotyczny maraton trwał z przerwami kilka godzin, ale jednak Krzysztof nie przeżył w nim aż takiego podniecenia i rozkoszy jak kilka dni wcześniej dziewczyna, choć było widać, że zna swój fach była jakaś bardziej oziębła czy wyliczona jak by mógł nazwać jej zachowanie.

W końcu zmogło ich zmęczenie, Rano on spróbował jeszcze raz, na co zgodziła się dziewczyna jak sama mówiąc, że niby w drodze promocji, dla dobrego klienta.

Dla Krzysztofa jednak nie było to, a jeśli nawet to nie tylko było to ujście dla chuci, czy jak to mówią sex dla zdrowia.

On pragnął jeszcze raz przeżyć to piękne uniesienie, to ekstatyczne odczucie bycia, kim innym niż on był w rzeczywistości.

W Anieli jednak tego czegoś nie było, w zasadzie z jakąś czystością i boskością, którą odczuł kilka dni temu mogło się tylko kojarzyć jej anielsko brzmiące imię i uroda.

Tak ta diabelsko anielska uroda, tak z zewnątrz niewinnie wyglądająca jak bardzo w jej środku była zepsuta.

- No co idziesz już miodowy miesiąc się skończył- powiedziała Aniela tym swym dominującym jej anielskość wewnętrznym głosem.

– Tak, idę idę, - kiedy przeszli kilka kroków po motelowym korytarzu, on spytał.


- Czy moglibyśmy o czymś porozmawiać.

-Mogłeś gadać wcześniej, teraz to już musi być ekstra.

–A czy mógłbym tobie na przykład zaproponować śniadanie?

-No tak, to prawda, że jestem troszkę głodna, - powiedziała dziewczyna już innym tonem.

–No to choćmy, Krzysztof wziął ja pod rękę kierując się w stronę restauracji. W restauracji zamówili coś na śniadanie, on pokrótce opowiedział Anieli swe życie, to, że jeszcze nie dawno czuł tak wielki żal i zazdrość do wszystkich, którzy mieli trochę więcej od niego, ale po tym dziwnym śnie, spotkaniu z Renatą i kiedy odnalazł Aniele wierzył, że nawet on, jeśli tylko na prawdę zechce osiągnie wszystko czego pragnie.


–Ładnie a co to się ma do mnie, czy chcesz mnie wynająć, jako pokojówkę w swym wymarzonym domu, - zaśmiała się dziewczyna dodając.- To nie jest, „Prety women” a ty nie jesteś Riczard Giir, wyrosłam już z kopciuszka, rozumiesz te bajki zostaw dla tej twojej zwariowanej koleżanki!


–Ja tylko chciałem tobie jakoś pomóc.


– Pomóż najpierw sobie miej ten duży dom z basenem, to czasem możemy się zabawić. Bo dla mnie pomagać nie trzeba ja potrafię o siebie zadbać lepiej niż jakiś pieprzony fagas mógłby to zrobić!

Krzysztof nie odpowiedział jej nic- może ona miała racje, kim on w końcu był- taksówkarz, co mieszka kontem z matką w domu jaśnie pani „Doktorowej”. Po opłaceniu wszystkiego wracali do miasta.
Przez całą drogę dziewczyna wyglądała na zamyśloną, On nie wiedział czy ogólnie był zawiedziony.

W sumie przecież sam nie wiedział, czego tak naprawdę spodziewał się po spotkaniu z dziewczyną.

Czy chciał potwierdzenia, że nie zwariował, że Aniela to dziewczyna z jego snu? A jeśli nawet by tak było w istocie czyż mógł przedstawić ją swej matce mówiąc.
-Mamo oto twoja przyszła synowa?.


–Wiesz co Krzysiek, - spytała Aniela tuż zanim wysiadła z samochodu.

–Co takiego?

-Fajny z ciebie facet, ale ja naprawdę już jestem stracona dla świata. To, co tobie mówiłam to też nie cała prawda, ja byłam w domu dziecka moi rodzice i brat spłonęli w pożarze tylko mnie uratowali z całej rodziny. Adoptowali mnie ci ludzie ze wsi, do dziś nie wiem czy mnie na prawdę kochali, ale ja ich ma pewno nie, ja jestem zła, nie kocham nikogo i nikt nie powinien mnie kochać.

Nie szukaj mnie dodała wycierając załzawione oczy zanim zatrzasnęła za sobą drzwi. Jeżdżąc do późna Krzysztof cały czas myślał o Anieli całym sercem chciałby jej pomóc, ale nie wiedział jak, nieco zarobił i choć nie były to kokosy i mógłby dać jej te pieniądze, wiedział jednak, że tu wcale o nie, nie chodzi.

Kiedy wrócił do domu skłamał matce, że niby zarobił sporo, ale musiał naprawić już od dawna wymagający naprawy jakiś przegub, który dla większego prawdopodobieństwa nazwał w jakiś brzmiący fachowo sposób.

Zasnął bez problemu, a rano jak zwykle obudziło go odsłanianie zasłon i wietrzenie pokoju.

-Ciekawe jakbym miał żonę, która by tu z nim mieszkała czy moja matka też by robiła rano te swoje rytuały-pomyślał Krzysztof idąc na śniadanie.

14
WIZYTA


W piątek rano zrobił mały przegląd samochodu a na koniec starannie go umył i wyczyścił.

Oczywiście robiąc to wszystko wmawiał sobie, że i tak od czasu do czasu powinien to zrobić.

Sądząc, że jego siostrzyczka jest podobna do swego tatusia i babuni,. Krzysztof wcale nie liczył na jakieś finansowe wsparcie, ale chciał dobrze wypaść przed dziewczyną i to nie tylko dlatego że jak przystało na niepisaną polską tradycje trzeba było dobrze przyjąć gościa, a tym lepiej, jeśli to był gość z zagranicy, ale chodziło jemu też aby uświadomić tym dumnym Rozeną że nawet bez ich tytułów czy dolarów jego też stać na gest.

Chciał pokazać, że także on ma swą dumę, nawet, jeśli nie zasłużył w ich oczach na przysługującą jemu połowę ich szlacheckiego herbu zubożonej Polskiej szlachty, która notabene według Krzysztofa już od dawna nic nie znaczyła przynajmniej w tej części świata.

Do Warszawy wyjechał z dużym wyprzedzeniem, tak, że na pod lotniskowym parkingu był też sporo przed czasem.

Krzysztof znał to lotnisko, gdyż nieraz odwoził tu swych pasażerów, ale tym razem po raz pierwszy miał tu kogoś oczekiwać.

Samolot przyleciał o prawidłowym czasie, a kiedy ż w końcu zaczęli już wychodzić ludzie z bagażami on starał się dopasować studencką fotografie Heleny do każdej wychodzącej na zewnątrz młodej kobiety, ale jak jemu się wydawało wśród nich Heleny nie było.

Kiedy ze wskazanych jemu przez kogoś z obsługi drzwi wychodzili już tylko piloci i ostatnie stewardessy.

Krzysztof pomyślał, że może jednak został wprowadzony w błąd lub pomylił wyjście.

Ale po ponownym sprawdzeniu okazało się, że wszystko się zgadza. Tak, więc po kolejnej pół godzinie był prawie pewien, że po prostu Helena nie przyleciała tym samolotem, sądząc, że na pewno musiała się spóźnić lub że może jemu coś źle podała przez telefon i już chciał odejść, gdy poczuł uścisk na swym ramieniu, a kiedy się odwrócił ujrzał przed sobą ową piękną nieznajomą, z którą był tej nocy kiedy się upił w barze.

Miała ten sam tajemniczy uśmiech i taki sam charakterystyczny zapach

-.Czy czekasz na mnie- spytała dziewczyna wyciągając swą dłoń na przywitanie? Krzysztof zaniemówił machinalnie porównując fotografie Heleny ze stojącą przed nim kobietą

-Kim ty jesteś- spytał Krzysztof w dalszym czasie nic z tego nie rozumiejąc. Dziewczyna spojrzała na trzymaną w jego rękach fotografie i zaczęła się śmiać

-Chyba się trochę zmieniłam od tamtego pory to jest czasu, tak się mówi prawda? –spytała dziewczyna patrząc na niemogącego wydusić z siebie słowa Krzysztofa.

-Czy ty jesteś Helena?- W dalszym ciągu Krzysztof nie rozumiał jak to było możliwe żeby dziewczyną, z którą kochał się kilka dni temu i której szukał wszędzie jak szalony miałaby okazać się tylko jakimś snem a w dodatku o jego przyrodniej siostrze.

-Wyglądasz na bycie zawiedzionego?- śmiesznie zapytała Helena, nieco mieszając słowa.

-Nie czemu, tak chyba czekam na ciebie- uśmiechnął się Krzysztof nie rozumiejąc jak mógł nie tylko widzieć, ale i czuć ją w swym śnie jako dokładnie taką samą jak ona wyglądała w rzeczywistości.

-Witaj brat,- braciszku – poprawiła i uścisnęła go po przyjacielsku. Kiedy on pomyślał z żalem?

-Renata miała racje, to był po prostu tylko sen. Ale jeśli tak to czy Angela najzwyczajniej w świecie jego okradła, a później, kiedy ją odszukał okłamała?. Ale z kąt taki realistyczny sen? Z kąt tak idealnie podobny do Heleny jej wizerunek i taki sam zapach? Musze spotkać Renatę i jej o to zapytać tak ona może wiedzieć takie rzeczy – postanowił Krzysztof.

-Hej helo czy już wróciłeś – Helena machała jemu przed oczyma dłonią.

-O przepraszam zamyśliłem się.

-A cha to nawet było widać- zaśmiała się dziewczyna.

-Musiałem chyba ciebie przeoczyć jak wychodziłaś.

-No no ja wyszedłam trochę później, bo, jak to się- Helena przez chwile gestykulowała, –bo musiałam załatwić coś jeszcze załatwić.-Wolno wyartykułowała i jakby po skończeniu jakiegoś wyczerpującego zadania odsapnęła.

-Załatwić coś? powtórzył zdziwiony Krzysztof.

-Tak w... W tym no w emigration.

-A cha – zrozumiał, że zapewne musiało chodzić o jakiś urząd emigracyjny, ale że nie znał tych wszystkich lotniskowych procederów, dlatego jeszcze wtedy nie wydało się to jemu specjalnie podejrzane, choć może trochę dziwne. Helena nie miała zbyt dużo bagażu jak na dwu miesięczne wakacje.

-Co zgubili twój bagaż- Krzysztof próbował zgadywać, co się mogło stać. Helena pomyślała chwilkę jakby układając sobie w głowie wypowiedź, po czym odrzekła.

-Nie nic nie zgubili, ja chce kupić sobie nowe ciuchy w europejskim fashion, stylu. Podobało się jemu jak ona mówiła, bo, mimo że brzmiało to czasem śmiesznie i wglądało jakby była jakimś robotem, który najpierw musi sobie poukładać zdanie zanim je wypowie. Ale Helena miała ogromny zasób polskich słów i wcale nie wyglądała, aby się zawstydzała, że jej coś nie wychodzi.

Od samego początku emanowała z siebie jakąś siłę i odwagę. Poszli do jego samochodu, on niosąc jej walizki cały czas czuł ten charakterystyczny zapach ze snu odczuwając na całym ciele dreszcz emocji i podniecenie.

W samochodzie Helena usiadła obok niego, z zaciekawieniem śledząc egzotyczne dla niej polskie pejzaże. Dużo wypatrywała i pytała często wmieszywując do swych wypowiedzi jakieś angielsko brzmiące słowa, aby później w karkołomnych zmaganiach z polskim językiem starała się znaleźć potrzebny jej do wysłowienia się wyraz czy jego prawidłowsze brzmienie.

Czasem było to dla niego nawet zabawne doprowadzając jego do śmiechu, i nawet to ze raz po raz parskał ze śmiechu, wydawało się wcale nie zrażać dziewczyny, która tylko się uśmiechając bez najmniejszego zmieszania czy zażenowania próbowała mówić dalej. Kiedy mijali jakąś wioskę Krzysztof odważył się i powiedział

-Wiesz, że śniłaś się mi.

-Po tym jak rozmawialiśmy przez telefon!
-Skąd wiesz?- zdziwił się Krzysztof.

-A tak se zgadnełam

-Mówi się zgadłam.-poprawił ją Krzysztof, myśląc o tych wszystkich zdarzających się jemu ostatnio dziwnych przypadkach i związanych z nimi dziwnych ludziach.

-A jak wyglądałam w tym twoim śnie?

-Ładnie to znaczy- Krzysztof zawahał się -no ładnie tak jak wyglądasz naprawdę.

-Jesteś miły- uśmiechnęła się niewinnie z dozą jakiejś skrywanej kokieterii.

-Nie mówię prawdę jak ciebie zobaczyłem to od razu przypomniał mi się ten sen.

-Nie mówisz prawdę?

-Nie to znaczy tak, -tak się mówi – zirytował się Krzysztof.

-A aaa nie to czasem tak- powtórzyła cicho do siebie Helena jak gdyby powtarzała sobie słówka na zajęciach z języków obcych.
Po czym dodała.

-No to opowiedz mi go,tego sna , bo ja bardzo lubię słuchać sny, zacznij mmm może od tego jak byłam ubrana.

-Jak ubrana jak ubrana, no tak zwyczajnie, e ja tam nie umiem opowiadać -jakby zawstydził się wiedział bowiem że nie może opowiedzieć jej tych swoich seksualnych majaków, przecież ona była jego przyrodnią siostrą.

Dziewczyna patrzyła na niego tak jakby nie dając za wygraną w dalszym czasie czekała aż on zacznie opowiadać.- Nie ja nie wiem- zaśmiał się – ja już zapomniałem o czym to było.

-Zapomniałeś ha?

-No tak ja nigdy nie pamiętam snów

-A mówiłeś, że w tym śnie byłam taka no,do siebie podobna.

-Tak to pamiętam, tylko to udało mi się zapamiętać – tłumaczył się Krzysztof. Helena zaśmiała się tajemniczo. Kiedy on jeszcze raz niby porównując zdjęcie z oryginałem wyciągnął z kieszeni zdjęcie dziewczyny z jej studenckich czasów.

-A, jeśli to nie był tylko sen? -dziewczyna mówiła zagadkami, i biorąc do ręki fotografię, zamyśliła się.” Jaka byłam tutaj jeszcze młoda”- przypomniała sobie moment kiedy jej ojciec robił te zdjęcia na których jeszcze wygląda na taką naiwną, dopiero wchodzącą w życie dziewczynkę.

Ale wówczas nią już nie była, choć zapewne taką do dziś chcą ją widzieć jej rodzice. Dobroduszni naiwni, wmawiający sobie że swą decyzją wyjazdu z polski pomogli nie tylko sobie, w owym niby szczęśliwym łańcuszku zbiegów okoliczności, gdy uzyskiwali coraz to lepsze posady, ale też utorowali drogę kariery swej jedynej córce.

Nie wiedząc jednak, że tak naprawdę wcale nie mieli aż tak dużego wpływu na bieg wypadków, i że byli już kimś ważnym zanim nawet jeszcze się urodzili.

Teraz dziewczyna przypomniała sobie ten dzień, ten tajemniczy dzień jej przeznaczenia, przeznaczenia o którym, jeszcze wtedy nie miała pojęcia.

Ofertę przynależności do owego tajnego stowarzyszenia, najpierw traktowała jako rodzaj wyróżnienia, gdyż jak poszeptywali jej koledzy, mogli tam wstępować jedynie chłopcy.

Okazało się jednak inaczej, i choć przynależność tam początkowo kojarzyła z czymś podobnym do spirytystycznego seansu, ale wkrótce okazało się to coś większe, bardziej niesamowite i starsze niż ktokolwiek z niezrzeszonych mógł to sobie wyobrazić.

I może jeszcze wtedy miała coś co naiwni nazywają wolną wolą, ale już bardzo niedługo później, już nie miała wyboru. A może nie miała go nigdy”?

-Coś tak zamilkła?

-Ale ja chyba zapomniałam co mówić?
.
-To jak sobie przypomnisz to pogadamy, co dobrze mówię.- zirytował się Krzysiek.

-Co, co? pogadamy to znaczy rozmawiać tak. Bo ja nie wiem o czym pogadywaliśmy przedtem.

-Bo ty mówiłaś że ten mój sen to wcale nie sen, ale to co, ty myślisz, że tak sobie dwóch ludzi może śnić to samo

-A cha, to tak sobie to może być na przykład telepatia.

-Telepatia racja!- a co to właściwie jest telepatia.

-No tak jak na poczcie?.

-Na poczcie?

-Co się robi na poczcie?

-Sprzedaje znaczki?

-Nie send leters list

-Wysyła się listy

-Przesyłanie myśli daleko, to jest telepatia przesyłanie myśli

-Myśli to myśli, ale nie sądzę żeby można było przesyłać tak też sny.
-No nie wiem, nie wiem ona pokręciła głową ?- uśmiechając się tajemniczo.

-Ty żartujesz, że dla mnie przyśnił się taki sam sen jak tobie prawda?

-Jak sobie to tylko życzysz, ale dobrze jakbyś wiedział, że to wszystko nie jest takie proste.

-Co masz na myśli?

-Tylko, co powiedziałam

-Ja nie rozumie, o co tobie chodzi, na przykład niedawno spotkałem dziewczynę.

-Ładna

-Nie mówię o tym, ona zostawiła u mnie w samochodzie książkę

-Może specjalnie.

-Czy możesz mi przez chwile nie przerywać- Helena zgodnie kiwnęła głową-ta książka, o której mówię była o jakichś takich jak ty mówisz telepatiach, duszach, pozytywnych myślach.

-To może nie był przypadek ze ona ją zostawiła- powiedziała Helena a za chwile zakrywając usta dłonią powiedziała ups I'm Sorry.

-Tak, że to nie musiał być przypadek to ja już teraz też się domyślam, ale Renata też mówiła o tym, że przede wszystkim powinno się myśleć o sobie i najpierw pomóc sobie

-Słusznie.

-Ale ja poznałem jeszcze jedną dziewczynę, i chciałbym jej pomóc. To znaczy chciałem.- Krzysztof zamyślił się-czy miało to w ogóle sens, Chciał pomóc Angelinie, bo myślał, że ona jest kimś, kim teraz okazała się Helena.

-Widzę, że jesteś bardzo jak to po waszemu będzie chyba zakochiwany, czy tej, co chciałeś pomóc to chodzi o pieniądze.

-Niby nie.

-To, o co?.

-Choć jak przedtem myślałem przeważnie idzie o pieniądze, to w jej przypadku tak nie jest,

- Ale skąd ty to wiesz ?

-No nieważne.

-Ale teraz to nawet nie wiem czy jeszcze chce jej pomagać

-Czy to ma jakiś związek ze mną?

-A nie mówmy już o tym.

-A jak ta, co potrzebuje pomocy ma na imię.

-Angelina, ale to jest jej pseudonim, powiedzmy artystyczny- Krzysztof zaśmiał się tajemniczo

-Angelina to z Greckiego- zamyśliła się Helena.

–Co ty wiesz co znaczą imiona?

-Tak opowiedzieć tobie trochę?

- Jasne czas szybciej zleci

- Jak leci czas to coś ciebie opowiem –powiedziała Helena po czym zrobiła jemu krótki wykład, na temat imion i dni tygodnia.

Również jak to nazwała rozumiała ukryty sens tych wszystkich nazw. Mówiła już dość długo, kiedy nagle przerwała w połowie zdania.

Dziewczyna nie skończyła zaczętej myśli, bo nagle coś zaczęło grać w jej torebce. Helena wyjęła swój telefon komórkowy i śmiejąc się zaczęła rozmawiać po angielsku z kimś o imieniu William.

-Może to jest jakiś jej chłopak pomyślał w pierwszym momencie Krzysztof, i poczuł tak jakby z tego powodu było mu jakoś przykro.

–Co to twój narzeczony?- spytał Krzysztof jakby obojętnie, po chwili kiedy Helena odkładała telefon do torebki

– Nie ja nie nam narzeczony, to jest mój kolega z Anglii. Ale, o czym mówiłam przedtem?

-Że każde słowo coś tam znaczy.

–O ooo ale nie, że znaczy, że znacz też jeszcze coś co niekiedy o tym nie wiemy, rozumiesz?.

- No nie wiem, ale mój merc znaczy tylko to, czym on jest- Krzysztof po przyjacielsku klepnął tablice rozdzielczą swego mercedesa.

-Jesteś tego taki pewien. I teraz Helena zaskoczyła jego najbardziej, gdyż zaczęła opowiadać historie i ciekawostki na temat marek samochodów. Krzysztof oczywiście był dumny że ma taką mądrą siostrę, ale jego męska ambicja nie pozwalała aby o motoryzacji ona wiedziała więcej od niego.

Chciał ją zagiąć na jakimś pytaniu przecież nawet jak coś wiedziała nie mogła wiedzieć wszystkiego. Rozglądając się, więc dookoła Krzysztof zauważył w lusterku za sobą od dłuższego czasu jadące za nimi ciemne BMW

-Tak to, co niby według ciebie znaczy BMW

-Po niemiecku czy po angielsku- spytała dziewczyna robiąc jemu kolejną prelekcje. On nie rozumiał jak ktoś może wiedzieć tak dużo na każdy temat?
- I co czy tak źle mówię w twoim języku, Bo może nie lepiej od twojej Renaty czy tej drugiej Angeliny, ale też coś tam wiem.

-Nie nie mówisz świetnie – pochwalił ją Krzysztof – jak tu jechałem to myślałem, że będzie o wiele gorzej i zobacz, co kupiłem- Krzysztof wskazał na schowek nakłaniając Helenę, aby otworzyła klapkę, a kiedy to zrobiła na jej kolana wypadł stamtąd słownik angielsko polski. Helena przerzuciła kilka stronic i zaczęła się śmiać .

-Jak się już o tym mowa czy mogłabyś mi wytłumaczyć słowa jednej piosenki po angielsku?- Krzysztof przypomniał sobie piosenkę która tak rozrzewniła Anielę.

- O ja, of course, to jest tak.

Krzysztof wepchnął kasetę do magnetofonu skąd znów zaczęła wydobywać się znajoma melodia

Is there anybody going to listen to my story
All about the girl who came to stay?
-O The Beatles, poznała Helena !
Still, you don't regret a single day

-On pyta czy jakiś ktoś będzie słuchać jego wszystkich opowiadanek
o dziewczynie, która przyszła no wiesz tutaj była jego dziewczyna – Helena znacząco gestykulowała pomagając swej wypowiedzi

-On śpiewa , że jest ona typem dziewczyny, co ją chcesz tak dużo tak mocno.
Takiej, której pragniesz aż do bólu, aż do przykrości, ale też tego bólu nie żałujesz nie żal ci ani jednego dnia , dnia co z nią spędziłeś, ale jest ona za to taka wiesz taka dumna , że kiedy myślał o wszystkich tych czasach, jak tak mocno, chciał ją zostawić.-No bo ona była taka wierz jak psowa samica?

-Suka?

-No tak taka właśnie ona jest, ona to jest bad girl, zła dziewczyna dla niego bardzo zła.

“When I think of all the times I've tried so hard to leave her
She will turn to me and start to cry”

-Helena po swojemu zinterpretowała intencję mężczyzny. To ona się do niego i zaczynała płakać i do Ziemi obiecuje.

-Do Ziemi? zdziwił się Krzysztof.

-No wiesz taka przysięganie na wszystko na całą Ziemie, że go kocha.

-A cha

- No i dalej, że on jej wierzy i nie wie dla czemu, choć ona jest taki typ dziewczyny, która stawia cię w dół, no wiesz koło kolegów czujesz się głupi.

- Dołuje go wśród kumpli ?

-A co to jest dołuje ?

- No tak czasem coś palnie, to znaczy powie, że czujesz się być głupcem.

- Ooo tak to tak będzie. I to, że jak on jej mówi ładnie wyglądasz to ona jemu nie dziękuje tylko głowę ma tak wysoko, no wiesz.

-Jest dumna ?

-Tak bardzo dumna. I ona uczyła go, że ból doprowadza do rozkoszy, ona to zrozumiała że czasem człowiek musi sobie złamać no wiesz plecy – Helena pokazywała na dobie jakby akt duszenia kogoś skręcając charakterystycznie głowę w jedną stronę .

- Skręcić kark?

-Tak to ale po co ten kark zakręcić aby mieć czas wolności –on tak sobie myśli , czy to by był dla niej czas relaksu , taki wypoczynku , jak on już nie żyje.

- Pomyśleć, ze tak dużo może być w takiej piosence mądrości? A ja sobie myślałem , że to takie tralala on ją kocha ona jego i jest cacy, - powiedział Krzysztof zastanawiając się jednocześnie czemu ta piosenka tak zadziałała na Anielę , czyżby w tej tytułowej dziewczynie poznawała siebie?



Ah girl
Girl
Girl
Ah girl
Girl
Girl


Przez boczne lusterko swego samochodu spostrzegł nadal jadące ich śladem ciemne BMW, było to ciemno granatowe prawie nowe BMW 320 I w środku siedziały, co najmniej dwie osoby.

Pierwsze, co Krzysztof pomyślał to Ruska mafia, wymacał dłonią zawsze leżący pod jego siedzeniem kawałek rury z naciągniętym na nią gumowym zbrojonym wężem.
-Może coś zjemy ja stawiam- zaproponował, szarmandzko Krzysztof, gwałtownie zjeżdżając na duży przydrożny parking.

Niebieskie BMW przejechało prosto, na wszelki wypadek Krzysztof zaparkował tak, aby mógł mieć swój samochód na oku. Wewnątrz usiedli przy oknie od strony parkingu

-Co zjemy –spytał Krzysztof

-Ja coś wegetariańskiego

-Jakiego? –spytał zdziwiony Krzysztof.

-Coś bez mięsa- odparła dziewczyna.

-To ty jesteś jaroszem?

-Czy ty przypadkiem w tej chwili mnie nie obrażasz?- spytała dziewczyna uśmiechnęła się.

Po posiłku ruszyli w dalszą drogę, prowadząc jakąś luźną konwersację.

Nagle około dziesięć kilometrów przed jego miastem, znów zauważył w lusterku owe ciemne BMW, które tym razem cały czas trzymało taki sam dystans od jego samochodu niezależnie od tego jak szybko by Krzysztof nie jechał

-Słuchaj nie chce ciebie denerwować, ale zdaje się, że ktoś nas śledzi aż od samego lotniska-powiedział w pewnej chwili Krzysztof przerywając dziewczynie w połowie zdania.

Helena spojrzała za siebie i chwile przyglądając się jadącym za nimi samochodom i spytała.

-Czy ty mówisz o tym niebieskim Bi eM dabliu

-Co, co takiego ja mówię o tym BMW

-No tak- zgodziła się Helena.- dodając z uśmiechem –nie nie przejmuj sie nimi.

-Co to znaczy? Jak to się mam nie przejmować? Czy ty wiesz, kto to może być?- powiedział tajemniczo.

-Domyślam się

-To mogą być jacyś bandyci!- zdenerwował się Krzysztof.

-Nie to nie są bandyci.

-A skąd ty możesz wiedzieć, kto to jest.

-Wiem

-Skąd

-Nie ważne- powiedziała Helena dodając coś po angielsku.

Dalej jechali już prawie nie odzywając się do siebie. Kątem oka spojrzał na bardzo poważną teraz minę dziewczyny-chyba ona nie może być jakimś szpiegiem, czy przemytnikiem, choć kto ją tam wie?

Wreszcie zajechali pod dom ”Doktorowej” która, wyszła niebawem w ich stronę prowadząc za sobą wszystkie ciotki, stryjów i jeszcze więcej w różny sposób spokrewnionych z Heleną członków jej rodziny. Helena chwyciła Krzysztofa za rękę i patrząc prosto w oczy powiedziała.

-Niemów nikomu, że ktoś jechał za nami, to jest bardzo ważne a ja obiecuje, że wszystko tobie wyjaśnię.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Wto 18:40, 21 Sty 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 1:40, 16 Sty 2014    Temat postu:

15
PRZYJĘCIE


Kiedy ten tłum dotarł już do taksówki, oboje wysiedli.
Zaczęły się przywitania rodzinne zdjęcia i obściskiwania. Później Helena rozdała zawartość jednej ze swych walizek, w której okazały się być same prezenty.
A kiedy wreszcie cała ta asysta rodzinnej menażerii poprowadziła dziewczynę do domu i kiedy ona przechodziła obok matki Krzyśka zauważył, że obie kobiety wymieniły się tylko dyplomatycznym skinieniem głowy.

Jego matka jak zwykle pomagała w przygotowywaniu też i tej rodzinnej libacji „Doktorowej”
Była ona tak jak Krzysiek tymi najmniej zauważalnymi członkami tej rodziny, o którym to członkostwie tak na prawdę bardzo mało kto wiedział. Krzysztofowi było żal swej matki, ale przede wszystkim czuł złość i niesprawiedliwość, że jedni mają niemal wszystko a inni tak mało.

Kiedy jego matka poszła do kuchni i tam będąc również przeżywała w swej głowie owe retrospekcje i jakieś życiowe często infantylne mądrości przesycone kultem cierpienia katolików . Krzysztof nadal, jako jedyny pozostawał w holu, wciąż trzymając w ręce walizkę dziewczyny.

Poczekał jeszcze chwile a gdy gwar w salonie nieco ucichł podszedł bliżej i niby usłużny lokaj spytał „Doktorowej”

-Gdzie mam zanieść walizkę.

-O po schodach i pierwsze drzwi na prawo.- odrzekła ze swoją chyba wrodzoną wielkopańską manierą pani Rozen zajmując się rozsadzaniem przy stole gości.

-Pójdę z tobą –wtrąciła stojąca nieopodal Helena i jakby się tłumacząc dodała-chce zobaczyć swój pokój.-Krzysztof puścił dziewczynę przed sobą, a gdy ona przechodziła obok niego, aby wziąć stojącą przy drzwiach opróżnioną walizkę, Krzysztof znów poczuł ten już kojarzący się z Heleną zapach.

-Ale lekka-zaśmiała się dziewczyna podnosząc do góry pustą walizkę.

- Jakich używasz perfum spytał bardziej z ciekawości niż uprzejmości.

-Venezia –odparła dziewczyna delikatnie się uśmiechając. Przepraszam ciebie Krzysiu za to w samochodzie, ale ja umiem sama zadbać o swoje sprawy.
-A czy ja mówię, że nie –odpowiedział obojętnie, sądząc, że na pewno Helena udawała, że chce zobaczyć swój pokój, aby nie spuszczać z oka swojej walizki.

-Tak na pewno coś tam przemyca, a ci z BMW to albo klienci albo policja.-Pomyślał Krzysztof, bo jak długo woził turystów z zagranicy, to jeszcze nie widział, aby któryś z nich jechał na dwa miesiące z dwoma walizkami, z, których jedna była by wypełniona tylko prezentami.

-To chyba tu-powiedziała dziewczyna otwierając drzwi przypisanego jej pokoju. Weszli do środka, pokój był duży tak jak wszystko w tej części domu. Na wielkim stojącym pośrodku łóżku lśniła świeżością śnieżno biała pościel. Krzysztof postawił walizkę na podłodze, kiedy dziewczyna odwróciła się w jego stronę powiedziała.

- Później się rozpakuje

„No tak nie chce rozpakować teraz abym nie zobaczył co przemyca -zgadywał Krzysztof- ale co to może być? musi to być coś małego!

Może narkotyki, ale zaraz ona przecież pracuje w muzeum, no jasne to na pewno musi być jakiś zabytek. Ale zabytki przecież wszyscy wywożą z polski a nie wwożą do polski zastanowił się Krzysztof

-Coś się tak zamyślił? Czy chcesz mnie o coś spytać? -dziewczyna usiadła na łóżku jakby szykując się na dłuższą pogawędkę.

- Jak nasztywniowane -powiedziała z odrazą i ugniatając w swych dłoniach pościel z jakimś niepokojem patrzyła w stronę Krzysztofa.

-Krochmalone, mówi się krochmalone, moja mama krochmaliła tą pościel.

- O ja wiem, tylko nie lubię takie twarde

-Nie nie-pomyślał, aby lepiej nie pchać się w żadne kryminalne afery. -Tak czy nie starczy mi moja taksówka, a ci z tego BMW to na pewno nie należą do tych, co w niedziele jeżdżą sobie do lasu na grzyby.

-Nie chcesz nawet spytać o te BMW, co jechało za nami.

-Nie jak ty wiesz, kto to był to w porządku, mnie to nie powinno chyba obchodzić.

-No to świetnie, chyba nawet lepiej, odetchnęła z ulgą Helena i wstając z łóżka, na którym siedziała już jakoś radośniej powiedziała to chodźmy teraz do gości.-Dopiero w holu on przystanął, chciałem jeszcze dzisiaj pojeździć.

-Wykluczone –zadecydowała dziewczyna, i wprowadziła do salonu sadzając przy stole na najbliższym swojego miejsca wolnym krześle.

Chwilę później do salonu weszła Krzysztofa matka z półmiskiem ryby po grecku. I gdy ją postawiła na stole i już chciała wracać do kuchni, gdy jej drogę zastąpiła Helena mówiąc, że to jest jej dzień i chce, aby pani Małgosia świętowała go razem z innymi.
Krzysztof był pod wrażeniem tego jak postąpiła Helena, podobało się to się jemu nie tylko, bo uhonorowała jego matkę, ale też nieco utarła szlacheckiego nosa swojej babce.

Tak jak wszystkie takie imprezy ta też toczyła się w atmosferze wspomnień i żartów. Kuzyn „Doktorowej” adorował Małgorzatę matkę Krzyśka i wyglądało że się to nawet jej podobało.

Ona znała od dawna Janusza i w jej oczach zawsze on wydawał się być statecznym mężczyzną, a teraz dzięki Helenie miała okazje z nim rozmawiać.

Przyjęcie trwało jeszcze kilka godzin, aż do północy. Krzysztof z matką i panem Januszem wyszli razem, jako ostatni.

Krzysztof jeszcze stał w przedpokoju, myśląc o dziwnym mijającym dniu, o wreszcie zadowolonej matce a przede wszystkim o Helenie no i o jadącym za nimi ciemnym BMW

-Co za dzień wszyscy zadowoleni, co za dzień.
Nie wiedzieć, czemu nagle w jego myślach pojawiła się Aniela chwile znów zastanowił się nad jej losem, było mu jej żal.

–Ale i tak jej nie mogę pomóc -niby się usprawiedliwiając powiedział sam do siebie, nie wiedział jednak jak bardzo się mylił.?

Kiedy niemal w tej samej chwili Aniela w swym pokoju prosto z butelki popijała Jony Walkerem dwie ampułki nasennych środków.

Kiedy Krzysztof poszedł przestawić samochód, pan Janusz odprowadził panią Małgosie do ich mieszkania próbując umówić się z nią na kolejny dzień, i kiedy Krzysztof wracał z garażu oni jak para umawiających się do kina czy na dyskotekę podlotków jeszcze stali przy pniu rosnącej przy ich mieszkaniu sosny.

-Dobranoc, już idę spać-powiedział Krzysztof przechodząc obok nich.

-Dobranoc-jednocześnie odrzekli oni oboje, a jego matka dodała że już za chwile też będzie szła.

Gdy Krzysztof wychodził wykąpany z łazienki zauważył swą matkę siedzącą po ciemku w swym pokoju na wiklinowym bujanym fotelu.

-Co tu robisz po ciemku?

-A tak sobie myślę- odpowiedziała kobieta lekko się bujając.-Miła ta Helenka jak taki aniołek

-Ile ty wypiłaś?

-A, bo co?

-Bo musisz chyba być chyba pijana? Skoro tak z dnia na dzień zmieniłaś o niej zdanie.
-Poznałam ją i uważam, że jest miła.

-A pan Janusz?

-On też jest bardzo miły. Jutro ma zabrać mnie do parku.

-Do parku? no no niech mama uważa na tego podrywacza.-Powiedział Krzysztof idąc do swojego pokoju.

-To bardzo porządny i stateczny człowiek! -Powiedziała do niego matka jakby chcąc się usprawiedliwiać, kiedy już Krzysztof zamykał drzwi do swego pokoju.

-Helena i aniołek dobre sobie, tylko ciekawe, co ten anioł ma w swojej walizce-pomyślał idąc w stronę łóżka- Ale kto tak na prawe wie jak wygląda anioł, może i ona mogłaby być aniołem, ale była też jakby kimś przeciwnym od anioła, lecz nie umiałby nazwać jej diabłem, szatanem czy złem.

Była jakby pełnym letnim upojnym dniem, który łączy w sobie zarówno dzień jak i noc, ale czy letnia noc nie jest też piękna?. Może robiła coś złego, może była przemytnikiem, może rozsiewającym uzależnienie a nawet śmierć handlarzem narkotyków, ale czyż irracjonalny świat alkoholika czy narkomana nie był czasem wart ryzyka śmierci aby choć na chwile uciec od szarej normalności?

Czyżby ten jego piękny sen z przed tygodnia nie był przypadkiem spowodowany tym że sobie wtedy porządnie popił.

Mówią, że Pandora przyniosła ludziom zarazy i epidemie, lecz w takim razie Helena nie mogła być podobna do Pandory, chyba, że ci, którzy opowiadają tę legendę mylą się i ona wcale nie musiała zarazić ludzkości chorobami?

Co by było jakby ona przyniosła ludziom marzenia albo piękne sny tak wtedy byłaby podobna do Heleny i byłaby Heleną, -myślał Krzysztof pomału zapadając w sen.

Wspominając jak wszystko pomału zaczęło się zmieniać dookoła niego od czasu, kiedy dowiedział się o przylocie Heleny do Polski pomyślał, że tak mogłaby się zaczynać jakaś książka, a nawet może sen, czy już śnie- Zastanowił się ponownie, gdy nagle usłyszał głos Heleny


-Co jest następnego w twoim śnie- Krzysztof znów poczuł jej perfumy.

-Skąd się tutaj wzięłaś – spytał Krzysztof zdziwiony.

-Ty mnie przywołałeś.

-Ja?

-Tak przyszłam, bo choć jestem zmęczona to nie mogę zasnąć, nie wiem czy to zmiana czasu czy ta pościel-usłyszał śmiech Heleny.

-Racja krochmal-przypomniał sobie Krzysztof.- Ale czemu ciebie nie widzę?, Czy ja o tobie śnie?

-Jestem tutaj –powiedziała dziewczyna wyłaniając się z cienia.

-Nie widzę ciebie dobrze?

-To ty kreujesz ten sen.

-Jak to?

-Właśnie tak-zanim on zdążył pomyśleć, zobaczył stojącą przy nim Helenę, która nie była już piękną nagą nieznajomą, ale była właśnie Heleną, a przynajmniej wyglądała jak by była do niej podobna.

Dziewczyna usiadła bokiem na jego łóżku, tak, że teraz widział jej nagie plecy pod łopatką zauważył wyraźnie widoczną bliznę.

-Co tobie się tutaj stało?- On wyciągnął rękę, aby wskazać jej to miejsce i choć ona nie siedziała wcale tak blisko Krzysztof ją dotknął swym wskazującym palcem.

-Stara sprawa. Jak byliśmy w Mali idąc na miejsce wykopalisk weszliśmy na teren przemytników narkotyków i któryś z nich mnie postrzelił?

-Ty żartujesz prawda jacy mali .

-Nie

- Bo przecież powiedziałaś mali, a niema takiego państwa?- pewnie odparł Krzysztof chcąc w ten sposób przekonać się, że to jest jedynie sen.

-Jest takie państwo i to całkiem spore prawie cztery razy większe od Polski, a ludzi żyje tam prawie trzy razy mniej niż w Polsce a jego stolicą jest Bamako.

-Jak Bambuko i, co tam ciebie napadli?

-Jak widzisz żyję, straciłam cały wykopaliskowy sezon. Czy chcesz jeszcze o coś spytać?

-Taaak? a czy mam prawo o tobie śnić.

-Co za pomysł, śnić możesz o wszystkim, o czym chcesz.

-Kiedyś był u nas na święta taki ksiądz z wizytą, i jak się spowiadałem to trafiłem do niego i on mi powiedział, że nie tylko seks bez kościelnego ślubu jest grzeszny, ale nawet z myśli i snów trzeba się spowiadać, a ty przecież jesteś moją siostrą.

-Przyrodnią siostrą, a poza tym w nie możesz słuchać takich bzdur, nie ty.

-Ale, mimo, że ciebie widzę i czuję twój zapach, to jest sen prawda?- Krzysztof w dalszym ciągu nie był tego taki pewien.

-Ty o tym wiesz i jednocześnie tego nie wiesz, ale twoje wnętrze wie za ciebie.

-Ale, co będziemy robić.

-To, na co przyjdzie nam ochota, ale ja bym chciała zabrać ciebie na małą wycieczkę.

-Dokąd?- zaniepokoił się Krzysztof.

-Chce pokazać tobie jedno takie miejsce.

-Daleko?

-Pamiętaj, że w tym stanie możesz robić nawet coś tak nieobliczalnego jak latanie. Podaj mi rękę- powiedziała Helena wyciągając swą dłoń w jego stronę. Krzysztof poczuł, że się unosi, a jednocześnie tak jakby swoje ciało pozostawiał nadal na łóżku, przestraszony spojrzał w tamtą stronę.

-Nie bój się niczego, powiedziała Helena, gdy on spoglądał na oddalające się jego ciało później dom i
znajome jemu ulice miasta.

-Czy ja umarłem?

-Nie tak łatwo się nie umiera, powiedzmy, że ty nadal śnisz, a tak jak ty śnisz można tak śnić całą wieczność.

-I możemy całe życie przeżyć razem ze sobą?

-To właśnie życie jest snem, a my żyjemy ciągle, choć nie zawsze obok siebie.

-Gdzie lecimy?

-Chce pokazać tobie twój nowy dom-szum powietrza zagłuszał słowa lecącej obok niego Heleny. Krzysztof czół się jakby nagle znalazł się na zewnątrz lecącego odrzutowca.

Pod nim szybko przemieszczał się nocny rzadko rozświetlony obraz ziemi. Szybko migocące światełka ludzkich osad, dróg z przesuwającymi się po nich samochodami, wszystko wyglądało bardzo rzeczywiście, tak jakby na prawdę leciał samolotem a nie śnił.

Spojrzał w górę ciężkie rozgwieżdżone miliardami gwiazd wydawało wchłaniać się ich w siebie, był to tak majestatyczny a za razem straszny widok, że Krzysztof wolał odwrócić swój wzrok powrotem w kierunku Ziemi.

-Coraz bardziej lęk zaczynał ustępować miejsca ciekawości, było to piękne odczucie, a jego urok Krzysztof mógł teraz porównać już bardziej do miłości niż do seksu.

Bo choć nie mieli na sobie ubrań ich nagość stawała się jakaś aseksualna.

Nagle przystanęli wolno zaczynając opuszczać się w dół. Przed sobą Krzysztof zobaczył jakąś ciężką ciemną zlewającą się z horyzontem masę.

To było jak pierwsze seksualne doznanie, kiedy wszystko najpierw działo się zbyt szybko, tak, że zanim się zdoła o tym pomyśleć już jest koniec, podobnie teraz wszystko spowalniało stając się ospałe a nawet denerwujące.

-Co to jest? – Krzysztof spojrzał na jakby lekko oddychającą czarną przerażającą znajdującą się przed nimi masę.

-To tylko morze.

-Jak to morze?

-Dopiero teraz, kiedy ich stopy stanęły na miałkim piasku Krzysztof usłyszał chlupot rozbijających się o brzeg fal.

Chciał tam pójść na plaży tuż przy pracowicie od tysiącleci z łoskotem liżących piasek morskich jęzorach, przytulił się do dziewczyny ten dziwny nakaz, aby tak zrobić, był tym, co zrozumiał, że może nastąpić.

-Co ja z tobą robię? – przeraził się na samą myśl jakby sama chęć przytulenia się do dziewczyny była wbrew naturze.

-To nic wszystko jest dobrze – mówiła Helena gładząc Krzysztofa po głowie. Byli ja biblijni pierwsi rodzice zanim albo tuż potem jak Ewa podała swemu bratu, kochankowi i mężowi owoc poznania, który nie tylko był owocem ich seksualizmu, ale również owocem wszechwiedzy.

I tak jak przynajmniej w tej biblijnej wersji Adam też i tutaj jego nowożytny odpowiednik znów miał podobne wątpliwości odpowiadając jej.

-Ja nie jestem taki pewny czy cokolwiek, o czym śnimy jest dobre.

-Choć pokaże tobie twój przyszły dom.

-Czemu miałbym tutaj zamieszkać?

-To też chce tobie wytłumaczyć, abyś mógł łatwiej to zrozumieć w twym ziemskim życiu.-Powiedziała Helena kierując się w stronę małego domku stojącego zaraz niedaleko plaży.

W tym Momocie głos Heleny zmienił się stał się bardziej stłumiony i odległy.

-Pamiętaj, że jesteś panem swojego losu, możesz mieć wszystko, czego chcesz i być wszystkim, lecz musisz najpierw zrozumieć, kim jesteś, gdzie jesteś i dokąd zmierzasz.

Zmień swój los pomóż sobie i innym ty możesz to uczynić-usłyszał już jakby przez jakąś gęstniejącą przeszkodę

W pewnym momencie przeszył go jakiś przemożny lęk znów usłyszał szum i zanim się spostrzegł odłączył się od Heleny i jakby był na jakimś niewidzialnym powrozie, za który jakaś siła niemal, że w jednym momencie wessała go powrotem w jego własne ciało.

Z bijącym sercem otworzył oczy, łóżko dygotało jeszcze jakby w delirycznych konwulsjach.
On niby wyrwany jakąś niewidzialną siłą skądś gdzie było pięknie i bezpiecznie usiadł teraz na brzegu swego łóżka.

-, Co to gdzie ja jestem? ,A w domu.

–Co tak się zerwałeś synku przecież mogłeś sobie jeszcze pospać.

– Miałem sen!

- Zły sen?

-Nie mówię, że zły, sam już nie wiem. Ale coś mi się śniło?- zastanowił się Krzysztof, lecz tak na pewno nie mógł już powiedzieć, o co chodziło w tym jego śnie.
Lecz pamiętał jedno, szybko więc otworzył biblioteczkę z której wyciągnął swój kupiony na pielgrzymkę atlas geograficzny.
A otwierając na stronę z wyszczególnionymi nazwami państw w kolejności od największych gdzie zaraz po Rosji była Kanada a na dwudziestym czwartym miejscu było państwo Afrykańskie o nazwie Mali ze stolicą Bamako, Polska była dopiero na siedemdziesiątym miejscu.

-A niech to, to jest prawda

–Tak prawda sny to czasem mogą powiedzieć, co się stanie, pamiętam…
-matka Krzysztofa nie zdołała skończyć swej myśli, bo on przerwał jej zapytaniem.


–Jaki dziś dzień?

-Jak to, jaki, piątek, już mamy pierwszy lipca.


–Na pewno?, -zdziwił się Krzysztof mając odczucie jakby przespał bez mała tydzień. -To za dwa tygodnie rocznica bitwy?.- To lecę na postój może złapie jakiegoś zabłąkanego turystę!

Kiedy Krzysztof szykował się, aby wyjść z domu, w innej części ich miasta jakaś młoda dziewczyna leżała na podłodze w swym wynajmowanym mieszkanku. Jej świadomość znajdowała się gdzieś na pograniczu delirycznych wizji i rzeczywistości.


- Co to czyżbym znowu się naćpała marihuany?, A nie przecież zjadłam te prochy!. To może ja już nie żyję, ale jakbym nie żyła to by chyba tak mnie łeb nie na…lał. Ale co się stało?, chyba znów czemuś chciałam się zabić.

– Dziewczyna zaczęła sobie przypominać coś, co tak naprawdę w żaden sposób nie miało żadnego sensu. Czy naprawdę spotkałam tego sentymentalnego dupka, a może go sobie wymyśliłam?

Nie wierzyła, że naprawdę mogłaby poznać kogoś, kto pierwszy raz w jej życiu chciałby jej naprawdę pomóc Z wielkim trudem otworzyła oczy na dworze musiało już być przed południem, firanki przed otwartymi oknami wolno falowały w delikatnych podmuchach gorącego powietrza.

-Chce mi się pić, boże jak mi się chce pić- pomyślała dziewczyna nie mając nawet siły ruszyć się z miejsca. Na powrót znowu zamknęła powieki, do jej głowy powracały mgliste wspomnienia z dzieciństwa, jakieś wyrwane z kontekstu obrazy, sceny.

Przypomniała sobie jak bawiła się ze swym małym bratem. Jak szła na spacer trzymając swą mamę za rękę, ojciec z dzieckiem w wózku szedł przed nimi. Dziwne?

- Pomyślała dziewczyna, czemu nie mogę przypomnieć sobie jak on wyglądał, czemu nie mogę zobaczy jego twarzy? Nagle poczuła dym, dużo dymu dziewczyna zaczęła kaszleć, tak jak wtedy przed laty zaczęła się dusić. Jakaś silna męska ręka wyrwała ją z tego jasnego już od płomieni miejsca

-Ocalała tylko ona, jest nie przytomna. Usłyszała ten sam, co wówczas męski głos, który pytał kogoś, kto był tam jeszcze


– Co z nią zrobimy?


- Niech zadecydują w „Agencji” na razie trzeba, aby ktoś postronny zawiózł ją na pogotowie.


–Kim oni byli? Kto mnie wtedy uratował?

W której agencji ktoś miał coś w jej sprawie decydować. To były pytania, na które nigdy wcześniej sobie nie dawała odpowiedzi.

A może tak naprawdę tego wiedzieć nie chciała? Jakieś dziwne obce a jednocześnie jakieś bliskie jej obrazy zaczęły pomału przesuwać się w głowie dziewczyny.

Jakieś nieznane jej osoby i to jakieś przeświadczenie, że ma jeszcze szanse, a może, że ją zawsze miała. W wyobraźni widziała siebie szczęśliwą i bogatą, ale czy była to tylko jej wyobraźnia?

Aniela przemogła ciążące na niej odrętwienie i pomału podnosząc się z podłogi poszła do łazienki, zdjęła ubranie i usiadła w wannie puszczając z prysznica na siebie strugi letniej wody. Łapczywie łapiąc do ust skapujące kropelki wody postanowiła nie zabijać się więcej, gdyż było to później zbyt bolesne.


16
ZMIANA


On już prawie drzemał w swej taksówce, niby zanurzony w gorąc popołudniowego lipcowego powietrza, które niby roztopiony w tyglu ołów stało ciężkie i nieruchome.

Krzysztof nienawidził bezczynności, kiedyś jeździł po mieście w poszukiwaniu potencjalnych klientów, lecz doszedł do wniosku, że bezczynne oczekiwanie jest po prostu ekonomiczniejsze.

I choć im więcej się ma czasu tym go się kreuje jeszcze więcej, ale za to nie zużywa się bezpotrzebnie paliwa i nie niszczy auta. W sumie był on podobny do swego postojowego kolegi Wieśka, który znów wyrwał go z męczącego go nieróbstwa.

- Co, śpimy na służbie?!, Sie ma, jak się stoi?

- No widzisz, od dwóch godzin nic. Sterczę tu, jak wiesz, co, a ty chyba też nie jesteś zbyt szczęśliwy?

-Spokojna twoja szanowna. Ja żyję bezstresowo: poczytam gazetkę, zjem kanapeczkę, królewskie życie.

- A co tam w świecie- zagadnął Krzysztof, widząc w ręku stojącego przy jego samochodzie mężczyzny zwiniętą gazetę.
- A powiem ci, że bez zmian. Politycy kradną jak kradli, nasze łapciuchy znów dostali po gaciach, a tu jest ciekawy model.

- A tu - powtórzył- jakiś pieprzony popapraniec wygrał prawie dwa miliony i chce nadal zapierniczać w jakiejś głupiej garkuchni. Patrz, ma dwie bańki i nie wie kurde, jak można żyć bez roboty.

- No, rzeczywiście wariat- spuentował Krzysztof z jakimś żalem w głosie, czując jak w szczególnie takie dni nienawidził tego, co przyszło mu robić.

- A co ty byś zrobił mając taką forsę?- Krzysiek znów zadał to zawsze zadawane pytanie.

- Fajna chata, wypady na Kanary, balangi i laseczki - wyrecytował Wiesiek, tak jakby miał to już dawno zaplanowane, niby zakupy w supermarkecie.

- Tak, twoja stara dałaby ci laseczki- zażartował Krzysztof.

- A ty, co?- Myślisz ze jestem taki miętki, jakbym miał taką kasę to starej bym zrobił piękne By By i po zawodach, a niech mnie sobie szuka po świecie,

- No, tak podróżować było by fajnie- rozmarzył się Krzysztof.

- Co chcesz jeszcze pogadać? - spytał Krzysztof mając nadzieje że sobie ponarzeka z Wieśkiem w jego samochodzie, gestem zapraszając Wieśka do środka , sądząc, że może tak przy pogawędce nieubłaganie wolno snujący się czas nieco się przyśpieszy.

- Żeby się usmażyć- sarkastycznie odrzekł Wiesiek. - Nie, obudzę ich- Wiesiek pokazał gazetą stojące przed samochodem Krzysztofa dwie inne taksówki.

- No to na ra!

- Cześć!- odrzekł Krzysztof wygodnie wgniatając się w oparcie siedzenia.

- A co tak naprawdę bym zrobił, gdyby los się do mnie uśmiechnął? Czy rzeczywiście chciałbym podróżować?- pomyślał Krzysztof, uświadamiając sobie, że tak na prawdę, to zna tylko najbliższą okolicę, Ale jednocześnie czół, że mógłby to zmienić wewnątrz jakby wiedział, że może wszystkiego dokonać czego tylko zapragnie.


Chciał bywać, sypiać w wielkich, wspaniałych hotelach, wieczory spędzać w barze lub spacerować po tropikalnych plażach, poznawać półnagie opalone dziewczyny, które nie muszą czekać na wyprzedaż, aby kupić sobie buty czy kieckę.

Nie muszę się od razu żenić, usprawiedliwiał się sam przed sobą.

Tak, on był świadomy, że to są tylko marzenia, ale czy były one aż tak utopijne lub nierealne?
Do pierwszej taksówki wsiadła jakaś gruba, kobieta z dwojgiem małych dzieci, co pozwoliło mu przejechać kawałek do przodu. Wiesiek też przestawił swoją taksówkę i znów podchodząc do Krzyśka zagadnął.

-Widzę, że tu się dziś nic nie posuwa, to pójdę na róg po coś chłodnego do picia. Chcesz coś?

-Nie nie, ja jeszcze nie zarobiłem - Krzysiek próbował być dowcipny.

-Mam nadzieje, że będziesz tu jeszcze jak wrócę, jak tak będziesz tylko siedział w tym pudle, to szybko się staniesz bardziej kulisty „Piorun”.

-Spokojna głowa, martw się o siebie. Za chwilę Krzysztof znów przesunął się kawałek do przodu, Wiesiek bez pośpiechu, popijając jakimś napojem hot doga, wolno przemierzał na skos rynek, aby zająć drugie miejsce w kolejce.

Tym razem już nie podszedł do Krzyśka. On wiedział, że na pewno jutro, jak co dzień znów podejdzie, opowiadając jakąś lokalną plotkę czy stary dowcip. Wolno Krzysztof znów zaczął zapadać w jakieś senne odrętwienie wpatrując się w odległy błękit nieba.

Nagle nie wiedząc z kąt przypomniała się jemu jego mieszkająca w kanadzie przyrodnia siostra Helena nawet poczuł jej zapach, kiedy jako kilku letnia dziewczynka była razem z rodzicami w Polsce.

Wtedy onegdaj tak bardzo jej zazdrościł, kochał ją swą dziecięcą jeszcze miłością i jednocześnie jej nienawidził. Wtedy właśnie podarował jej przez siebie narysowaną laurkę, gdzie i czym chciał wyrazić swe uczucia do dziewczyny.

Ona jednak czy to ze wstydu, niewiedzy lub strachu przed swym zawsze zbyt żywiołowym przyrodnim bratem, zignorowała ten symbol jego miłości, zostawiając obrazek tam gdzie go otrzymała, czyli na ławce przed domem.

Z żalem i złością jeszcze kilka dni później obserwował przez okno swój dar miotany przez wczesny jesienny wiatr w jakieś dżdżyste popołudnie.

Jakiś gruby wąsaty mężczyzna z impetem otworzył tylne drzwi jego taksówki, po nim Krzysztof miał jeszcze kilka kursów, ale przez cały ten czas wnętrze jego samochodu wypełniał zapach przypominający odległe czasy jego jakże jeszcze młodzieńczej zakazanej nieosiągalnej miłości do swej przyrodniej siostry.


Kiedy przyjechał do domu na obiad, zobaczył, że z tyłu na podłodze jego auta leżała mała książka, której tytuł brzmiał „ Tajemnicze przeznaczenie duszy”.


- Może ktoś się po to zjawi - pomyślał Krzysztof i ją włożył do schowka,

- Cześć mamo - powiedział wchodząc do małego przed pokoju, a właściwie przed
kuchni, gdyż właśnie kuchnia była pierwszym i najważniejszym pomieszczeniem w ich mieszkaniu. Matka nie odezwała się, więc od razu poznał, że znowu jest czymś podenerwowana. Siadając za stołem spróbował jaszcze raz nawiązać z nią rozmowę, ale jego matka nalewając zupę do talerza tylko coś odburknęła.

-O ho, chodzi o coś poważniejszego-pomyślał zabierając się do smakowicie pachnącej pomidorowej z ryżem. Między zupą a drugim daniem, jego matka niby prowadząc zwykłą rodzinną konwersację, zagadnęła:

-Wiesz, że niedługo będziesz miał gościa?

-Co to znaczy, co mama mówi zagadkami?- spytał Krzysztof bez specjalnego zainteresowania.

Na co matka wyciągnęła z fartucha błękitną kopertę z jakimiś pastelowymi nadrukami, podsuwając ją po stole w stronę syna.

-Przecież to do „Doktorowej”? Zauważył, przeczytawszy imię i nazwisko odbiorcy.
-Dała mi to w południe- matka Krzyśka specjalnie przeciągała rozmowę, chcąc w taki sposób lepiej poznać jego opinię.

-Ojciec? - zgadywał Krzysztof, gładząc palcem pocztowy znaczek z napisem Canada.

-Nie, twoja siostra -powiedziała kobieta z jakąś nostalgią a może nawet żalem.

-Helenka? -zdziwił się Krzysztof przypominając sobie, że przecież przed kilkoma godzinami właśnie o niej myślał.

-dziwne? -powiedział cicho sam do siebie i otworzył kopertę. Na podobnie błękitnej kartce, ładny równy charakter pisma informował, że ona, to znaczy Helena Rozen, zamierza odwiedzić swą babcię i jego, to znaczy swego brata ze strony ojca, Krzysztofa Pieruńskiego, i spędzić prawie dwa miesiące w kraju swych rodziców.

-Czego ona tak naprawdę chce? - odezwała się matka Krzysztofa zanim zdążył doczytać list do końca.

-No pisze przecież, że chce odwiedzić „Doktorową” i pyta czy mógłbym ją odebrać z lotniska w Warszawie.

-Może przyjeżdża po spadek? - wtrąciła jego nieufna matka.

-Niby, po kim? Przecież ta stara do stu lat dożyje jak nic.

-Nie mów, ciągle muszę jej parzyć zioła na migrenę, a wczoraj to ją nawet bolała wątroba.

-Bo się czegoś nażarła, a migrenę to może mieć angielska królowa a nie ona.
-No coś ty, przecież oni wywodzą się od francuskiej szlachty. Wszędzie mają herby i takie tam różne.

-Gadanie tam, a nawet, jeśli byli, to, co im z tego, już nie ma królów.

-A angielska?

-A jak mama coś już powie, to... - on nie dokończył. Chwile się zamyślając, jak jakaś przemożna fala zaczęły do jego głowy wdzierać się wspomnienia i obrazy z przed lat.

-Mówię ci, że na pewno zapiszą jej ten dom.- matka przerwała jego rozmyślania.

-Co też mama, a jeśli nawet, to z mieszkania nas nie mogą wyrzucić, chyba, że nas spłacą - oznajmił z miną znawcy.

-Oj mogą mogą-zamyśliła się kobieta -żeby, choć starszy pan żył. No, ale to przecież twoja siostra!.

-Swoją drogą ciekawe, czemu on nie przyjeżdża - zbyt głośno pomyślał Krzysztof.

-A niech jemu pan bóg wybaczy, bo ja już chyba wybaczyłam jego matka. Przynajmniej mam ciebie.

-O, to już za tydzień - Krzysztof przeliczył w myślach, pomagając sobie palcami w ustaleniu daty przyjazdu przyrodniej siostry.

-Chyba wypada odebrać ją z lotniska w Warszawie, tym bardziej jeśli oto prosi, może wpadnie jakiś grosz ! Ale jak ją poznam? - Zastanowił się, wspominając małą cichą blondyneczkę, która kilka lat temu razem ze swoimi rodzicami przyjechała z Kanady na pogrzeb dziadka.

-Jak chcesz przecież jesteście rodzeństwem, odparła kobieta zbierając talerze ze stołu.

-Przecież napisała, że zapłaci za przejazd, a jak może wpaść trochę grosza to chyba lepiej, że trafia mi się dobry kurs?
-Czy ja coś mówię? Spytała matka Krzysztofa obojętnie.

-Pójdę wypytać ”Doktorową” - wstał od stołu idąc do swego pokoju, aby założyć czystą koszulę. Kiedy wyciągał z komody równo złożoną koszulę, jakby automatycznie sięgnął do najbliższej szuflady, w której między jakimiś dokumentami i papierami leżał oprawiony w ciemną skórę album i klaser, które to kiedyś dostał od swojego dziadka, doktora Rozena, na ostatnie jego urodziny przed śmiercią dziadka już kilka lat temu.

Połowę stronic zajmowały dziecięce i młodzieńcze zdjęcia Krzysztofa. Było tu też kilka zdjęć jego ojca od dzieciństwa do wyjazdu z Polski, było też kilka bardzo kolorowych fotografii przysłanych z Kanady. Na wielu tych budzących jego zazdrość zdjęć odnajdywał swą młodszą siostrę.

Dawniej miał żal do swego ojca nie rozumiejąc, czemu wolał ją od niego. Często też marzył, że kiedyś przyjedzie jego ojciec i też zabierze go do pięknej kolorowej Kanady. Owo przeświadczenie, że pewnego dnia też zobaczy ów zawsze kojarzący mu się z dobrobytem kraj towarzyszyło mu chyba od dzieciństwa, a nawet teraz czasem marząc o podróżach zawsze ich częścią jest Kanada.

Powyciągał z albumu kilka zdjęć, na których była jego siostra Helenka jak zawsze na nią mówiła pani ”Doktorowa”. Najświeższym wizerunkiem dziewczyny, który już też pochodził sprzed kilku lat, było zdjęcie wykonane z okazji ukończenia jej studiów i pokazywało ją w śmiesznym czarnym kanciastym kapelusiku z jakimiś frędzlami i ciemnym niby aksamitnym płaszczu czy pelerynie, na który opadały jej długie lekko faliste blond włosy

-Ciekawe jak bardzo się zmieniła- pomyślał odkładając tą fotografie na nocną szafkę. Na świeżą koszule włożył odświętną marynarkę i chowając zdjęcie Helenki do kieszeni marynarki wyszedł z pokoju wpadając prosto na swoją matkę zdążającą do łazienki.

-Coś się tak wystroił jak stróż -powiedziała ironicznie kobieta-Ona nie jest Królową Angielską!

-Nie czekaj na mnie z kolacją, chce jeszcze trochę pojeździć.

-Dobrze ale może przyjdziesz jednak się przebrać zanim pojedziesz? – poradziła matka Krzysztofa, kiedy on nic jej nie odpowiadając zamykał za sobą wejściowe drzwi.

Kiedy on przemierzając zakręcającą dróżką dochodził do głównego wejścia domu zobaczył panią Rozen siedzącą w wiklinowym fotelu na werandzie

-Dobry wieczór - powiedział wbiegając po kilku małych schodkach.

-Dobry wieczór - powtórzyła kobieta odrywając swój wzrok od trzymanej na kolanach książki.

-Ja chciałem tylko spytać o Helenę.

-Tak?- spytała nieufnie kobieta.

-No, bo ona pyta czy mógłbym odebrać ją z lotniska.

-Tak to ślicznie, Helenka będzie w piątek przed wieczorem.

-Tak wiem tak napisała - Krzysztof wyciągnął z kieszeni list z Kanady.

-No, ale ty wiesz, że Helenka dopiero zaczęła pracować i w cale nie ma tak dużo pieniążków.

-Nie pójdziemy przecież do sądu- Krzysztof wtrącił niewybredny żart.

-Może napijesz się zimnej lemoniady, kobieta powiedziała jakby chcąc zmienić temat rozmowy.

-Nie- odparł Krzysztof zdecydowanie.

-Ja tylko chciałem przekazać Helenie to znaczy Helence –poprawił się Krzysztof.

–Że ją z chęcią odbiorę z lotniska.

–Ale nie policzysz zbyt wiele.

-Nie na pewno nie- odparł Krzysztof myśląc w duchu -Co za skąpy babuszon

-Ostatecznie jesteśmy przecież rodziną-odrzekła starsza pani niewinnie się uśmiechając

-Proszę tylko przy okazji przekazać, że pojadę po nią na lotnisko, zapisałem sobie numer i godzinę przylotu, a teraz chciałbym już pójść, bo chciałem dziś jeszcze pojeździć. -A kładąc list przed kobietą spytał.

-Czy mogę zatrzymać kopertę, takiego znaczka jeszcze nie miałem.-Krzysztof pokazał znaczek pocztowy naklejony na błękitnej kopercie.

-Oczywiście, - odparła schylona kobieta patrząc z nad okularów. On schował zgiętą w pół kopertę do wewnętrznej kieszeni marynarki.

- A może zadzwonimy do Helenki, bo podała tu swój nowy adres-Wtedy starsza pani wpadła na pomysł, że najlepiej jak zaraz zadzwonią do Kanady. Po wielu próbach w końcu udało się uzyskać połączenie, oczywiście najpierw długo rozmawiała z wnuczką „Doktorowa”, aż w końcu mówiąc a teraz daje tobie do telefonu Krzysia podała jemu słuchawkę

-Halo dobry wieczór- powiedział Krzysztof do słuchawki. Na co miły kobiecy nieco dziwnie zaciągający głos odpowiedział jemu.

-Hi Chris, bardzo tobie dziękuje, że zgodziłeś się mnie odebrać z lotniska.

–Nie ma sprawy, przecież jesteśmy rodziną. Nic się nie przejmuj na pewno będę na czas.

-O tenks, jak to się u was mówi to za…ście.

-Ja tak już nie mówię.

-To sorry, chciałam powiedzieć tylko dziękuje,

-Nie nie nic się nie stało ja tylko tak – Krzysztof poczuł, że chyba się wygłupił.

–Chyba nie udało mi się przed tobą zabłysnąć ze znajomości polskiego?.-Powiedziała dziewczyna, dodając po chwili.

–To był oczywiście żart, postaram się ciebie w niczym nie zawieść.


–No to do zobaczenia za tydzień.

-Do widzenia -odrzekła dziewczyna tak jakby chciała jeszcze sobie pogadać.

Krzysztof czuł, że też mógłby z dziewczyną znaleźć jakiś wspólny temat lub przynajmniej słuchać jej, jeśli nie w nieskończoność to na prawdę bardzo długo, ale bał się jej spłoszyć, aby nie wygłupił się tak jak z tą laurką, mam nadzieje, że tego już nie pamięta, zaloty do własnej siostry brry wzdrygnął się Krzysztof.

Gdy wyszedł na zewnątrz, w powietrzu mimo późnej pory było czuć jeszcze całodzienny skwar, jak i jeszcze coś. Coś dziwnego, tajemniczego coś, co dawało się wyczuć jak ozon po burzy czy charakterystycznie zatęchły zapach mórz południowych.
Czemu ona powiedziała, że postara się mnie nie zawieść? -Zastanowił się Krzysztof -musze ją o to spytać, a może lepiej nie, bo co by mi to miało dać. Lepiej za dużo nie pytać za to za wszystko kasować.

.-Idąc w stronę garażu rozważał, analizował i ponownie wspominał ten swój infantylny pierwszy miłosny zawód, on nawet nie przypuszczał, jaki ten dziecięcy dramat miał wpływ na całe jego dotychczasowe życie. Że jego strach przed nawiązaniem jakiegoś stałego związku z dziewczyną bardziej był spowodowany strachem, że znów mógłby być odtrącony, niż wynikiem nieudanego związku jego rodziców. Że pogoń za pieniędzmi i workocholizm był bardziej chęcią dorównania Helenie niż jak mu się wydawało normalną podobną do jego znajomych z postoju dążnością do bycia bogatym za wszelką cenę, mimo że każdy z ludzi tak naprawdę miał często całkiem inne powody takich dążeń niż im się to wydawało.
Z kolei jego krytycyzm i wyszukiwanie wad odnoszący się do wszystkich napotykanych w jego późniejszym życiu dziewcząt, był echem wyidealizowania jego pierwszej miłości, piękniejszego koloru włosów, oczu, podwójnie dłuższych jak się jemu wydawało rzęs a przede wszystkim powabu, dostojeństwa czy nawet jakiejś nie osiągalnej śmiertelniczką wrodzonej boskości Helenki.


Tak jak postanowił pojechał na postój, wiedział, że w taki wieczór jak ten może liczyć na jakiś dobry kurs. No i rzeczywiście szybko znalazł się klient potem jeszcze jeden. Trzecią pasażerką jego taksówki była jakaś smutna kobieta w wieku jego matki, która zatrzymała go przy szpitalu.


-Czy ma pan żonę?, - ni z stąd ni owąd spytała kobieta.

–Nie nie mam? –odparł zdziwiony Krzysztof.

–No właśnie, a może to i lepiej?.

–Przepraszam, ale nie rozumiem?, -spytał zdziwiony Krzysztof.

–Mówię tak, bo widzę, że pan pracuje jeszcze o tak późnej porze, całkiem jak mój nieboszczyk mąż.


–A co pani mąż był też taksówkarzem.

–Nie był hydraulikiem- powiedziała kobieta.

–No to ja już nic nie rozumiem?- zdziwił się Krzysztof bezradnie rozkładając ręce na boki.


Kobieta usiłowała coś powiedzieć, ale zamiast wyksztusić z siebie, choć jedno słowo zaczęła płakać.

–On też zawsze do późna pracował.-odrzekła nagle kobieta po pewnej chwili, aby zacząć opowiadać swą historie jeszcze chwile później.


–Mój mąż ma, to znaczy miał zakład hydrauliczny, zatrudniał trzech ludzi i zarabiał na prawdę dobrze. Byliśmy małżeństwem przez prawie jedenaście lat, i cały ten czas jak go znałam nigdy nie miał na nic czasu.

Kiedy kobieta opowiadała jak to pomagała mężowi w buchalterii ich firmy, jak zyskiwali intratne zlecenia i popularność, Krzysztof pomyślał, że babie się na pewno w głowie poprzewracało, że chciałaby zapewne osiągnąć sukces bez pracy?

W jego mniemaniu praca była jedynym kluczem do osiągnięcia sukcesu i dobrobytu, była drogowskazem i zarazem uciążliwą drogą do szczęścia i bogactwa, co dla Krzysztofa w zasadzie znaczyło to samo.

Nieraz przedtem się zdążało, że Krzysztof jak swoisty psychoanalityk musiał wysłuchiwać opowieści i dramatów innych ludzi, lecz nigdy nie czuł się być predysponowanym do zajmowania jakiegoś stanowiska w tych sprawach, tym bardziej, że na ogół miał odrębne zdanie od swych pasażerów, którego jak podświadomie wyczuwał na pewno nie chcieliby poznać.

W jego mniemaniu takie wyżalanie się przed kimś obcym było z jednej strony tańszą formą psychoanalizy, i częścią taksówkarskiego zawodu w tym przypadku jakże podobnemu powołaniu księdza, czy zawodowi barmana.

Kobieta, która teraz znalazła w nim pokornego słuchacza mówiła cały czas coraz odważniej zahaczając o osobiste a nawet intymne sfery jej pożycia z byłym mężem.

Opowiadała o tym, że przez nieustanną prace zaniedbywała własny zawód i edukacje, jak pomału oddalali i zamykali się przed znajomymi, rodzinami i jakim kol wiek towarzystwem pomału wyalienowując się z uczestnictwa w chrztach weselach zabawach czy urodzinach.

Wszystko kręciło sie wokół i dla firmy, na wycieczki i wczasy nie jeździli zupełnie, bo przecież terminy i zlecenia, i choć wreszcie kupili sobie nowy dom to bardzo szybko wyglądał on bardziej jak sklep z rurami czy przyfabryczny magazyn niż dom mieszkalny.

Dzieci oczywiście też nie mieli, bo to niby jeszcze nie był odpowiedni na to czas, poza tym i też jak ośmieliła się powiedzieć kobieta na sex również zawsze brakowało czasu a po całodziennym trudzie może nawet i nie było na to już też siły i ochoty.

Mąż jedzenie spożywał najczęściej na stojąco lub w najlepszym przypadku przed telewizorem podczas podawanych wiadomości, pogodzie lub końcówce meczu, bo na obejrzenie całego znów oczywiście nie było czasu.

Pracownicy nie darzyli zbyt sympatią swego szefa, bo wszystko zawsze było za wolno, zbyt nie dokładnie, za drogo lub z jakiegoś innego powodu nie tak, wszyscy piesi i inni kierowcy na drodze po sto razy wyzwani w furiatycznych napadach złości, nawet, gdy mąż kobiety wracał już do domu czy jechał na obowiązkową niedzielną msze i do jej rozpoczęcia było jeszcze bardzo dużo czasu.

Oczywiście pod względem punktualności był on bardzo też obowiązkowy i wymagał tego od wszystkich innych, co dodatkowo potęgowało jego nie zadowolenie a co za tym idzie i stres.


Gdy kobieta coraz bardziej odkrywała owe tajemnice alkowy życia swojego męża tym bardziej Krzysztof w tych obrazach zachowania i charakteru odnajdywał siebie samego, jedyną różnicą było tylko to, że właśnie jak o to spytała kobieta nie miał jeszcze żony i nie jako był na początku tej samej drogi.

-Może tak mają wszyscy faceci pomyślał.

Tuż przed tym zanim Krzysztof zatrzymał się w miejscem, do którego kobieta kazała się zawieść powiedziała ona, że ostatnie lata przed śmiercią swego męża ona bardzo zobojętniała, co do swego życia, rutynowo wykonywanych zajęć jak i do swego męża razem z uczuciami, którymi niegdyś go darzyła, jak powiedziała czuła się zmęczona, zgorzkniała, zrezygnowana, zestresowana i oszukana.

Kiedy podjechali pod olbrzymie domisko z wygaszonymi wszędzie światłami, inkasując zapłatę Krzysztof zapytał.

–Jak umarł pani mąż?.

–Zawał serca-odrzekła kobieta.

–Dawno temu?.

–Trzy godziny, właśnie wracam ze szpitala.


–Tak mi przykro, nie pomyślałem, - niezgrabnie zaczął się tłumaczyć Krzysztof.

–Sam sobie był winny-sam sobie-powtarzała kobieta zbliżając się w stronę mrocznego domu, i dopiero, gdy była całkiem blisko za sprawą sensorów zapaliło się kilka zewnętrznych lamp.


–Co za historia-pomyślał Krzysztof odjeżdżając od krawężnika, i mimo że wmawiał sobie, że jego bliscy i ewentualna przyszła żona nigdy nie zaznają z jego strony takich udręk, jednak jego podświadomość podszeptywała jemu że nie jest to wcale takie nie możliwe.

Nie odjechał jeszcze zbyt daleko, gdy zatrzymał go jakiś pijany mężczyzna, który wymachując rękoma nieomal nie wpadł na maskę samochodu Krzysztofa.

-Szefuńciu jedziemy do baru.

–Oj myślę, że ma pan już dosyć – oznajmił surowo Krzysztof chcąc w miarę stanowczo wyprosić pijaka ze swej taksówki.


–Czy wiesz szefie, kim ja byłem?.-zapytał pijany.


–Nie wiem i wcale mnie to nie obchodzi!.-z naciskiem odparł Krzysztof.


–A wcale niesłusznie, wcale niesłusznie –wybełkotał tamten machając palcem przed nosem Krzysztofa, i sam odrzekł –byłem dyrektorem „Mieszka”, - po czym zaczął śpiewać- czy tutaj mieszka panna Agnieszka o nie już tu Agnieszka wcale nie mieszka, - i zaś miał się pijackim rechotem.


–Dyrektor fabryki garnków, a może tylko się tak zgrywa – Krzysztof zaczął szybko analizować zaistniałą sytuacje rozważając ewentualne korzyści z takiej znajomości, gdy pijany mężczyzna zaczął mówić jakieś wyrwane z kontekstu słowa lub ciekawostki.


–Bo Mieszko wcale nie był polakiem, zrobili z niego polskiego księcia a on przecież był Niemcem, słyszysz pan on był przecież Wandalem, tak jak zresztą wy wszyscy chyba też jesteście wandale, wandale i głupole.
Tylko dać wam pieniąchów, a gdzie szczęście, mówicie kultura, tradycja, a kiedy ty byłeś w operze, jaką przeczytałeś książkę no pytam się, jaką.

Ja też jestem prymityw, wandal i głupol, nic tylko bogaty głupol, a Jezus mówił „Błogosławieni, co nie sieją, ale tego no no sobie mają czy tak jakoś”.

A my, co tylko robota i robota, a co z roboty tylko głupota –mężczyzna znów zaczął się śmiać, i bełkotać coś pod nosem.

–Normalnie Krzysztof dawno już wywaliłby faceta na bruk, ale jeśli on rzeczywiście jest czy nawet był dyrektorem największego zakładu w miasteczku to przecież taka znajomość mogłaby się Krzysztofowi przydać i opłacić-rozważał, co powinien zrobić ze swym pasażerem, aż racjonalny rozsądek wziął górę nad taksówkarskimi zasadami.


–No to, dokąd pana zawieźć.


–Do baru do najbliższego baru, a czemu jeszcze nie jesteśmy w barze?.-spytał zdezorientowany mężczyzna

–Nie wiem czy w takim stanie on może mi się do czegokolwiek przydać, - pomyślał Krzysztof kierując się w stronę rynku. Po pół godzinie na życzenie zatrzymał się przed najbliższym barem, chciał zainkasować należność, gdy jego klient powiedział.


–Idziemy na kielicha.


–Nie mogę jestem kierowcą-odparł Krzysztof z naciskiem.


–A tak prawda, no to nie , masz tu stówkę i czekaj na mnie- odparł pasażer wręczając Krzysztofowi banknot. Lecz po wyjściu z taksówki nie przeszedł zbyt daleko i potykając się o krawężnik z łoskotem upadł na chodnik.


–Jeszcze mi tylko tego trzeba, aby się tu połamał –pomyślał Krzysztof wysiadając z taksówki. Podniósł mężczyznę i nawet na daremnie próbował wybić jemu z głowy pomysł pójścia do knajpy. Taksówka nie stała zbyt przepisowo, postanowił, więc że tylko posadzi dyrektora gdzieś, wewnątrz aby ten znów się gdzieś nie wywalił i zaraz wróci lepiej zaparkować samochód.

Barowy pijacki gwar lepiej niż jakikolwiek inny drogowskaz prowadził Krzysztofa prosto wnętrza.

W większości przypadków bywalcy i klienci tego przybytku wyglądali tak jakby upili się kiedyś dawno temu i teraz przez resztę swego z reguły krótkiego życia tylko klinowali.

Krzysztof posadził dyrektora na jednym z wysokich barowych krzeseł, dziwiąc się, czemu właściwie muszą one być takie wysokie.

Czyż przypadkiem nie było to coś w rodzaju naturalnej selekcji, naturalnie eliminując tych, którzy nie potrafili wspiąć sie na te taborety o własnych siłach.

Taki pomysł przyszedł mu do głowy, kiedy zobaczył jak jeden z klientów po prostu zwalił się z siedzenia na podłogę a tam jakby nigdy nic wtulił się pod kontuar i zasnął.

Takie miejsca zawsze kojarzyły się Krzysztofowi z czymś racjonalnym, łączącym w sobie jakąś wolność z więzieniem uzależnienia, dno biedy i rozpusty z bogactwem bycia sobą bez pruderii i religijności.

Ale zaraz pomyślał Krzysztof tak jakby sam mieszający się w powietrzu odór alkoholu, tytoniu, potu, brudu, wymiocin i moczu spowodował lekki zawrót jego głowy.

-Czy ja aby nie byłem już w podobnej sytuacji- zastanowił się jednocześnie nieomal intuicyjnie będąc pewnym co zaraz nastąpi, to było dziwne i w jakimś sensie podobne do zawirowania jakie jest wynikiem zapamiętanego z dzieciństwa efektu kiedy zsiadało się z karuzeli- musiał gdzieś na chwilę usiąść.

W takich miejscach wszyscy byli wolni gdyż byli straceni dla świata. Oczywiście jak to zwykle bywa w przypadku przybycia nowego klienta do przybytku takiego jak ten, od razu znajdowali się wokół niego pocieszyciele i najlepszy w świecie rozmówcy, a dlatego tacy dobrzy, bo za cenę kolejki bez jednego zbędnego słowa pozwalali każdemu wyżalić się lepiej i taniej niż nie jeden psychoanalityk.

Krzysztof przypomniał sobie wdowę po hydrauliku –każdy znajdzie kiedyś swego psychiatrę, - pomyślał widząc, że zaraz też i dyrektor również znalazł swoich pocieszycieli, którzy dla towarzystwa słuchali jego wylewnych żali i jakichś nikomu nieznanych filozoficznych wynurzeń świadczących o jego inteligencji.

Krzysztof posiedział krześle jeszcze chwile, a upewniając się, że zawrót głowy już minął jak i to że nic dyrektorowi nie grozi z rąk niby słuchającej go pijackiej kompanii, wrócił do swej taksówki.

Mijał czas a dyrektor nadal nie wychodził, zmuszając Krzysztofa, aby sprawdził, co się dzieje?

Całe pijackie towarzystwo z wodzącym tam prym dyrektorem przeniosło się teraz do stolika.
- Zygmunt jesteś fajny gość i masz tak samo na imię jak Freud wiesz?
.
-A co to jest takie fr front, - kompan dyrektora próbował powtórzyć nieznane jemu słowo.

- Freud to taki był doktorek, co można się przednim było wyspowiadać jak przed księdzem.


– Ja tam do księdzów nie chodzę się spowiadać.


–Czego nie-spytał drugi z siedzących przy dyrektorze pijaków.


- Bo księdze już śpią- powiedział głośno ten pierwszy o imieniu Zygmunt wznosząc kieliszek niby toast do swego bełkoczącego kompana.

Często wcześniej widywał tego degenerata, gdy w słotę, czy też w upał powłóczywszy nogami przesnówał się gdzieś zaułkami miasta, ale pierwszy raz w życiu miał okazje go słyszeć jego głos, jeśli ten pijacki bełkot można by nazwać mową.

-Obudzimy księdzów niech się też z nami napiją ch…ry jedne.- Zyga mimo tego morza alkoholu, który codziennie w siebie wlewał jeszcze potrafił racjonalnie, choć bardzo monotematycznie myśleć.

-Panie barman, jeszcze raz to samo- dyrektor podniósł rękę do góry-dla mnie i dla kolegi jak ci tam.
-Jestem Zygmunt Zyga jestem Zyga jestem- odparł kompan, do podchodzącej kelnerki.

-A, czemu to niby kościoły są w nocy zamknięte, powinny być otwarte tak jak nocne sklepy.-

-Tak jak bar

-A no właśnie, jak bary-podchwycił pomysł Zygi ten drugi, myśląc zapewne o tym jak mało przydatne są kościoły w dzień, kiedy powinno w nich się udzielać rad tym, co nie mogą spać.

-Może powinienem porozmawiać z barmanem, dyrektor zaczął opowiadać przypomniany się jemu dowcip, kiedy to student weterynarii po oblanym egzaminie, gdy nie umiał odpowiedzieć na pytanie profesora

-Czy można zrobić krowie aborcje? Trafia do baru. Przy którejś tam z kolejek, barman znawca ludzkich dusz pyta studenta, co go trapi, a kiedy ten w końcu zadaje barman owy to samo dręczące go pytanie, które zadał studentowi profesor.

-Czy można zrobić krowie aborcje?.Na co odpowiada skonsternowany barman.
-Ależ się bracie wp…lił. -tylko Krzysztof zaczął się śmiać.

–A kto ty jesteś?.-dopiero teraz dyrektor zauważył stojącego za jego plecami Krzysztofa.

–Jestem taksówkarzem –kazał mi pan czekać, ale myślę, że już dosyć się naczekałem.-Powiedział Krzysztof tak jakby przedstawiał ultimatum.

–A to ty!- Przypomniał sobie dyrektor, - to siadaj tu koło nas i napij się, albo nie bo ty jesteś teraz mój kierownik to lepiej bądź trzeźwy i już jedziemy tylko jeszcze jedna kolejka i już jedziemy.

–Albo już albo znajdź Se pan jakiś inny transport.


–Dobra jak poczekasz to dam tobie -jeszcze raz tyle.


–Niech będzie-zgodził się Krzysztof wiedząc, że nie zarobiłby tyle nawet jeżdżąc całą noc, a poza tym bar i tak zamykają za niespełna dwie godziny. Zamówił sobie, więc kawę i dosiadł się do stolika.

Dyrektor natomiast kontynuował swą opowieść, której początku Krzysztof nie słyszał prawdopodobnie czekając wtedy jeszcze na zewnątrz baru. A mowa była mniej więcej o tym, że żona dyrektora pod pretekstem, że ten ją zaniedbuje znalazła sobie prawdopodobnie kochanka i żąda rozwodu wraz z podziałem majątku.

-Jak ona przyjedzie to zabierzemy ch…rze wszystkie pieniądze.

-Jakiej ch…rze, czyś ty zgłupiał Zyga, co ty pieprzysz przecież to moja żona. Nic od niej nie wezmę niech się udławi tymi pieniędzmi, harowałem jak głupi, a ona jeździła po Tajlandiach, Kubach i Tunisach.

-A ja wezmę dla ciebie, zabiorę ch…rze i wtedy dopiero się napijemy.

-A ja tobie zabraniam, mam jeszcze swój jak mu tam no ten –

-Co masz jeszcze, masz pieniądze-

-Nie tam pieniądze, honor mam swój rozumiesz Zyga mam honor-

-E ty Zyga śmieciu, spłyń z tond- za nimi stała ładna, choć zbyt agresywnie ubrana i wymalowana wysoka dziewczyna.

-Słyszałeś gnojku, - dziewczyna bez większego wysiłku ściągnęła pijanego Zygmunta z krzesła na podłogę. Dopiero teraz Krzysztof zobaczył, jaki on był niski.
-No, co ty ch…rna ku…wo -dziewczyna zamachnęła się ręką, co starczyło, aby Zyga jak zbity pies, któremu inny owczarek zabrał soczystą kość oddalił się jeszcze z bezpiecznej odległości odszczekując swe niezadowolenie.

-Jak jest kolego-spytała dyrektora dziewczyna obejmując go ramieniem. Pachniała tanimi perfumami i papierosami-co dziewczyna się puściła z kolegą-

-Mam kłopot z żoną- wymamrotał dyrektor.

-A to wyskrobać i po krzyku!.

-Nie to nie to-rezygnacyjnie machnął ręką dyrektor.

–Zaś Krzysztof zaśmiał się przypominając sobie dowcip o studencie i krowie.

-A ty to kto? Agresywnie zwróciła się do Krzysztofa.

-A tobie co do tego- równie agresywnie odparł Krzysztof.

-To jest mój transport-gestem zaprezentował Krzysztofa dyrektor.

- Czyli lokaj- zgryźliwie odparła dziewczyna.

-Chodźmy może tam –dziewczyna pokazała zwolniony stolik, lekko pociągając dyrektora za sobą. Usiedli przy okrągłym stoliku, kiedy Krzysztof zabierając swą niedopitą kawę zbliżył się do nich, usłyszał głos dziewczyny.

-A ty zostań sobie tam gdzie byłeś koleś.- zmuszając Krzysztofa aby usiadł w pewnym oddaleniu od nich.

-Choć nie rozumiał i nie słyszał wszystkiego o czym teraz rozmawiała dziewczyna z dyrektorem, wiedział, że powinien zadbać o swoją inwestycje p postaci dyrektora i obiecanej jemu zapłacie.

-Chyba wybaczysz mi, że odciągnęłam ciebie od tych pijaków-dziewczyna mówiła starając się zareklamować swe wdzięki.

-Że jak? -dyrektor zdziwił się nie wiedząc o czy mówi dziewczyna. W ogóle nie wiedział już chyba gdzie się znajduje, a przynajmniej już takie chwilami sprawiał wrażenie.

-Pytam czy nie chcesz dziś dostać się ze mną do Nieba.

-Do nieba.?- Zdziwił się dyrektor.

-No nie wiesz przystojniaczku, o czym mówię- kobieta nie dwuznacznie się uśmiechając gładziła rękaw dobrze skrojonej aksamitnej marynarki mężczyzny, prawdopodobnie oceniając jego zasoby finansowe. Kiedy Krzysztof ponownie zbliżył się do stolika, dziewczyna warknęła na niego agresywnie?

–A ty, czego tu frajerze!?.


–A nie to mój kierowca-powiedział dyrektor gestykulując rękoma powietrzu.

–Kierowca, kierowcą, lecz musi znać swe miejsce, siadaj sobie panie kierowca na swoim miejscu i się nic nie wtrącaj –powiedziała kobieta ostrzegawczo kierując wskazujący palec w stronę Krzysztofa.

–Tak nie wtrącaj się, bo my z panią jedziemy na pola elizejskie wiecznego odpoczynku, tam gdzie jest Styks, i Charon bierze też jednego obola od cienia, zamiast łodzi na drugi brzeg Styksu przepływają, więc hektolitry wody zapomnienia.-Dyrektor bredził coś od rzeczy.

-O, czym ty mówisz?- spytała ona nie wiedząc czy on może recytuje jakąś poezje.

Do zamknięcia baru Krzysztof zamówił jeszcze jedną kawę, zastanawiając się nad dziwnymi losami różnych ludzi, przyglądał się prawie już nieprzytomnemu od wypitego alkoholu mężczyźnie i uwodzącej go kobiety.

Zauważał dziwną zbieżność między losami zmarłego z przepracowania hydraulika a najprawdopodobniej tracącego z podobnych przyczyn swą żonę dyrektora.

Po wyjściu z baru dyrektor miał już dosyć, tak, że uregulował obiecaną należność, i to chyba nie tylko Krzysztofowi, bo również i dziewczyna wydawała się być zadowolona, mimo a może właśnie, dlatego że między nią a dyrektorem do niczego nie doszło.

Najpierw Krzysztof odwiózł dyrektora do motelu za miastem, później tak jak obiecał miał odwieźć dziewczynę.

Podczas drogi ona próbowała również i jemu zaoferować swe wdzięki, ale nie widząc zainteresowania ze strony Krzysztofa swój dialog ograniczyli do zdawkowych pytań i odpowiedzi.

Trasa wiodła niedaleko miejsca gdzie zamieszkiwał Krzysztof z matką, w pewnym momencie dziewczyna krzyknęła, aby on zatrzymał taksówkę tuż przed dwupiętrowym budynkiem.

Dziewczyna niby oszołomiona czy zahipnotyzowana wysiadła z taksówki i nawet nie zamykając za sobą drzwi przeszła kilka kroków i stojąc w bezruchu wpatrywała się w ów budynek. Kurs był opłacony z góry tak, że Krzysztof nawet zbyt usilnie nie próbował wyrwać jej z dziwnego letargu, w którym ona się znalazła.

-E tam taka sobie poradzi-usprawiedliwiając się przed sobą zatrzasnął drzwi pasażera i ruszył w stronę swego domu. Jedyne, co jego nurtowało to to, że nie pamiętał tego domu, a przecież, jako taksówkarz w tej dziurze powinien pamiętać nie przymierzając każdy kamień.

Kiedy zaparkował samochód zauważył, że było już po czwartej rano, ale jeszcze nie wstał świt.

Szybko się umył i położył się spać a kiedy już przysypiał z mroku, który panował dookoła wyjawiła się jakaś postać, wyglądała jakby stwarzała się z tego mroku, jakby nim się żywiła a może były to omamy jego kłamliwej jaźni.

W pierwszej chwili pomyślał o dziewczynie z baru, ale nie, piękna długowłosa blondyna, którą widział w jakby rozpromieniającym ją blasku wpadającego przez okno światła ulicznej latarni, która szła w jego stronę, mimo że podobna do tamtej, ale chyba nią nie była

Ona była naga, tak jak i on uświadomił sobie po chwili, że też niema niczego na sobie, kiedy dziewczyna pochyliła się nad nim powiedziała szeptem.

-Wreszcie znalazłam okazje aby się z tobą spotkać, chce zrekompensować tobie krzywdy które ciebie w życiu spotkały –dziewczyna położyła się na nim, całując i pieszcząc go.

Jej włosy opadły jemu na twarz, czuł ich delikatność i woń, ten tak charakterystyczny klasyczny zapach tak inny niż zapach jej skóry.

W swoim życiu Krzysztof poznał już kilka dziewcząt, dziewcząt gdyż mimo swego kobiecego już wieku nie były one kobietami.

Bo tak jak zrozumiał to teraz kobiecość nie miała aż tak wiele wspólnego z wiekiem, był to dar, jakaś elektryzująca siła coś niesłychanie prostego i skomplikowanego za razem.

W przeciwieństwie do swych wcześniejszych młodzieńczych podbojów ta ona była jego pierwszą kobietą.

Była rozpustnicą i świętą i choć w jego rozumowaniu świata było to coś nie do pogodzenia, to właśnie ona była nimi, ona po prostu była kobietą.

Krzysztof czuł gładkość jej skóry, kiedy w owej ekstatycznej pantomimie gładzili i dotykali się na wzajem. Kiedy on wszedł w nią poczuł, jaka była gorąca i wilgotna w swym wnętrzu kochali się długo, o wiele dłużej niż w przypadku wszystkich innych jego kochanek?

Krzysztof nie rozumiał jak mógł teraz aż tak kontrolować swój popęd i swe podniecenie.

Czemu potrafił bardziej spełniać swe męskie obowiązki będąc bardziej obezwładnionym i podnieconym jej, wyglądem, zachowaniem i zapachem niż kiedykolwiek z kimkolwiek przedtem?

On czuł i słyszał bicie jej serca tak jak odczuwał całą ją.

W tym akcie zespolenia było coś nieokreślanego, jego skromnym zasobem określeń, choć nigdy nie przepadał ani nie rozumiał poezji, to to, co teraz odczuwał musiało być samą poezją.

Bo choć było to, co on przed chwilą przeżywał podobne do seksualnego aktu, było też czymś innym, czego nigdy wcześniej niedane jemu było przeżyć.

On nie wiedział jak długo później leżeli przytuleni do siebie, ta noc zdawała się trwać bez końca.

Ale wcale nie chciał, aby ona kiedykolwiek się skończyła, kiedy było im tak dobrze i miło.

W pewnym momencie dziewczyna usiadła i powiedziała.
-Musze już iść-

-Jak to?, Czy jeszcze ciebie zobaczę-?

-Tak ja ci to gwarantuje- uśmiechnęła się dziewczyna i zanim Krzysztof się obejrzał już jej ginąca w mroku nocy postać zniknęła zupełnie.

Krzysztof położył się, był szczęśliwy i bardzo zmęczony.

Jakiś gwałtowny brzękotliwy hałas, jakby odgłos nadjeżdżającego tramwaju wstrząsnął nim gwałtownie.

-Gdzie byłeś tak długo, czekałam na ciebie chyba północy –Krzysztof usłyszał głos swej matki,

Gdy otworzył oczy. Był już dzień, leżał w swoim łóżku w był w piżamie.

Jego matka, jak co dzień rano odsłaniała w jego pokoju firankę, robiąc codzienne przymusowe wietrzenie.

- Co się stało?. A ta dziewczyna czy mogła być tylko sennym majakiem? Przecież była taka realna, taka rzeczywista?

Czy była to ta dziewczyna z baru?- myślał Krzysztof a uznając, że musiał to być po prostu sen wstając z łóżka pomyślał.

– Jaka szkoda !?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Wto 18:43, 21 Sty 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 1:41, 16 Sty 2014    Temat postu:

17
ZGLISZCZA


Po śniadaniu jak niemal, co dziennie poszedł do garażu, aby udać się na postój.

Już, kiedy wsiadł do środka kątem oka zauważył coś leżącego na tylnym siedzeniu, to była damska torebka, wyciągnął, więc po nią rękę i położył ją sobie na kolanach.

Oprócz typowych kobiecych akcesoriów takich ja tusz do rzęs czy szminka była tu też zapalniczka paczka papierosów, klucze i mały portfelik, który Krzysztof teraz otworzył.
W środku było ponad trzysta złotych i osobisty dowód, w którym na zdjęciu widniała fotografia dziewczyny z baru a rubryce z danymi było napisane Aniela, Maria Ludochowska adres był taki, jaki ubiegłej nocy podała jemu dziewczyna, a gdzie w rezultacie nie dojechali.

-Dziwne?, -pomyślał Krzysztof zapomniała torebkę i pieniądze?, -Postanawiając niezwłocznie odwieść jej zgubę. Jednak pod podanym w dokumencie adresie dziewczyny nie zastał.

Pomyślał, więc o domu, przed którym dziewczyna kazała się jemu wczoraj zatrzymać.

Ale gdy pojechał w tamtą okolice długo jeździł dookoła jednak widzianego ubiegłej nocy domu nie mógł znaleźć, i już w zasadzie zrezygnował z dalszych poszukiwań, gdy w jakiś niezrozumiały sposób zainteresowała go pewna bezładna przestrzeń między dwoma domami.

Tak to musiało być gdzieś tutaj zatrzymał samochód i przechodząc chodnik wszedł na ów zaniedbany ugór, gdzieniegdzie tkwiły tutaj jakieś resztki porośniętych trawą i mchem starych osmolonych funda mętów.

Po chodniku spacerowała jakaś wtulona w siebie para młodych ludzi.

-Przepraszam szukam takiego dwu piętrowego domu, – mimo że Krzysztof dłuższą chwile opisywał widziany wczoraj budynek, młodzi nie potrafili jemu pomóc w jego odnalezieniu.

Po drugiej stronie ulicy wypatrzył jakąś powracającą z zakupami staruszkę, której zadał te samo pytanie jak najszczegółowiej opisując widziany ubiegłej nocy dom.


–No tak kochanieńki ten dom stał tutaj, - powiedziała kobieta wskazując palcem ów nieuporządkowany ugór, z którego on przed chwilą zszedł.


–Nie to był jakiś inny dom, bo ja go wczoraj gdzieś tutaj widziałem.

–Ja tam o innych takich domach tu blisko nic nie wiem?, Tylko ten się spalił od gazu piętnaście o nie –siedemnaście lat temu tak na pewno to było siedemnaście lat, bo pamiętam, że. Borkowska Zośka zawiozła tę małą na pogotowie i….

–Dobrze dziękuje pani, Krzysztof chciał skończyć tą bezsensowną rozmowę, i tak zmarnował już tak wiele czasu, aby oddać dziewczynie jej torebkę. I jakby nie dziwny sen wcale chyba by jej nie szukał.


–Proszę bardzo proszę bardzo, -powtórzyła staruszka wspinając się po schodach domu, w którym zapewne mieszkała.

Rezygnując z dalszych poszukiwań dziewczyny, ruszył w stronę postoju, kiedy nagle może z dwie ulice dalej zobaczył ją siedzącą na ławce w pobliskim parczku, zatrzymał samochód i kierując się w jej stronę już z daleka powitał ją machając w powietrzu jej torebką.


-Dzień dobry a jednak panią, wreszcie panią to znaczy ciebie odnalazłem, lecz dziewczyna tylko bez namiętnie spojrzała w jego stronę.

-Przywiozłem pani torebkę, -powiedział triumfalnie.

–Dziękuje- odparła dziewczyna jakimś smutnym zamyślonym tonem, i wzięła swą torebkę z rąk Krzysztofa. Później otworzyła ją i jakby nie dbała o jej zawartość wyjęła z niej tylko papierosy i zapalniczkę. Zapaliła papierosa, a pociągnąwszy kilka razy dym z jakimś wstrętem czy niesmakiem zgasiła papierosa o ławkę i wraz z resztą paczki i zapalniczką wrzuciła wszystko do śmietnika.

–Czy coś się stało? -spytał zdziwiony jej zachowaniem Krzysztof.

–Widziałam mój dom?.-powiedziała tajemniczo.

-No właśnie taki dwupiętrowy, ja go dziś szukałem, ale może w dzień wygląda jakoś inaczej, bo go nie znalazłem.

–To ty go też widziałeś?! -dziewczyna aż krzyknęła oboma rękoma chwytając go za ramiona, - A więc może nie oszalałam? - ona uśmiechnęła się jakoś tak bardzo dziwnie tak jakby rzeczywiście była wariatką.

–No wczoraj kazałaś się zatrzymać i zapomniałaś w mojej taksówce torebkę, a ja ją tylko chciałem zwrócić – powiedział Krzysztof jakby chcąc się wytłumaczyć.

–Tak pamiętam jechaliśmy taksówką.

–Właśnie moją taksówką, - podkreślił niemal z dumą w głosie Krzysztof.

–Ten dom, który ty widziałeś w nocy spalił się jak miałam pięć lat.- powiedziała dziewczyna patrząc jemu prosto w oczy tak, że aż przeszedł jemu po plecach zimny dreszcz.

-Nie to przecież nie możliwe -uśmiechnął się Krzysztof nadal myśląc, że jest to jakiś głupi żart albo pomyłka.

–Jednak ona nie wyglądała tak jakby miała ochotę na żarty, - Krzysztof, więc opowiedział jej o swym dziwnym śnie, i o staruszce, która z uporem wspominała spalony przed siedemnastu laty dom z sąsiedztwa.

Wtedy dziewczyna opowiedziała jemu jak to trafiła do domu dziecka po tragicznej śmierci swych rodziców, o tym jak marzyła, aby ją ktoś kupił z domu dziecka, bo myślała, że to jest taki specjalny sklep, w którym kupuje się dzieci.

Jak adoptowali ją jacyś ludzie jak mieszkała z nimi na wsi i jak bardzo tęskniła za miastem, które oglądała z zakratowanych okien domu dziecka.

Opowiedziała o szkole swej pierwszej miłości, ciąży porzuceniu, biedzie i nienawiści do mężczyzn.

Której nie przezwyciężyła nawet miłość jednego z jej adoratorów z, którego naigrywała się przed wspólnymi znajomymi jednocześnie swym płaczem wiążąc go ze sobą kiedy byli sami ze sobą?
Jego samobójstwo uświadomiło jej, że musi być zła albo przeklęta skłaniając ją do profesji, której się oddała.

Reszty on mógł już się domyślić. Czego się jednak nie spodziewał to złożonej przed nim deklaracji dziewczyny, że to dziwne przeżycie dało jej na tyle do myślenia, że ona postanowiła skończyć ze swą dotychczasową profesją i życiem pełnym żali i nienawiści.

Jeszcze dość długo rozmawiali siedząc na ławce w parku, za posiadane pieniądze dziewczyna chciała kupić bilet kolejowy do jak najodleglejszego miejsca, i tam zacząć nowe życie.

–Tak pojadę do Warszawy albo jeszcze dalej może do Szczecina rozważała Aniela niemal jak małe dziecko ciesząc się podjętym przez siebie postanowieniem.

- Bo powiedz sam, co mnie tu trzyma nie mam nikogo, nawet przyjaciół, bo ci, co niby są to sam wiesz – ona machnęła z rezygnacją dłonią.

Teraz jednak przypomniała sobie, że przez to wszystko przecież od wczoraj jeszcze nic nie jadła, ani wcale nie spała, aż do rana snując się po uliczkach jej dzieciństwa.

Pojechali, więc do pobliskiego mlecznego baru – Jesteś kochany powiedziała dziewczyna łapczywie zajadając ruskie pierogi.

- Miło, że tak mówisz, ale tak naprawdę to ja przecież nic nie zrobiłem, odwiozłem tylko tobie torebkę. Aniela nie wiedziała, czemu aż tak wielką sympatią obdarzyła tego przecież sobie nie znajomego mężczyznę, który tylko wiózł ją swą taksówką, a teraz przywiózł jej jedynie jej zapomnianą torebkę.

Jakieś wewnętrzne przeświadczenie mówiło jej jednak, że ten nie znajomy znaczy dla niej dużo więcej niż ona sama o tym wie.

Z powodu od kilku lat wykonywanej profesji ona zatraciła już pewne dążenia i stereotypowe marzenia innych kobiet w jej wieku. Ale jakby była zwykłą szeregową dziewczyną pomyślałaby, że jest to miłość od pierwszego spojrzenia. Czuła jakby, co najmniej zawdzięczała jemu uratowanie życia.

– Dziwne to wszystko -powiedział Krzysztof popijając swą kawę zbożową, bo ja przecież też wczoraj widziałem ten dom, a dziś są po nim tylko zarośnięte ruiny?. I jak ta stara mówiła, że wybuch tam gaz i że ta sąsiadka zawiozła kogoś na pogotowie.


- Jaka sąsiadka? O czym ty mówisz?

– No ta babcia mówiła, że, czy nie wspomniałem tobie o tym?- zdziwił się Krzysztof sądząc, że już o tym dziewczynie opowiadał.

- Nie nic nie wiem!?- Wiesz, co zawieź mnie tam, czy poznasz tą staruszkę?

-Chyba tak wiem tylko, do którego wchodziła domu, ale chyba ją znajdziemy.

– To pojedźmy tam proszę ja tobie zapłacę nawet podwójnie, proszę chcę podziękować ludziom, którzy uratowali mi życie.

– Dobrze, ale dokończ, choć swoje pierogi.

–A szlak z pierogami, może ta kobieta wie coś więcej, jedźmy już.

-Dobrze już dobrze – Krzysztof jednym haustem dopił swoją zbożówkę.

Bez trudu odnaleźli sąsiadujący z rumowiskiem mały domek. Wewnątrz było tylko cztery czy pięć mieszkań, więc pytając od drzwi do drzwi już za trzecim razem znaleźli zamieszkiwane przez samotną staruszkę niejaką panią Jadwigę mieszkanie na piętrze.

Aniela zapukała do drzwi, długo nikt nie odpowiadał a pierwsze, co usłyszeli to jakieś kaszlnięcia i pochrząkiwania, aby po chwili usłyszeć.

-Kto tam? –długo Aniela musiała przekonywać staruszkę, że nie są Jechowymi, ani z administracji, że nic nie sprzedają a kiedy wreszcie przysięgła, że oni nie są też bandą okradająca starsze osoby, kobieta wreszcie otworzyła drzwi.

Najpierw rozmowa toczyła się przez zapięty na drzwiach łańcuch, za chwilę dopiero kobieta nie ufnie wpuściła ich do wnętrza.

Pachniało tu stęchlizną i odorem zwierzęcych odchodów, a za chwile pojawił się sprawca tych, co niektórych zapachów duży łaciaty kot.

– Tego pana to pamiętam, pytał mnie o ten spalony dom, ale ciebie to nie znam- powiedziała kobieta do Anieli, która jakiś raz z rzędu znów opowiedziała, kim jest.

–O to ty jesteś Anielka, witaj moje dziecko -wreszcie staruszka zrozumiała, o co chodzi i czule przytulając do siebie Aniele kilka razy powtórzyła –Anielka malutka Anielka.

Chwile jeszcze trzymała w swych objęciach dziewczynę, tak jakby nie chcąc wypuścić z rąk swych przebrzmiałych wspomnień.

Aniela też w żaden sposób nie starała się sprzeciwiać wylewnej staruszce, tkwiąc z zamkniętymi oczyma w tym nieomal matczynym uścisku.

Dopiero po chwili ożyły wspomnienia, łzy przeplatane z radością jakichś dawno już zapomnianych śmiesznych zdarzeń.

–Ty dziecko przychodziłaś do mnie tutaj do kotków pamiętasz, no Kubusia jeszcze wtedy nie było, kobieta wskazała na leniwie liżącego swe łapy kocura.

– A ta sąsiadka, co mnie uratowała z pożaru to mieszka jeszcze gdzieś tutaj?.

– A pytasz o Borkoskich z pod dwójki nie oni wynieśli się jakieś, dwanaście czy nawet czternaście lat temu, Karol chyba tak mu było dostał lepszą robotę gdzieś na zachodzie polski to i pojechali.

– A ta kobieta to była Zocha wiem na pewno, bo nie raz bywaliśmy u nich jak jeszcze mój Zbyszek żył świętej pamięci.

-A może ja wam zaparzę herbatki dziś kupiłam, bo nie zawsze chodzę do sklepu, bo po tych schodach to bój się boga

-Nie dziękujemy niemal w jednej chwili odpowiedzieli oni oboje.

–A ta Zocha to znaczy pani Zosia zostawiła może adres?

-Może coś tam kiedyś napisali do męża, ale ja już nie pamiętam, ale czemu ją dziecko szukasz przecież to nie ona ciebie uratowała.

–A kto?

– Ja pamiętam doskonale, co ona wtedy mówiła, to byli jacyś dwaj panowie tak dobrze ubrani tak bogato jak jakieś, urzędniki, oni dali Zośce pieniądze i powiedzieli, że jak zawiezie ciebie do szpitala a później tobą zaopiekuje się to jej też pomogą?


– Jak to pieniądze, czemu?

-Takie były czasy komuna niby wszyscy mieli, ale chciało się mieć więcej, a i pytać nie było warto tyle, że jak dają to bierz a jak biją to uciekaj takie były czasy nawet Zocha chciała ciebie adoptować, ale coś tam nie wyszło i musiałaś zostać w domu dziecka.

Tak może z rok później Zocha mówiła, że kto inny ciebie ma adoptować, bo Karol jakimś cudem dostał prace i muszą jechać gdzieś tam na zachód.

–Dziękuje pani za wszystko, -Aniela wstała i przytulając się do kobiety dodała – bardzo dziękuje a tu proszę, -dziewczyna wyjęła z torebki wszystkie swoje pieniądze wciskając kobiecie do dłoni.

–A to, co to nie mi nie trzeba ja mam rentę, - wzbraniała się kobieta przed przyjęciem pieniędzy.

– To nic przyda się na opiekę albo dla kotka – dziewczyna rozpłakała się kierując się do wyjścia.

–Co już uciekacie a może zaparzę herbaty, dziś kupiłam.

–Nie nie trzeba, ale ja obiecuję ze panią pani Jadziu jeszcze odwiedzę -wyszli z domu Aniela nic nie mówiła cały czas wycierając załzawione oczy. Dopiero w taksówce odezwała się.


- Ojej ja oddałam wszystkie pieniądze i jak tobie zapłacę, ale mam na PKO konto jedźmy tam to wypłacę.

- Nie nie trzeba, - powiedział Krzysztof jakby wbrew swej woli – Zaprosisz mnie kiedyś na herbatę i oboje zaczęli się szczerze śmiać.

– Co zamierzasz z tym wszystkim zrobić – on spytał za jeszcze jakąś chwilę

- Nie wiem może jak się wyśpię pojadę do mojego domu dziecka, może tam ktoś coś wie. Kiedy Krzysztof odwiózł ją do wynajmowanego przez nią mieszkania, dziewczyna zapytała

- Czy wejdziesz na górę?

– Nie lepiej się wyśpij.

–A może zawiózłbyś mnie w piątek tam gdzie byłam w domu dziecka, obiecuję, że tym razem będę miała dla ciebie pieniądze. – W piątek nie mogę jadę po moją siostrę na lotnisko do Warszawy.

–A gdzie ona była?

- Moja siostra, ha a gdzież to ona nie była- zaśmiał się Krzysztof dodając po chwili.

- Ona na stałe mieszka w Kanadzie, a przyjeżdża tylko w odwiedziny.

– Szczęściara powiedziała z jakąś nostalgią w głosie Aniela. W takim razie zobaczymy się jak będziemy się widzieć. Na pożegnanie on zapisał jej swój adres, bo obiecali sobie być ze sobą w kontakcie.

–Co za dziwna przygoda pomyślał Krzysztof, gdy jeszcze raz przejeżdżał obok rumowiska po spalonym domu.

Tej nocy nie mógł wcale zasnąć, rozmyślał o dych wszystkich dziwnych zdarzeniach, które się jemu ostatnio przydarzyły.


Na postój rano pojechał z niesamowitym bólem głowy po nieprzespanej nocy.

Z drzemką w samochodzie też jakoś jemu nie wychodziło, gdyż słońce świeciło jemu prosto w twarz, sięgnął, więc do schowka po swe słoneczne okulary, i od razu natknął się na kilka dni temu znalezioną książkę.

Najpierw z trudem tylko po to, aby zabić nudę przedzierał się w nieznanym jemu terenie terminów i nie zrozumiałych tematów, jednak szybko wciągnął się w lekturę.

Doszło do tego, że już nawet nie czekał specjalnie na kolejnych pasażerów a czas biegł teraz jak szalony.

W tej niedużej książeczce znalazł wiele możliwych wytłumaczeń przydarzających się jemu ostatnio dziwnych zdarzeń.


18
PRZYJAZD

W piątek rano zrobił mały przegląd samochodu a na koniec starannie go umył i wyczyścił.

Kiedy jechał na lotnisko, któryś z jego znajomych taksówkarzy dowoził właśnie Anielę do domu dziecka gdzie ona spędziła bez mała trzy lata swego dzieciństwa.

W ślad za taksówką podjechał jeszcze jeden samochód, siedząca tu w towarzystwie jakiegoś mężczyzny młoda kobieta powiedziała.

-No to życz mi powodzenia, w ogólniaku byłam nawet nie zła w szkolnym teatrzyku.

- Mam nadzieję, że uda się tobie przekonać ją do wyjazdu. Kiedy Aniela szła w stronę domu dziecka, ta druga jeszcze poczekała chwilę zanim ruszyła jej śladem?

Był to niby zwykły budynek z drzwiami i oknami, mniejsza z tym, że zakratowanymi, ale mimo wszystko oknami. Jednak tylko ktoś taki jak Aniela mógł wiedzieć ile tutaj w tych ścianach i sprzętach było utajnionego przez lata cierpienia, tęsknoty za zwykłym szczerym gestem, za czułym słowem albo najdelikatniejszym choćby dotykiem.

Tak, więc kiedy wchodziła tutaj jakaś nieprzejednana siła znów odmładzała ją o kilkanaście lat, lecz nie było to to odmłodzenie, o którym marzą bez mała wszystkie starsze od swej pierwszej nieszczęśliwej miłości, pierwszej zmarszczki i pierwszego siwego włosa kobiety świata.

Było to coś wręcz odwrotnego, coś, co zamiast radości dawało cierpienie, zamiast wspomnień nostalgie a zamiast uśmiechu łzy.

Kiedy Aniela stanęła przed kontuarem sekretarki, tym samym miejscem gdzie niejednokrotnie decydowały się losy takich jak ona przerażonych, pragnących uczucia dzieci.

Jak punkt graniczny, za którym miał rozciągać się ten wspaniały piękny bogaty świat?

-Tak słucham panią, spytała nie dużo starsza od Anieli kobieta.

-Nazywam się, Aniela Ludochowska – dziewczyna zaczęła wolno opowiadać swą historię i to, co ją tutaj znów po tylu latach sprowadza, chciała tylko dowiedzieć się czy mogłaby otrzymać jakieś dane o osobach, które kiedyś jej pomogły?

Ona już wiedziała jak działa bezduszna biurokracja i pyszniący się na swych stanowiskach urzędnicy.

Dlatego tez nie starała się nic narzucać ani sugerować jaśnie pani sekretarce.

Ale i to nie pomogło bezwzględna administracja znów brała górę nad życiem.

- Nie mogę pani nic powiedzieć to jest przecież tajemnica, a czy ja wiem, kto pani naprawdę jest?

Nie pomogły racjonalne, logiczne argumenty, że starczy przecież tylko sprawdzić, albo, że przecież nie przychodziłaby tutaj jakby nie chciała jedynie jakoś zadość uczynić swym dobroczyńcą.

Nagle do tego samego kontuaru podeszła jakaś inna petentka, ale zanim zdołała, o co kol wiek spytać, jak zaczarowana wlepiła swój wzrok w Anielę i niby stara znajoma wykrzykując jej imię i z całej siły objęła Aniele.

-Ja jestem Ania, co nie poznajesz, -rzeczywiście Aniela nie poznawała w żaden sposób tej kobiety.

-Byłyśmy w tej samej grupie pamiętasz, ja ciebie poznałam. -wpatrując się w kobietę Aniela tylko kręciła głową, ale chęć posiadania koleżanki wspólnej niedoli chyba była silniejsza od pamięci dziewczyny.

- Zawsze byłam bardzo mała i wątła, a ty byłaś okaz zdrowia.- na takie słowa pochwały Aniela dopasowała małą Anie do grona swych dziecięcych koleżanek i szczerze się uśmiechając też wykrzyczała.

– Witaj Aniu -obejmując czule swą starą koleżankę. Kiedy obie panie przeszły na ławkę w małym parczku przed domem dziecka, i opowiadały swe wspomnienia. Krzysztof właśnie znalazł miejsce na lotniskowym parkingu, on był tu nieco przed czasem.

Krzysztof znał to lotnisko, gdyż nieraz odwoził tu swych pasażerów, ale tym razem po raz pierwszy miał tu sam kogoś oczekiwać.

Samolot przyleciał o prawidłowym czasie, a kiedy w końcu zaczęli już wychodzić ludzie z bagażami on wypatrywał tej, której wyidealizowany obraz miał ciągle przed oczyma.

Wreszcie zobaczył ją bez wątpienia to musiała być ona ten sam tajemniczy uśmiech a kiedy podeszła bliżej taki sam charakterystyczny zapach

-.Czy czekasz na mnie- spytała dziewczyna wyciągając swą dłoń na przywitanie?

-Myślę, że tak i to chyba ot bardzo dawna.

-W cale nie wyglądasz na zawiedzionego?

-Bo wcale nie jestem.

-Witaj braciszku -ona uścisnęła go po przyjacielsku.

-Witaj siostro.

–Czy to może się dziać naprawdę, -zamyślił się Krzysztof.

-Hej helo czy już wróciłeś –Helena machała jemu przed oczyma dłonią.

-Ty wiesz, że wiedziałem, że ty tak powiesz.

-Acha to nawet było widać-zaśmiała się dziewczyna.

-Ja nie żartuję.

-On zauważył, że Helena miała ogromny zasób polskich słów i wcale nie wyglądała, aby się zawstydzała, że jej coś nie wychodzi z wymową któregoś z nich.

Ona emanowała z siebie jakąś siłę i odwagę. Poszli do jego taksówki, on niosąc jej walizki cały czas czuł ten charakterystyczny zapach ze snu znów odczuwając na całym ciele dreszcz emocji i podniecenie.

W samochodzie Helena usiadła obok niego, z zaciekawieniem śledząc egzotyczne dla niej polskie pejzaże. Dużo wypatrywała i pytała. .Kiedy mijali jakąś wioskę Krzysztof odważył się i powiedział.

-Wiesz, że śniłaś się mi.

-Czy może po tym jak rozmawialiśmy przez telefon!

-Z kąt wiesz?- zdziwił się Krzysztof.

-A tak se zgadnełam

-Mówi się zgadłam.-poprawił ją Krzysztof.

-A ja też wiedziałam, że to powiesz.

-E tam zgrywasz się, - na prawdę?!.

-Co znaczy zgrywać się.?

- Żartować.

- Mówię prawdę jak ciebie zobaczyłem to od razu przypomniał mi się ten sen.

-No to opowiedz, bo ja bardzo lubię słuchać sny, zacznij od tego jak byłam ubrana.

-Jak ubrana jak ubrana, no tak jak zwykle.

-To znaczy jak?.

-No dobra byłaś goła?

-I mówisz, że w tym śnie byłam do siebie podobna?
.
-Tak bardzo podobna.

-A, jeśli to nie był tylko sen.

-To by było zbyt piękne żeby było prawdziwe.
- A co, piękno nie jest prawdziwe?.

-Jest jest i to jeszcze jak prawdziwe, - uśmiechnął się Krzysztof, porównując zdjęcie dziewczyny z siedzącym obok niego oryginałem.

–Jesteś milszy niż myślałam.

-Nie to przecież niemożliwe?- powiedział Krzysztof ironicznie.

-Co takiego?.

-Oj coś mi się zdaje, że ty wiesz, o czym mówię.

-Że tobie się śniło, że się kochaliśmy?.

-Ale czy na pewno tylko śniło.

-To był przecież twój sen.

-Ale coś ty za wiele o nim wiesz?.

-Pogadamy to znaczy kiedyś o tym będziemy rozmawiać tak?

-A, czemu nie teraz?,- Zapytał

-Bo na wszystko jest czas.

–Tylko powiedz czy to może być na przykład telepatia?.

-No tak telepatia może chyba też być.

-Na pewno po prostu mieliśmy taki sam sen, to się zdarza.

-Ty żartujesz, że dla mnie przyśnił się taki sam sen jak tobie prawda?

-Jak sobie tylko życzysz, ale dobrze jakbyś wiedział, że to wszystko nie jest wcale takie proste.

-Co masz na myśli?

-Tylko, to co powiedziałam.

-Ja nie rozumie, o co tobie chodzi, na przykład niedawno spotkałem dziewczynę.

-Ładna

-Nie mówię o tym, ona zobaczyła swój dom, który się spalił wiele lat temu?.

-No i co z tego?.

-Czy możesz mi przez chwile nie przerywać-Helena zgodnie kiwnęła głową.

-Ona była prostytutką.

-Ty zadajesz się z takimi kobietami? -powiedziała Helena a za chwile zakrywając usta dłonią powiedziała ups przepraszam

-Wcale nie zadaje, ale mam taki zawód to je też widuję .Ale to chodzi oto, że ja też widziałem ten dom, a na drugi dzień w tym miejscu były tylko stare porośnięte trawą zgliszcza!?.

-Tak, ale ja wcale nie znam tego ostatniego słowa?.

-Zgliszcza to takie jakby to powiedzieć stare spalone ruiny.

-Taki zabytek?.

–No prawie tyle, że, że to nie musiał być takie strasznie stare.

-Ale macie śmieszną mowę?, Straszne stare!.

–Nie straszne a strasznie, ale chodzi o coś innego!.

–Ha ha straszne stare chodzi, Okey, okey to było coś takiego jak „Filadelfia eksperyment” taki uczony przypadek.

–Co to takiego?.

–To było takie doświadczenie Einsteina we wojnę i przenieśli statek w inne czasy.

–O to ja już teraz też się domyślam, chyba kiedyś widziałem o tym jakiś program w telewizji.

–A tak wogóle to z kąt ty o tym wszystkim tyle wiesz?.

–Bo ja przecież jestem twoja mądra siostra, - a co z tą dziewczyną?.

–Chciałem jej jakoś pomóc!.

- Przede wszystkim powinno się myśleć o sobie i najpierw pomóc sobie.

-Słusznie, o tym też czytałem, ale w życiu jest inaczej!

.–Tę książkę piszemy cały czas.

-Eeeee tam frazesy, ale ja poznałem tą dziewczynę, i naprawdę chciałbym jej jakoś pomóc. To znaczy chciałem, bo jakoś tak w środku czuję, że mogę to uczynić-Krzysztof zamyślił się-czy miało to w ogóle sens.

Może tylko chciał pomóc Angelinie, bo myślał, że ona jest kimś, kim teraz okazała się być Helena.
Nie to wszystko nie ma sensu to jest jak sen, ale sen wariata, a może to właśnie ja zwariowałem.-

Krzysztof próbował znaleźć jakikolwiek sens w tym, co ostatnio się jemu zdarzało, i jedyne, co widział to zauważył, że zaczęło się to jakoś wtedy, gdy dostał wiadomość o przyjeździe Heleny?.

-Widzę, że jesteś bardzo jak to po waszemu będzie chyba mażliwy czy jakoś tak.

- Co, co chciałaś?,- spytał wyrwany ze swych rozważań Krzysztof.

-Mówiłeś, że chcesz komuś pomóc !?

-Tak tak pomóc, ale to tam takie moje, nieważne.

- Bo jeśli chodzi o pieniądze, to mogę ci trochę dać!?.

-Ach wy amerykanie dla was zawsze idzie o pieniądze!.

-Jeśli już to jestem Kanadyjka, i to jest inne cantry, i nie zawsze pieniądze są important!.- Zezłościła się Helena.

–No dobra przepraszam nie złość się, to są przecież twoje wakacje a ja tobie truje o takich tam duperelach.- Powiedział Krzysztof przyjezdnie dotykając jej ramienia.

–Jest O’key, ja wiem, że ty nie chcesz źle.- powiedziała Helena wyciągając z torebki mały słownik angielsko-polski.

Jechali jakąś chwile w milczeniu, Helena przewracała karteczki swego słowniczka, a Krzysztof zwracał uwagę na jadące drogą pojazdy szczególnie zaś na pewne ciemne BMW.

–Czego tam szukasz, - spytał w końcu przedłużającej się ciszy?.

–Powiedziałeś truje ciebie, ale nie umiem znaleźć, co to znaczy inaczej jak kogoś zabić?.

–Ha ha ha ha, ale jesteś fajna to tylko takie powiedzenie wiesz takie potoczne, - Krzysztof nie mógł powstrzymać śmiechu.

–Ja rozumiem taki idiom, ale co znaczy?.

–Niech ci będzie idiot czy jak tam mówisz, truć komuś znaczy.-Krzysztof nie umiał jej tego wytłumaczyć, -truć komuś to znaczy truć komuś, pieprzyć, kadzić, zawracać du..ę, a ty w ogóle nie musisz tego znać.

–Tak a jak ktoś mi znów będzie kadzić du..ę?- Powiedziała poważnie Helena i oboje zaczęli się serdecznie śmiać.

–Fajna jesteś siostra, wiesz.

–Wiem!.

–Skąd tyś się taka wzięła?.

–Nie wiesz od mamy i taty, znaleźli mnie w cabbage w kapuśniaku.

–W kapuśniaku no nie mogę, - Krzysztof tak się śmiał, że aż łzy przesłaniały jemu widoczność.

-Ha Ha, no przecież tak się mówi?.

–W kapuście a nie w kapuśniaku!- on nadal zachłystywał się od śmiechu. Helena zaraz zaczęła też śmiać się razem z nim, trwało to dłuższą chwile, a kiedy już się uspokoili ona spytała.


-A jak ta, co potrzebuje pomocy ma na imię.

-Angelina, ale to jest jej pseudonim, powiedzmy artystyczny-Krzysztof zaśmiał się tajemniczo.

-Rozumiem Angelina to imię pochodzi z Greckiego tak samo jak Helena to znaczy anielska namiętna, ale za bardzo oddaje się snom na jawie lub mistycznym wizją

-Ty znasz się na tym, co znaczą imiona?- zdziwił się Krzysztof.

-Ja znam sie na wielu rzeczach –dumnie odparła Helena.

-Jak ty mówiłaś namiętna, ale śni na jawie?

-Zgadza się?

-No tak jakby, a co znaczy twoje imię mówiłaś, że jest Greckie to od tej Heleny, co przez nią była ta wojna, no był taki film i zrobili takiego konia –próbował sobie przypomnieć gestykulując rękoma tak jak przedtem robiła to Helena, która teraz zaśmiała się.

-Czy chodzi tobie o Helenę Trojańską.

-No właśnie ucieszył się Krzysztof.

-No to powiem tobie, że nie koniecznie, od niej samej, moje imię oznacza światło księżyca.

-O kurcze księżyc to noc, noc to sen, a Angelina jest namiętna i śni na jawie.-Ucieszył się, że tak jak przeczytał w znalezionej książce wiele rzeczy jak zna się ich ukryte znaczenie łączy się z sobą na kształt mozaiki.

-Coś ty wymyślił?

-Trudno to wyjaśnić, ale może odkryłem coś, co mnie dotyczy. Jak przyjedziemy do nas to pokaże tobie tą książkę, ale czy ty umiesz czytać po polsku?.

-Bo ja tego wszystkiego nie umiem tak dobrze wytłumaczyć.

–Mogę czytać, ale zobaczysz na pewno tobie się spodoba. A tak przypadkiem nie znasz też, co znaczy moje imię?

-Musze pomyśleć mmmm tak przypadkiem to też wiem, co znaczy twoje imię i może ci się to spodoba, bo to imię też jest Greckie i oznacza chrześcijanina a znaczy „niosący Chrystusa” i taki ktoś powinien być honorowy.

-To ja taki jestem, ale z tym Chrystusem to się trochę pomylili, bo ja nie jestem jakimś tam zwariowanym fanatykiem jak chociażby moja matka. Swoją drogą ciekawe, czemu dała mi tak na imię.

-Kto wie może chciała z ciebie zrobić jakiegoś księdza-zaśmiała się Helena –a ja miałam być takim, co w noc chodzi po roof po dachu.

-Co ty mówisz jesteś lunatykiem?

-Miała bym być tak jak w twoim pomyśle, albo boginią księżyca Seleną albo urodzić się nie w Kanadzie, ale w Turcji.

-Czemu tak?

-Bo moje imię to blask księżyca. To prawda, że wszystko ma swój ukryty sens, ale tak jak tobie mówiłam to jest bardziej skomplikowane jak myślisz.

-A, co ty o tym wiesz?

-A, jeśli jednak coś wiem?

-To mi opowiedz coś ciekawego

-A ile jeszcze będziemy jechać?

-Ja myślę, że jakieś dwie trzy godziny

-Co takiego? Czemu tak długo?

-Bo tak się u nas jeździ.

-O`key -przeciągle powiedziała Helena tak jakby chciała powiedzieć, że w Ameryce jeździ się o wiele szybciej. Jakąś chwile jechali w milczeniu aż w końcu Helena spytała

-To, o czym niby miałabym tobie powiedzieć.

-Może o tym schowanym sensie, co mówiłaś.

-O`key no, więc wszystko, co nas otacza coś znaczy, nazwy dni są na przykład nazwami planet.

-Jak to tak?, Jaka niby jest to planeta, no co dziś mamy, no planeta piątek nigdy o takiej nie słyszałem-zaśmiał się Krzysztof?

-To akurat jest w językach łacińskich takich jak na przykład Włoski czy Hiszpański po Włosku na przykład piątek to jest Venerdi, czyli dzień planety Wenus.

Gdzie Księżyc jest poniedziałkiem po Włosku poniedziałek to lunedi, wtorek to martedi czyli Mars środa merkoledi

-Czyżby Merkury –zgadywał Krzysztof?

-Jowedi- Helena chwile czekała, ale Krzysztof nie zgadł tym razem, że chodziło jej o Jowisza-piątek to już mówiłam a ostatnie dwa dni najłatwiej rozszyfrować po angielsku gdzie saturdey to Saturn a sandey znaczy dosłownie słoneczny dzień i odnosi się do Słońca.

Podobnie jest z nazwami miesięcy, każde słowo a nawet litera ma swoje znaczenie i swoją wibracje.

W torebce Heleny zadzwonił jej telefon,

-Hi William.- Helena chwile z kimś rozmawiała, a chowając swój telefon z powrotem do torebki powiedziała.

- To mój dobry kolega z Anglii.

-Jak dobry kolega?

-Nie aż tak -dziewczyna zrozumiała aluzję ale jakby chcąc zmienić temat spytała

- O czym wcześniej mówiliśmy?

-No niby o tym, że każde słowo coś tam innego znaczy, ale mój merc znaczy tylko to, czym on jest po prostu mercedes -Krzysztof po przyjacielsku klepnął tablice rozdzielczą swego mercedesa.


-Jesteś tego taki pewien, a czemu ten twój samochód nazywa sie tak jak się nazywa.

-No, bo jest taka firma Mercedes Benz zdaje się, że od nazwisk konstruktorów.

-No blisko z tym, że Mercedes to żeńskie imię, jakie miała ukochana córka założyciela firmy, i na jej cześć nazwano pierwszy samochód a później firmę.

- Krzysztof nie był pewien czy Helena mogła aż tyle wiedzieć o Europejskim bądź, co bąć samochodzie, i choć on nie potrafił sprawdzić tego, co mówiła, ale jako że wiedziała o Mercedesie, bo znała się na imionach. Krzysztof chciał ją jakoś zagiąć na jakimś pytaniu przecież nawet jak coś wiedziała nie mogła wiedzieć wszystkiego.

Rozglądając się, więc dookoła Krzysztof zauważył w lusterku za sobą od dłuższego czasu jadące za nimi ciemne BMW

-Tak to, co niby według ciebie znaczy BMW

-Po niemiecku czy po angielsku?

-To, co chcesz powiedzieć, że w każdym języku BMW znaczy coś innego?

-Nie się znaczy to samo, ale inaczej brzmi, i gdy po niemiecku jest to Bawarnisze Motoren Werke po angielsku Bawarian Motor Workszyp a po polsku to musiałoby chyba być coś jak Bawarskie Motorowe Wyrubstwo albo Zakłady czy coś takiego, ale wtedy nie będzie to BMW– Helena zaczęła się śmiać. Krzysztof spojrzał na nią pełen podziwu.

-W Polsce te samochody powinny nazywać się Be Me Zzzzzz

-Czy ty cały czas żartowałaś?.

-No może nie cały czas tylko sam czas. I co czy tak źle mówię w twoim języku, bo może nie lepiej od twojej Angeliny, ale też coś tam wiem.

-Nie nie mówisz świetnie –pochwalił ją Krzysztof –jak tu jechałem to myślałem, że będzie o wiele gorzej i zobacz, co kupiłem-Krzysztof wskazał na schowek nakłaniając Helenę, aby otworzyła klapkę, a kiedy to zrobiła na jej kolana wypadł z tam tond słownik angielsko polski. Helena przerzuciła kilka stronic i zaczęła się śmiać,

- Większy od mojego. Ale to i tak na nic, żeby kadzić du..ę!

-Czemu, co się stało zakłopotał się Krzysztof?.

-Oj nie wiem czy jakbym nie znała polskiego to byś z tym tak łatwo się zemną dogadał?.To przecież jest po Brytyjsku!

-Jak to specjalnie dziś go kupiłem, chyba tam w Kanadzie mówicie po angielsku?.

-Tak po angielsku, ale po amerykańsku angielsku a nie po angielsku angielsku. You bloody hoors

-Jak to zdziwił się Krzysztof?.

-To trochę tak jak u was w różnych częściach polski mówi się trochę inaczej. Tak też każdy anglojęzyczny kraj a nawet stan ma swój często całkiem inny akcent i inne słowa

Krzysztof coraz bardziej czuł się onieśmielony wiedzą i elokwencją swej przyrodniej siostry.

I może to była z jego strony jakaś irracjonalna bojaźń tak jak sobie założył nie pozwalał jej siebie w jakikolwiek sposób zdominować.

Może był to jakiś samczy przymus bycia silniejszym i mądrzejszym, albo jakiś głęboko skrywany żal, że, mimo iż byli rodzeństwem jego życie było tak różne od jej życia.

-Może też bym tyle wiedział, co ona jakby ktoś opłacił za mnie szkoły.

Ciekawe, co by wiedziała jakby musiała jeździć na taksówce- pomyślał usprawiedliwiając się w swych oczach.
-Ale co to wszystko się ma do tego mojego snu –pomyślał znowu spoglądając na dziewczynę jej skromne, a może nawet konserwatywne ubranie wspaniale komponowało się z pamiętnym bardzo mocnym zapachem perfum.

Ten poważny strój wcale jej nie postarzał a co najwyżej tym bardziej podkreślał jej kobiecość tę kobiecość, którą jeśli to była Helena w całej okazałości podziwiał kilka dni temu w swym nazbyt realistycznym śnie.

Sam już nie wiedział, co miał o tym wszystkim myśleć jak i nie wiedział czy chciałby, aby ten sen był prawdą, jaka była w tym wszystkim rola Angeliny, czemu los znów kpił z niego szczując go piękną, mądrą i bogatą siostrą, którą mógł kochać jedynie braterską miłością.

Aniela już w tym czasie została zaproszona przez kobietę podającą się za jej koleżankę z domu dziecka Annę do jej domu, który miałby znajdować się nad Bałtykiem na Helu.

Według tego, co mówiła Anna miała ona też małą restaurację gdzie chętnie zgodziła się zatrudnić Anielę w roli kelnerki.

Wyjazd miał być nawet jeszcze dziś, co tym bardziej spodobało się Anieli, której nic już w tym miejscu nie trzymało.


Przez boczne lusterko swego samochodu Krzysztof spostrzegł nadal jadące ich śladem ciemne BMW. Lecz tak na prawdę zaczęło to go irytować po kilku kolejnych kilometrach, dopuścił samochód bliżej było to ciemno granatowe prawie nowe BMW 320 I w środku siedziały, co najmniej dwie osoby.

Pierwsze, co Krzysztof pomyślał to Ruska mafia, albo jacyś inni bandyci, którzy upatrzyli sobie ofiarę na lotnisku a teraz czekają na odpowiedni moment, aby okraść ich gdyby zjechali gdzieś z głównej drogi.

Krzysztof wymacał dłonią zawsze leżący pod jego siedzeniem kawałek rury z naciągniętym na nią gumowym zbrojonym wężem.

Choć w swej taksówkarskiej praktyce nigdy nie miał okazji, aby używać tej prymitywnej broni, ale znał wiele opowieści swych kolegów o napaściach wszelkiego rodzaju zbójów.

Nie wtajemniczając dziewczyny w swe przypuszczenia postanowił najpierw upewnić się samemu czy i w tym przypadku może chodzić o szukających łatwej zdobyczy rabusiów.

Pobliski przydrożny zajazd stwarzał wspaniałą okazje, aby sprawdzić czy to nie są jedynie jego urojenia.

-Może coś zjemy ja stawiam zaproponował szarmandzko Krzysztof, gwałtownie zjeżdżając na duży przydrożny parking.

Niebieskie BMW przejechało prosto, na wszelki wypadek Krzysztof zaparkował tak, aby mógł mieć swój samochód na oku. Wewnątrz usiedli przy oknie od strony parkingu

-Co zjemy? –spytał Krzysztof

-Ja coś wegetariańskiego

-Jakiego? –spytał zdziwiony Krzysztof.

-Coś bez mięsa- odparła dziewczyna.

-To ty jesteś jaroszem?

-Czy ty przypadkiem w tej chwili mnie nie obrażasz-spytała dziewczyna uśmiechając się żartobliwie, bo jeszcze nie znała takiego słowa.

-Nie jarosz to taki ktoś, kto nie je mięsa Krzysztof próbował się tłumaczyć

-Ja żartowałam z tym obrażaniem-odparła dziewczyna na jego poważny ton.

-Acha- rozluźnił sie Krzysztof, uświadamiając sobie jak bardzo mylił się, co do Heleny porównując ją z jej babką. Była przecież nie tylko mądra zabawna, ale również się nie wywyższała.

-Czemu nie jesz mięsa.

-Bo szkoda mi mordowanych zwierząt.

-Ale przecież ludzie muszą jeść mięso, aby mieć siłę.

-A, czym żywi się słoń albo koń, czy zżera inne zwierzęta a byk kolejny symbol siły- Helena mówiła spokojnie, ale stanowczo udowadniając swe racje.

-No nie wiem, ale tak mówili w telewizji-tłumaczył się Krzysztof.

-Ale ty chyba nie wierzysz we wszystko, co pokazują tobie w telewizji?

-No nie we wszystko, nie wierze-Kiedy w końcu przyszedł kelner Helena zamówiła jakieś egzotycznie brzmiące z nazwy danie bez mięsa, i mimo że Krzysztof miał ochotę na knedle z wołowiną i kawę, jednak, aby nie drażnić dziewczyny też zamówił to samo, co wzięła ona.

-Nie musisz się poświęcać-odparła Helena.

-Jak to?

-Możesz zamówić sobie coś z mięsem, przecież, że ja nie jem, to nie myśl, że mam zamiar terroryzować tych, którzy to robią.

-Nie ja chciałem też spróbować to, co ty jadasz.

-Dobrze-Helena znów sie uśmiechnęła, ja wiem, że sama przecież nie zrobię rewolucji, a poza tym każdy powinien znaleźć własną drogę.

-Drogę?- powtórzył Krzysztof.

-To, co każdy zamierza robić, i do czego dojść.

-Ja bym chciał podróżować, no i trochę więcej zarabiać-Helena zaczęła się śmiać. Kelner przyniósł jedzenie.

-Nawet dobre- pochwalił Krzysztof po kilku kęsach. Helena pozwoliła, aby Krzysztof zapłacił rachunek i po chwili znów znaleźli się na drodze. Helena opowiadała o swojej pracy, jak spędza wolny czas i o Kanadzie.

W jakiś sposób cieszyło Krzysztofa, że nic nie mówiła o swych chłopakach, gdyż na pewno taka dziewczyna musiała ich mieć na pęczki, chyba, że jest lesbą, sama taka myśl go przeraziła.


W rewanżu Krzysztof wspominał jakieś dramatyczne lub śmieszne przypadki, które zdarzały się jemu lub innym taksówkarzom, kiedy dziewczyna zaczęła dla odmiany opowiadać o jakichś archeologicznych wyprawach, w, których brała udział.

Krzysztofowi zostało już tylko wspomnienie o pielgrzymce do Izraela, Którą jak jemu się zdawało bardzo zainteresował Helenę, tym bardziej, że ona wiedziała bardzo dużo o tych miejscach, o których on mówił.

Choć już Krzysztof nauczył się prowadzić konwersacje z pasażerami nawet, jeśli to, o czym oni mówili jego nie interesowało.

Ale rozmowa z Heleną przebiegała inaczej, ona umiała szczerze odpowiadać na najróżniejsze pytania, chciał do niej mówić, chciał jej słuchać i rzeczywiście słuchał tego, co mówiła wcale nie wyłączając się jak to często bywało, gdy musiał wysłuchiwać pochwalnych od o wnukach czy żali na męża, zonę, szefa czy politykę.

Około dziesięć kilometrów przed jego miastem, znów zauważył w lusterku owe ciemne BMW, które tym razem cały czas trzymało taki sam dystans od jego samochodu niezależnie od tego jak szybko by Krzysztof by nie jechał

-Słuchaj nie chcę ciebie denerwować, ale zdaje się, że ktoś nas śledzi aż od samego lotniska-powiedział w pewnej chwili Krzysztof przerywając dziewczynie w połowie zdania.


Helena spojrzała za siebie i chwile przyglądając się jadącym za nimi samochodom i spytała.


-Czy ty mówisz o tym niebieskim Bi eM dabliu ?

-Co, co takiego?.

- Ja mówię o tym BMW, poprawiła się dziewczyna.

-No tak- zgodził się.


–Aaaa ! To nic takiego, powiedziała Helena.-dodając z uśmiechem –nie nie przejmuj sie nimi.

-Co to znaczy? Jak to się mam nie przejmować? Czy ty wiesz, kto to może być?- powiedział tajemniczo.

-Domyślam się!.

-To mogą być jacyś bandyci! Zdenerwował się Krzysztof.

-Nie to nie są bandyci.
-A skąd ty możesz wiedzieć, kto to jest?

-Wiem

-Skąd?.

-Nie ważne.

-A czy ja też mogę się dowiedzieć?

-Mówię ci dont wory abaut them- powiedziała jednym tchem Helena już bardzo poważnie.-I nie będę już o tym więcej nic mówić.

-Zaraz zaraz, jak to –spytał Krzysztof, lecz Helena więcej już sie nie odzywała na ten temat.

Zastanawiał się, kim mogli być owi pasażerowie BMW może to byli jacyś z policji, ale czyżby ona miała mieć coś na sumieniu przecież komuna już się skończyła.

Kątem oka spojrzał na bardzo poważną teraz minę dziewczyny-chyba ona nie może być jakimś szpiegiem, czy przemytnikiem, choć kto ją tam wie.

Niewiadomo, który już z rzędu raz Krzysztof ponownie zmieniał opinie na temat swej nie odgadnionej siostry.

Wreszcie zajechali pod dom” Doktorowej”, kilkoro bawiących się tam dzieciaków krzycząc jedno przez drugie pobiegło do wnętrza domu, z skąd po chwili wracali w asyście ”Doktorowej”, która szybko zbliżała się w ich stronę prowadząc za sobą wszystkie ciotki, stryjów i jeszcze więcej w różny sposób spokrewnionych z Heleną członków jej rodziny.

Helena chwyciła jego za rękę i patrząc prosto w oczy powiedziała.

-Niemów nikomu, że ktoś jechał za nami, to jest bardzo ważne a ja obiecuje, że wszystko tobie wyjaśnię.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Wto 18:45, 21 Sty 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 1:42, 16 Sty 2014    Temat postu:

19
POWTÓRKA

Kiedy ten tłum dotarł już do taksówki, oboje wysiedli.

Zaczęły się przywitania rodzinne zdjęcia i obściskiwania.

Później Helena rozdała zawartość jednej ze swych walizek, w której okazały się być same prezenty.

A kiedy wreszcie cała ta asysta rodzinnej menażerii poprowadziła dziewczynę do domu i kiedy ona przechodziła obok matki Krzyśka zauważył, że obie kobiety wymieniły się tylko dyplomatycznym skinieniem głowy.

Jego matka, która jak zwykle pomagała w przygotowywaniu takich rodzinnych libacji, stała na werandzie wycierając ręce w jakąś ścierkę.

Była ona tak jak Krzysiek tymi najmniej zauważalnymi członkami tej rodziny, o którym to członkostwie tak naprawdę bardzo mało, kto wiedział.

Patrząc tak z oddali na swą matkę żal jemu się jej zrobiło, oczywiście wiedział, że już minęło tyle lat, i że z pewnością już w jakiś sposób wybaczyła ojcu Krzysztofa, ale znał ją zbyt dobrze, aby nie wiedzieć, że widząc teraz jego córkę musi być jej smutno.

Bo choć może nie raz w młodości widziała siebie w roli szczęśliwej żony i matki, aż jej marzenia spotkały się z oziębłością jej kochanka, który niedługo później usiekł z kraju.

Zapewne jej żal a później złość zrodziły się właśnie z powodu utraty swych marzeń, które rozbiły się jak jakiś piękny wazon pozostawiając po sobie jedynie raniące ją do dziś ostre skorupy.

Jej miłość z czasem zamieniła się w nienawiść a następnie w zazdrość, że ktoś inny ukradł jej szczęście, obecnie zostawiając jedynie jakąś nieukojoną nostalgię.

Nie prawdą musiało być też to, że jak uważała ”Doktorowa” jego matka chciała wżenić się w doktorską rodzinę, bo gdyby była chciwa i wyrachowana na pewno znalazłaby sposobność, aby uwić tu sobie ciepłe gniazdko.

Krzysztof nie pamiętał czy będąc jeszcze dzieckiem oprócz przemożnej chęci posiadania ojca, też podobnie jak to sobie często obiecują dzieci on też obiecywał sobie, że w dorosłości uszczęśliwi swoją matkę za jej poświęcenie, tym niemniej właśnie tu teraz przed tym domem już, jako dorosły zaprzysiągł sobie to uczynić.

Ażeby to postanowienie w sobie jakby przypieczętować podszedł i trzymając w prawej dłoni drugą walizkę Heleny objął swą matkę wprowadzając ją do wnętrza.


-Pójdę do kuchni- powiedziała kobieta z pewnym zażenowaniem w głosie zawstydzając się swych odczuć, które rzeczywiście prawidłowo odgadywał jej syn.

-Jest zdrowy, przystojny i młody, czy mam prawo uzależniać jego od siebie, lub użalać się nad sobą.

Bo kim bym była teraz, nawet jakbym przeżyła w dzieciństwie tą ciężką chorobę bez pomocy doktora Rozena.

Jaki bym miała start, jako znajda z domu dziecka, jakby mnie nie przygarnęli dobrzy ludzie?

A jeśli mimo wszystko miałabym teraz męża i rodzinę, czyż byłby nim ten jedyny wyśniony, a dzieci były by chodzącymi aniołami.

-Matka Krzysztofa znała przecież życie i jeśli szczęśliwie ominęła własne tragedie, z jakimi borykają się tu w tym kraju ludzie, to powinna podziękować bogu i zmienić swoja dotychczasowe postępowanie

Nie wiedziała skąd brały się teraz w jej głowie te myśli, które jakby przychodziły z zewnątrz, jakby chcąc uświadomić jej, w jakim to od tylu lat żyła samo destrukcyjnym błędnym świecie.

Kiedy matka Krzysztofa będąc w kuchni przeżywała w swej głowie owe przychodzące z zewnątrz życiowe mądrości?

Krzysztof nadal, jako jedyny pozostawał w holu, wciąż trzymając w ręce walizkę dziewczyny. Poczekał jeszcze chwile a gdy gwar w salonie nieco ucichł podszedł bliżej i spytał „Doktorowej”


-Gdzie mam zanieść walizkę.

-O po schodach i pierwsze drzwi na prawo.- odrzekła ze swoją wrodzoną wielko- pańską manierą pani Rozen zajmując się rozsadzaniem przy stole gości.

-Pójdę z tobą – wtrąciła stojąca nieopodal Helena i dodała-chce zobaczyć swój pokój.-Krzysztof puścił dziewczynę przed sobą, a gdy ona przechodziła obok niego, aby wziąć stojącą przy drzwiach opróżnioną walizkę, Krzysztof znów poczuł ten już kojarzący się z jego snem zapach.


-Ale lekka-zaśmiała się dziewczyna podnosząc do góry pustą walizkę.

- Jakich używasz perfum spytał bardziej z ciekawości niż uprzejmości.

-Venezia –odparła dziewczyna delikatnie się uśmiechając.

-Ładne-oznajmił Krzysztof, gdy wchodzili na schody.

-Przepraszam ciebie Krzysiu za to w samochodzie, ale ja umiem sama zadbać o swoje sprawy.

-A czy ja mówię, że nie –odpowiedział obojętnie, sądząc, że na pewno Helena udawała, że chce zobaczyć swój pokój, aby nie spuszczać z oka swojej walizki.


-Tak na pewno coś tam przemyca, a ci z BMW to albo klienci albo policja.-Pomyślał Krzysztof, bo jak długo woził turystów z zagranicy, to jeszcze nie widział, aby któryś z nich jechał na dwa miesiące z dwoma walizkami, z, których jedna była by wypełniona tylko prezentami.

-Tak na pewno ta walizka z prezentami to dla zmylenia celników, sprytnie-pomyślał Krzysztof uznając, że zapewne był by dobrym detektywem.

-To chyba tu-powiedziała dziewczyna otwierając drzwi przypisanego jej pokoju. Weszli do środka, pokój był duży tak jak wszystko w tej części domu. Na wielkim stojącym pośrodku łóżku lśniła świeżością śnieżno biała pościel.

-Gdzie to postawić-spytał Krzysztof spoglądając na walizkę, dziewczyna odwróciła się w jego stronę rozglądając się po podłodze i uśmiechając się beztrosko z podniesionymi ku górze ramionami odrzekła

–Gdziekolwiek.-i gestem dłoni pokazała, aby postawił ją tam gdzie stał.

- Później się rozpakuje

-No tak nie chce rozpakować tego przymnie abym nie zobaczył, co przemyca-zgadywał Krzysztof-ale, co to może być, musi to być coś małego.

Może narkotyki, ale zaraz ona przecież pracuje w muzeum, no jasne to na pewno musi być jakiś zabytek.

Ale zabytki przecież wszyscy wywożą z polski a nie wwożą do polski-zastanowił się Krzysztof


-Coś się tak zamyślił?,

-Myślę o Tobie, zaśmiał się Krzysztof.

-Czy chcesz mnie o coś spytać? -dziewczyna usiadła na łóżku jakby szykując się na dłuższą pogawędkę.- Jak krochmalone-powiedziała z odrazą i ugniatając w swych dłoniach pościel z jakimś niepokojem patrzyła w stronę Krzysztofa.

-Nie nie- zaczął zarzekać się Krzysztof, w głębi ducha zastanawiając się czy by jednak nie spytać, kim ona tak naprawdę jest, i po co tu przyjechała?

-.Lecz z drugiej strony „Ciekawość to pierwszy stopień do piekieł” jak zwykła mówić moja matka-pomyślał, aby lepiej nie pchać się w żadne kryminalne afery.

–O wiem!- prawie krzyknęła dziewczyna bijąc się otwartą dłonią w czoło, sięgnęła po torebkę wyjmując z niej dwa banknoty po sto amerykańskich dolarów- to za przywiezienie.-Dodała delikatnie się uśmiechając.

–Nie to za wiele!- z mieszanymi uczuciami gentelmana i rzemieślnika- Krzysztof patrzył na podawane jemu przez Helenę pieniądze.

–Bo się obrażę- kokieteryjnie zaszantażowała go dziewczyna.

-No chyba, że tak?.- uśmiechnął się Krzysztof biorąc z jej ręki pieniądze.

-Nie chcesz nawet spytać o te BMW, co jechało za nami.

-Nie jak ty wiesz, kto to był to w porządku, mnie to nie powinno chyba obchodzić.

-No to świetnie, chyba nawet lepiej, że nie chcesz nic wiedzieć -jakby odetchnęła z ulgą Helena i wstając z łóżka, na którym siedziała już jakoś radośniej powiedziała-to chodźmy teraz do gości.-dopiero w holu on przystanął rozluźniając uścisk dłoni z dziewczyną.

-Chciałem jeszcze dzisiaj pojeździć –pokazał głową w stronę zaparkowanego przed wejściem samochodu.

-Wykluczone –zadecydowała stanowczo dziewczyna, tym razem wsuwając swą rękę pod jego ramie, triumfalnie wprowadziła jego do salonu i sadzając przy stole na najbliższym swojego miejsca wolnym krześle.”Doktorowa„ nie śmiała się przeciwstawić, ale Krzysztof widział, że niebyła zadowolona, z biesiadowania wspólnie z synem gosposi nawet, jeśli byłby on jej własnym wnukiem.

Nie wiedziała jednak, że spotka ją jeszcze większa niespodzianka, bowiem kiedy zabawa rozkręciła się już na dobre, w pewnej chwili do salonu weszła Krzysztofa matka z półmiskiem ryby po grecku.

I gdy ją postawiła na stole już chciała wracać do kuchni, ale jej drogę zastąpiła Helena mówiąc.

-To jest mój dzień i chce, aby pani świętowała go razem z nami.

-Ależ nie mi się spalą krokiety matka Krzysztofa próbowała oponować, na co Helena oznajmiła, że sama się wszystkim zajmie.

To oznajmienie ruszyło z miejsca „Doktorową”, która się sprzeciwiła.

-No przecież ty jesteś gościem-, ale Helena niby za sprawą jakiejś niewidzialnej siły przytrzymała swoją babkę na jej miejscu.

Któryś z kuzynów starszej pani pełniący tego dnia funkcje podczaszego, od razu zrobił miejsce matce Krzysztofa obok siebie, po czym zaczynając od niej nalał wszystkim panią jakiś likier, a panom koniak albo według życzenia czystą.

Helena ze swoim kieliszkiem poszła do kuchni, Krzysztof był pod wrażeniem tego jak postąpiła Helena, podobało się to się jemu nie tylko, bo uhonorowała jego matkę, ale też nieco utarła szlacheckiego nosa swojej babce.

Tak jak wszystkie takie imprezy ta też toczyła się w atmosferze wspomnień i żartów.

Kuzyn „Doktorowej” adorował Małgorzatę matkę Krzyśka i wyglądało, że się to nawet podoba, tylko Krzysztof zastanawiał się, czemu Helena tak postąpiła.

Widział, że była życzliwa i spontaniczna, ale w jednakowym stopniu mógł uważać, że na przykład chciała przekupić jego, aby zapomniał o jadącym za nimi z lotniska BMW.

Pani Małgorzacie podobały się zaloty pana Janusza, który chyba nie tylko z kokieterii zachwalał jej kulinarny zmysł i jej jeszcze niezwiędniętą urodę.

Małgorzata znała od dawna Janusza i choć w jej oczach zawsze wydawał się być statecznym wykształconym i zabawnym mężczyzną, dzięki Helenie miała okazje z nim wreszcie porozmawiać.

Nie był on jak większość podtatusiałych w jego wieku mężczyzn, którzy borykając się przez lata trosk i upierdliwości życia najczęściej zmieniając swe ukochane niegdyś żony w domowe kuchty, samemu stawali się znerwicowanymi drobnymi pijaczkami.

Janusz też nie egzystował jak większość z tych ludzi w wynajętej kawalerce mażąc o własnym kącie, który może spłacą za kilka lat jak dobrze pójdzie.

Wyczuwało się w nim tą już legendarną krew Rozenów on miał dobrą prace i własne mieszkanie.

Do tego wszystkiego był tak jak Małgorzata stanu wolnego, i tak jak ona podobała się jemu on też podobał się jej.


-Jakie to dziwne ledwie kilka godzin temu pomyślałam, że należałoby już zapomnieć stare pretensje i żale, a już w odpowiedzi jakiś dobry anioł struż podsyła mi Janusza a Helenka zaprasza mnie do stołu.-pomyślała pani Małgosia postanawiając przy najbliższej okazji podziękować w kościele bogu za wskazanie właściwej drogi, prosząc jednocześnie o wsparcie na przyszłość.- pomyślała matka Krzysztofa i w myślach wykonała znak krzyża. Kiedy Helena wreszcie na dobre wróciła do stołu kładąc na nim stertę pozwijanych naleśników zabawa rozgorzała z nową siłą, choć już nie za długo?

Pierwsi zaczęli wychodzić rodzice dzieci, Krzysztof z matką i podczaszym panem Januszem wyszli razem, jako ostatni. Kiedy Krzysztof poszedł przestawić samochód, zadzwonił jego komórkowy telefon. –Halo, kto mówi.

-To ja Aniela, nie przeszkadzam?.

-Nie wcale, -fajnie, że dzwonisz, czy może coś się stało?.

–Nie wszystko jest dobrze, właśnie jadę na Hel.

–Gdzie ty jedziesz?

- Na półwysep Helski nad Bałtyk mam zamieszkać u takiej jednej mojej starej znajomej, a już pojutrze mam zacząć prace, jako kelnerka. Może to nic takiego, ale trzeba jakoś zacząć, bynajmniej ja się cieszę.

-Ja też się cieszę, że tobie się zaczyna układać, podaj mi adres, to może jak kiedyś bym miał kurs gdzieś nad morze to ciebie odwiedzę.

–Może jak dojadę to przyślę tobie kartkę z adresem z nad morza.

–To wspaniale- powiedział Krzysztof samemu nie dowierzając w bzdury, które wygadywał. Bo przecież jak do tej pory Warszawa to było najdalej jak kiedykolwiek udało jemu się pojechać z jakimś pasażerem, ale pomyślał, że może tak dodatkowo doda otuchy dziewczynie w jej postanowieniu, to lepiej dla niej.

-Możesz podąć mi swój adres?
-Tak oczywiście powiedział Krzysztof wolno literując swój adres zamieszkania.

Po pożegnaniu, kiedy wjeżdżał do garażu, zobaczył jak pan Janusz odprowadził jego matkę do ich mieszkania może próbując umówić się z nią na kolejny dzień.

– Dzwoniłam do znajomego powiedziała Aniela prowadzącej swój sportowy samochód Annie.

–Tak a kto to taki?

-Bardzo miły ktoś- zamyśliła się Aniela.

- Długo go znasz?

-Nie w zasadzie nie tak długo, ale polubiłam go jak to mówią od pierwszego wejrzenia.

–Chyba niema, co jechać po nocy najlepiej przenocujemy się gdzieś w jakimś przydrożnym motelu, co o tym myślisz?

-Ja zgadzam się na wszystko, bo dziś jest pierwszy dzień mojego życia.

–Co masz na myśli? – Nic to taka moja metafora!

– Acha – uśmiechnęła się Anna –no to spróbujemy tutaj, dodała zjeżdżając z głównej drogi na parking przed jakimś zajazdem z motelem.

Kiedy Krzysztof wracał z garażu pan Janusz i jego matka jak para umawiających się do kina czy na dyskotekę podlotków jeszcze stali przy pniu rosnącej przy ich mieszkaniu sosny.

-Dobranoc, już idę spać-powiedział Krzysztof przechodząc obok nich.

-Dobranoc-jednocześnie odrzekli oni oboje, a jego matka dodała, że już za chwile też będzie szła.

Gdy Krzysztof wychodził wykąpany z łazienki zauważył swą matkę siedzącą po ciemku w swym pokoju na wiklinowym bujanym fotelu.

-Co tu robisz po ciemku?

-A tak sobie myślę- odpowiedziała kobieta lekko się bujając.-Miła ta Helenka jak taki aniołek

-Ile ty wypiłaś?

-A, bo co?

-Bo musisz chyba być bardzo pijana? Skoro tak z dnia na dzień zmieniłaś o niej zdanie.

-Poznałam ją i uważam, że jest miła.

-A pan Janusz?

-On też jest bardzo miły. Jutro ma zabrać mnie do parku.

-Do parku? No no niech mama uważa na tego podrywacza.-Powiedział Krzysztof idąc do swojego pokoju.

-To bardzo porządny i stateczny człowiek! -Powiedziała do niego matka jakby chcąc się usprawiedliwiać, kiedy już Krzysztof zamykał drzwi.

-Helena i aniołek dobre sobie, tylko ciekawe, co ten anioł ma w swojej walizce- pomyślał idąc w stronę łóżka-Ale, kto tak naprawę wie jak wygląda anioł, może i ona mogłaby być aniołem, ale była też jakby kimś przeciwnym od anioła, lecz nie umiałby nazwać jej diabłem, szatanem czy złem.

Była jakby pełnym letnim upojnym dniem, który łączy w sobie zarówno dzień jak i noc, ale czy letnia noc nie jest też piękna?.

Może robiła coś złego, może była przemytnikiem, może rozsiewającym uzależnienie a nawet śmierć handlarzem narkotyków, ale czyż irracjonalny świat alkoholika czy narkomana nie był czasem wart ryzyka śmierci, aby choć na chwile uciec od szarej normalności.

Czyżby ten jego piękny sen z przed tygodnia nie był przypadkiem jakimś pięknym urojeniem.

Niech by to była nawet psychiczna choroba, czy jakaś spowodowana epidemią wizja, ważne, że to było takie piękne.

Co niektórzy mówią, że Pandora przyniosła ludziom zarazy i epidemie, lecz w takim razie Helena nie mogła być podobna do Pandory, chyba, że ci, którzy opowiadają tę legendę mylą się i ona wcale nie musiała zarazić ludzkości chorobami?

Co by było jakby ona przyniosła ludziom marzenia albo piękne sny tak wtedy była by podobna do Heleny i była by Heleną, - myślał Krzysztof pomału zapadając w nowy sen? Wspominając jak wszystko pomału zaczęło się zmieniać dookoła niego od czasu, kiedy dowiedział się o przylocie Heleny do Polski pomyślał, że tak mogłaby się zaczynać jakiś sen a może nawet książka.

Czy już śnie- zastanowił się, gdy ponownie poczuł zapach perfum Heleny?

-Co jest następnego w twoim śnie, - nagle usłyszał głos Heleny?

-Co jest następnego w moim śnie-Krzysztof nie rozumiał, co się z nim dzieje?

-Czy to na pewno ty?

–Tak to znów ja.

-Skąd się tutaj wzięłaś? –spytał Krzysztof zdziwiony. Wiedząc, że przecież nie mogła wejść drzwiami.

-Tak jak przedtem tylko teraz to ty mnie przywołałeś.

-Ja?

-Tak przyszłam, bo choć jestem zmęczona to nie mogę zasnąć, nie wiem czy to zmiana czasu czy ta pościel-usłyszał śmiech Heleny.

-Racja krochmal-przypomniał sobie Krzysztof.-Ale czemu ciebie nie widzę?, Czy ja o tobie śnie?


-Jestem tutaj –powiedziała dziewczyna wyłaniając się z cienia.

-Nie widzę ciebie dobrze?

-To ty kreujesz ten sen.

-Jak to?

-Właśnie tak-zanim on zdążył pomyśleć, zobaczył stojącą przy nim Helenę, która nie była już piękną nagą nieznajomą, ale była właśnie Heleną, a przynajmniej wyglądała jak by była do niej podobna.

Dziewczyna usiadła bokiem na jego łóżku, tak, że teraz widział jej nagie plecy pod łopatką zauważył ledwie widoczną bliznę.

-Co tobie się tutaj stało-on wyciągną rękę, aby wskazać jej to miejsce i choć ona nie siedziała wcale tak blisko Krzysztof ją dotkną swym wskazującym palcem.

-Stara sprawa, ale już Tobie o tym mówiłam

-O czym?

-O Mali- Powiedziała Helena dotykając jego czoła ••-Czy ja śnie –spytał Krzysztof widząc przed oczyma bezkresną czerwonawą pustynie, jakichś ludzi i Helenę nie rozumiał tylko co tam się dzieje i czemu widzi świat jakby oczyma Heleny?

-Czy ja mogę śnic Twój sen?

-Co za pomysł, śnić możesz o wszystkim, o czym chcesz!.

-Kiedyś był u nas na święta taki ksiądz z wizytą, i jak się spowiadałem to trafiłem do niego i on mi powiedział, że nie tylko seks bez kościelnego ślubu jest grzeszny, ale nawet z myśli i snów trzeba się spowiadać a ty przecież jesteś moją siostrą

-Przyrodnią siostrą, a poza tym w nie możesz słuchać takich bzdur dla mniejszych i słabszych.


–Co masz na myśli?.

–Kościoły i religie mają racje i moc na tyle na ile ten, kto w nie wierzy im na to pozwoli, jedni chcą być baranami w stadzie inni ich pasterzami, a jeszcze inni są tylko sami dla siebie.

-Ale, mimo że ciebie widzę i czuje twój zapach, to jest sen prawda?- Krzysztof w dalszym ciągu nie był tego taki pewien.

-Ty o tym wiesz i jednocześnie tego nie wiesz, ale twoje wnętrze wie za ciebie.

-Ale, co będziemy robić?

-To, na co przyjdzie nam ochota, kiedyś już śniliśmy ten jak ty go nazywasz sen, więc może nie ma, co się powtarzać?

–Mówisz, że to wszystko już było?.

-Może nie tak całkiem wszystko, zawsze jest troszkę inaczej.

–Jak bardzo inaczej?.

–Niekiedy o jeden atom, jedno słowo, jeden gest. A niekiedy wszystko się zmienia, to jest jak taka nieskończona gra.

–Ja nic takiego nie pamiętam?.

–Nie wszyscy sobie na to pozwalają, aby pamiętać, ale jak będziesz chciał to będziesz umiał pamiętać, choć nie jest to też aż takie proste.

–A ty pamiętasz te wszystkie zmiany?.

–Na pewno więcej niż inni, ale też tylko to, co mogę.

–Co ci w tym przeszkadza?.

–Ci, co nas stworzyli.

- Bóg?.

-Ten jeden jedyny, pierwszy w jakimś stopniu też, ale bardziej ci późniejsi, którym jesteśmy przypisani, ale na razie tym się nie kłopocz kiedyś to zrozumiesz.

-Czy chcesz a bym zabrała ciebie na tą samą wycieczkę, co ostatnio.

-Dokąd?- znów zaniepokoił się Krzysztof.

-Zobaczysz to jest ważne.

–Dla kogo?.

–Nie bój się dla ciebie też.

–Podaj mi rękę, czy pamiętasz już?.

–Nie jestem pewien, ale chyba tak!

-Znam ten dom ja tu już byłem, pamiętam już teraz pamiętam!.- znów jak wtedy szum powietrza zagłuszał słowa. On wiedział, że to, co z nim teraz się dzieje jest w jakiś sposób ważne, ale nie wiedział jeszcze jak. Mimo że znał wszelkie potrzebne jemu odpowiedzi, jeszcze nie umiał ich znaleźć.

Poznał morze, plaże i ów zaczarowany szklany dom.

-To ty stworzyłeś to jest twoja wyobraźnia.- znowu przytulił się do dziewczyny ten dziwny nakaz, aby tak zrobić, był silniejszy niż wszelkie zakazy.

Wiedział już, że nie musi to być wbrew naturze.

Bo to właśnie on sam był tą naturą, był zarówno kobietą jak mężczyzną, był Ewą i jej bratem, kochankiem Adamem.

Był człowiekiem, ale też i bogiem, był wszystkim i mógł być wszędzie.

Teraz nie Ewa, ale Helena podała swemu bratu, kochankowi i mężowi owoc poznania, który nie tylko był owocem ich seksualizmu, ale również owocem wszech wiedzy.

Znów usłyszał szum, ale już nie bał się, bo wiedział, że jest to zabawa jak jazda na karuzeli.

Zanim się spostrzegł nieznana siła jego samego, wessała go z powrotem w jego własne ciało.

Śmiejąc się do siebie, jak mały chłopiec, który właśnie zjechał na swych sankach po ośnieżonym stoku wolno otworzył oczy.

Tej nocy Krzysztof już nie zasną, przez cały czas zastanawiając się skąd wzięło się to, co na przestrzeni tygodnia przeżył aż dwukrotnie.

Brał nawet pod uwagę chorobę psychiczną,

Może to były takie dziwne sny?,

Bo przecież za sen się nie odpowiada i mogą się w nim dziać najdziwniejsze rzeczy- myślał Krzysztof, lecz odsunął od siebie tę myśl.

Wiedział przecież, że ani tym razem ani wcześniej wcale nie spał, a jeśli nie był to sen, gdyż wszystko było tam zbyt wyraziste to, co?

Czy mogło to być jego własne marzenie?,

- Nie to nie możliwe- powiedział sam do siebie, kręcąc z niedowierzaniem głową.

Spać z własną siostrą, co za pomysły- sam siebie skarcił w myślach za takie myśli, bo przecież jak kochał ją tą jakąś dziecięcą miłością to nie mógł jeszcze mieć pojęcia o kazirodztwie. A więc psychiczna choroba?,

To jedynie tłumaczyłoby jego jakże rzeczywiste odczucia, podniecenie no i te zapachy. Krzysztof był w jakiś sposób wyczulony na zapachy, a nawet miał wypracowaną swoją teorie, że osoby z zagranicy pachną inaczej od polaków, zawsze potrafił zgadnąć czy wsiadający do jego taksówki pasażer jest obcy czy tutejszy.

–Ciekawe czy Polacy za granicą też pod tym względem różnią się od miejscowych- pomyślał Krzysztof.

Jak jemu się wydawało prawidłowo pamiętał jeszcze mleczno czekoladowy zapach małej Helenki,

- a może ja wtenczas zakochałem się w zapachu czekolady a nie w swej siostrze, - próbował usprawiedliwiać się przed sobą Krzysztof?

Jednak wcale nie mógł zrozumieć, w jaki sposób tak precyzyjnie udało się jemu przewidzieć zapach dziewczyny zanim jeszcze spotkał ją na lotnisku?.

Tak czy inaczej tuż nad ranem postanowił nikomu nawet nie wspominać o owym dziwnym zjawisku, czym kol wiek by ono nie było, a nawet, jeśli to możliwe postarać się o nim zapomnieć!.


20
KOLEJNY DZIEŃ


Rano chyba wcześniej niż kiedykolwiek wyjechał z garażu na ulice, lecz nie wiedząc, czemu nie skręcił w lewo gdzie wiodła droga w stronę postoju, ale w prawo musząc teraz przejechać obok głównego wejścia do domu jego babki.

Niby odruchowo spojrzał w okna pokoju zajmowanego przez Helenę, ona stała w jakimś jasnym szlafroku przy otwartym na oścież oknie patrząc gdzieś w dal.

Krzysztof jakby zawstydził się w tej samej chwili chcąc zatrzymać samochód, i dodać gazu, pomachać do niej, nacisnąć klakson, może podejść bliżej, albo uciec z stąd jak najszybciej udając całkowitą obojętność.

- Co to jest, jak ja się zachowuje- skarcił Krzysztof samego siebie, chyba najbardziej, czego w tym wszystkim się obawiając to zapewne jakiegoś ośmieszenia.

Kiedy przyjechał do domu na obiad jego matki tam nie było,

- A pan Janusz!?- uśmiechając się powiedział sam do siebie Krzysztof, kiedy czytał zostawioną przez jego matkę karteczkę.

-Może jednak ona na coś się przydała – pomyślał Krzysztof o przyjeździe dziewczyny, wyjmując sobie z lodówki obiad.

No tak jakby nie to przyjęcie na cześć jej przyjazdu, i to, że Helena zmusiła jego matkę, aby ta zasiadła przy stole z innymi biesiadnikami to na pewno by nigdy nie zgadała się z tym panem Januszem.

Krzysztof wiedział, że jeśli nawet z tej znajomości ci oboje nie staną się parą, to zawsze jego matka wreszcie pójdzie gdzieś indziej niż tylko do sklepu czy kościoła.

Po południu dostał dobry kurs aż do Olsztyna, a gdy wrócił wieczorem, jego matka była w kuchni.

–Jak ci Minoł dzień synku?- spytała miło jak nigdy przedtem, jednocześnie tak jakby jej w cale nie zależało na odpowiedzi, bo zanim on zdążył cokolwiek odpowiedzieć, jego zawsze przedtem wszystkiego ciekawa matka dodała- zrobiłam tobie kolację – stawiając przed nim talerz z jedzeniem.

–A jak tobie Minoł dzień- spytał z kolei Krzysztof oczekując, że może w ten sposób ujawni się powód tak radykalnej zmiany charakteru jego matki.

–Świetnie – odrzekła rozpromieniona kobieta – widziałam pana Janusza i byliśmy w parku, i na takim spotkaniu z jego znajomymi, mówię ci przesympatyczni ludzie.

–Na spotkaniu –powtórzył Krzysztof?.

–Tak na spotkaniu w klubie!.

–W jakim klubie?, - Krzysztof prawie, że nie zadławił się kanapką.

–Na rynku, i nawet wypiłam kieliszek wina, a może dwa -zastanowiła się kobieta machając za chwilę dłonią jakby odganiała natrętną muchę- a co nie wolno, wcale nie jestem jeszcze taka stara!.

–A czy ja coś mówię- Krzysztof zaczął się śmiać.

–Och ty łobuzie- wesoło odpowiedziała kobieta, bijąc go po plecach szmatą do naczyń.

-Ja ci pokażę, że nie jestem wcale za stara!.

–Nie no dla pana Janusza może i nie.

-Co, co takiego- kobieta dalej okładała zaśmiewającego się z niej syna- On jest młodszy ode mnie, ale to wcale nie znaczy, że jestem za stara.

–No dobrze już dobrze, przecież zawsze mamie mówiłem, że trzeba gdzieś wyjść do ludzi- on zanosił się od śmiechu. –Możecie iść przecież nawet na dyskotekę, -powiedział Krzysztof poważniej, - co na Moment wstrzymało ścierkowy atak. Krzysztof kuląc się zaczął się śmiać na nowo, otrzymując nowe razy.

- O ty niewdzięczniku- teraz zaczęła również się śmiać kobieta, - my lepiej tańczymy, niż ci młodzi!.

-O to już tam tańczyliście!.

–A żebyś wiedział, - ona dalej się śmiejąc usiadła obok niego przy stole.

–Naprawdę cieszę się, że wreszcie znalazłaś sobie jakieś towarzystwo- powiedział Krzysztof czule ściskając dłoń matki.

Po kolacji on obejrzał coś w telewizji i poszedł spać, tej nocy zasnął szybko i chyba mocno, bo nie śniło się jemu chyba nic.

Następnego dnia była niedziela, na śniadanie wstał jeszcze nieco zaspany, jego matka, jak co dzień już krzątała się po kuchni. Ale dziś była jakaś inna, inaczej niż zwykle upięła włosy, włożyła inną sukienkę niż zwykle, a nawet fartuch związała inaczej niż zawsze zwykła to robić.

–Co się dzieje spytał on szeroko ziewając?.

- Nic idę z panią Dorotą i Helcią do kościoła!.

–Z kim?.- On szerzej otworzył oczy, myśląc, że z zaspania musiał coś źle usłyszeć.

–No z panią Dorotą i twoją siostrą.- Powtórzyła kobieta.

– Od kiedy „Doktorowa” jest dla ciebie Dorotą?

– A od wczoraj, - powiedziała kobieta nalewając jemu kawy do kubka.

- A z skąd taki pomysł?

–Bo wczoraj się tak zagadałyśmy, i piłyśmy bruderszaft, acha no i był tam pan Janusz też!.

–Bruderszaft?

-No ja myślę –jakby zatrwożyła się kobieta, kiedy jej syn kręcił z niedowierzaniem głową- no chyba nie masz nic przeciwko temu, że się z nimi spotkałam?- Ona spojrzała na niego jak dziecko proszące ojca o słodycze!.

-Nie nie skąd, że znowu, po prostu nie spodziewałem się, że to może dziać się tak szybko?.

–No to powiem jeszcze tobie, że po mszy mamy iść do kawiarni, - odrzekła rozpromieniona kobieta, dodając, - tylko na kawę i lody.-O jej, ale muszę już iść!- Krzyknęła kobieta spoglądając na zegarek, - dodając zatrzymawszy się w progu- ty oczywiście sobie poradzisz?

–Tak tak mamo idź, bo się spóźnisz na mszę!

–Nieprawdopodobne, - powiedział sam do siebie, popijając kawę- nieprawdopodobne?.

Dłuższą chwile później, kiedy znów wyjeżdżał na pobliską główniejszą ulicę, w oddali na chodniku dostrzegł oddalające się wolno trzy kobiece postacie.

Jakieś dwie godziny później, gdy znów jak zwykle ustawił się na końcu postojowej kolejki, w rynku zauważył grupę znajomych jemu ludzi zdążającą do kawiarni „Śródmiejska”.

–A ci się bawią -westchnął ciężko, spoglądając na sznur zaparkowanych przed nim taksówek.

Kiedy tak jakiś czas później podrzemywał sobie jakiś zbawienny ludzki cień zasłonił sobą palące promienie popołudniowego słońca.

Przez uchyloną boczną szybę samochodu on poczuł znajomy zapach.- Dzień dobry czy pan jest wolny?.

–Dzień dobry, dokąd pani sobie życzy, -on poznał głos Heleny zdjął więc słoneczne okulary i lekko się uśmiechając spojrzał w jej stronę,

- dziewczyna stała przy nim opierając się o okienny otwór w drzwiach samochodu, zasłaniając sobą bezlitosne promienie słońca.

–Sorry to był żart!.

–Żart powtórzył Krzysztof?

–No z tym panem, - usprawiedliwiła się Helena.

–A acha, to ty naprawdę chcesz gdzieś jechać?, Przecież z stąd jest wszędzie blisko?

–Mam tutaj kogoś widzieć, to jest jak to powiedzieć, - Helena chwilę się zastanowiła, - chce kogoś spotkać.

–Dobrze a gdzie to ma być?



–Już już ci mówię- dziewczyna otworzyła torebkę chwile czegoś tam szukając- ulica trzy maj!

–Trzymaj tu nie ma takiej ulicy?- Krzysztof zmarszczył brwi przesuwając dłonią po nieogolonym zaroście twarzy, i próbując w myślach przypomnieć sobie podobną nazwę.

–Nie nie odrzekła nieco zakłopotana dziewczyna!, Trzy maja!.

–A trzeciego maja, - roześmiał się Krzysztof, -jasne!, Ale w zasadzie?, Wyraźnie zakłopotał się Krzysztof?

–Co to za daleko?,- spytała dziewczyna, widząc jego zmartwioną minę.

–Nie w tej dziurze nic nie jest zbyt daleko, - odrzekł i pokazując kolejkę samochodów przed sobą dodał, - ale właściwie powinnaś iść do tego pierwszego!

–To, co mam jechać z kimś innym, -spytała zdezorientowana dziewczyna?

–Mamy takie zasady, że po mieście to jeździmy po kolei.


–Stupid rules!- powiedziała po swojemu.


–A niech tam ty jesteś moja siostra, a poza tym mogłaś być umówiona!?

–To, co będzie?.-A niech się wypchają, siadaj!,- zadecydował Krzysztof otwierając drzwi pasażera. Ona przeszła do dokoła siadając obok kierowcy.

Kiedy wyjechali ze środka kolumny zaparkowanych samochodów, co niektórzy kierowcy nacisnęli klaksony swych aut, na co Helena wystawiając dłoń przez uchyloną szybę znacząco pokazała im środkowy palec prawej dłoni. Krzysztof zaczął się szczerze śmiać.

–Ale ty to jesteś!?, -odparł kręcąc głową.-To, dokąd na Trzeciego maja chcesz jechać?.

–Tam ma być taki Moll.

–A super market, - on zrozumiał, dodając, -ale to nie jest najlepszy supermarket w okolicy!

-Nie, bo ja chce tam komuś coś dać, tam pracuje dziewczyna a ja mam list, - dziewczyna tłumaczyła gestykulując rękoma aż wreszcie jakby zrezygnowana odparła, bo tam też jest takie coś?

–Dobra jak sobie życzysz, - zgodził się Krzysztof włączając się do ruchu na jednym z pobliskich rond. Chwilę jechali w milczeniu, po czym on zaczął mówić chcąc jedynie rozproszyć panującą ciszę
–Wiesz wczoraj pytałem ciebie o twoje perfumy, bo zauważyłem, że jak wsiada do taksówki ktoś z zagranicy to pachnie całkiem inaczej tak jakby cała zagranica pachniała inaczej.

–Polska też pachnie inaczej, - odrzekła dziewczyna tak jakby znała jego zadawane sobie w myślach pytania.-Czemu dziś nie byłeś z nami w kawiarni i w kościele?.

–A miałem być?,- zdziwił się Krzysztof, - przecież to było wasze rodzinne spotkanie, a poza tym ja za dużo nie chodzę do kościoła, najwyżej w święta,

- Krzysztof zaczął wyrzucać sobie w myślach, że jest niedziela, a on nie dość, że nie był w kościele to nawet dzisiaj się nie ogolił.

Niby głos sumienia usłyszał w swej głowie PAMIĘTAJ ABYŚ DZIEŃ ŚWIĘTY ŚWIĘCIŁ.

-A co ty nie jesteś z naszej rodziny?- Helena wróciła do swego pytania.

–No sam już nie wiem?.

–A twoja mama była!.

–Ale to ze względu na pana Janusza-zaśmiał się Krzysztof.

–Nie ważne, ale tak ty jak i ona też jesteście w naszej rodzinie!,- z naciskiem oznajmiła Helena!.

–No można to tak nazwać, - on dwuznacznie pokiwał głową.

–Ja też nie chodzę do kościoła jak nie muszę, ale rodzina to coś innego?.- znów bardzo poważnie powiedziała dziewczyna, tak jakby nie chciała się wcale usprawiedliwiać lecz za wszelką cenę kontynuować tą rozmowę.

- Ten ksiądz Stefan to dobry ksiądz?!.-dziewczyna powiedziała to w taki sposób, że Krzysztof nie wiedział czy ona go pyta cz też wyraża swą opinie, więc dodał od siebie.

–On jest w porządku, dużo pomógł mi i mojej matce.


–Tak słyszałam, i ten kościół macie ładny z szesnaście centrys, - powiedziała dziewczyna zmieniając temat.

- U nas nie ma takich kościołów, - przyznała, - ja lubię kościoły, ale kiedy są puste. Czy byłeś w Kolonii?

-No, -zaśmiał się Krzysztof, - ja nawet na colonach nigdy nie byłem!


–O sorry, - powiedziała dziewczyna niby zgubionego kundla gładząc go po głowie, - dodając, - powinieneś iść do fryzjera.


– No wiem właśnie miałem, a co z tymi kościołami, - zawstydził się Krzysztof chcąc zmienić temat.

–Ja uwielbiam gotyckie katedry, - Helena zamknęła na Momot oczy i niby marząc o czymś wspaniałym, kochanym czy smacznym, - dodała po krótkiej chwili.


- Najpiękniejsze są Notre Dame.


–A gdzie są te kościoły?

–Katedry!, -Z naciskiem poprawiła Krzysztofa, jak belfer, co już jest bez silny na głupie wypowiedzi swych uczni, - najsławniejsze są w Paryżu, Chartres i Reims.

–Nie byłem w Paryżu, ale byłem w bazylice świętego Piotra w Rzymie, - pochwalił się Krzysztof.

– Tam jak dla mnie jest ciągle zbyt wielu ludzi, - oznajmiła oschle dziewczyna, kiedy on już wjechał na parking super marketu i zatrzymał się przed jego wejściem.

–Dobrze a czy mógłbyś tu być po mnie za jakieś trzy godziny?.

–Dobra, ale mogę ciebie oprowadzić po tym sklepie?

–Nie, nie trzeba, tylko bądź tutaj za trzy godziny!- dziewczyna jakby teraz broniła się przed jego towarzystwem.

–Nie ma sprawy!,- powiedział lekko upokorzony Krzysztof.

–Nie ma sprawy, to znaczy tak?- spytała dziewczyna widocznie nie znając jeszcze takiego określenia.

–Tak tak, - on uśmiechnął się jeszcze dodatkowo kiwając głową.

– No to o w pół do czwartej pod tym zegarem Krzysztof wskazał duży elektroniczny zegar, na przemiennie pokazujący czas, temperaturę i godzinę.

–Three Thiry P M -powtórzyła sobie dziewczyna, kiwając na zgodę głową.

– Na pewno nie chciała ze mną iść do środka, bo nie jestem ogolony i obstrzyżony, - pomyślał Krzysztof szorując się dłonią po brodzie. On nie znalazł żadnego pasażera jadąc w stronę miasta, wrócił, więc na postój.



–Piorun! –usłyszał gdzieś od przodu kolejki, niemal w tej samej chwili spostrzegając idącego w jego stronę Wieśka.

–I co już po wszystkim tak szybko, - Wiesiek zaśmiał się tak, aby słyszeli to inni.

–O czym gadasz?,- spytał zaskoczony Krzysztof.

–Jak, o czym no o tej lasce, co ciebie wyrwała z postoju!.

–A nie!- To to była moja siostra!.

–Acha siostra, to jego siostra, - zaśmiał się Wiesiek a razem z nim jeszcze inny taksówkarz, którego samochód stał nieco z przodu, a teraz otworzywszy drzwi usiadł bokiem na progu swego opla ze sprośną miną twarzy dodając.

–To może nas zapoznasz z tą swoją siostrzyczką, - i znów obaj zaczęli się śmiać. –Jak mówię, że siostra to siostra, - spuentował dyskusje Krzysztof, kiedy Wiesiek machnąwszy z rezygnacją dłonią podszedł do tego drugiego długo z nim rozmawiając o czymś chyba zabawnym, bo więcej w tej ich konwersacji było jakiegoś drażniącego słuch Krzysztofa rechotu niż z powodu zbyt dużego dzielącego ich dystansu jakichś niezrozumiałych słów?

–Głupi - pomyślał Krzysztof- tylko rechocze jak żaba i doradza innym samemu w zasadzie niczego nie osiągnąwszy.

On bał się, aby nigdy nie pozwolić sobie zastać się gdzieś tu wśród tych ludzi, na taki rodzaj bojaźni jego wypracowanym sposobem były marzenia.

Rozciągnął się, więc wygodnie zamknął oczy i zaczął w myślach wyobrażać sobie jak podróżuje zwiedza jakieś zamki i wysokie strzeliste kościoły, które Helena nazywała katedrami.

Chciał a nawet jakoś wewnętrznie wierzył, że może osiągnąć coś więcej, niż tylko niewdzięczny los taksówkarza w mało znanym miasteczku niezbyt jeszcze zamożnego Europejskiego kraju.

W marzeniach chciał poznać taką dziewczynę jak Helena a nawet chwilami wyobrażał sobie, że ona nie jest jego siostrą, ale kimś, z kim mógłby związać swe losy.

Ale żeby ta ona przynajmniej w połowie była tak ładna i elokwentna jak Helena.

Przecież, gdy skończył podstawówkę miał ambicje, aby wstąpić do akademii sztuk pięknych przypomniał sobie związane z tym projektem podniecenie, widział siebie jak przenosi się do Warszawy, albo jakiegoś innego wielkiego miasta.

A później to bolesne rozczarowanie, zbyt mała średnia, brak finansów czy egoistyczne podejście jego matki, która nie zamierzała godzić się, że mogłaby kiedykolwiek zostać sama.

Nigdy nie mógł zrozumieć, czemu ów plan się nie ziścił, przecież w rysunkach był zawsze najlepszy w klasie z innymi przedmiotami też nie szło jemu tak bardzo źle.

Co się, więc stało, że gdy wysłał swe prace do średniej szkoły o artystycznym profilu ktoś je odrzucił, może powinien próbować znów i jeszcze raz, czy może matka, koledzy i ksiądz, który będąc kiedyś po kolędzie zbyt mało chwalili jego talent?

Może jakby któryś z nich dał jemu więcej otuchy, więcej nadziei czy spotęgował siłę do przezwyciężania życiowych trudności, może wówczas by w nim nie pękło to coś, co pozwala żyć, być szczęśliwym, zdrowym czy bogatym.

Bo to, że w jakiś sposób został upokorzony, było niczym z tradycyjnie i kultowo wpojoną w ludzi niezdrową skromnością typu, siedź w kącie a jak mają ciebie znaleźć to ciebie na pewno znajdą, czy głoszoną przez kaznodziei z ambon wszystkich kościołów osłabiającą siłę ich wyznawców cechę skromności, tłumienia chęci bycia, posiadania i pychy.

Lecz czym była by ludzkość bez tych cech, czy miałaby szanse zaistnieć jakakolwiek cywilizacja, czy u zarania ktoś chciałby coś tworzyć, czy istniałyby teraz domy, samochody, samoloty, statki, jeśli by kiedyś ktoś nie chciał czymś zauroczyć swą wybrankę, lub zapewnić lepszy byt sobie i swej rodzinie.

Teraz tutaj Krzysztof uświadomił sobie, że on jeszcze nie stracił całego zapału do walki, właśnie przez to, że miał jeszcze marzenia, których jeszcze się nie wyparł nie całkiem się wstydził, że tak bardzo nie chciał być kimś pospolitym.

Niech sobie księża nawołują do skromności stojąc przed złoconymi ołtarzami swych wyniosłych katedr, niech wszelcy ci, bogacze, politycy czy decydenci nawołują do oszczędności i ratowania środowiska.

On nie chciał być tak kłamliwy jak oni wszyscy, ale chciał też mieć to, co oni mają, bo wcale nie czuł się być niczym gorszym tylko, dlatego że nie urodził się w bogatej rodzinie, przez co jeszcze nie osiągnął tytułów, miał za to świadomość, że już nie chce być oszukiwany.

Kolejka na postoju posuwała się zbyt wolno, uznał, więc że lepiej jak znów pojedzie w stronę super marketu na trzeciego Maja, i jak po drodze złapie jakiś szybki kurs to kogoś gdzieś zawiezie, a jak nie to tylko poczeka na Helenę w umówionym miejscu.

Miał szczęście znajdując pasażera tuż za rynkiem, tak, że jak jego odwiózł na żądane miejsce miał jeszcze ponad pół godziny, jeśli można by tak nazwać na umówione z Heleną spotkanie.

W sumie będąc pod zegarem dziesięć minut wcześniej, to na dziewczynę czekał jakieś dwadzieścia pięć minut, czyjaś niepunktualność zawsze jego bardzo irytowała, aby więc nie okazać przed Heleną swego złego humoru znów zaczął sobie wspominać przeszłość.

Przypomniał sobie, więc te nie łatwe czasy, kiedy szukając stałej pracy, imał się najprzeróżniejszych zajęć.
Wtedy to właśnie proboszcz Stefan najwidoczniej po rozmowie z jego matką załatwił jemu zajęcie na organizowanej przez księdza pielgrzymce, którą nazwano „Śladami apostołów”, trasa jej wiodła przez Niemcy, część Francji później Szwajcarię, Włochy, a dalej promami dotarli na kilka greckich wysp, Kretę aż w końcu do ziemi świętej, i samego Jeruzalem.

Z powrotem przez Sycylię wzdłuż Włoch, Austrię, Czechy i z powrotem do Polski.

Cała wyprawa trwała grubo ponad miesiąc.

–Tak, każde z tych miejsc pachniało inaczej, - on przypomniał sobie o swej zapachowej obsesji, po kolei wspominał jak to raz pachniało suchym gorącem, stęchlizną i morzem, a gdzie indziej znów kurzem, kadzidłem lub duszącą wilgocią.

- To było życie, -tak jego zdaniem takie zajęcie mogłoby jemu zrekompensować malarską pracownie, zapach farb sztalugi, płótna, a co za tym idzie wystawy, wernisaże i oczywiście uznanie, na, które jak jemu się zawsze zdawało zasługiwał.

Niestety ta pielgrzymka to był ten jego jeden jedyny zagraniczny wyjazd i choć w rekompensacie za zarobione pieniądze mógł kupić sobie tego piętnastoletniego mercedesa diesla i stanął na postoju, lecz podświadomie czół, że nie jest to jego przeznaczeniem.

Kiedy w końcu pojawiła się Helena z daleka już przepraszając za kwadrans spóźnienia niosąc ze sobą zaledwie trzy małe torebeczki tak, że nawet nie było, po co otwierać bagażnika?

–I co przez tyle czasu tylko tyle kupiłaś, - powiedział ironicznie Krzysztof wkładając te mini zakupy na tylne siedzenie samochodu.

–A jakoś tak nie było, co wybrać. Ruszyli w powrotną drogę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Wto 18:47, 21 Sty 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 1:43, 16 Sty 2014    Temat postu:

21
KRZYŻACY


–Nie mam ochoty wracać jeszcze do domu, czy mógłbyś zawieść mnie na zamek i pod Grunwald.

–W Dąbrównie?.- spytał się Krzysztof zdziwiony.

– No tak.

– Tam są same ruiny nic ciekawego.

–Ja lubię malownicze ruiny, - odparła Helena.

–Dobrze jak chcesz. Do byłego krzyżackiego zamku było zaledwie kilka kilometrów.

-Moi rodzice mówili, że lubili spacerować po tych ruinach, - usprawiedliwiła się dziewczyna, kiedy już dojeżdżali na miejsce.

–Jak chcesz to możesz poczekać na mnie w samochodzie?

–A aaa nie pójdę rozprostuje trochę nogi, - powiedział Krzysztof myśląc, że przecież tutaj ona nie ma powodów, aby się jego wstydzić.-To był zamek krzyżaków, - dodał idąc tuż za dziewczyną.

–Tak wiem zniszczony przez króla Władysława Jagiełłę przed bitwą Grunwaldzką, czytałam w przewodniku, - odpowiedziała dziewczyna lecz chcąc nie wydać się Krzysztofowi przemądrzałym uczonym kujonem, dodała
-Tak chyba nazywał się ten król?

Krzysztof czasem zabierał tutaj jakichś zabłąkanych turystów, opowiadając to, co wiedział o tej budowli, ale teraz widział, że jego siostra też wie nie mało, nie chcąc się, więc z czymś wygłupić wolał zamilknąć.

Chodząc za dziewczyną patrzył tylko jak ona delikatnie dotyka starych ścian, tak jakby, co najmniej się od nich grzała.

Helena wchodziła tu niemal we wszystkie zakamarki aż w jednym miejscu usiadła na niskich pozostałościach muru i zamykając oczy siedziała tak jakąś chwilę.

On nie rozumiał jej zachowania, bo choćby na nią świeciło słońce to pomyślałby może że się opala, ale przecież tutaj był cień, bojąc się że ona zasłabła spytał.

- Co ci jest?.

–Nie nic tylko łapię energie, - odparła Helena znów wracając do stanu z przed chwili. Myśląc, że ona z niego sobie kpi Krzysztof wolał już się nie potrzebnie nie odzywać.

Po ruinach kręciło się jeszcze kilku turystów i jakaś starsza kobieta zbierała do koszyka jakieś obrastające kamienie kwiaty czy zioła.

On też wreszcie usiadł na jakimś kamieniu zastanawiając się, - ciekawe jak ona mi zapłaci?

-A może nie brać od niej pieniędzy?,

- A co też tam przecież ja nie jestem na wakacjach!.Przecież nie mogę wozić jej za darmo wszędzie gdzie tylko sobie ubzdura, - postanowił, że jak Helena jemu nie zapłaci to następnym razem odmówi jej, mówiąc, że już ma jakiś zamówiony kurs.

Krzysztof zauważył kontem oka jak starsza kobieta podeszła do Heleny i po kruckiej rozmowie obie podały sobie ręce w szczerym przyjacielskim uścisku, on nie słyszał, o czym rozmawiały jedynie spostrzegł, że na odchodnym kobieta podała Helenie jakąś małą wiązkę jakichś roślinek.

–Co chciała ta stara, - spytał Krzysztof, gdy Helena podchodziła w jego stronę.

–Nie nic takiego kupiłam od niej ziele no naaaa żołądek tak babci kupiłam, bo ją czasem boli brzuch, ale już możemy jechać dalej.

–Dalej gdzie dalej?

–No pod Grunwald.

–A ty jeszcze chcesz tam jechać?,

- Może innym razem?.

–A co ty?. Masz coś innego do pracowania? –Przecież to już będzie za mało dni- i wszyscy teraz tam jadą.

–Nie no chciałem jeszcze pojeździć!

-A tu ze mną to, co robisz, co myślisz, że ci nie zapłacę czy co?.

–No nie wiem?.

–Ale ja wiem, jedziemy zadecydowała dziewczyna jakby nieco zezłoszczona.-Też mi taxi driver, - powiedziała pod nosem wsiadając do taksówki.

–Ja tylko tak mówię, booo mam umówionego klienta.

–Nie kłamaj !

-Jestem pewien, że mam umówiony kurs- już mniej zdecydowanie powiedział Krzysztof.


-A to od umowaj!, Przecież widziałam, że tam czekacie tylko jak to się mówi no tak bez pieniędzy.
-Odmówić?,- Krzysztof udał, że się zastanawia.

–Ja ci zapłacę dwa razy jak trzeba!

-Nie nie mogę wziąć od ciebie pieniędzy, przecież jesteśmy rodziną, - powiedział Krzysztof myśląc, aby tego, co mówi ona nie brała zbyt dosłownie.

–Czego miałabym ci nie płacić biznes is biznes przecież, komu innemu i tak bym musiała płacić? Helena powiedziała prawie wszystko to, co on sobie pomyślał, tak, więc uśmiechnął się tylko dodając.

–Przekonałaś mnie jedziemy pod Grunwald!.

–No to lepiej tak słychać, już tam jedźmy!. Ruszyli Helena pobieżnie przejrzała leżące w schowku kasety z nagraną muzyką, w końcu wybrała jakąś z nich i włożyła ją do odtwarzacza.

Były to stare przeboje Beatlesów a pierwszym z nich była „ The Girl”
Is there anybody going to listen to my story
All about the girl who came to stay?
She's the kind of girl you want so much
It makes you sorry
Still, you don't regret a single day
Ah girl
Girl……….
Za kilkadziesiąt minut byli już na miejscu.
Zaparkowali najbliżej jak było to tylko możliwe, jakby składającego się z trzech części pomnika wybudowanego na pięćset pięćdziesiątą rocznice wielkiej bitwy z krzyżakami.

- Czy ty wiesz, że rocznica bitwy już za tydzień, dlatego tu tylu ludzi. Powiedział Krzysztof, ale gdy tylko spojrzał na minę Heleny już wiedział, że chyba się wygłupił, poszli pod pomnik. Pomnik składał się z granitowego obelisku z rzeźbami głów rycerzy, trochę stylizowany gdyż pochodził już z lat sześćdziesiątych.

Nad główną bryłą pomnika strzelały w niebo trzydziesto metrowe maszty ze sztandarami polskich i litewskich chorągwi.

- Zobacz tam -Krzysztof pokazał grupy polskich i krzyżackich rycerzy, którzy za kilka dni mieli na żywo inscenizować przebieg bitwy.

- Łał, chodźmy do nich krzyknęła rozentuzjazmowana dziewczyna. Zeszli, więc ze wzgórza i długo chodzili między tymi wszystkimi Zawiszami, Urlykami czy Witoldami.

Helena czuła się tutaj jak dziewczynka w sklepie z zabawkami. Narobiła może z pół tysiąca zdjęć, zaczepiała pozakuwanych w żelastwo ludzi, z niektórymi, przede wszystkim obco krajowcami długo rozmawiając.
Dla Krzysztofa do tej pory te imprezy były przede wszystkim sposobem na zarobienie pieniędzy, kiedy już taki jeden z drugim zbrojny zechce łatwiej niż konno dojechać do swej kwatery w którymś z moteli czy wynajmowanym na czas bitwy pokoju.

Ale jakoś tym razem już nie naigrywał się z tej Donkiszoterii a nawet zaczął podziwiać uczestników tych inscenizacji, za ich odwagę obnażania swego romantycznej tęsknoty za tymi bardzo dawno już przebrzmiałymi czasami.

Podobały się jemu się, co niektóre wykonane z wielką pedanteriom i znawstwem historycznych realiów kostiumy.

Wśród niby wskrzeszonych rycerzy i czeladzi chodzili z Heleną ponad dwie godziny, a później znów wspięli się w stronę pomnika.

Obok był amfiteatr, przed którym została umieszczona plastyczna mapa pola bitwy, i muzeum Grunwaldzkie, kiedy weszli do środka Helena ze skupieniem i powagą oglądała eksponaty związane z bitwą.

Najpierw Krzysztof chodził za dziewczyną aż wreszcie wypatrzył małą grupkę turystów, której przewodniczył jego stary znajomy, przewodnik, z którym razem byli na pielgrzymce.

-O panie Jurku panie Jurku, - Krzysztof podszedł do znajomego podając jemu rękę na przywitanie.

–O cześć Krzyś!, Dawno ciebie nie widziałem, jak się masz?,- spytał przewodnik.

–Mam prośbę.

–Co takiego?.

–No widzi pan, przyjechała do mnie siostra z Kanady, no i czy mogłaby po starej znajomości przyłączyć się do pana grupy?.

–Po starej znajomości, mówisz.- mężczyzna chwilę się zastanawiał spoglądając na dziewczynę, - Jasne niech się przyłączy.

Znajomy Krzyśka na chwilę zostawił swą wycieczkę, przy kilku krzyżackich kulach armatnich, i podszedł do dziewczyny wpatrzonej w leżące przed nią artefakty.

–Good morning.

- Dzień dobry, - odpowiedziała jemu Helena.

–O mówi pani po polsku?, To nawet lepiej.

–Czemu?

-Krzyś, to znaczy pani brat powiedział mi, że jest pani z Kanady.

–Tak mieszkam w Vancouwer?.- odrzekła zdziwiona Helena.

–Po znajomości języka sądzę, że nie jest tu pani pierwszy raz.

–Tak byłam tutaj kiedyś raz, jako dziecko.

– Tak no to ładnie, to proszę bardzo może się pani przyłączyć do mojej grupy.

–Do grupy?,- powtórzyła dziewczyna domyślając się, o co tutaj zapewne chodzi, z wyrzutem spoglądając na Krzysztofa, kiedy przewodnik wziął ją delikatnie za rękę podprowadzając do czekających już na niego ludzi.

–To pani.

-Mam na imię Helena, - ona przywitała się skinieniem głowy z pozostałymi.

–No właśnie pani Helenka przyjechała do nas z Kanady i będzie dziś z nami oglądać zgromadzone w tej Sali zabytki związane z Grunwaldzką bitwą. No to proszę idziemy tak tak tu przechodzimy dalej, przewodnik poprowadził swą powiększoną teraz o Helenę grupę opowiadając im o konfliktach polaków z zakonem krzyżackim czego kulminacją miała być ta bitwa. Krzysztof szedł obok Heleny, która szepnęła jemu do ucha,

- Coś ty wymyślił?.

–To mój znajomy, on tobie wszystko opowie o tym miejscu, lepiej jak ja bym to mógł zrobić.

-Nie trzeba syknęła dziewczyna ze złością.

–Przepraszam nie wiedziałem?.

–Jest O’Key Kris, - odrzekła Helena zmęczonym głosem. Wreszcie po półgodzinie chodzenia w ślad za przewodnikiem Helena spytała na tyle głośno Krzysztofa, aby to, co ona mówi mógł usłyszeć również i przewodnik.

–Czy wiesz Krzysiu, że po stronie krzyżaków walczyło też kilku Templariuszy?

-A to nie to samo, co Krzyżacy?,- zdziwił się Krzysztof. Na co przewodnik odrzekł z miną znawcy i eksperta.

–Oj wy nie poprawni amerykanie, wszędzie widzicie konspirację i jakieś tajemnice, a jak tajemnice to od razu wytrzepujecie z rękawa Templariuszy!

-Po pierwsze jestem z Kanady, a poza tym o, co panu chodzi?,- Spytała dziewczyna z udawanym zdziwieniem w głosie.

–Chyba czytała pani te bzdury o kodzie Da Vinci?.
–Oczywiście, że czytałam.
–Tak też myślałem, nie nie proszę pani tu nie było żadnych Templariuszy, wy ze wszystkiego chcecie zrobić zaraz jakąś spiskową teorię!

-Jest pan tego taki pewien?.

–Oczywiście, przecież bym o tym wiedział a poza tym oni przestali istnieć sto lat wcześniej niż była ta bitwa!.

-Czy ma pan na myśli dzień, kiedy zostali oni oficjalnie rozwiązani przez Watykan? Czy chodzi panu o ten feralny piątek trzynastego października tysiąc trzysta siódmego roku, kiedy to Filip piękny czwarty kazał rozbijać komandorie Templariuszy?.

Bo nie wiem czy pan wie, że zakon istnieje do dzisiaj, a nawet ostatnio domagają się od Watykanu zadość uczynienia za fałszywe oskarżenia i haniebny spisek króla Francji z papieżem.

Tak czy inaczej dziękujemy już panu, ale już się z Krzysiem trochę śpieszymy Helena wyjęła z torebki dwadzieścia złotych i wręczając banknot przewodnikowi wzięła brata pod rękę i poprowadziła go do wyjścia.

Gdy odeszli z Krzysztofem na taką odległość, że przewodnik już nie mógł jej słyszeć Helena przeklęła po angielsku.

–Skąd ty go znasz?

-Był przewodnikiem na takiej pielgrzymce, co ja też tam byłem!, A bo co?.

–Z księdzem Stefanem?

-Tak, a ty skąd o tym wiesz?

-Nie pamiętam chyba twoja mama mówiła?.

–A cha.

–Wiesz, co przypomniałam sobie, że muszę gdzieś zadzwonić, idź już do samochodu.

–Jak sobie życzysz, - powiedział Krzysztof jak jakiś lokaj czy służący? Kiedy Helena przyszła do samochodu była już jakby nieco weselsza.

–Sorry Krzyś, ale ja bardzo nie lubię takich zarozumiałych cwaniaczków, - a nieco poważniej dodała, - a ty nie rozpowiadaj wszystkim, że jestem z Kanady.

–On jest zawodowym przewodnikiem, więc myślałem?.

–Tak zawodowiec z niego jest na pewno!

-Co masz na myśli?

-Nie nic ja wiem, że chciałeś dobrze, ale ja naprawdę trochę wiem i czasem może więcej niż ten twój przewodnik, a może ja też się chce pochwalić czymś przed tobą.-Powiedziała tak jakby sobie zażartowała.

–Przepraszam nie wiedziałem, że tobie się to tak nie spodoba?.

–O’key już wracajmy.


22
SEN


–W połowie drogi do domu on zastanowił się, czy naprawdę powodem, że dziewczyna tak potraktowała jego starego znajomego, było to, że chciała po prostu przed nim zabłysnąć swą elokwencją?

-O, czym myślisz, - spytała wreszcie dziewczyna przerywając ich milczenie?.

– Rzecz jasna, że o tobie!

-Co na pewno masz mi za złe, że tak potartaktowałam tego twojego kolegę?.

–Nie ja się na ciebie nie gniewam, a poza tym to, jaki to tam kolega, znajomy i tyle. A ty naprawdę chciałaś się pochwalić tym, co przeczytałaś o tych miejscach?.

–Of course tak, że chciałam jak wy mówicie chciałam zaimponować tobie.

–Mi? Ale czemu?.

–Nie wiesz, że kobiety lubią być doceniane i adorowane!.

–Ale my jesteśmy rodzeństwem?

-So wat, - to, co myślisz, że nie powinniśmy być dla siebie mili?.

–Nie no mili tak, nie nie miałem tego na myśli, ale wiesz?.

–Czy ty teraz znów mówisz o swoich snach i takich tam marzeniach?.

–Snach, jakich snach?, Nie nie mówię o śnie, czy ja wspominałem coś o jakimś śnie?.

-Powiedział Krzysztof niby zdziwiony, zastanawiając się skąd ona może wiedzieć, co takiego jemu się śniło. Aż uznając, że przecież jest to nie możliwe, aby ona mogła znać te jego nawet skrywane przed sobą myśli, nieco się uspokoił i chcąc zmienić drażliwy temat zapytał.

–Czemu aż tak bardzo interesuje ciebie historia polski?. –Nie mnie interesuje historia w ogóle, przecież wiesz, że pracuje w muzeum.

–To ty jesteś chyba jedyna, co lubi i interesuje się swoją pracą?,- Krzysztof zaśmiał się ironicznie.

–Wcale nie, znam wielu ludzi, co ich praca to no wiesz, co chce powiedzieć?

-Że ktoś lubi swą prace?.

–No niby tak, ale mi chodzi, że żeby lubić swą prace, albo kogoś to najpierw musisz lubić siebie samego, rozumiesz?.

–Nie no chyba każdy siebie lubi?.

–A ja bym powiedziała, że właśnie mało, kto!.Bo tylko ten, co jest szczęśliwy może dać innym szczęście i ten, co kocha siebie umie kochać na prawdę.

- A żeby się kochać nie można wstydzić się swych marzeń. Kiedyś to zrozumiesz!,- powiedziała Helena, kiedy podjeżdżali pod dom ich babki, wręczając Krzysztofowi dwieście złotych.

–Nie to za wiele, - powiedział on odsuwając od siebie pieniądze.

–Tak a mówiłeś, że siebie kochasz, ale nie chcesz pieniędzy jakbyś się nie doceniał to znaczy, że siebie nie kochasz good inaf nie za wiele, a to są naprawdę tylko pieniądze.
Jak zrozumiesz będziesz ich miał tyle ile ci będzie trzeba, - powiedziała Helena łamaną polszczyzną i wciskając jemu z powrotem pieniądze do rąk dodała,

- Dzięki za miły dzień. Jutro bym chciała też gdzieś pojechać, czy mogę na ciebie liczyć?.

Zanim Helena wysiadła z taksówki, umówił się z nią na kolejny dzień, ale już nie na postoju, ale tu pod domem. Z tego, co mówiła Helena on zrozumiał na pewno to, że była ona niesamowicie wyuczona, elokwentna i że wyczuwał u niej jakiś dar przewidywania lub czytania w myślach.

–Czy te rzeczy, o których czytał w tej pozostawionej w jego taksówce książce mogą istnieć naprawdę?

. A jeśli tak czy mogłyby się one objawiać u tak blisko z nim spokrewnionej dziewczyny?

Niestety na te pytania on jeszcze nie potrafił znaleźć odpowiedzi.
Te dziwne myśli nurtowały jego jeszcze, kiedy kładł się spać.

Ale znów nie zasnął od razu, bo i tym razem poczuł zapach perfum Heleny.

-Czy ja śnie?- spytał się, więc zanim mógłby odczuć cokolwiek innego.

–Tak będzie jak wolisz, aby było.

–No to chcę żeby to był sen.

–Czy chcesz mnie widzieć w tym twoim śnie?.

–Tak chcę.

–Więc pomyśl jak chcesz mnie widzieć ubraną.

–A czy możesz być rozebrana?.

–To przecież twój sen, - usłyszał przybliżający się głos Heleny, a za chwilę ujrzał też jej powabną nagą postać.

–Co będziemy robić?

-Chciałem z tobą porozmawiać.

-A, czemu tak, - zaśmiała się dziewczyna patrząc na swoje nagie ciało.

–Nie wiem, bo może tak jest mi milej?.

–Niech będzie, ale czy przynajmniej pozwolisz mi usiąść?.

–Tak oczywiście - powiedział Krzysztof przygładzając ręką pościel ze swej prawej strony. Kiedy dziewczyna usiadła na wskazanym miejscu, on patrzył na nią oświetloną bladą poświatą przebijającą się przez koronkowe firanki, które wyglądały jak ulubione firanki, jakie jego matka zawieszała tylko na święta?

-O, czym chciałeś ze mną pomówić?

-O różnych takich dziwnych rzeczach!

–Oj to się boje, że nie starczy ci tej nocy na wszystko to, co dla ciebie jest dziwne, - zaśmiała się dziewczyna.

–No dobrze czytałem niedawno o hipnozie, czy możemy przywołać sny hipnozą?

–Przechodząc do innych stanów świadomości możemy przywołać na przykład wspomnienia, nawet te z poprzednich żyć.

-Czy to znaczy, że żyłem już kiedyś a sen to też może być coś jak taka hipnoza.

-Nie no sny to sny, choć często w snach można odnaleźć wiele dotyczących naszego
życia treści, ale tak jak każda istota jest inna tak i ona inaczej będzie śnić. A co do
wcześniejszych żyć, to tak można żyć wiele razy, jeśli tylko tego chcemy i taki jest plan
naszego istnienia. We wszechświecie jest bardzo wiele takich planów, a większość z nich
potrafimy kreować sobie sami, świadomie lub też nie.

Sny są często takimi kanałami do innych, ale prawie zawsze naszych własnych światów,
które sobie kreujemy, czasem do nich wracamy na przykład po śmierci z życia
fizycznego.

To są również Nieba czy Piekła wyznawców religijnych lecz wówczas są one takimi
wspólnymi alternatywnymi Światami większej liczby ludzi a właściwie ich dusz.

-Nie to jest trochę zawiłe a ja chciałem tylko spytać, no, bo ja miałem taki jeden sen
wiesz, wtedy zanim ty przyjechałaś.

-I, co?

-No, bo teraz widziałem to, czego jeszcze nie ma?

-Przyszłość.

-No tak widziałem przyszłość. Czy w śnie można zobaczyć przyszłość?

-O tak, ja myślę, że czasem tak. Tyle, że to co nazywamy przyszłością jeszcze nie
istnieje, ale aby to dokładniej poznać trzeba by przejść na inne dymantion wymiar
.Ale ty chyba oto nie pytasz chmmm.
A o czym był ten ważny sen, - zainteresowała się Helena.

-To był sen o tobie.

-O mnie? A cha- zdziwiła się dziewczyna.

-Tak śniło mi się wtedy, że ty przyszłaś do mojego pokoju i nic nie miałaś na sobie, no i
wiesz.

-A to ty o tym wiesz - Helena uśmiechnęła się, chcesz powiedzieć, że się kochaliśmy.
-No właśnie - Krzysztof odetchnął z ulgą, ja wtedy ciebie widziałem, choć przecież nie wiedziałem jak wyglądasz i czułem twoje perfumy, a później na lotnisku od razu poznałem, że to ty. To znaczy ta ty ze snu, ale to też byłaś ty, jako właśnie ty.
-ona zaśmiała się,
- Jeżeli pamiętasz to właśnie ja w tedy podeszłam do ciebie-ja ciebie też poznałam.- powiedziała Helena z kokieteryjnym uśmiechem na ustach.
-No tak, ale -, on chciał coś powiedzieć, ale tylko się chwile zastanowił.

-Bo ten sen to nie całkiem był sen, - pomogła mu dziewczyna.

-Jak to?

-Ja przyszłam ciebie odwiedzić.

-Co ty, jak to odwiedzić.

-Ty do mnie zadzwoniłeś, więc byłam ciekawa jak wyglądasz.

-Co niby tak jak duch, - zaśmiał się Krzysztof.

-Podobnie, wszystkie istoty mogą odwiedzać się, jeśli tylko tego chcą to jest tylko kwestia wiary i praktyki. Lecz tak naprawdę nie powinni o tym wiedzieć, więc tylko specjalnie wybrani i wybierani mają prawo to robić świadomie.
-A ty jesteś taka specjalna?
-Tak i Ty też będziesz jeśli tylko sobie na to pozwolisz. Między innymi po to właśnie tutaj przyjechałam aby Ciebie przygotować.
-Ale my wtedy z sobą...

-No tak to było takie niewinne te ta tet.

-Ale ja czułem-tak jak na prawdę.

-W świecie duchowym też jesteśmy na prawdę, a może nawet jeszcze bardziej niż tu.

-No i jak to tak.

-Tam wszystko jest prostsze, a sex to tylko kwestia przyzwyczajenia, nieszkodliwego nałogu wyniesionego z tej ziemskiej egzystencji.
-I, co to jest w porządku, - tak każdy z każdym.

-Nie każdy z każdym tylko jak przyjdzie ochota. Jak ktoś ma takie zadanie do spełnienia.

-Tak-jak przyjdzie ochota to pies kota wychrobota- zdenerwował się Krzysztof.

-Przecież już wiesz, że to życie to jest tylko iluzją, tak jak cała materia jest w rzeczywistości pustką. Czy wiesz, że my, jako my w materialnym znaczeniu jesteśmy tylko rozpędzonymi atomami, tak jak podłoga ten dom, a nawet cała planeta?
A tylko, dlatego czujemy istnienie czegoś i nie zapadamy lub nie zlewamy się w tą tak podobną do nas przestrzeń, że wszystko pędzi, a poza tym oczywiście mamy duszę.
Tak jak rozpędzony dziecięcy bąk, który nie tylko wygląda jakby stał w miejscu, ale w jakiejś swej części rzeczywiście stoi.- Helena podniosła jedną z rozsypanych na nocnej szafce monet i puszczając ją w wirowy ruch po blacie pokazała jemu, o co jej chodzi.
-To znaczy ze, co że duchy mogą się pier...
-Nie koniecznie, ale przede wszystkim nie powinieneś się wyrażać. Przecież nigdy tego nie robiłeś sam. Poza tym jest to ważne aby tak właśnie było, i to z kilku powodów, o których jeszcze nie mogę Tobie powiedzieć!

-Dobrze dobrze, a tak swoją stroną to ty teraz lepiej mówisz po Polsku?

-Bo teraz rozmawiamy na innym wymiarze świadomości.

–Telepatycznie?

-No powiedzmy ale nie tak całkiem. Po prostu te duchy jak ty to mówisz to są inne ciała człowieka tak jak cebula.

–Jak cebula? To już mi się to nie podoba, nie lubię cebuli.

-Człowiek składa się z wielu składowych ciał-na przykład ciała mentalnego, astralnego czy duchowego, a poza tym ty powinieneś to wiedzieć, bo wielokrotnie już doznałeś, że byłeś kimś innym.

–Ja nic takiego nie pamiętam!.

–Dobrze obiecuje, że niedługo pomogę tobie zobaczyć twoje poprzednie życia, ja już znam niektóre z nich, bo też w nich żyłam obok ciebie, bo powinieneś to wiedzieć, że skoro teraz jesteśmy razem to najprawdopodobniej już wiele razy przedtem i nie jeden jeszcze raz będziemy się spotykać w przyszłości.

Musisz w siebie uwierzyć i nauczyć się pytać samego siebie, bo ty też znasz wszystkie odpowiedzi na wszystkie pytania, prędzej czy później je wszystkie poznasz.

Ja niestety jeszcze nie mogę powiedzieć tobie wszystkiego, gdyż nie wszystko jeszcze się spełniło i nie tylko ja jeszcze nie znam wszystkich odpowiedzi, nie znają ich nawet ci, co układają ten wielki kosmiczny plan.

Bądź cierpliwy, ale nie powolny, ufny, ale nie, nie ostrożny, staraj się być sobą, ale chciej być czymś więcej niż jesteś.

Pamiętaj abyś był szczery i odważny jak rycerz jak templariusz gdyż to, czego się boisz ciebie zabije a czego się nie boisz ciebie ocali, a ty boisz się miłości, miłości do mnie, kiedyś to zrozumiesz, ale teraz już śpij.

Ona pochyliła się nad nim i pocałowała jego w oczy, on chciał jeszcze je otworzyć coś powiedzieć, ale już nie potrafił tego uczynić, tak jakby zanurzając się w jakieś miękkie puchowe pierzyny zapadał się w tym odczuciu coraz głębiej i głębiej.

Dopiero jakiś ostry metaliczny dźwięk jak przez odkurzacz zaczął coraz gwałtowniej wyrywać go z jego puchowego posłania w krainie snów.

Był już poniedziałek wolno otworzył oczy obudził się o zwykłej porze jak dla Krzysztofa, zaraz po porannym wietrzeniu mieszkania przez jego matkę, która teraz stała przy jego oknie na powrót zasuwając firanki ten rytuał obowiązywał u nich od kont pamiętał.


-Dzień dobry synku jak się tobie spało?,- spytała jego matka kierując się w stronę kuchni do swych zwykłych porannych zajęć.

–Oj całkiem dobrze, całkiem dobrze!- Krzysztof spojrzał na zegarek, i obliczył, że ma jeszcze dwie godziny do umówionego z Heleną spotkania.

Postanowił, więc że poleży sobie nieco, wyciągnął się, więc leniwie śledząc wzrokiem skaczące po rosnącym przed małym okienkiem jego pokoju żywopłocie ptaki. Nagle wyskoczył z łóżka jak oparzony.

- A to z kąt się tutaj wzięło?- podbiegł do okna z niedowierzaniem macając wiszące na oknie firanki. Jego matka słysząc jakiś hałas też weszła do pokoju syna karcąc go już od samych drzwi.

–Co ty robisz z tymi łapami, przecież wszystko pomniesz?.

– Skąd to tutaj się wzięło?

-No, co nie podoba się tobie?, Wczoraj zawiesiłam niech będzie zawsze ładnie nie tylko na święta.

–Ale ty zawsze mówiłaś?.

–A co tam do grobu tego nie wezmę, a w szafie też się zleżą lepiej póki są całe niech upiększają dom!.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Wto 18:49, 21 Sty 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 1:44, 16 Sty 2014    Temat postu:

23
DE JA VI


–Krzysztof sam nie wiedział czym bardziej był zaszokowany, tym, że tak realistycznie widział sylwetkę Heleny na tle tych firanek, czy niespodziewaną metamorfozą jego matki.

Tak czy inaczej do łóżka już nie wrócił, nawet przy goleniu próbował pojąć, czemu ostatnio wokół niego dzieją się te wszystkie dziwne rzeczy i zmiany?

.Nauczyć się pytać samego siebie, - e, co też mi chodzi po głowie, co to za jakaś nowa mądrość, chyba musiałem przeczytać o tym w tej znalezionej książce?.

Nagle nieopatrzny ruch trzęsących się ze zdenerwowania rąk spowodował pieczenie gdzieś przy brodzie.

–O cholera zaciąłem się przez to wszystko!- Krzysztof patrząc na swe odbicie w lustrze dotknął małej ranki, jakiś elektryzujący dreszcz wstrząsnął nim i w tafli lustra zobaczył wiele nakładających się na siebie obrazów i scen z jego życia i choć często były one podobne do zdarzeń dotyczących Krzysztofa, ale wszystkie one były jednak nieco inne niż on to pamiętał.

On nie wiedział czy trwało to jeden moment czy dłużej, ale odskoczył od lustra wypuszczając z rąk maszynkę do golenia, która spadła prosto do zlewu w strugi lecącej tam wody.

Z bijącym sercem usiadł na brzegu wanny, - ja zwariowałem, na pewno zwariowałem powtórzył sam do siebie.

To, czego się boisz ciebie zabije, a to, czego się nie boisz ciebie ocali, - przypomniał sobie, ale co to jest czy ktoś to jemu powiedział?

.Pomału nieuchronnie przed jego oczyma pokazywały się jakieś obrazy, które niby wyłaniały się z gęstniejącej mgły.

- To był ten sen, ale czy na pewno to był tylko sen?.-Muszę o tym porozmawiać z Renatą, ale zaraz, kto to jest Renata?.

–Czemu lejesz tak wodę bez opamiętania, - Krzysztof usłyszał nad sobą głos swej matki.

–Co co a woda, bo ja, bo ja się zaciąłem!- wyksztusił jakby był w malignie.

–Co takiego!, Pokaż eee duży chłopiec, - kobieta uśmiechnęła się oglądając rankę na twarzy syna, -do wesela się zagoi!.

-Do wesela, do jakiego wesela powtórzył Krzysztof w myślach?.

On siedział tak jeszcze jakiś czas odruchowo trzymając przy twarzy tampon z papieru toaletowego, co powinienem z tym zrobić.

Już wiedział, że to wszystko ma jakiś związek z Heleną, i że był jeszcze ktoś jakaś młoda dziewczyna, która zostawiła w jego samochodzie książkę i mimo że on jej ją oddał, to jakimś sposobem ta książka nadal leżała przy jego nocnej szafce, ale czy na pewno?.

Krzysztof szybko wyskoczył z łazienki i pobiegł do swego pokoju, na szafce obok łóżka przy stercie monet leżała książka tajemniczej Renaty, którą spotkał pewnego dnia, długo rozmawiał a później oddał jej książkę.

Choć innym razem to wcale się nie wydarzyło, na podłodze obok szafki leżała moneta, którą wczoraj w nocy Helena puszczała po blacie szafki niczym dziecięcego bąka.

Jak nagły cios przypomniał sobie wszystko, to wszystko robi Helena?.

-Kim ona jest, może ona jest diabłem?,

Wszystkie lekcje religii przemknęły jemu przed oczyma niby przyśpieszony film.

Tak muszę porozmawiać o tym z księdzem Stefanem, postanowił Krzysztof decydując jednocześnie, że niczym o swych obawach nie może się zdradzić przed Heleną.

W tym samym niemal momencie, rozległ się dzwonek do drzwi, - listonosz tak wcześnie?

- Zdziwił się Krzysztof nasłuchując cóż to za dialog prowadzi jego matka z kimś stojącym przy wejściowych drzwiach. Głosy przeniosły się do wnętrza, lecz odbijając się od ścian dźwięk zlewał się w jedną jakąś głuchą kakofonie.

Z ciekawości Krzysztof skierował się w stronę kuchni, bo właśnie stamtąd dochodził głos jakiegoś niespodziewanego gościa.

–Proszę to twoje kakao- usłyszał głos swej matki, wchodząc do kuchni za stołem siedziała Helena, a jego matka podawała jej kubek gorącego roztaczającego dokoła przyjemną woń trunku.

–Umawialiśmy się dopiero na jedenastą – powiedział dość oschle Krzysztof poprawiając swą piżamę.

- A ja przyszłam tylko w odwiedziny do pani Małgosi, - powiedziała wesoło Helena dmuchając w oburącz trzymany kubek.

-, Bo babcia i ja dziś zapraszamy was na przyjęcie.

-A to niby, z jakiej znów okazji?- spytał on oschle.

–Krzyś jest dziś trochę markotny, bo się zaciął przy goleniu, - zachichotała jego matka.

–Tak czy to coś poważnego?.- najwyraźniej zmartwiła się Helena.

–Nie nic się nie stało, do wesela się zagoi.

- Krzysztof powtórzył słowa swej matki.

–Do wesela, a to, kto ma ślub?.- zapytała zdezorientowana Helena.

–Ale ty jesteś fajna- roześmiała się pani Małgosia chwilami nie mogąc powstrzymać cieknących jej po policzkach łez. Krzysztofowi jednak jakoś nie było do śmiechu i kiedy jego matka tłumaczyła Helenie, o co chodzi z tym weselem, on poważnie oznajmił tylko, że dokończy golenia i pójdzie się ubrać. Kiedy już kończył się ubierać do jego pokoju ktoś zapukał?

–Proszę możesz wejść, - powiedział Krzysztof zarzucając przykrycie na swe łóżko. Do pokoju weszła Helena.

–To tak mieszkasz?.- spytała jakby zaciekawiona.

–No właśnie tak, - powiedział on jednocześnie mówiąc sobie do siebie, - tak ty nie wiesz jak ja mieszkam, ty kłamliwe stworzenie!.

Czuł się bardzo niezręcznie, nie wiedział jak ma się zachowywać i co mówić?.

Jednak jedyne, co wiedział to było to, że nie powinien się zdradzić ze swymi przypuszczeniami.

–Twoja mama już poszła do babci, - powiedziała dziewczyna siadając na łóżku w tym samym miejscu, w którym siedziała w nocy, jako owa senna zjawa.

–No to my też już możemy jechać tam gzie chciałaś!.

–Nie no aż tak to mi się nie spieszy.

–Ale ja będę później zajęty.

–To, co chcesz abym sobie zamówiła inną taksówkę?

-No nie wiem?,- normalnie na pewno nie dałby sobie odebrać klienta przez żadnego złotówe, ale w tym przypadku myślał, że może byłby to najlepszy sposób, aby nieco rozluźnić te ich dziwne związki.

-Nie no możemy jechać, ale lepiej zaraz, - on zastanawiał się czy przypadkiem teraz jego materializm nie brał góry nad rozsądkiem, i już oczyma wyobraźni widział ów diabelski cyrograf za swą dusze, który właśnie podpisał przed chwilą.

–Jeszcze przecież nawet nie zjadłeś śniadania.

–To nic wezmę tylko kanapkę, bo jarano mało jem, a tak w ogóle to mama nie lubi jak się siedzi na kapie od łóżka.

–Kapie, co kapie?- Helena nie rozumiała, o czym on mówi.
–No na tym na przykryciu u nas się nie siedzi, bo się gniecie!

-Czy ty zawsze jesteś takim posłusznym synem?.

–Staram się taki być.

–No dobrze, więc już jedźmy - powiedziała Helena podnosząc się z łóżka. Przechodząc przez kuchnie Krzysztof jedynie szybko zawinął w papier leżące na talerzu dwie kanapki z serem, przygotowane przez jego matkę zapewne dla Heleny gdyż on z reguły rano jadał coś z mięsem.

Chciał jak najszybciej wyjść z mieszkania, dlatego nawet zrezygnował z przygotowania sobie porannej kawy.

Helena znów chciała jechać do tego samego supermarketu, co wczoraj, i znowu umówili się za trzy godziny pod znanym już im zegarem.

Obok marketu znajdowało się wiele małych sklepików, butików, barów i kawiarenek, kiedy już kawałek odjechał przypomniał sobie, że widział tutaj kiedyś też jakiś mały zakład fryzjerski, a że od kilku dni zamierzał się ostrzyc postanowił wykorzystać okazję, więc zaparkował samochód i poszedł szukać fryzjera.

Kiedy przechodził przez market, dostrzegł Helenę, która zmierzała do przeciwległych drzwi po drugiej stronie sklepu?

Krzysztof pomyślał, że na pewno dziewczyna zmierza do któregoś ze znajdujących się tam butików, a że fryzjer mógł też tam gdzieś być, on też poszedł w te samą stronę?

Jak jednak się zdziwił, gdy dziewczyna przeszła obok rzędu sklepików i poszła dalej kierując się w stronę nowej bardziej ekskluzywnej mieszkaniowej części ich miasteczka?

Mimo że Krzysztof znalazł wtopiony w rząd małych zakładów usługowych równie nie duży zakładzik fryzjerski, jednak gnany ciekawością poszedł dalej za dziewczyną.

Miejsce, do którego kierowała się Helena wyglądało bardziej jak mała forteca niż jak rodzinny domek, podobny do kilku innych tutaj zlokalizowanych zabudowań, też otoczony był wysokim na trzy metry murem, dookoła którego na długich wysięgnikach sterczały kamery przemysłowe.

–Kto tutaj może mieszkać? - zastanowił się Krzysztof widząc jak Helena dochodząc do wkomponowanej w okalający wszystko mur pięknie kutej stalowej bramy wyjmuje z torebki coś, co najprawdopodobniej było jakimś rodzajem elektronicznego klucza i otwierając mniejszą boczną bramkę wchodzi na dziedziniec posesji.

Krzysztof stanął za drzewem pobliskiego skwerku, po chwili schylając nieco głowę przeszedł wzdłuż chodnika biegnącego przy nurze obiektu.

Kiedy przechodził obok szerokiej bramy wjazdowej kątem oka zauważył stojące na dziedzińcu przed schludną acz nie aż tak znowu wielką willą dwa granatowe BMW?

Okrążając osiedle bogaczy jak to teraz nazwał sam dla siebie, poszedł do wyszukanego przedtem fryzjera.

Starszy pan właśnie zaczynał obcinać jakiegoś swego klienta, Krzysztof, więc usiadł na krześle przy niedużej witrynie i udając, że czyta gazetę wpatrywał się w widzianą z dystansu ufortyfikowaną wille.

Za chwilę przyszła na niego kolej, usiadł, więc w fotelu, lecz z tego miejsca owej willi nie było już widać aż tak dobrze.

–Kto mieszka w tych domach z tym wysokim murem?,- Spytał Krzysztof fryzjera niby mimo chodem.

–A kto by ich tam wiedział, w którymś mieszkał były dyrektor zakładów.

–Zakładów „Mieszko”?

-No tak przecież mówię!

-A, czemu pan powiedział, że były i że mieszkał?

-Ja tam plotkami się nie zajmuje, ale ludzie różnie mówią, że zaginął, i że go żona zdradzała, ale ja tam nie wiem?

-A w tych innych domach?

-Jacyś bogacze, ale u mnie się nie strzygą to nie wiem, - mężczyzna zaśmiał się, ale za chwilę jego śmiech przeobraził się w suchy kaszel.- Papierosy, chciałem rzucić, bo to i kosztuje i zdrowie niszczy, ale co zrobię, że lubię, - tłumaczył się mężczyzna.

–A z tym domem to nie pamięta pan, kto tam jeszcze mieszka?

-A coś pan z finansowego czy policji?

-Nie nie jestem taksiarzem no i miałem tutaj niedawno kurs i klientka zostawiła coś w mojej taksówce, tak książkę zapomniała a ja już nie pamiętam, który to z tych domów był, - Krzysztof wymyślił na poczekaniu.

–Ooo książkę mówi pan eee, ktoś mówił, że tu też jakieś obcokrajowce mieszkają z Anglii czy Ameryki, ale ja tam nie wiem.

–Nie to nic, co tam taka książka jak będą chcieli to niech mnie szukają na postoju.

–No tak niech szukają, - przytaknął fryzjer dodając, - dwadzieścia złoty, należy się dwadzieścia.

–Dziękuje panu, - Krzysztof podał banknot wstając z fotela
-Polecamy się.
–Dziwna sprawa, przecież ja wiozłem nie dawno tego dyrektora, zaraz przecież to było w ten sam dzień, kiedy dowiedziałem się o przyjeździe Heleny i była tam też Angela, o kurcze ja z nią byłem a później ten spalony dom.

W głowie Krzysztofa myśli kołowały jakby był na karuzeli, kiedy doszedł do swej taksówki i ciężko osiadł w fotelu długo siedział rozpoznając różne często sobie zaprzeczające zdarzenia.

Z tego swoistego letargu wyrwał jego dopiero ściskający w dołku głód, zjadł, więc posiadane kanapki a później poszedł jeszcze do baru na rybę z frytkami i kawę.



24

NIECO WCZEŚNIEJ W ANGLI

Po upojnej nocy i śniadaniu w stylu angielskim, wyjechali z hotelu i udając się na autostradę M-4 ruszyli jego samochodem na zachód.
- Muszę go troszkę rozjeździć - powiedział William do siedzącej obok niego dziewczyny.
Mówił na nią Swieta ,gdyż zbyt karkołomne była dla niego imię Swietłana, imię, które podała jemu ta sama dziewczyna w samolocie lecącym prawie tydzień temu , to jest do Londynu z Vancouver w Kanadzie.
-A co to za samochód? - śmiesznie zaciągając, spytała dziewczyna uśmiechając się kokieteryjnie.
-Spider "Aerodinamica".
-Nie znaju -powiedziała Swieta nie po angielsku, po czym spytała.
-A u tiebja diengi niet, że ty stary masz samochód?
-Dendzi? – zdziwił się William nie potrafiąc nawet powtórzyć jednego słowa po dziewczynie.
- Money, money- dziewczyna pocierając palce prawej dłoni gestem pokazała, ze chodzi jej o pieniądze jak i to czy Williama nie stać na nowszy samochód po czy poprawiła się po angielsku.
- Do you have money to buy a new car.
-No coś ty, to przecież Alfa Romeo z 87 roku!- Odparł William czule gładząc deskę rozdzielczą swego auta.
Kiedy wyjeżdżali już z zatłoczonej części Londynu, William powiedział z dziwnym podnieceniem w głosie.
-Ty wiesz co to znaczy Tunap Italiano?- I jakby teraz chcąc zrehabilitować jego Alfę, która w oczach nierozumnej dziewczyny była tylko dwudziesto- pięcioletnim samochodem przerzucił kolejny bieg powodując, że pęd prawie wcisnął ich w siedzenia.
-A aaa! - bardziej kokieteryjnie niż tak naprawdę bojąc się szybkiej jazdy Swieta przytrzymała dłonią swój modny, ledwo co, kupiony kapelusz, aby nie zdmuchnął go pęd powietrza, a chwilę później całkowicie go zdejmując z głowy wcisnęła go gdzieś za swe siedzenie.
Krwisto - czerwony kabriolet pędził sprawnie wymijając wszystkich na autostradzie,
po obu stronach której mijali teraz jedynie pola i laski a może parki.
Kiedy mijali znajdujące się poniżej po lewej stronie kilka zabudowań z widocznym szyldem Subaru on spytał.
- Czy ty już wszystko załatwiłaś z tymi Twoimi sprawami?
-Ty myślisz o spadku po babci ?- tak wszystko i mogłabym już wracać, ale jestem tutaj tylko dla ciebie- Powiedziała dziewczyna całując go w lewy policzek i gładząc jego po włosach dodała.
-No chyba, że już masz mnie dość, o patrz jakiś stary kościół - dziewczyna pokazała na prawo od autostrady.
- W Wielkiej Brytanii jest wiele starych kościołów, ale ten był po złej stronie drogi, powiedział z dumą William.
- A bo też u was taka durnota, ażeby kierowca jeździł po stronie pasażera!?
- Co to durnota?
-Stupid, takie wiesz- dziewczyna zaczęła kręcić wskazującym palcem kółka na swym czole.
- I'm So Sorry, ale to wy wszyscy jeździcie po złej stronie drogi.
-No coś ty , przecież tylko w Anglii tak się jeździ, to co niby cały Świat się myli, a wy nie?- zaśmiała się dziewczyna ironicznie
- Nie tylko u nas, ale też w Australii i w Japonii, a wiesz chociaż czemu tak jest poprawniej? - spytał William, ale zaczął tłumaczyć nie czekając na odpowiedź.
Dlatego tak jest, bo zawsze od wieków było, to bardziej naturalne, aby na drodze mijać kogoś po swej prawej stronie, bo to łatwiej sobie podąć rękę na przywitanie.
Lub wice wersa, szczególnie kiedy spotykało się dwóch wojowników jakiejś przeciwnej armii, albo takich co mieli spór o jakąś damę, to wówczas łatwiej mogli wyciągnąć miecz i walczyć z przeciwnikiem.
To samo z Samurajami w Japonii, i dopiero kiedy walczyliśmy z Francuzami, to Napoleon Bonaparte, co był mańkutem i chciał zrobić na złość papieżowi, bo któryś tam papież nawet zarządził kiedyś, którą stroną drogi należy chodzić, to znaczy tą co my jeździmy, a Napoleon kazał swoim chodzić odwrotnie.
Chyba też chodziło aby zdezorientować nas, gdy dwóch żołnierzy się spotka, a może dlatego, ze cesarz był leworęczny i tak zostało najpierw we Francji a później przeszło na cały świat.
-A nie mówiła, że głupota, to przecież jak zaczęli robić samochody, to powinni ustalić jedną stronę na całym Świecie!?
-A czy to przypadkiem nie w Rosji macie inne szerokości szyn kolejowych?- odgryzł się William
-Ja nie znaju, ja zabyła, I forgot- powiedziała dziewczyna poprawiając co raz rozwiewane teraz swe długie blond włosy.
Kiedy mijali miejscowość o nazwie Baydon, ona wypatrzyła jakiś kościół z jakimiś strzelnicami i krzyknęła
- O castle, zamek - krzyknęła dziewczyna
- To kościół - powiedział William myśląc -Ty chyba jeszcze nie widziałaś zamku!
Był jednak gentelmanem, więc nie chciał dziewczynie robić przykrości.
- A swoją drogą może to coś jest z tymi blondynkami - zastanowił się dyplomatycznie uśmiechając się do dziewczyny.
Na stałe trzeba jednak sobie dobierać nie tylko kandydatów z tej samej warstwy społecznej, ale i o odpowiednim IQ aby utrzymać odpowiedni intelektualny poziom naszych następców - pomyślał William przypominając sobie o nadchodzącym za siedemdziesiąt kilka lat matriarchacie i o tych kobietach Tuaregów, między innymi z Mali gdzie był z Heleną prawie dwa lata temu.
Wśród tych nomadów to właśnie kobiety są tymi, które krzewią wiedzę nauczając swe dzieci, to one dbają o swe tradycje i kiedyś nawet miały swój majątek najczęściej w postaci bydła i sprzętów.
To one sobie wybierają mężów i nawet są mniej bojaźliwe, bo wyznając islam, to nie one zakrywają twarz ale właśnie mężczyźni bojący się złych mocy, które to przez usta czy uszy mogły niby wniknąć w ich ciała.
I może słusznie, czasem ze zakrywanie twarzy jest to również ich powodem nie okazywania uczuć i nawet nie tylko dlatego, że od słów i odczuć ważniejsze jest postępowanie lub czyny, ale właśnie zabezpieczenie się przed jeszcze większą dominacją ich kobiet- rozmyślał William wszystkie te męsko damskie układy niezłomnie tłumacząc swym męskim sposobem rozumowania miłości.
Gdyż, jak uważał William, lepiej, jak żadna baba nie wie co takiego on naprawdę myśli!
W jakimś stopniu wszyscy jesteśmy więźniami naszej tradycji, dziedzictwa, zwyczajów czy wierzeń i tak naprawdę ta reguła dotyczy praktycznie wszystkich od królów czy prezydentów do zwykłych pospolitych ludzi.
William jednak uważał się za kogoś lepszego, i w pewnym sensie miał rację będąc teraz w zwycięskiej drużynie, i mimo, ze nawet będąc niewolnikiem lub sługą Agencji, gdzie oczekiwano od niego całkowitego posłuszeństwa i wykonywania powierzonych jemu zadań to i tak swą rangą czy pozycją przewyższał wielu uznanych czy utytułowanych ludzi.
Za kilka mil znów blond Rosjanka wzięła jakiś kościół za zamek, a zaraz zmusiła Williama do zjechania w miejscowości Swindon, gdyż jak mówiła musiała iść do toalety.
Gdzieś około kilometr od autostrady za dziwnym spiżowym posągiem kobiety w bikini znaleźli jakaś stację benzynową. William zaparkował gdzieś z boku, a dziewczyna poszła do ubikacji.
Kiedy po pięciu minutach wróciła, podeszła najpierw od tej spornej strony kierowcy i kiedy William myśląc, że się znów pomyliła, chciał jakoś na ten temat zażartować.
Ona jednak wiedziała co robi, gdyż kiedy podchodząc do niego pieszczotliwie, objęła dłonią jego głowę i w tym samym momencie poczuł ukłucie w szyje. Świat zawirował i mimo że chciał spytać "co się stało" lecz już nie zdołał .
W dłoni kobieta trzymała strzykawkę z Etorfiną ,do Bristolu na którego dalekich peryferiach William miał daczę przy wpadającym do Celtyckiego Morza tak zwanym "Bristol Channel" nigdy już razem nie dojechali.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Wto 18:50, 21 Sty 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.armagedonuczas.fora.pl Strona Główna -> „PIĄTE SŁOŃCE” Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin