Forum www.armagedonuczas.fora.pl Strona Główna www.armagedonuczas.fora.pl
NIEZNANY ŚWIAT,PRZEPOWIEDNIE.PIĄTE SŁOŃCE,ROK 2012,REINKARNACJA, KONSPIRACJA,MEDYCYNA ALTERNATYWNA, ENERGIE ITP.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Era ognistego konia

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.armagedonuczas.fora.pl Strona Główna -> „PIĄTE SŁOŃCE”
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 0:33, 03 Sty 2015    Temat postu: Era ognistego konia

Rozwiniętym krajom świata grozi wyludnienie. Rządy prześcigają się w wymyślaniu zachęt do rodzenia dzieci, jednak efekt jest na ogół mało zadowalający


W roku 1966 na Japonię spadła klątwa ognistego konia. Kraj otrząsnął się już z klęski wojennej i z amerykańskiej okupacji, galopował ku gospodarczej prosperity – tymczasem Japonki przestały rodzić dzieci. Powodem był stary przesąd głoszący, że dziewczynki urodzone w roku ognistego konia (według kalendarza chińskiego, używanego też w innych krajach Dalekiego Wschodu) będą miały tak narowisty charakter, iż nie znajdą męża. W demograficznej historii Japonii było to chwilowe zawirowanie; w następnych latach przyrost naturalny powrócił do wysokiej normy. Następny rok ognistego konia przypada dopiero w 2026. Jednak dzisiejsze statystyki urodzeń są tak dramatyczne, jakby końska klątwa zagościła na stałe – nie tylko w Japonii, ale w niemal całym Pierwszym (rozwiniętym) Świecie.
Wyludnia się Europa. W żadnym kraju europejskim wskaźnik dzietności (WD) – czyli liczba dzieci, jaką urodzi statystyczna kobieta w ciągu swojego życia – nie osiąga wartości 2,1 uznawanej za konieczną, aby społeczeństwo odradzało się w naturalny sposób. Innymi słowy: aby urodzenia kompensowały zgony, kobieta musi mieć co najmniej dwójkę dzieci. Najbliżej tego celu jest Albania i Irlandia z WD oscylującym koło 2. Średnia dla Europy to 1,4. Jeśli obecny trend się utrzyma, to w połowie wieku zaludnienie starego - dosłownie! - kontynentu zmniejszy się z obecnych 728 mln do 632 mln. Prognozy demograficzne dla Polski (WD 1,23) przewidują, że będzie nas mniej o 4-8 milionów.
Najgorzej sytuacja wygląda w Bułgarii, w Estonii i na Łotwie (WD 1,1). Za pół wieku populacja tych narodów może spaść o połowę. Dramatyczne są prognozy dla Rosji, która dziś liczy 143 mln mieszkańców, czyli o ponad 5 mln mniej niż przed dziesięciu laty. Pod koniec XXI wieku Rosjan może być ledwie 50 mln.
Można pomyśleć – im nas mniej, tym więcej tortu do podziału. Lecz jest dokładnie odwrotnie. Zbyt niska liczba urodzeń powoduje starzenie się społeczeństwa – coraz więcej ludzi pobierających świadczenia emerytalne, a coraz mniej tych, którzy pracują i płacą podatki. Rosnące obciążenia dla budżetu, malejąca konsumpcja - czyli murowany kryzys ekonomiczny. Starzejące się narody będą ubożeć. Oznacza to również zmianę globalnego układu sił na świecie, nie związanego bezpośrednio z liczbą ludności, ale z kondycją gospodarczą – jak najbardziej. Wpływy Europy będą maleć na rzecz naftowych szejkanatów Zatoki Perskiej i coraz silniejszych ekonomicznie państw Azji.
Spadek dzietności jest związany z naturalnym rozwojem społeczeństw. Członkowie społeczności pozostających na niskim etapie rozwoju cywilizacyjnego pragną mieć jak najwięcej potomstwa, by czuć się bezpieczniej. Tak jest dziś w Afryce, gdzie statystyczna kobieta rodzi 5-6 razy. Dzieci to ręce do pracy w gospodarstwie i zabezpieczenie na starość, a ponieważ część z nich umiera, to rodzi się je „na zapas”. Liczba posiadanych dzieci (zwłaszcza synów) jest jedną z nielicznych miar wartości ubogiego człowieka, do tego wartości dostępnej każdemu. Na indyjskiej czy ekwadorskiej wsi jedno z pierwszych pytań zadawanych obcemu przybyszowi brzmi: „Ile masz dzieci?”. Czytaj: „Czy powiodło ci się w życiu?”.
Nadchodzi czas, gdy społeczeństwo coraz powszechniej przyswaja zdobycze cywilizacji - lekarstwa, blaszane dachy... Za tym idzie wydłużenie długości życia. Następuje boom demograficzny – liczba urodzeń wyraźnie przewyższa liczbę zgonów. Władze namawiają ludzi, by chcąc wyjść z biedy rozmnażali się wolniej, później. To dzisiejszy przypadek większości krajów Azji. Stosującym restrykcyjną „politykę jednego dziecka” Chinom udało się obniżyć dzietność do europejskiego poziomu 1,7. W drugim najludniejszym kraju świata Indira Gandhi swego czasu próbowała rozdawać radioodbiorniki za przeprowadzenie wazektomii, ale nie przydało jej to popularności. Demokratyczne Indie stawiają na edukację i promocję antykoncepcji, co okazuje się znacznie mniej skuteczne niż chińskie represje (WD dla Indii wynosi 2,7).
Z czasem industrializacja, urbanizacja i edukacja sprawiają, że ludzie dostrzegają możliwość spełnienia nie tylko w posiadaniu dzieci. Dążą do awansu ekonomicznego. Społeczeństwo zaczyna się dorabiać, coraz później zawierane są małżeństwa, coraz mniej rodzi się dzieci. Bo dziecko oznacza teraz przede wszystkim wydatki – dawniej biegało z gołą pupą, teraz trzeba je ubrać w pampersa, niegdyś gdy tylko odrosło od ziemi brało się do roboty, teraz darmozjada trzeba przez ćwierć wieku kształcić i karmić. Do tego, ponieważ tradycyjny model rodziny wielopokoleniowej odchodzi w przeszłość, nie ma gwarancji, że inwestycja się zwróci – syn czy córka mogą przeprowadzić się do innego miasta, albo na inny kontynent i zająć pomnażaniem własnego majątku, a nie pielęgnowaniem niedołężnych rodziców. Powstają za to instytucje, które biorą na siebie obowiązki przypisane niegdyś dzieciom. Bezdzietny rodzic nie umrze z głodu.
Czy możliwy jest happy end? Czwarty etap rozwoju, w którym wzbogacone społeczeństwo – a raczej: społeczeństwo na dorobku, bo przecież zawsze istnieje jakieś dobro, którego jeszcze nie mamy, a mieć byśmy chcieli – zamiast kupować drugi samochód lub daczę nad jeziorem wybierze inwestycję w potomstwo? I znów, jak w modelu przedindustrialnym, zacznie rodzić dzieci?
Rządy krajów dotkniętych widmem katastrofy demograficznej prześcigają się w pomysłach, jak obywateli do tego nakłonić. Próbują marchewki albo kija. Oto w maju Władimir Putin zaproponował premię za urodzenie drugiego dziecka w wysokości 250 tys. rubli (29 tys. złotych). Natomiast premier Portugalii José Sócrates chce podnieść podatki tym, którzy mają mniej niż dwójkę dzieci (nota bene prekursorem był tu cezar August, który nałożył na rzymską arystokrtację podatek od kawalerstwa). Zaś w Japonii, gdzie jednym z problemów jest niechęć do zawierania małżeństw, lokalne władze dofinansowują tzw. szybkie randki (grupa samotnych osób spotyka się w jednej sali, każda obecna kobieta rozmawia z każdym mężczyzną przez dwie minuty i jeśli randkowicze są wzajemnie zainteresowani kontynuowaniem znajomości, to dostają od organizatora numer telefonu potencjalnego partnera).
Japonia to najlepszy dowód, że dzietność nie zależy od rasy ani geografii, lecz właśnie od etapu rozwoju społecznego. W tym roku po raz pierwszy liczba Japończyków zaczęła maleć. Przy zachowaniu obecnego trendu w ciągu 70 lat będzie ich mniej o połowę, w ciągu stu lat wymrze dwie trzecie. Przez ostatnią dekadę z braku dzieci trzeba było zamknąć 2 tys. szkół. Rząd w Tokio właśnie ogłosił kolejny pięciotelni plan mający odwrócić widmo katastrofy demograficznej. Jego główne założenia to: zerwanie ze sportem narodowym Japonii, czyli pracą od świtu do nocy, zobowiązanie przedsiębiorstw do wprowadzenia opieki nad dziećmi pracowników, przedłużenie urlopu macierzyńskiego (obecnie maks. 16 tygodni przy płacy zredukowanej do 60 proc.) oraz stworzenie „przechowalni dzieci”, gdzie rodzice mogliby zostawić pociechę, gdy np. sami są chorzy, albo mają inne plany na wieczór.
Dwa podobne plany z lat 90. nie zaowocowały wzrostem urodzeń. Problem demograficzny jest bowiem pochodną choroby społeczeństwa japońskiego, której nie da się wyleczyć ustawą. To ta sama choroba, z którą boryka się Europa, tyle że bardziej zaawansowana – w gorliwości naśladowania Zachodu Japonia zawsze szła zbyt daleko. Od mężczyzn oczekuje się, że będą pracowali aż do śmierci, od kobiet, że po zajściu w ciążę całkowicie zrezygnują z pracy; na to nakłada się obecna od dekady świadomość kryzysu gospodarczego. Nie są to okoliczności sprzyjające zawieraniu małżeństw czy rodzeniu dzieci. Jeśli dziecko, to tylko jedno - ledwie 40 proc. japońskich rodziców dopuszcza możliwość zdecydowania się na kolejne (w Szwecji i USA ponad 80 proc.).
W strachu przed brakiem kwalifikowanej siły roboczej niektóre duże firmy japońskie zaczęły działać na własną rękę, organizując opiekę nad dziećmi i starymi rodzicami pracowników, czy też przyznając specjalny urlop na leczenie niepłodności. Toshiba pozwala rodzicom wziąć wolne w ciągu dnia, aby np. mogli odebrać dziecko z przedszkola. Matsushita wydłużyła urlop macierzyński do dwóch lat dla matek i – to w Japonii nowość – dla ojców. Mitsubishi zgadza się zatrudniać rodziców małych dzieci na niepełny etat. W Nissanie kobieta może iść na urlop, gdy tylko dowie się, że zaszła w ciążę. Sharp obiecał, że przyjmie do pracy ponownie każdą kobietę, która po urodzeniu dziecka zwolniła się.
W Europie wiele z tych rozwiązań funkcjonuje od lat. Za wzór stawiane są kraje skandynawskie i Francja, gdzie rodzice mają prawo hojnych zasiłków i do długich, finansowanych z budżetu urlopów. Francuskie rodziny wielodzietne dostają ulgi podatkowe, comiesięczny dodatek na trzecie dziecko (260 euro i wzrasta z wiekiem, bo większe dziecko więcej kosztuje), zniżki na komunikację publiczną czy na basen, a jeśli po urodzeniu trzeciego dziecka matka zechce wziąć urlop, to przez trzy lata będzie otrzymywać jeszcze 500 euro miesięcznie. Ważny jest też klimat społeczny sprzyjający rodzicielstwu – zabieranie dziecka do restauracji czy biura jest normą, a nie fanaberią. Skandynawskim wynalazkiem jest konieczność wykorzystania części urlopu macierzyńskiego przez ojców, dzięki czemu pracodawcy nie traktują kobiet gorzej, jak to ma miejsce m.in. w Polsce.
Ale koszty polityki prorodzinnej są ogromne. Francja wydaje na rozmaite świadczenia ponad 80 mld euro rocznie, co stanowi aż 6 proc. PKB. A na pytanie, czy to naprawdę działa, nie ma jednoznaczej odpowiedzi. Norwegia czy Francja mają wskaźnik dzietności 1,8 – czyli wyższy od średniej europejskiej. Francuzów przybędzie do połowy wieku z 62 do 75 mln, z czego tylko jedna czwarta dzięki imigracji. Tragicznie jest natomiast w Niemczech (WD 1,3), gdzie świadczenia dla rodziców są porównywalne z polskimi. Nie chcą rodzić również Hiszpanki, które – jak w Polsce – mogą liczyć na 16 tygodni płatnego urlopu i niewiele więcej.
Ale dlaczego najwyższy wskaźnik dzietności ma Irlandia, gdzie poza 26-tygodniowym urlopem macierzyńskim nie ma specjalnych zachęt do rodzenia ani ułatwień w wychowaniu dzieci? Zazwyczaj mówi się, że to konserwatywne, katolickie społeczeństwo – jednak tak samo jest postrzegana Polska, gdzie ten czynnik najwyraźniej nie działa. Nie mają problemu z przyrostem naturalnym Stany Zjednoczone (WD 2,04), gdzie w ogóle nie ma płatnych urlopów macierzyńskich (pracownicy zakładów zatrudniających ponad 50 osób mogą uzyskać urlop bezpłatny). Wyjaśnień tego fenomenu będzie tyle, ilu naukowców. Demograf z Harvardu Nicolas Eberstadt stwierdził, że każdy, kto udowodni, co determinuje poziom dzietności, zasłuży na Nobla.
Becikowe, jak pokazuje doświadczenie innych państw, nie wystarcza. Rząd włoski płaci jednorazowo tysiąc euro na drugie dziecko, ale Włoszki nie chcą rodzić (WD 1,3) – m.in. dlatego, iż matki są dyskryminowane przez pracodawców. Rząd australijski wypłaca rodzącym bonus o równowartości 6 tys. zł (czyli, wziąwszy pod uwagę zarobki i siłę nabywczą pieniądza, mniej więcej tyle co w Polsce). Jeden z ministrów uderzył nawet w ton patriotyczny, wzywając rodziców, by mieli „jedno dziecko dla mamy, jedno dla taty i jedno dla kraju”. Z opublikowanych w czerwcu danych wynika, że w ub.r. w Australii narodziło się najwięcej dzieci od 1992 r. Jednak nawet rząd nie próbuje wmawiać, że to zasługa jednorazowego zasiłku czy zaklęć ministra. Odwrócenie niekorzystnego trendu to wynik dobrych perspektyw australijskiej gospodarki, rosnącego poczucia bezpieczeństwa socjalnego oraz napływu imigrantów, którzy rodzą więcej dzieci (ten ostatni czynnik jest też istotny w przypadku USA i Francji).
Jakkolwiek wysokie by nie były zachęty ekonomiczne, to nie zrekompensują kosztu posiadania dziecka. W Stanach Zjednoczonych utrzymanie dziecka do wieku 17 lat według różnych obliczeń wynosi od 140 do 280 tys. dol. W Polsce wg zeszłorocznych wyliczeń „Rzeczpospolitej” – 510 tys. złotych. Porównajmy to z tysiącem lub dwoma tysiącam becikowego. Dla młodych rodziców zda się to miłym prezentem, ale cóż po nim, skoro jedyna praca na jaką mogą liczyć – jeśli w ogóle mogą – nie pozwala na utrzymanie ich samych, nie mówiąc o dziecku.
Decyzja o posiadaniu dzieci jest w ogromnym stopniu związana z poczuciem bezpieczeństwa. Wyże demograficzne następowały zaraz po zakończeniu wojen lub kryzysów ekonomicznych. W Ameryce boom z lat 50. XX wieku wywołali ludzie wychowani w depresji lat 30., którzy mogli porównać dawną biedę z aktualną hossą gospodarczą. Szwecja ma najhojniejszą politykę prorodzinną w Europie, ale wystarczyło tąpnięcie gospodarcze połączone ze wzrostem bezrobocia, by między rokiem 1992 a 1997 wskaźnik dzietności spadł z 2,1 do 1,5 (teraz wynosi 1,7). Dla rodziny rosyjskiej 250 tys. rubli to sporo pieniędzy, ale kto zechce urodzić dziecko w kraju z niską oczekiwaną długością życia, bezprawiem, alkoholizmem, przemocą, katastrofą ekologiczną i marnymi zarobkami? Również Portugalczycy, nawet obłożeni podatkami, nie będą chcieć więcej dzieci, jeśli nie uwierzą, że ich gospodarka wchodzi na drogę szybkiego i stabilnego rozwoju.
Dzieci rodzą optymiści. Spójrzmy na badania Instytutu Gallupa, który w grudniu zapytał ludzi w 62 krajach świata, czy uważają, że rok 2006 będzie lepszy od minionego. „Tak” odpowiedziało 30 proc. Europejczyków, połowa mieszkańców obu Ameryk i aż 57 proc. Afrykanów! Poczucie optymizmu to naturalnie kwestia mocno względna – obiektywnie rzecz biorąc perspektywy Niemca są przecież lepsze niż Nigeryjczyka. Po prostu temu pierwszemu do szczęścia potrzeba niewiele – wystarczy sześcioro dzieci.



Robert Stefanicki


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.armagedonuczas.fora.pl Strona Główna -> „PIĄTE SŁOŃCE” Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin