Forum www.armagedonuczas.fora.pl Strona Główna www.armagedonuczas.fora.pl
NIEZNANY ŚWIAT,PRZEPOWIEDNIE.PIĄTE SŁOŃCE,ROK 2012,REINKARNACJA, KONSPIRACJA,MEDYCYNA ALTERNATYWNA, ENERGIE ITP.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Kim jest "Tadeo"?

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.armagedonuczas.fora.pl Strona Główna -> Poznajmy się
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:27, 02 Sty 2011    Temat postu: Kim jest "Tadeo"?

Choć wychowywałem się w duchu rodziny katolickiej i religijnej, ze strony mego ojca chyba nigdy nie odczułem jakiegoś dewotyzmu. Katolicyzm odczuwałem więc jako obowiązek i zło konieczne, matka pod tym względem, jak to kobieta bywała bardziej wymagająca i dbająca o nasze katolickie wychowanie.
Mój Ojciec nie żyje już od kilku lat, a ja postrzegałem go wcześniej jako tyrana i często się z nim nie zgadzałem. Ojciec nie był alkoholikiem, ale lubił sobie wypić, rozumowałem to jako rodzaj beztroski a nawet nałogu.
Na powrót mój kontakt z Ojcem zacieśnił się po śmierci mojej Matki i wówczas zrozumiałem, że nic nie jest takie jednoznaczne i proste jak to mi się wcześniej wydawało.

Mój ojciec był zawsze bardziej zamknięty w sobie i mało wylewny i dopiero alkohol nieco go rozluźniał. Lecz czemu tak właśnie było zrozumiałem dopiero stosunkowo niedawno, jako już ktoś całkiem dorosły.
Ojciec mój jako kilkunastoletni młodzieniec walczył w oddziale szarych szeregów Armii Krajowej w powstaniu Warszawskim, używając pseudonimu „Kuna”. Z jego młodzieńczo-patriotycznego poświęcenia wynikły dwa Jego życiowe konflikty i rozterki. Po pierwsze, zaraz po powstaniu dostał wiadomość od kogoś życzliwego, że jest na liście poszukiwanych przez S.B., czy U.B. musiał więc coś zrobić, aby nie zostać aresztowanym. Salomonowym wyjściem okazało się wstąpienie do milicji jako kierowca, gdyż mój ojciec od młodzieńca przejawiał zamiłowania do motoryzacji. I zapewne musiał w tej dziedzinie być bardzo dobry, gdyż dostał stanowisko jako kierowca samego szefa milicji warszawskiej, jeśli się nie mylę będącego w randze generała. Ojciec miał do dyspozycji 3 samochody w tym jeden, który przed wojną należał do J. Kiepury. Jako kierowca ojciec mój też nie był związany z żadną ideologią komunistyczną, ale jako, że należał kiedyś do A.K. okresowo musiał meldować się na U.B. W taki sposób ojciec mój był chroniony do momentu kiedy to jakiś czas później na skutek namowy swego brata nie wyjechał na rekonesans na ziemie odzyskane do Zielonej Góry. Tutaj poznał i zakochał się w mojej matce, wrócił więc do Warszawy jedynie po to aby zrezygnować z pracy w milicji jakoś się to jemu udało, ale sielanka nie trwała zbyt długo. Kilka lat później mój ojciec został pod jakimś byle powodem uwięziony na trzy lata, oczywiście, że w domyśle za przynależność do A.K. i powstanie Warszawskie. Drugą rozterką która dręczyła go praktycznie aż do śmierci było to, że za zabicie siedmiu Niemców - jako niby, że za zabójstwo, ojciec nigdy nie dostał rozgrzeszenia. Nie wiem, może kiedy za pierwszą próbą spowiedzi spotkał go taki afront ze strony jakiegoś głupiego klechy nigdy później nie próbował? Tak czy inaczej, kilka lat przed śmiercią został On odznaczony kilkoma krzyżami walecznych i zrehabilitowany przez komunę, lecz nie uzyskał tego od kleru.
Z perspektywy czasu, kiedy poznałem powody zachowania mojego Ojca, wiem że alkohol był dla niego lekarstwem duszy. Wierząc w reinkarnację wiem również, iż moja, jak i mojego Ojca obecność w tym właśnie życiu jest konsekwencją planu i wyborów jakie robimy przed naszym urodzeniem. Wiem, że najprawdopodobniej spotkam się z nim jeszcze może nie raz, obecną rozłąkę traktując jedynie jako nie wspólne wakacje, choć zapewne nie zgłębiłem wszystkich powodów i skutków myślę, że przynajmniej w jakimś zakresie rozumiem mojego Ojca.


Sądzę że w mojej rodzinie miałem przedtem korelacje z kilkoma jej członkami, z czego mój ojciec był mym starszym bratem, a starszy brat o którym wspomniałem wyżej w „Moja historia” był pierworodnym synem Jeana de Joinville (czyli nieskromnie mówiąc moim ) i nazywał się Anzelm de Joinville dziedziczny Seneszal Szampanii i członek Wielkiej Rady Filipa V jako marszałek Francji.
Lecz wracając do mego obecnego życia,

wychowania i wzorów narodowej i kościelnej sprawiedliwości, te o których piszę otrzymałem w swym dzieciństwie i młodości. Tak więc zapewne nikogo nie może dziwić iż wyjeżdżając do Włoch uznałem siebie bardziej za obywatela świata niż za Polaka. Ludzie w Polsce na pewno tak jak na całym świecie również potrafią żyć godnie i być szczęśliwymi( znam kilku takich).I jeśli chodzi na przykład o mnie, to ja ogólnie też nie miałem tak źle, nawet na emigracji mimo, że byłem na własnym utrzymaniu, (mam na myśli czas spędzony we Włoszech w oczekiwaniu na załatwienie formalności w celu wyjazdu do Kanady). Po pracy na plantacjach oliwek i winogron, pracowałem na myjni samochodowej, we wspomnianym w mych poprzednich wspomnieniach zakładzie samochodowym, a później jako spawacz w pewnym ogromnym ośrodku kempingowym nad Morzem Tyrreńskim. Ośrodek nazywa się „Clemalu”, a jako że nie było tam dobrej informacji ( w Polsce pracowałem między innymi jako starszy dekorator i liternik w „Wojewódzkim oddziale WSS Społem” ) zaproponowałem właścicielowi zająć się stworzeniem szyldów, drogowskazów i tablic reklamowych. Capo, czyli szef zgodził się, abym jako sprawdzian moich umiejętności rozpracował kolorystycznie dotychczas jednobarwne godło tego ośrodka, ale miałem to robić po pracy( jako spawacz gdzie wykonywałem i naprawiałem całe kilometry ogrodzeń i konstrukcji coraz to nowych domków kempingowych). Eksperyment się udał i za pierwszą artystyczną pracę we Włoszech otrzymałem niebagatelną dla mnie sumę 600 000 lirów i z dnia na dzień ze spawacza stałem się artystą i liternikiem ośrodka.(GALERIA „WŁOSKIE WSPOMNIENIA”) Kiedy zacząłem już malować wielkie obrazy mające być wystrojem wnętrza powstającej kawiarnio- restauracji zaistniało pewne zabawne zdarzenie. Jako że kiedy ja reprodukowałem turystyczne atrakcje Włoch i prowincji Lazio, moja żona malowała wielkie kilkunastometrowej długości reklamy ośrodka, które miały być ustawione na drogach tak, aby były widoczne nawet z 10 kilometrów. W tym czasie znano mnie jako Taddeo z powodu, że wszelkiego rodzaju odmian imienia Erik, Jurek , Jarek, Irek czy Mirek było tak wiele wśród pracowników ośrodka, że postanowiłem używać mojego drugiego imienia Tadek. W owym czasie kiedy byłem zajęty przy jakimś obrazie przyszedł do mnie jeden z pracujących tam Włochów z zapytaniem jak nazywa się po Polsku malarz, a ja opacznie zrozumiałem że pyta się on o jakiegoś polskiego malarza i odpowiedziałem jemu Matejko. Jakże się później uśmialiśmy z żoną kiedy usłyszeliśmy, że co niektórzy Włosi na ośrodku mówią na mnie matejko a na moja zonę Matejka. Powszechnie nazywano mnie tam Taddeo Pollacco. To był chyba jeden z najszczęśliwszych okresów w tym moim życiu. I to może w niejednym życiu było mi we Włoszech tak dobrze. Tak jak Tadeuszowi Kuntze -po Polsku znanemu jako Tadeusz Konicz. We Włoszech jak wspominałem miałem też taki sam przydomek jak ten jeden z najwybitniejszych polskich malarzy XVIII wieku. „Taddeo Pollacco”. Tadeusz Konicz, (ur. 20 kwietnia 1727 w mym rodzinnym mieście Zielonej Górze, zm. 8 maja 1793 w Rzymie). Był nadwornym artystą malarzem biskupa Stanisława Załuskiego, studiował w Krakowie i Rzymie. Większość swojego życia spędził jednak we Włoszech. Z kilku mych domniemanych żyć , czy osób w jakiś sposób ze mną związanych, aż trzech - wszyscy malarze- w bardzo silny sposób było związanych z Polską lub Polakami. Tak jak w moim przypadku, gdzie też nazywano mnie tak jak Tadeusza Konicza Taddeo Pollacco. Co najmniej w trzech domniemanych moich poprzednich żywotach również byłem Włochem Pierwsze moje dzieła nawiązywały do malarstwa religijnego, tak jak ten temat był pierwszym i najpopularniejszym wątkiem twórczości Konicza. Obrazy i freski Konicza-Kuntzego zdobią ściany i wypełniają liczne ołtarze, sklepienia kościołów i świątyń: Krakowa, Kocka, Warszawy i Rzymu. Może dlatego jakiś czas później najważniejsza dla mnie stała się kwestia reinkarnacji. Reinkarnacja jako temat, jak i wiele pokrewnych z nim spraw i zagadnień, stanowi efekty bez mała mych 30 letnich studiów i przemyśleń nad tymi zagadnieniami , naszym miejscem w świecie i celem istnienia. Te jakże filozoficzne poszukiwania zacząłem rozpracowywać przez pryzmat swego własnego odnalezienia swych powodów istnienia i zaistnienia.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Pią 6:58, 07 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:36, 02 Sty 2011    Temat postu:

Wszystko to, jak w to wierzę, bez tak zwanego przypadku i nie bez jakiejś podświadomie wyczuwalnej zewnętrznej przyczyny, w mym obecnym życiu prawdopodobnie zaczęło się kiedy jako pięciolatek sam wybrałem się pewnej letniej niedzieli do kościoła, który od mego miejsca zamieszkania był stosunkowo niedaleko. Jako, że nasza rodzinna trzódka stanowiła wielodzietną 8 osobową rodzinkę, byliśmy podobni do dość niesfornego trudnego do skontrolowania stadka baranków- może czasem nawet i czarnych.
Tak czy inaczej, wspomnianej niedzieli, zapewne aby móc zaliczyć zawsze kolidującą z dziecięcym programem w telewizji msze świętą pomaszerowałem sam do kościoła. (Na marginesie zastanawiające jest, czy chodziło tu bardziej o sabotaż komunistycznych władz nadawających owe programy w niedziele rano, czy trochę też o manipulacje przedstawicieli parafii, w taki sposób zmuszając do poświęceń i próbując gruntować u młodych ludzi wiarę?)
Lecz jeszcze wówczas nie myśląc o takich rzeczach, wolny od kontroli rodziców i rodzeństwa chcąc zaliczyć mszę świętą znalazłem się w kościele. Tam czego zawsze bardzo nie lubiłem zwyczajowo zmuszono mnie z kilkoma innymi dziećmi i wyrostkami do przemieszczenia się bliżej ołtarza.
Na tej właśnie mszy, kiedy znów starając się kopiować zachowania ludzi znajdujących się dookoła mnie w pewnym momencie również ruszyłem z ciżbą i tak jak inni ustawiłem się w znanej już mi z wypadów do sklepu zwyczajowej w Polsce kolejce, nawet chyba się nie zastanawiając, że tym razem byłem jednak w kościele. Kiedy wreszcie przy wtórze kościelnych pień dotarłem do balustrady dzielącej ołtarz od reszty kościoła, wykonując te same czynności i gesty w końcu też otrzymałem od księdza jakiś skromny pokarm w postaci białego okrągłego wafelka.
Po powrocie do domu chcąc pochwalić się swym chrześcijańskim zachowaniem zdałem relacje z zajścia swej Matce, lecz o dziwo zamiast słów pochwały dowiedziałem się od niej, że zgrzeszyłem, gdyż do tego obrządku, który ma Matka nazwała „Komunią świętą” miałem dopiero być przygotowywany w jakiejś dla mnie nieokreślonej przyszłości.
Tak czy inaczej, to na pozór nie istotne zdarzenie zmieniło całe moje życie.
Od tego czasu zamiast mechanicznie powtarzać jakieś dziwne niezrozumiałe dla mnie wcześniej słowa, pojęcia i zachowania, tak pacierzy jak i jakichś ceremonii, zacząłem się zastanawiać nad ich treścią analizując bez mała każdy gest czy słowo.
Dużo później doszło do tego wiele kościelnej lub ateistycznej, w różny sposób pomocnej, fachowej literatury.
Kolejnym mym spotkaniem z dziwnym i nieznanym była lektura pożyczonej od kogoś w wojsku pierwsza bestselerowa książka Erica von Denikena „ Wspomnienia z przeszłości”.
To odrębne spojrzenie na wpajane mi przez rodzinę, szkołę i katolicką tradycję spojrzenie na ewentualną historie świata zmusiło mnie do poszukiwania podobnych koncepcji, a z biegiem czasu do odnajdywania ich w wielu wierzeniach i niedomówieniach, tak zwanych „świętych ksiąg” wielu kultur i narodów, w legendach, mitologiach czy historycznych relacjach historyków i kronikarzy.
Ta działalność badawczo-analityczna doprowadziła mnie do, jak mi się wydaje, pewnych nietuzinkowych wniosków, którymi od pewnego czasu usiłuję się podzielić z innymi osobami. W kilku ostatnich latach życia uciekałem się do wielu sposobów przekazania potomnym mozołu mych analiz i rozważań, poprzez symboliczną sztukę alegoryczno symbolicznego malarstwa i grafiki, poezję, eseje, literaturę i kilka artykułów lub opracowań. Niegdyś z uporem maniaka wysyłanych do magazynów o profilu „New Age”, takich jak „Wróżka” czy „Nieznany Świat”.
Obecnie bardziej szukając swego miejsca w otaczających mnie światach, staram się jeszcze innymi sposobami odnaleźć tę tajemnicę. Może, aby to co piszę i tworzę zostało bardziej zrozumiałe powinienem zacząć od tego, że kiedy po wypadku samochodowym( już będąc w Kanadzie) i pewnym czasie rehabilitacji wywalczyłem z pomocą prawników nieco pieniędzy, mój brat mieszkający tu gdzie ja zaproponował mi otworzenie wspólnego biznesu. Jako, że zawsze był zamiłowany w motoryzacji przez co jest wspaniałym mechanikiem samochodowym, ja zaś z powodu mych manualnych zdolności i ratowania się na początku pobytu w Italii pracą w auto-caroseri , czyli jako blacharz samochodowy -tutaj bodyman , założyliśmy wspólnie z bratem zakład mechaniki i blacharstwa samochodowego.
Brat po prostu bał się otworzyć tej działalności samodzielnie, gdyż z jednej strony zdawał sobie sprawę, że lepiej, raźniej i bezpieczniej działać wespół, poza tym mniej traciłby jeśli przedsięwzięcie by się nie udało.
Tak czy inaczej wspólnie w tych wzlotach i upadkach przetrwaliśmy pięć długich lat, a po tym okresie mieliśmy siebie na tyle dosyć, że nasze braterskie stosunki oziębły na następnych kilka lat.
Powodem naszego ponownego spotkania był mój powrót z Polski, gdzie po latach emigracji byłem w odwiedzinach u innych członków mej rodziny. Miałem przekazać bratu coś od naszego Ojca.
W tym czasie brat zmienił się ze skrajnego materialisty w skrajnego katolickiego ortodoksa, co bardziej przekonywało mnie do niego, gdyż sądziłem, że teraz zacznie okazywać więcej braterskich uczuć. W trakcie rozmowy napomknąłem bratu, iż szukam domu do kupienia, a on na to oświadczył mi, że w jego sąsiedztwie ( po przeciwnej stronie ulicy) pewna starsza kobieta sprzedaje duży dom.
Nie wiem jak to się zdarzyło, ale w rezultacie kilka miesięcy później ten dom już należał do nas. Siłą rzeczy także odmroziły się i nasze stosunki bratersko -rodzinne, i niedługo później spotykaliśmy się na co weekendowych spotkaniach, gdzie na tych wizytach i rewizytach spotykaliśmy się z jeszcze innymi znajomymi i z mym bratankiem, który wówczas nie był jeszcze pod przemożnym wpływem brata i wyznawał ideologie wschodnich religii, trudniąc się złotnictwem i chyba wszystkim innym.
Ja w tamtym okresie pracowałem w szóstej co do wielkości na świecie stoczni jachtów oceanicznych „West Bay”, a w wolnym czasie oprócz organizowania rozlicznych bali i zabaw, o czym pisałem na stronie „Inne” „INKARNACJA”, również udzielałem się w polonijnym teatrze „33” ( liczba osób, które przyszły na założycielskie spotkanie- nie ma nic wspólnego z wiekiem Jezusa).
W tym teatrze prym wiódł Michał Anioł -to nie pseudonim, ale prawdziwe nazwisko polskiego aktora, znanego z kilku ról między innymi z filmów takich jak „Karate po Polsku” czy serial „Dom” .
Ale wracając do owych piątkowych czy sobotnich obiad- kolacji, na których im dalej w przyszłość brat wiarą neofity zaszczepiał swe nowe spojrzenie na świat przez pryzmat ideologii katolickiego kościoła. Niedługo później stał się też poetą, który niby Orfeusz czy Neron w asyście grupy klakierów recytował swe upoetycznione żale do świata, że nie był dostatecznie wynagrodzony i doceniony.
Ja z żoną coraz bardziej w tym towarzystwie byliśmy wyalienowywani. Po którymś z owych spotkań, kiedy o czwartej rano wyszli już wszyscy goście, a ma żona już spała, poczułem nieprzemożne pragnienia napisania wiersza i niby nawiedzony zanim ma żona wstała o ósmej rano ja miałem już gotowy mój pierwszy (w tym życiu) wiersz „Prawda”

PRAWDA

Nieodgadniona prawdo - czy słowem czerstwym jesteś - przeszłości wspomnieniem.
Miłości Boskiej esencją - zbawiennym pragnieniem.
Czy do wieczności dążysz - czy kresu żywota.
-Pocieszasz nas czy uczysz - w swych prawideł splotach.
Niezmienna stale jesteś - i w przód przewidziana.
-Lub korzyść tobie sprawi - pozytywna zmiana.
Ślepą wiarą - pokorą kościelnych dogmatów.
Wiedzą tajemną - przenikania się Światów.
Czy karuzeli wcieleń - energią przeżytą.
Lub w nas Boskiej mocy - częścią nieodkrytą.
-Zgłębić ciebie nie sposób - czy liniałem zmierzyć.
-Jedyne co mogę tylko - to w ciebie uwierzyć.
Gdy pragnień ostoją bywasz - i życia osłodą.
Lecz pchasz często do zbrodni - i jesteś niezgodą
-Zło i dobro na równi - trzymając w połowie
Jak noc i dzień pospoły - znajdują się w dobie.
-Ważna myśl w tym być musi - przemyślnie schowana.
Aby bez trwogi kroczyć - w zasad twych arkana.
Cierpień życia w pokorze - bagażu nieść brzemię.
Lub w trwaniach swych - raz po raz -gromadząc swe mienie.
-Po wielokroć odkryta - lecz wciąż nienazwana.
W tysiącach imion zawarta - a jednak nieznana.
-Tu to czy też w niebiesiech - szukam cię od nowa.
Jakby w przeznaczeń ciągu długim - tkwiła jakaś zmowa.
-Na wzór Syzyfa głazu - Atlasa udręki.
Zeusa zmartwychwstań wiecznych - i Chirona męki.
Wątroby Prometeusza - przez ptaka dziobanej.
Czy Pana smutnych westchnień do dziewic tysiąca.
-Gdy swą flecią muzykę w kniejach gra bez końca.
-Lecz nadejść kiedyś musi - wybawienia pora.
Gdy niestraszna już będzie - śmierci sucha zmora.
I narodzin bólu - już nigdy nie będzie.
-Gdy niby nigdzie - a będziemy wszędzie.
W każdej cząstce wszystkiego - będziemy spisani.
Nawet w życiu swym będąc - mało komu znani.
-By koledż kończąc najwyższy - jak heros swe prace.
Na niebiańskim posłaniu - gwiezdne puszczać race.

PIRAEUS 2000 r.
Od tego czasu napisałem ich bez mała sto próbując w nich znaleźć sposób wyrazu na podobieństwo antycznych myślicieli, z których jedynie Sokrates wyłamał się odważając się mówić o bogach prozą, za którą to herezje został skazany przez rajców Aten na śmierć przez zażycie trucizny .
Tak więc może mogę powtórzyć za tym wielkim filozofem, z którym szkoda, że nie wiążą mnie reinkarnacyjne związki , iż „Wiem, że nic nie wiem”.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 6:46, 07 Sty 2011    Temat postu:

Na chrzcie dano mi imię Ireneusz Tadeusz, nigdy nie lubiłem ani jednego ani drugiego imienia, choć oba są imionami rzymskimi. Ireneusz podobnie jak jego żeński odpowiednik Irena znaczy „pokój” lub niosący pokój, a nawet jak o tym imieniu można znaleźć w imiennikach: „Imię Ireneusz, po grecku "Eirenaios", pochodzi od bogini pokoju, Eirene. Ale tam, gdzie mowa o pokoju, na pewno jeszcze słychać echa wojny. Dlatego Ireneuszowie zwykle żyją pomiędzy skrajnościami i nie mogą się zdecydować, czy milszy jest im porządek i równowaga, czy też życie pełne przygód, sporów i mocnych wrażeń. Zwykle ich życiowa ścieżka jest kręta i z niejednego pieca chleb jedzą; mają masę przeżyć i mogliby całymi dniami opowiadać o swoich przygodach. Często też swoje doświadczenia potrafią przekazać w artystycznej formie. Pomaga im w tym ich liczba, liczba twórców - siedem.

Imię to jest najbardziej odpowiednie dla wszystkich niespokojnych duchów ze znaków Ryb, Lwa, Bliźniąt i Wodnika, a planetarnym patronem Ireneuszów jest Uran.”
Tak jak napisałem nigdy w młodości nie lubiłem swojego imienia, może było to spowodowane tym, że jednym z najsławniejszych Ireneuszów był bardzo ortodoksyjny Ireneusz z Lyonu (łac. Irenaeus, gr. Eirenaios), (ur. ok. 140 w Smyrnie, w Azji Mniejszej, zm. ok. 202 w Lyonie) – biskup Vienne, teolog, apologeta, Ojciec Kościoła, męczennik i święty Kościoła katolickiego. Poza tym imię to było według mnie zbyt archaiczne i bardzo mało popularne, ja osobiście w Polsce poznałem tylko jednego Irka z którym nie za bardzo się zgadzałem mimo pewnych encyklopedycznych podobieństw.
Drugim powodem zmiany mojego imienia była emigracja, a nawet jeszcze wcześniej kiedy to na półkach w polskich sklepach stał jedynie ocet, a już na Słowacji czy Węgrzech było czego dusza zapragnie wtedy przez kilka lat byłem właścicielem lub współudziałowcem w kilku małych prywatnych firmach „Krawiectwo lekkie i malowanie na tkaninach”, „Dekoratorstwo oraz malowanie obrazów na różnych podłożach” itp. Tak czy inaczej w tamtym czasie miałem na tyle dużo pieniędzy, że mogłem sobie pozwolić na częste handlowo-turystyczne wypady na przykład na Węgry, a tam nie dość, że i tak trudno na początku było się dogadać to jeszcze blokowało me kontakty trudne do wypowiedzenie imię- wówczas najczęściej kazałem na siebie mówić Irko.
Z racji swego wychowania i wzorów narodowej i kościelnej sprawiedliwości, te o których piszę otrzymałem w swym dzieciństwie i młodości poprzez relacje niewinnie więzionego Ojca za uczestnictwo w Powstaniu Warszawskim i nieprawidłowe potraktowanie jego w KK.
Najpierw jako bardzo młody ktoś starałem się walczyć z socjalistycznym reżimem, jednak jako starszy nie widząc sensu tej mojej donkiszoterii, zacząłem odchodzić od przedtem przyświecającego mi frazesu „Bóg Honor Ojczyzna” zaczynając myśleć o sobie.
Tak więc jak o tym już wspominałem nikogo nie może dziwić, iż wyjeżdżając do Włoch uznałem siebie za obywatela świata.


Ale wracając do mego imienia, znów już będąc w Kanadzie okazało się, że żadne z dotychczasowo przeze mnie używanych form mego imienia tutaj się nie nadaje, a brzmienie imienia Irek jest jednakowe z angielsko- brzmiącym słowem earache czyli ból ucha. Tak więc, aby przez wypowiadanie imienia Ireneusz nie powodować u kogoś i u siebie bólu uszu, zacząłem kazać nazywać się Erik, Eryk lub Eric zależnie od tego z kim mam do czynienia i chyba już przy takim imieniu pozostanę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Pią 6:57, 07 Sty 2011, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 7:08, 07 Sty 2011    Temat postu:

Moja przygoda z Nostadamusem zaczęła się dość dawno temu, lecz jedną z ważniejszych z nim związanych wydarzeń był lipiec 1999 roku i słynny czterowiersz mistrza proroctwa. Mówił on tam o przyszłych wydarzeniach związanych z lipcem 1999 roku. A oto ów czterowiersz w oryginale:
Quatrain 10,72 FRA>
„L'an mil neuf cens nonante neuf sept mois,
Du ciel viendra un grand Roy d'effrayeur:
Resusciter le grand Roy d'Angolmois,
Auant apres Mars regner par bon-heur”.
Polskie tłumaczenie:
„Rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć siedem miesięcy,
Z nieba zstąpi wielki król trwogi (przerażenia):
Wskrzesić wielkiego króla Angoulmois,
Przedtem, potem Mars panować (panować będzie) szczęśliwie”.
Lecz od początku, kiedy dowiedziałem się, że w tym okresie będzie w Europie widoczne całkowite zaćmienie Słońca sądziłem, że właśnie w tym wydarzeniu należy upatrywać odpowiedzi na zagadkę Nostradamusa. Szczególnie, że aż pięć planet ustawić się miało w konfigurację "wielkiego krzyża", poza tym, oprócz Słońca i Księżyca, będą to takie planety złoczynne jak: Mars, Saturn i Uran. Z reguły czterowiersz 10, 72 był na ogół tłumaczony jako zapowiedź III wojny światowej. Teraz z perspektywy czasu nikt już zapewne nie pamięta tego okresu, a większość tych, którzy jednak pamiętają, są zdania, że nic takiego wówczas się nie zdarzyło. Ja jednak w jakiś niepojęty dla siebie sposób odczuwałem, iż chodzi tutaj o fale trzęsień ziemi, która właśnie wówczas nawiedziła świat w ciągu kilku tygodni po zaćmieniu. Całe pięć miesięcy z dokładnością do jednego dnia, zawsze blisko nowiu księżyca prorokowałem silne trzęsienia Ziemi, po których telefonowali do mnie znajomi i członkowie rodziny z jakimś zachwytem w głosie oznajmiając, że miałem rację. Niestety nie mogłem uświadomić im, że tak naprawdę to niema się czym egzaltować ponieważ tam gdzieś giną ludzie. Nawet dokonałem pewnych spostrzeżeń co do ewentualnego schematu takich zdarzeń jak trzęsienia Ziemi, ale nikogo do kogo się z tym zwróciłem to nie obchodziło.
Czy jest możliwe, aby niejako upić się wolnością niemyślenia stereotypami, aby zapomnieć na moment o tradycji i religii ojców, tylko po to, aby móc niby ktoś zupełnie nowy brać sobie z całej skarbnicy wiedzy tylko to, co jest twórcze i prawdziwe? Ja tak zrobiłem, czy było to odurzenie? Może tak- ale mimo iż odczuwam przeświadczenie o prawidłowym kierunku, jednocześnie wiem, że„ Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju”(Mt. 13,57). Ta niewiadoma, której wszyscy w jakiś sposób szukamy, stanowi jednak dla wielu barierę nie do przebrnięcia, albowiem ludzie wolą nawet te pewniki bez pokrycia, niż jak najlepszą nawet szansę. Nikt więc nawet nie ma szansy za życia zostać wieszczem wśród swoich. Kiedy kilka dni po tym jak w Nowym Jorku zostały zniszczone wieże „The Twin Towers World Trade Center”, zatelefonował do mnie kolega z zapytaniem czy naprawdę w Quatrianach Nostradamusa jest mowa o zniszczeniu nowojorskich wież, o czym podobno mój wspomniany znajomy miał przeczytać w jakiejś gazecie. Czasem znajomi radzili się mnie w sprawach związanych z „NIEZNANYM”, tak też i tym razem znajomy ufał mojej wiedzy w tej materii. Ja jednak wcale nie potwierdziłem prasowych wieści przekazując i tłumacząc jemu, że w „Centuriach” (Wieki) Nostradamusa na pewno nie ma takiego tekstu przepowiedni jaki zacytował mi znajomy. Lecz obiecałem jemu jeszcze raz sprawdzić cały ocalały zbiór. Choć oczywiście nie było tam wydrukowanego w prasie tekstu, ale było jednak coś? We wszystkich pozostałościach po 12 księgach Nostradamusa odnalazłem wiele Czterowierszy (Quatriany) wspominających „Nowe Miasto”. Skojarzenie z Nowym Jorkiem było dla mnie oczywiste, ale prócz zakodowanego proroctwa o zburzeniu wież było jeszcze powiedziane, coś takiego, że jeśli Król (w tym przypadku moim zdaniem, może chodzić o prezydenta.) nie wybaczy tym, którzy zaatakowali go w samobójczym ataku, to nastanie straszna wojna. Tak więc odnajdując tak ważne, jak mi się wydawało informacje z przepowiedni Nostradamusa, zaprosiłem do siebie do domu kilkanaście osób, aby móc przynajmniej omówić to owe zagrożenie. Jednak prelekcja szybko zamieniła się w balangę zmuszając mnie( z moimi książkami i wykresami) do upicia się z powodu ignorancji zaproszonych osób. Oczywiście, że może byśmy nic nie zdziałali, aby nie dopuścić do zaistniałej niedługo później wojny i nieuniknionego, lecz przerażające było to, że nikt nawet nie próbował.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.armagedonuczas.fora.pl Strona Główna -> Poznajmy się Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin