Forum www.armagedonuczas.fora.pl Strona Główna www.armagedonuczas.fora.pl
NIEZNANY ŚWIAT,PRZEPOWIEDNIE.PIĄTE SŁOŃCE,ROK 2012,REINKARNACJA, KONSPIRACJA,MEDYCYNA ALTERNATYWNA, ENERGIE ITP.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

25 Gdyby królestwo

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.armagedonuczas.fora.pl Strona Główna -> „PIĄTE SŁOŃCE”
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 4:07, 05 Wrz 2012    Temat postu: 25 Gdyby królestwo

25
„Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd"
.( Jan 18; 36)
Αν η βασιλεια η εμη οι υπηρεται αν οι εμοι ηγωνιζοντο ινα μη παραδοθω τοις ιουδαιοις νυν δε η βασιλεια η εμη ουκ εστιν εντευθεν

Mesjasz dla Izraela musiał być następcą króla Dawida z linii Salomona i uznanym żydowskim królem, ale jeśli Jezus był synem Bożym niepokalanie poczętym, to nim być nie mógł. Zgodnie z Pismem musiałby odbudować świątynię i sprowadzić Żydów z powrotem do Izraela, ale Jezus żył kiedy świątynia stała i zanim Żydzi udali się na wygnanie. Piszą też, że Jezus nigdy nie był uznany za króla. Nie było ery pokoju zaprowadzonej przez Jezusa, (Isaiah 2:4), ani okresu wielkiej wiedzy, kiedy to świadomość Boga wypełniła Ziemię (Isaiah 11:9), ani też narody nie rozpoznały co zrobiły źle dla Izraela (Isaiah 52:13-53:5). Pisze też, że Jezus nie spełnił wymogów na proroka (Deuteronomium, co oznacza "powtórzone prawo" czyli Księga Powt. Prawa, 13:1-5;18:18-22).
Tak więc teolodzy judaizmu uważają, iż Jezus nie może być Mesjaszem, ponieważ nie wypełnił proroctw Izajasza i Ezechiela. Izajasz twierdził, iż Mesjasz będzie potomkiem linii męskiej króla Dawida (człowiekiem, a nie bogiem lub "synem Boga"). Mesjasz miał odbudować Świątynię, spowodować powrót wszystkich Żydów do ojczyzny, rządzić jako król i rozpocząć "epokę pokoju i sprawiedliwości", w której inne narody uznają zło, jakie wyrządziły "narodowi wybranemu" i wg Ezechiela Mesjasz ma odrodzić naród żydowski.
Cytaty Parksa dotyczące ceremoni chrztu: „Wtajemniczony (a także przyszły król) pojawia się w basenie po długiej podróży inicjacyjnej. Wspina się po stopniach, aby uzyskać dostęp do centralnej wyspy (na której znajduje się głowa Ozyrysa) i odradza się jako młody syn.”-„Egipskie „Mesi” tłumaczone jest jako „urodzić się”, lub „matka”.”
„Obrzęd inicjacyjny w świątyni Ozyrejon w Abydos przypomina wcześniejszy obrzęd sumeryjski, który prowadził bogów do Engur Enkiego-Ea w Abzu, podziemnym świecie”.
Tak więc, to zdać by się mogło celowe pomieszanie pojęć związanych z chrztem i namaszczeniem, tak pojęcie władcy (króla), jak i pośmiertne namaszczenie, bardzo wyraźnie nawiązuje do wielu bogów-królów wielu kultur i okresów historycznych w nieustannie powracającym schemacie coraz to nowszych kultów i religii.
Lecz współcześni Jezusowi Żydzi uważali Go przede wszystkim nie tak bardzo jako nauczyciela, mesjasza, ale przede wszystkim potencjalnego króla Żydów, tym bardziej, gdy widzieli Jego cuda czy kontakty z prorokami, jak to na przykład miało miejsce na domniemanej górze Tabor.
Góra Tabor to miejsce, gdzie zaistniało tak zwane „Przemienienie Pańskie”. Jest ono zaskakująco blisko Nazaretu, choć Jezus ze swoimi uczniami bardzo dużo wędrował, jednak nawet gdy te odległości pokonywano pieszo zauważa się, jak niewielkie odległości dzieliły poszczególne miejsca wspomniane w Ewangeliach.
Przemienienie Pańskie (Transfiguracja) określane przez Koptów mianem „Metamorfozy” jest to święto chrześcijańskie upamiętniające, opisane w Biblii przez trzech ewangelistów: Mateusza, Marka i Łukasza, objawienie skierowane do trzech wybranych uczniów Jezusa: Piotra, Jakuba i Jana. Według ewangelii Jezus zabrał ich na górę, gdzie zobaczyli go w nieziemskiej chwale, rozmawiającego z Mojżeszem i Eliaszem. Mimo, że ewangelie nie podają nazwy góry, przyjmuje się, że była to góra Tabor. W ewangelii Marka (9, 1-9) mowa jest o tym, że Jezus nakazał trzem uczniom niewyjawianie nikomu tego, co ujrzeli; jednak tajemnica została zdradzona.
Język łaciński pojęcie „zaprzysiężonej tajemnicy” wyrażał określeniem „sacramentum”, stąd pojawia się błędnie rozumiane słowo „sakrament”, co wbrew pozorom nie oznacza „świętości” lecz „przysięgę”.
Lecz czemu Jezusowi robiącemu wiele publicznych uzdrowień zależało, aby to nietuzinkowe zdarzenie pozostało tajemnicą? Możemy moim zdaniem zrozumieć to jedynie, gdy będziemy postrzegać całą działalność Jezusa poprzez pryzmat realizacji narzuconego Jemu odgórnego Planu.
Według słów „drugiego Listu św. Piotra” zdarzenie to wyglądało tak: „Lampą jaśniejącą w ciemnym miejscu, aż dzień zaświta, a Lucyfer pojawi się w waszych sercach”, w innym tłumaczeniu: „Pochodnie rozpraszają mroki- aż zaświta dzień i wzejdzie jutrzenka w sercach waszych”. Cytaty te jednak mają sens jedynie po łacinie zanim jeszcze z Wenus zrobiono „Księcia Ciemności”, a w tym przypadku pokazując związki z upamiętnieniem wizyty dziwnych towarzyszy Jezusa, o którym to spotkaniu miano nic nie mówić, gdyż dziwnym trafem jest to po prostu astronomicznie zakodowany klucz, kiedy to pewne przyszłe budowle o odchyleniu 21 stopni są zwrócone w kierunku gwiazdy polarnej i Wenus, kiedy ta znajdowała się o świcie w dzień „Przemienienia Pańskiego”. Kim więc byli ci, którzy odwiedzili wówczas Jezusa? Czemu większość wszelkich budowli wszystkich kultur, czasów i religii ustawianych było zawsze w jakichś astronomicznych współzależnościach, czyżby było to ważne dla jakichś anielskich czy duchowych istot?
Dalej idąc podobnym tokiem rozumowania rozpatrzmy zapoczątkowane Niedzielą Palmową, a kończące się w nieszpory Wielkiej Niedzieli, obchody tak zwanego „Wielkiego Tygodnia”. To w chrześcijaństwie uroczysty czas upamiętniający ostatnie dni Chrystusa i przygotowania do największego święta chrześcijan, Zmartwychwstania Pańskiego. Szczególnym czasem w Wielkim Tygodniu jest „Triduum Paschalne”(trzy dni). Święta Wielkanocy bezpośrednio wiążą się z żydowską Paschą. Samo słowo Pascha wywodzi się z hebr. paesah, co znaczy omijać, przejść. Święto to jest wspomnieniem niewoli narodu izraelskiego w Egipcie. Wyjście z Egiptu poprzedziło rytualne spożycie baranka paschalnego. Pierwotnie - tak jak nakazał Bóg Jahwe - Żydzi spożywali tylko: pieczonego w całości, dorodnego, zdrowego baranka lub kozła (razem z trzewiami); co pozostało po zwierzęciu miało zostać całkowicie spalone, czyli również akt ofiarny. Chrześcijanie wierzą, że Chrystus, kiedy spożywał ostatnią wieczerzę paschalną, wypełnił symbole starotestamentowe i że był Barankiem Paschalnym, który dopełnił zbawczej ofiary. Tak jak wspomniałem Wielki Tydzień zaczyna się Niedzielą Palmową, została ona ustanowiona jako święto na pamiątkę przybycia Jezusa do Jerozolimy, jest to święto ruchome w kalendarzu chrześcijańskim przypadające 7 dni przed Wielkanocą, czyli oparte na żydowskim kalendarzu księżycowym (od 14 dnia miesiąca nisan). 14 dnia nisanu w roku żydowskim 3790 miał zostać skazany Jezus Chrystus. Pierwotnie używano nazwy starożytnej z hebrajskiego, a miesiąca nisan brzmiała Abib, czyli 'kłosy' (Wj 13:4).
Księga Wyjścia powiada: "I rzekł Jahwe do Mojżesza i Aarona w ziemi egipskiej, mówiąc: Ten miesiąc będzie wam początkiem miesięcy, będzie wam pierwszym miesiącem roku" (12:2). Jak pamiętamy Jezus przybył tam właśnie na obchody tego święta i pierwsze co według ewangelii zrobił, to wypędzenie przekupniów ze świątyni (Ewangelia Marka 11,25-26). Jednak Jezus, który nie był kapłanem, nie mógł wejść do „świątyni" (naos), jak nie mogli tego uczynić ani zmieniający pieniądze (Mt 21,12), ani Paweł (21. 26). W tych wypadkach używa się zawsze słowa hieron, które ściślej należałoby tłumaczyć przez „górę świątynną". Tak czy inaczej Jezus był Żydem i pewną jego niekonsekwencją jest akt przepędzania bankierów i sprzedawców zwierząt ofiarnych, co przecież było częścią żydowskich obrzędów, chyba, że ignorując teologiczne tłumaczenia tego aktu zrozumiemy, iż Jezus uczynił to, gdyż tak jak wielokrotnie mówił przy okazji swych działań np. kiedy Jezus odpowiedział: „Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże”. [Uzdrowienie niewidomego od urodzenia (J 9,1-41)]
Podobnie dzieje się podczas Ostatniej Wieczerzy, gdy Jezus ujawnił apostołom prawdę, że jeden z nich wyda Go wrogom. Tak on jak i oni poznali już tożsamość zdrajcy, lecz mimo to nikt nie zrobił niczego, by zdradzie zapobiec. Wręcz przeciwnie, jak pisze św. Jan, Jezus napominał zdziwionego Judasza, by się ten pospieszył.
Gdyż było w tej zdradzie coś nieuchronnego, jakby działało tu antyczne fatum lub bardziej Plan „aby się objawiły sprawy Boże”. Tak więc Jezus musiał ponieść śmierć na krzyżu. Musiał więc zostać pojmany, osądzony i skazany. I musiał znaleźć się ktoś, kto wskazałby Go Jego wrogom. Obrona nie była tu możliwa; jakże inaczej dopełniłoby się to, co dopełnić się musiało? Gdy Jezus modlił się w ogrodzie Getsemani, pełen lęku, będącego udziałem jego ludzkiego jestestwa, błagał. „Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie Ja chcę, ale jak Ty"? (Mt 26, 39) Ale to nie było możliwe. Musiała spełnić się wola Boga. Musiała zjawić się zgraja z mieczami i zawlec Jezusa przed sąd. Gdzie teraz też Jezus nie chciał obrony Piotra mieczem, o którym Jezus mówił krótko przedtem:35 „I rzekł do nich: "Czy brak wam było czego, kiedy was posyłałem bez trzosa, bez torby i bez sandałów?" Oni odpowiedzieli: "Niczego". 36 "Lecz teraz - mówił dalej - kto ma trzos, niech go weźmie; tak samo torbę; a kto nie ma, niech sprzeda swój płaszcz i kupi miecz! 37 Albowiem powiadam wam: to, co jest napisane, musi się spełnić na Mnie: Zaliczony został do złoczyńców. To bowiem, co się do Mnie odnosi, dochodzi kresu". 38 Oni rzekli: "Panie, tu są dwa miecze". Odpowiedział im: "Wystarczy".(Ewangelia wg św. Łukasza 22,35-3Cool
49 „Towarzysze Jezusa widząc, na co się zanosi, zapytali: "Panie, czy mamy uderzyć mieczem?" 50 I któryś z nich uderzył sługę najwyższego kapłana i odciął mu prawe ucho. 51 Lecz Jezus odpowiedział: "Przestańcie, dosyć!" I dotknąwszy ucha, uzdrowił go.(Ewangelia wg św. Łukasza 22,49-51)
Wierni dogmatom i interpretacjom swych kościołów powiedzą jak zwykle w takich przypadkach, że Jezus przecież musiał nas zbawić! Dla mnie jednak nigdy nie było to dostatecznym wytłumaczeniem, tym bardziej mającym być decyzją dobrego, miłościwego, wszechmogącego Boga.
Wśród dawnych grup plemiennych odbywano swoisty obrządek czegoś w rodzaju chrztu, kiedy to niemowlę wynoszono z chaty i podnoszono je w stronę Słońca. Ten obrządek niejako miał zagwarantować młodemu członkowi konkretnej społeczności szczęście i długie życie pod patronatem, w tym przypadku „Boga Słońca”. Tak samo postępuje bohaterka filmu z 2003 roku „Pod słońcem Toskanii” („Under the Tuscan Sun”), podnosząc niemowlę swej koleżanki w stronę wschodzącego Słońca dodaje, że po włosku urodzić dziecko znaczy oddać je do światła czy światłu.
Chrzest w sumie istniał niemal od zawsze, będąc swoistym symbolicznym rytuałem przejścia z pewnego podstawowego obszaru bytu do innego nowego miejsca w ideowym kosmosie określonej wspólnoty
Często takie „przejście” wiązało się z akceptacją w grupie czy rodzinie, lub niekiedy nawet z pokonaniem prób wytrzymałości, zawsze jednak towarzyszyły tym obrzędom atrybuty żywiołów (woda, ogień), aby dzięki doświadczeniu ich oczyszczającej mocy zatracić swoją dawniejszą „osobowość”.
Podobno kapłani jednej z duchowych sekt na Birmie, aby móc okazać się członkami wspólnoty, przechodzą poprzez stos płonącego drewna, udowadniając w ten sposób (podobnie jak hawajscy Kahuni chodzący po rozpalonej lawie), że są godnymi wolnymi od grzechu i winy przedstawicielami tego społeczeństwa.
Tak jak na przykład świadomy przeprowadzany w dorosłości chrzest zanurzanych w wodzie członków niektórych protestanckich i kreacjonistycznych kościołów. Lecz w religiach chrześcijańskich istnieje również tak zwany „ Chrzest Duchem Świętym” kościoła „Zielonoświątkowców” czy katolicki Ruch Odnowy w Duchu Świętym „doświadczenie wiary”, będące pierwowzorem historycznych pierwotnych obrzędów tego typu jak i swego rodzaju potwierdzeniem katolickiego sakramentu bierzmowania oraz protestanckiej konfirmacji.
Pochodzenie polskiego słowa chrzest, wywodzi się od słowa Chrystus (łac. Christus, greckie Khristos – od khrein – namaszczać). Słowo chrzest nie jest więc przekładem greckiego i nowotestamentowego wyrazu baptidzo, które w większości polskich przekładów Biblii tłumaczone jest na chrzest, a dosłownie znaczy „zanurzenie".
Aby móc przejść do innych rozważań znów może teraz powołam się na Antona Parksa,: „Wiele cech Jezusa można powiązać z Ozyrysem i Horusem. Greckie słowo „Christos” („Messias” po łacinie) oznacza – „namaszczony, błogosławiony przez pana”. Mówi o osobie, która została namaszczona (od łacińskiego „unctum” – maść [ang. „unguent”]) podczas konsekrowania poprzez liturgiczne namaszczenie. Inicjacyjny obrzęd Ozyrysa w Abydos polega właśnie na tym; stąd też wywodzi się chrześcijański chrzest.”
Wierzył, iż jest Bogiem Słońce, kiedy po śmierci ojca wychowywała go jego ukochana matka.
Jego wielkość przepowiedzieli prorocy, w swym życiu odwiedził Egipt i Indie.
Jednym z ważniejszych zdarzeń w jego życiu było słynne wesele, lecz on sam stronił od kobiet.
Żył, ale wszyscy myśleli, że umarł, zginął z rąk swoich dożywając 33 lat.
Po jego śmierci na terenie jego państwa nastały długoletnie rozruchy, wymazując to państwo z map świata.
Oto jest ułożone przeze mnie w młodości pytanie, na które zapytani zawsze odpowiadali mi jednomyślnie, iż oczywiście chodzi mi o Jezusa Chrystusa, lecz nie była to w pełni prawda, gdyż mimo, że ów scenariusz mógł również do Jezusa pasować, ja jednak opisałem Aleksandra Wielkiego, którego jak widać łączy z Jezusem wiele podobieństw.
Jezus, przynajmniej z definicji, także był i człowiekiem, lecz nie zamierzam wdawać się w jakiekolwiek niedzisiejsze teologiczne spory czy jego boskość stanowiła jedną trzecią, czy dwie trzecie jego jestestwa, ale od Jezusa i związanego z nim planu pragnę przejść do zaprezentowania takiego planu u zdać by się mogło zwykłych ludzi.
Na drugiego, po lakonicznie opisanych losach Aleksandra Macedońskiego, wybrałem losy samouka i profesjonalisty Henryka Schliemanna. Nie będę opisywał barwnego życia Henryka Schliemanna, który mając siedem lat marzył o tym, aby znaleźć homerowską Troję i który w trzydzieści dziewięć lat później wyruszył na jej poszukiwanie i znalazł nie tylko owo miasto, lecz ponadto jeszcze i skarb. Schliemann jako mały chłopiec przesiadywał na grobie miejscowego zbója, który miał ponoć upiec żywcem jakiegoś pastuszka, a gdy ten już smażył się na ogniu, na dobitkę dał mu jeszcze kopniaka. Za karę — tak sobie opowiadano — lewa noga owego łotrzyka, co roku wyrastała z jego grobu.
Henryk czekał nad grobem, ale nic się nie stało. Prosił więc ojca, aby zaczął kopać w ziemi i zbadał, gdzie też w tym roku podziewa się owa noga. Opodal znajdowało się wzgórze. W nim podobno — opowiadały o tym wiejskie kumoszki, jak i kościelny — zakopana miała być złota kołyska. Chłopiec pytał swego ojca, biednego pastora: „Nie masz pieniędzy? To dlaczego nie wykopujemy tej złotej kołyski?” Ojciec opowiadał chłopcu klechdy, bajki i legendy. A jako stary humanista opowiadał mu także o walce Homerowych bohaterów, o Parysie i Helenie, o Achillesie i Hektorze, o Troi. Mówił o tym, jaka była potężna, jak potem spłonęła i legia w gruzach. Na Boże Narodzenie 1829 roku podarował chłopcu Ilustrowaną historię Hitńata Jerrera. Była w tej książce rycina, na której Eneasz, prowadząc za rękę swego syna, a starego ojca dźwigając na plecach, uchodzi z płonącego zamku. Chłopiec patrzył na rycinę, patrzył na potężne mury i olbrzymią Bramę Skajską. „To tak wyglądała Troja?” — zapytał. Ojciec potwierdził skinieniem głowy. „I wszystko to jest zburzone, doprawdy całkiem zburzone? Nikt nie wie, gdzie leżała Troja?” „Tak jest” — odpowiedział ojciec.„Nie wierzę w to — rzekł na to mały Heinrich Schliemann — kiedy dorosnę, znajdę Troję i skarb króla!” Ojciec roześmiał się. Henryk Schliemann zafascynowany recytacją Homera przez pijanego studenta, za co Henryk jako biedny czeladnik funduje mu kolejne kieliszki wódki, postanawia nauczyć się tego nieznanego języka. W rezultacie na przestrzeni kilku lat poznaje po zastosowaniu metody własnego pomysłu nauczył się w ciągu dwóch lat: angielskiego, francuskiego, holenderskiego, hiszpańskiego, portugalskiego i włoskiego. Następnie poznaje rosyjski, i oto syn ubogiego protestanckiego pastora, terminator sklepowy, rozbitek, chłopiec na posyłki, ale zarazem i znawca ośmiu języków zostaje handlowcem, a potem — w szybkim przebiegu zawrotnej kariery — wyposażonym w patent królewski kupcem, w 1854 roku — pisze o sobie Schliemann — mogłem się nauczyć języka szwedzkiego i polskiego!
Podróżuje, staje się bankierem i poszukiwaczem złota, „mimochodem” uczy się łaciny i języka arabskiego. Wreszcie uczy się języka Homera i jako milioner w 1868 roku przez Peloponez i Troadę trafia na Itakę. Powołując się jedynie na Homerowską „Iliadę” odnajduje swą wymarzoną w dzieciństwie Troję i wielki złoty skarb, robi wykopaliska w innych miejscach dzięki swej intuicji i wierze w antyczne teksty w miejscach, gdzie oficjalna archeologia głosiła, iż nic tam nie ma on zawsze odnajduje tam miasta i skarby.
Narodzinom kolejnego z wybranych przeze mnie osób, którzy niejako przepowiedzieli w dzieciństwie swe odkrycia czyli Jacquesa Champolliona, towarzyszyło bardzo dziwne, żeby nie powiedzieć cudowne zdarzenie. Otóż matka przed jego urodzinami była całkowicie sparaliżowana. Gdy wszyscy lekarze bezsilnie opuścili ręce, mąż Jacques Champollion, kazał w połowie 1790 roku zawezwać do jej łoża „cudotwórcę”. Fakt ten, jak i to, co dalej następuje, potwierdza wielu świadków. A więc uzdrowiciel zalecił, aby ułożyć chorą na gorących ziołach, dawać jej gorące wino i zapowiedział szybkie wyleczenie. Ponadto, ku najwyższemu zdumieniu całej rodziny, przepowiedział, iż wkrótce urodzi ona chłopca, dodając, że dziecko to, dziś jeszcze znajdujące się w łonie matki, dostąpi wielkiej sławy, która przetrwa wieki. Tak jak zostało wyprorokowane trzy dni później chora wstała z łóżka. A 23 grudnia 1790 roku o godzinie drugiej w nocy urodził się Jean-Francois Champollion, który wsławić się tym, że miał odcyfrować Egipskie hieroglify. Proroctwa spełniły się, lecz to nie wszystko, gdyż u małego Francois lekarz ku wielkiemu swemu zdziwieniu stwierdził żółtą rogówkę, właściwą tylko ludom wschodnim, zdarzającą się u Europejczyków niezmiernie rzadko. Prócz tego niemowlę miało niezwykle ciemną, omal że brązową cerę, a i cały owal twarzy był zdecydowanie wschodni. Wszystko to sprawiło, że w dwadzieścia lat później Champolliona nazywano „Egipcjaninem”.
Kiedy jako dziecku ktoś z uczestników Napoleońskiej wyprawy do Egiptu pokazuje mu swe egipskie zbiory, śniady chłopiec patrzy jak urzeczony na pierwsze fragmenty papirusów. Ogląda napisy hieroglificzne na kamiennych płytach.„Czy można to przeczytać? Pyta w końcu. Mężczyzna zaprzecza ruchem głowy. Fourier, gdyż tak właśnie brzmi nazwisko człowieka dzięki któremu Champollion po raz pierwszy w życiu widzi tajemnicze znaki, zanosi się od śmiechu, kiedy mały Champollion oznajmia z powagą w głosie: „ A ja to odczytam!— Odczytam za parę lat. Kiedy dorosnę”.
Jak bardzo ta deklaracja przypomina tego innego chłopca, który mówił do swego ojca: „Ja znajdę Troję”. I on też mając lat trzynaście zaczyna się uczyć języka arabskiego, syryjskiego, chaldejskiego i koptyjskiego. Przy tym wszystko, czego się uczy, wszystko, co robi i o czym myśli jest związane z Egiptem. Czymkolwiek się zajmuje, zawsze wyłania się dla niego jakiś problem egipski. Uczy się języka starochińskiego jedynie po to, aby zbadać jego ewentualne pokrewieństwo z językiem staroegipskim. Studiuje próbki tekstów najbardziej odległych języków zend, pahlavi i języka Parsów
1 września 1807, dzięki jego książce „Egipt pod panowaniem faraonów”. Siedemnastoletni Champollion zostaje jednomyślnie obrany członkiem Akademii w Grenoble. Następnie trafia do Paryża, zna dwanaście różnych języków. Lecz w jego umyśle kołacze się tylko jedno pragnienie jeden nakaz, który niby mantra wielokrotnie powtarza :„Odcyfruję hieroglify! Wiem, że je odcyfruję”.
Upłynęło jeszcze kilka lat, kiedy w tym niedającym się ściśle określić momencie, Champollion wpada na pomysł, że hieroglificzne obrazki są „literami” (ściślej — „znakami fonetycznymi”, pierwsze bowiem sformułowanie Champolliona brzmi: „...nie będąc ściśle alfabetycznymi, są jednak fonetyczne”. Jest to zwrot, lecz czy po takim życiu i pracy jak życie i praca Champolliona, można w ogóle mówić jeszcze o „pomyśle”, o „szczęśliwym przypadku”? Fakt, iż hieroglify dotąd nie zostały odcyfrowane, gdy cały świat miał je przed oczyma, jest na tyle dziwny jak to, że odczyta je dopiero ktoś, kto nie tylko z wyglądu był Egipcjaninem, ktoś kto po prostu to wiedział, tak jakby była to pamięć bycia - niegdyś reinkarnacją starożytnego Egipcjanina. Kiedy wreszcie Champollion po raz pierwszy w swym obecnym życiu jako już znany człowiek jedzie do Egiptu, tu w swej drugiej ojczyźnie dokonuje odkryć. Znajduje wciąż nowe potwierdzenia swych teorii.
Losy podobnych osób, które niejako zostały stworzone tylko po to, aby dokonać czegoś, co jak jakiś nakaz towarzyszy często od ich urodzenia, można by mnożyć w nieskończoność. Będą wśród nich artyści i pisarze, muzycy i myśliciele, wynalazcy i geniusze nauki, politycy jak i wielcy wojownicy i władcy. Lecz wszystkim im przyświeca jakiś nadrzędny ponadczasowy Plan, jakiś narzucony im obowiązek bycia kształtującym oblicze świata ogniwem. Czyż za takie przeświadczenie może być odpowiedzialna karma i reinkarnacja, może jakiś wiadomy nielicznym odtajniony zarys przyszłości a może realizująca swe dążenia czyjaś spekulacja. Tego niestety nie wiem, jednak przeczuwam, że takie coś istnieje, gdyż moim zdaniem żadem mieniący się za kogoś rozsądnego nie może powiedzieć, że takie zdarzenia były i są jedynie przypadkiem.
Czy jak w przypadkach barwnych postaci Aleksandra Macedońskiego , Henryka Schliemanna, Jacquesa Champolliona, Napoleona Bonapartego, Edgara Cayce, głośnej sprawy podobieństwa życia i okoliczności śmierci Johna F. Kennedya i Abrahama Lincolna, a nawet losów i wiary Adolfa Hitlera w swe szczytne przeznaczenie, nie idzie tutaj o jakiś odgórny „Boski Plan”?
Nie wygląda bowiem, aby chodziło li tylko o jedynie o jakąś ich wyimaginowaną determinację i niekiedy nadludzki upór, które zdradzały w tych ludziach tę pyszną pewność osiągnięcia sukcesu, czy jest to opisywane przeze mnie wcześniej prawo atrakcji, a może coś więcej, bo czyż tak wiele podobieństw między osobami i zdarzeniami z nimi związanymi, o których można przeczytać nie dowodzą istnienia kosmicznego schematu planu nieśmiertelności duszy a nawet reinkarnacji. Czyż nie świadczą jednocześnie o jakimś „ograniczonym” schemacie tych działań lub jakichś trudnych do zrozumienia karmicznych zobowiązań , gdzie Jezus staje się podobnie jak Ozyrys ofiarą, w przypadku Jezusa samemu doprowadzającego, aby stać się paschalną ofiarą baranka, jako tej może symbolicznej kulminacji ery barana, kiedy to w jej początkach Żydzi zostają zmuszeni przez swego „Boga” do wyjścia z ziemi egipskiej, gdy krwią baranów zaznaczają drzwi swych domostw, aby bóg nie pomylił się i nie na nich spuścił swą dziesiątą plagę, umożliwiając Żydom nie tylko wyjście z Egiptu, ale i kradzież egipskich precjozów.
Czyż cudowne przejście przez Może Czerwone tożsame z oczyszczającym ich symbolicznym chrztem nie było rytualnym przebrnięciem przez jakiś bród, które symbolicznie Jezus musiał odbyć w Jordanie w niejako odwróconym procesie paschalnym, gdzie w tym przypadku najpierw był chrzest, a później jego ofiara w dniu nisan żydowskiej paschy.
Reasumując, wszystko to co do tej pory zostało i wszystko co jeszcze będzie powiedziane na temat istnienia w moim przekonaniu zawsze jest jedynie połowiczną prawdą. Ci przeważnie o niej się wypowiadający dyskredytując innych głoszą swą tezę jako jedyną i niejednokrotnie nawet objawioną prawdę.
Zważając, że tak naprawdę nic nie istnieje, a to co postrzegamy - od planet i galaktyk do bakterii i atomów, jest jakąś iluzoryczną strukturą fraktali i hologramów, gdzie jedynie niesamowity pęd tych podstawowych elementów zagęszcza materie do widzialnych, a raczej odczuwalnych struktur.
Nic też moim zdaniem nie jest jednoznaczne i w jakiś sposób skrajne. Porównując to co chcę przybliżyć, na przykład do tworu jakiegoś wyimaginowanego artysty, który chcąc stworzyć jakiś obraz nie powinien do jego namalowania używać białej farby na białym blejtramie, gdyż po prostu nie da to żadnego wizualnego efektu jego pracy, a tym samym jest działaniem bezsensownym.
Choć w historii ludzkiego działania można by znaleźć wiele bezsensownych działań, jednak istota wszechświata i wszechrzeczy po prostu musi działać w bardziej logiczny sposób. Dlatego też podobnie wbrew temu, co głoszą co niektóre szkoły czy duchowe filozofie, nie ma powodu dążenia jedynie do idealnego utopijnego świata miłości, gdyż jeśli ów świat dotrze już do takiego stanu, to po prostu nie mając powodu przeciwstawiać się i walczyć ze „złem”, pozbawiony działania, niejako zdaje się na samodestrukcję.
Nie, nie chcę tutaj powiedzieć, że jestem za anarchią i złem w każdej jego postaci ,ale po prostu rozumiejąc życie czy to cielesne czy też duchowe jako ruch, a ruch jako działanie poprzedzone motywacją, uważam iż pozbawiony atrybutów życia świat popadł by w stagnację, zastój i upadek. Idąc dalej tokiem mojego rozumowania zauważam w istnieniu kosmosu konieczność istnienia swoistego planu działania, który podobny do w nieskończoność odgrywanej sztuki teatralnej angażuje nas (w tym rozumiem wszystkie możliwe istoty) do odgrywania przydzielanych nam ról, gdzie jeśli ktoś miał okazję sprawdzić się w odtwarzaniu swej poprzedniej roli ma szansę- zupełnie jak to zdarza się w teatrze, ze statysty stać się odtwórcą pierwszoplanowych ról. I myślę, że aby prawidłowo spełniać swe zadanie powinniśmy po trosze być egoistami. Ktoś powiedział kiedyś: „Pokochaj siebie, a kochanie innych przyjdzie Ci łatwo”, choć zapewne niektórzy mają inne role do odegrania, jak głosi to nakaz chrześcijański: "Kto w ciebie kamieniem, ty w niego chlebem". Lecz na dłuższą metę takie działanie jest utopią , gdzie już samo określenie utopia oznacza, że jest to pomysł niedający się wprowadzić w życie.
Zarówno w znanym jak i tym jeszcze nieznanym nam świecie tak materia jak i zdrowy egoizm są podstawą istnienia. Gdzie byśmy się nie obrócili wszystko obraca się w sumie wokół dóbr materialnych. A gdyby nie rywalizacja i egoizm nadal pozostawalibyśmy w jaskiniach.
Nawet w przyrodzie każda roślina stara się zdominować inne, każde zwierzę wypracowuje w sobie lepsze atrybuty kamuflażu, ochrony lub agresji. W lesie każde drzewo nie ustępuje miejsca innym drzewom, lecz stara się być jak najwyższe, aby móc jak najwięcej czerpać promieni słonecznych. Lecz nawet ta walka o przetrwanie nadal pozostaje grą i zabawą.
Kiedyś pracowałem w teatrze i zdaje się, iż prawidłowo poznałem jego swoisty klimat karnawałowej wiecznej zabawy, która ni jak miałaby się do mego artysty wciąż jedynie gruntującego swe płótna. W istnieniu ,tak jak w sztuce czy w życiu, potrzebne są kolorowe kostiumy i maski - zarówno zła, pychy, jak i szczerości i miłości, aby ta kolejna adaptacja komedio –dramatu istnienia miała sens być wystawianą.
A co za tym idzie potrzebny jest tu odtwórca anioła jak i diabła, tak jak w naszej sztuce pod tytułem „Historia Świata” głównymi postaciami był zarówno Budda jak i Hitler, Beethoven, jak i Champollion, a jedyne co się nie zmieniało to kolejna nowsza adaptacja „Historii Świata”.


Jak się wydaje wszystko oscyluje. Jedną z najnowszych koncepcji fizyki teoretycznej odnośnie początków wszechświata jest idea, że wszechświat jest czymś na kształt gigantycznego balona, który po skrajnym rozszerzeniu się w przestrzeni kosmicznej, kiedy jego cząstki są już maksymalnie od siebie oddalone uniemożliwiając im wzajemne oddziaływanie grawitacyjne na siebie, wówczas ten balon zaczyna się kurczyć skokowo do aż takiego jego zagęszczenia, które znów powoduje ponowną ekspansję wszechświata.
Można by to porównać do odbijającej się piłki, gdzie każde kolejne odbicie staje się coraz mniej intensywne.
Można w tym miejscu zadać sobie pytanie co zdarzy się kiedy wszechświat tak jak piłka już przestanie się odbijać, bo choć jeśli ta idea jest słuszna to obecnie znajdujemy się gdzieś mniej więcej w połowie owego procesu, a więc porównując do naszej piłki zawieszeni gdzieś w powietrzu tuż przed momentem zbliżania się naszej piłki ku podłodze i kolejnym odbiciem, a jest to jeszcze spory kawał drogi i czasu.
Tak czy inaczej zawsze możemy teoretyzując spytać się siebie co będzie i czy będzie kiedyś czas, kiedy wszystko się zatrzyma; może również nieskończone zło czy dobro też nie musi w nieskończoność przeistaczać się w swoje opozycje, może jednak chodzi przy tej transformacji o coś jeszcze, o coś czego jeszcze nie potrafimy dostrzec.
Wychowany w duchu racjonalizmu i w realiach otaczającego świata zauważam ciągłe przeistaczanie się materii w energię i na odwrót i choć z założenia miałby to być ciągły proces, ja jednak podświadomie odczuwam jakiś jego kres może kiedy wszystko już zostanie przerobione we wszystko inne, lub kiedy to wszystko będzie mogło zaistnieć już jako wszystko inne.
Kiedy wszystkie słowa i myśli zaistnieją, a ostatnia kropla wody przeleje się w ciele ostatniej istoty lub strukturze ostatniego minerału i wszystko praktycznie pozna wszystko, cały proces się zatrzyma może tym samym inicjując jakąś nową zabawę we wszechświat.
W naszym świecie mamy do czynienia z wieloma ideologiami lub z indywidualnymi przywódcami duchowymi nakłaniającymi nas najczęściej do skrajnej miłości; i pozornie jest to słuszne, gdyż zapewne wygodniej i milej przebywać czy współtworzyć zdrowie, porządek, pokój, dobrobyt, miłość itd. niż ich opozycje, lecz jakkolwiek te działania napędzają życie i egzystencje, lecz również powodują szybsze zbliżanie się do swych punktów krytycznych.
Reasumując więc jakkolwiek Biblijna sugestia, aby nie być letnim, ale być zimnym lub gorącym kiedy jesteśmy razem z naszą piłką jeszcze daleko od podłogi czyli zmiany biegunowości i konfrontacji, jest jak najbardziej wygodna, bo mamy jeszcze dużo czasu, jednak bycie letnim i szarym mimo monotonni, stagnacji i nudy wydłużało lub nawet uniemożliwiałoby proces zmian.
Lecz czy komukolwiek by się to podobało, aby na wzór fakira czy mnicha medytować w nieskończoność nie robiąc praktycznie ani nic złego ani nic dobrego?
Inną drogą bycia szarym i letnim moim zdaniem jest bycie kimś normalnym, kimś kto już sam w sobie rozładowuje dobre i złe emocje, ktoś kto grzeszy jedynie kiedy czuje, że grzeszy, lecz nie spowiada się za każdą paragrafowaną w dekalogu myśl czy uczynek.
Tak jak próbowałem to wielokrotnie zaakcentować, zawsze tak dobro jak i zło zaczyna tworzyć swe opozycje, tak więc przynajmniej teoretycznie można założyć, iż w skali makro jest to po prostu ta sama energia jedynie o odwróconej polaryzacji, więc myślę, aby żyć i dać żyć innym, gdyż moim zdaniem własna podświadomość jest najlepszym spowiednikiem, sędzią jak i naszym dobroczyńcą.
Uważam przy tym również, iż np. teorie konspiracji są często tak samo skrajne i nie do przyjęcia jak i nawet umotywowana najszczerszymi chęciami nauka, szczególnie ta koncepcyjna i teoretyczna, gdzie nigdy nie ma jednorodnych poglądów, a dociekania uczonych podobne są nadal do liczenia diabłów na główce od szpilki.
Nie wiem jak inni, ale ja osobiście nie chciałbym się dać zwariować tak jednym jak i drugim, może powodem tej mojej nie bezkrytycznej ostrożności w ocenie czegokolwiek jest to, iż wcześnie zacząłem brać pod rozwagę pewne idee, analizując je pod kątem przeciwstawnych opinii.
Nie wiem również czy prawidłową w moim przypadku byłaby maksyma: „Dużo wie, gdyż dużo widział”, lecz przynajmniej w jej myśl staram się dowiedzieć jak najwięcej.
Przekazując swą opinie, iż nie znając motywacji, stopnia nawiedzenia i wiarygodności przekazywanych nam informacji, czy prawidłowej oceny wszelkich narzucanych nam trendów, religii, filozofii i kanonów „obowiązującej” wiedzy , sądzę że jeżeli mamy taką możliwość, tak w jedną jak i w drugą stronę możemy wspólnie czasem dojść do bardziej prawidłowych wniosków niż te, które oferują nam wszelkie szkoły i źródła.
Dałoby się jednak to jedynie uczynić zakładając, że każdy może mieć rację, co jednocześnie pokazuje też, iż może z jakiegoś powodu jej też nie mieć i wówczas bez prywatnych wycieczek, narzuconych nam prawd i dogmatów tak nauki jak wiary w co i kogokolwiek, byśmy mogli uznać, że prawda wcale nie jest taka biała ani czarna, lecz może mieć również i inne kolory i odcienie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.armagedonuczas.fora.pl Strona Główna -> „PIĄTE SŁOŃCE” Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin