Forum www.armagedonuczas.fora.pl Strona Główna www.armagedonuczas.fora.pl
NIEZNANY ŚWIAT,PRZEPOWIEDNIE.PIĄTE SŁOŃCE,ROK 2012,REINKARNACJA, KONSPIRACJA,MEDYCYNA ALTERNATYWNA, ENERGIE ITP.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

SIÓDME NIEBO

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.armagedonuczas.fora.pl Strona Główna -> Rok 2012
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:17, 04 Lut 2011    Temat postu: SIÓDME NIEBO

"Siódme niebo" to według wyobrażeń religijnych (wschodnich) kraina szczęśliwości Śiwaloka - w hinduizmie to subtelny wymiar egzystencji po śmierci lub sfera w zaświatach, niebo boga Śiwy.
Niebo Śiwy niektóre źródła sytuują na zachodnim zboczu góry Meru. Śiwa wraz z małżonką i potomstwem przebywa tam w siedmiopiętrowym kryształowym pałacu. Inna możliwa lokalizacja to zwieńczenie kosmicznego jaja Brahmy ( brahmandy dzielącej się na trzy – siedmiopoziomowe sfery: 1.Dewaloka 2.Patala 3.Narakaloka, w sumie 21 sfer).
Zamieszkać tam po śmierci w „siódmym niebie”, to upragniony cel bramina śiwaickiego, który jako gryhasta ( gospodarz ) spełnia codzienne obowiązki społeczne i czci Śiwę zgodnie z zaleceniami puran.
W naszym świecie, jeśli ktoś „jest w siódmym niebie" znaczy, że „czuje się bardzo szczęśliwy”. Siódemka w tym przypadku symbolizuje pełnię.


23
SIÓDME NIEBO
Wszystko już było, czyli Sąd Ozyrysa
Najwybitniejszy uczony żydowski drugiego stulecia naszej ery, Ben Akiba, powiedział: „Wszystko już było! Niczym nowym są nasi politycy, niczym nowym są ich działania, ich „reformy”, ich „starania”. Wszystko to było.”
„W przepaściach wieczności zapadła głęboka cisza; natomiast Egipt zgotował widocznie owację zmartwychwstałej Ekscelencji, albowiem aż do bram nieba jęły dochodzić chóralne głosy śpiewając radośnie”
Już bardzo dawno temu starożytni skrybowie twierdzili, iż wszechświat składał się tylko z dwóch ciał niebieskich, Ziemi i Nieba, usytuowanych naprzeciwko siebie na dwóch końcach dwubiegunowej osi. Później, w wyniku jakiegoś tajemniczego wydarzenia, Góra Niebios spadła na Ziemię, stając się górą tak zwanego „Świata Podziemnego”. W tym samym czasie Ziemia została zapłodniona nasieniem życia.
„Kiedy Niebo zostało oddzielone od Ziemi- swego odległego, zaufanego bliźniaka, kiedy bogowie wstąpili do Nieba”-
- „Teksty piramid”.
„Ja jestem pierwszym nasieniem Re, on spłodził mnie w łonie mojej matki Izydy [Ziemia] … Moja matka Izyda poczęła mnie i osłabła pod palcami Pana Bogów, kiedy wdarł się w nią ten Dzień Zamętu”-
- „Teksty Sarkofagów”, zaklęcie 334.
Według starożytnych „Zderzenie Nieba z Ziemią” jest cyklicznym procesem w kosmosie i podobnie jak wskrzeszanie i upadanie kultur i światów, wszystko już było lub powraca w symbolicznie bardzo podobnej formie, tak jakby do realizacji swych zamierzeń wszechświat dysponował jakimś fraktalnym, a nawet nieco ograniczonym schematem działań.

Nic nie jest idealnie białe ani całkowicie czarne, tak samo dążność do jakiejkolwiek specjalizacji , czy to w jakimś temacie, czy też w jakimkolwiek innym aspekcie życia, nie tylko zubaża i ogranicza pole postrzegania, lecz czasem wręcz uniemożliwia zobaczenie czegoś widzianego dobrze postrzeganiem „myśli renesansowej”. Podobno Albert Einstein miał kiedyś powiedzieć, że: "jeżeli wszyscy wiedzą, że czegoś nie da sie zrobić, więc tego nie robią, ale czasem przyjdzie ktoś, kto o tym nie wie i to zrobi!”
Wiele zostało już powiedziane, lecz czy na pewno wszystko?
W założeniu pisanych przeze mnie tekstów, które nazwałem kolejno „PIĄTE SŁOŃCE” SZÓSTE SŁOŃCE” i „ ŚIÓDME NIEBO”, podaję z jednej strony swą ewoluującą myśl, jak i moim zdaniem następujące po sobie kolejne etapy zarówno istnienia, jak i historii wszechrzeczy, gdzie owe „Piąte Słońce” jest egzystencją, w której obecnie istniejemy, „Szóste Słońce” to etap przejściowy w nowym świecie, uzależnionym od naszych wyborów, w którym z owych alternatywnych „Szóstych Słońc” się znajdziemy. Natomiast „Siódmym Niebem” będzie „dla nas” owa Nirwana buddystów i Niebo Chrześcijan, zgodnie z naszym „planem”, świadomością czy pragnieniem.
W tych częściach nieustannie wracam do tych samych wniosków lub pytań, starając się rozpatrzyć je przez pryzmat odmiennych dociekań wielu uczonych i myślicieli naszych czasów, nie dlatego, abym nie miał swych preferencji w tej materii poznania, lecz dlatego, że uważam iż nikt nie ma prawa nikomu narzucać jakiejś jednej, często jedynie swej prawdy, niezależnie od tego jak bardzo w nią wierzy.
Kiedyś, w już klasycznym filmie, „Wejście Smoka” Bruce Le wypowiedział moim zdaniem bardzo istotną kwestię, kiedy zapytany o sekret w jego sztuce walki odparł, iż jest to sztuka walki bez walki.
Podobnie ja uważam, że nie istnieją prawdziwsze czy lepsze religie i filozofie, gdyż wszystkie one są takimi prawdziwymi i właściwymi dla tych, którzy je wyznają. Dlatego też ja wyznając swą wiarę, że wszystko jest tak samo fałszem jak i prawdą, wierzę we wszystko, gdyż w nic z tego nie wierzę. Nie jest to jednak ateizm, lecz jak mi się wydaje, bardziej uniwersalna wiara we wszystko to, do czego jestem przyzwyczajony lub bardziej przekonany. W myśl zasady „Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu” lub Sokratesowe „Wiem, że nic nie wiem”- z dopiskiem, gdyż wiem to, co jest mi obecnie potrzebne, abym wiedział.
Kiedyś mój brat zarzucił mi, iż powołuję się na jakieś naukowe tłumaczenia jakichś starożytnych tekstów, sugerując, że jeśli naprawdę chcę coś głosić, powinienem samemu nauczyć się danego, nawet zapomnianego języka czy alfabetu. I nie powiem, abym tego nie chciał, aby wiedzieć wszystko co mnie interesuje czy intryguje, lecz wiedząc że nie jest to łatwe i niekiedy owa ścisłość i specjalizacja w jednej dziedzinie ograniczałaby siłą rzeczy me spojrzenie w innych interesujących mnie dziedzinach, tak więc w jakiś ograniczony sposób ufając specjalistom, na których czasem się powoływałem, powołuję i będę powoływał do czasu, kiedy sam nie stanę się jakimś specjalistą jakiejś nauki, sztuki czy dziedziny życia, lub jeśli z jakiegoś powodu nie stracę zaufania do któregoś z ideologicznie bliskiego mi specjalisty.
Gdyż tak jak powiedziałem, nie tylko głupiec niejednokrotnie może mieć rację, ale ją ma, jeśli on lub ktoś inny chce, aby ją miał. W myśl tych zasad powołuję się często na całkiem skrajne „autorytety”, aby wykazać, że praktycznie nikt nie ma patentu naprawdę, bo nawet jeśli ona komukolwiek wydaje się taką być, nikt nie może być pewny jej źródła, przy mimo wszystko bardzo niedoskonałych zmysłach i subiektywnych odczuciach, którymi dysponujemy, nawet jeśli ten ktoś jest personalnie jego pewny. I nie jest często wiele wart argument wypowiadany na zasadzie: „ Wiem, gdyż zbadałem”, „Wierzę, gdyś odczułem” czy „Wiem, gdyż widziałem”.
Jeśli zaś nie potrafimy dogłębnie wyrazić widzianej naszymi oczyma rzeczywistości doświadczanej przez nasze zmysły, to jak możemy wyrazić to, „Co nie śniło się filozofom” lub to „Czego oko nie widziało i ucho nie słyszało”
Gdyż jak mówi jedno z moich ulubionych, niemalże Arystotelesowskich metafizycznych powiedzonek, „Wszystko w świecie jest możliwe, jedynie może być nieskończenie mało prawdopodobne.” Tak więc w myśl tej tezy, wszystko to co widzimy lub odczuwamy może w jednakowym stopniu być zarówno wszystkim jak i niczym, najczęściej dla nas jednak jest czymś pośrednim i tylko tym do czego przywykliśmy przez lata nauki, wmawiającej nam za pośrednictwem tradycji w szkołach i wiary w kościołach.
Dlatego też podczas śmierci klinicznych ludzie widzą, zależnie od przynależności do swej religii np. Jezusa, Buddę lub Mahometa.
Pięknie to ujął cytowany przez Anthonego de Mello wielki Krishnamurti: "W dniu, w którym nauczysz dziecko słowa ptak, przestaje ono na zawsze widzieć ptaka"
Podobne zdarzenie opisuje Richard Bartlett, DC, ND w swej książce „Matrix Energetics. The Science and art of Transformation”, kiedy przy którejś z pierwszych wypraw geograficznych Krzysztofa Kolumba kilka żaglowców przybiło do wybrzeży jeszcze nieskolonizowanego lądu tubylcy zostali zaskoczeni obecnością na plaży dziwnych przybyszów i dopiero kiedy konkwistadorzy pokazali majestatycznie kołyszące się na falach olbrzymie okręty dając do zrozumienia, że właśnie z nich wysiedli, przerażeni Indianie je zauważyli.
Nawet jak się okazuje przy użyciu wyspecjalizowanych urządzeniach, jakie posiadają światowe centra badawcze, często wynik badania ściśle zależy od wiary przeprowadzającego jakieś doświadczenie uczonego.
Nie żyjemy już w czasach starożytności czy średniowiecza i mimo, że może to wydać się absurdem, moim zdaniem dawniejszy badacz, nawet będąc pozbawionym wielu dziś powszechnych instrumentów badawczych, miał często mniej ograniczone pole działania i wynalazczości niż obecnie, gdy już przed podjęciem eksperymentu zakłada się jakie powinno się osiągnąć wyniki.
I nawet nie mówię tak dlatego, że tak jak zapoczątkowałem ten temat, ktoś mógłby powiedzieć, iż wszystko już było i niczego nowego już nie można wynaleźć, lecz absurdalnie nawet przy udostępnionych młodym neofitom nauki przydatnych zabawkach pozwalającym im zmierzyć, zważyć i sfotografować wszystko dookoła, wszystko jest jeszcze możliwe. Ta teoretycznie „pomocna dłoń” wielu potencjalnych Einsteinów, Newtonów, Keplerów czy Edisonów swą olbrzymią liczbą ideologii, zdarzeń i doświadczeń bardziej może zasiać ziarno zwątpienia niż wnieść zbyt wiele światła i świeżego powietrza w zatęchłe pojęcia „nauki”.
Taki stan powodując w rezultacie efekt ogólnej dezinformacji, gdzie nikt tak naprawdę nie wie, gdzie i co jest prawdą, a co fałszem, aby w rezultacie zniechęcając się do coraz to nowych, czy to religijnych, czy też naukowych sekt, twierdzeń i wciąż zmiennych dogmatów, zająć się przyziemnościami tego świata.
Czyż bowiem jeszcze w sumie nie tak dawno temu ta sama wyniosła nauka nie głosiła, że nie mogą kamienie spadać z nieba i że nie może latać coś cięższego od powietrza? I choć obecnie jest to już uznaną oczywistą prawdą, lecz jeszcze 200 lat temu byli skłonni w to uwierzyć jedynie co niektórzy fantaści, jak i dobrze o tym wiedzieli inni, ci którym nie było w smak zbyt szybko zdradzać pospólstwu prawdziwej wiedzy o świecie. Moim zdaniem podobnie jest i obecnie, lecz teraz pozwala się wiedzieć, coś nawet samemu zmierzyć lub zbadać zagadnienie, aby móc głosić: wiem, gdyż zbadałem.
Często jednak zdarza się, że twój sąsiad również zbadał lub bazując na swym światopoglądzie, ocenił jakąś zależność lub zdarzenie, dochodząc przy tym do całkowicie odmiennych wniosków na zasadzie „Czy szklanka, w której powierzchni znajduje się 50% wody jest do połowy pusta, czy jest w połowie wypełniona ”, tracąc często na takie rozważania cenny czas, energię i zapał prowadzenia jakichkolwiek ponad egzystencjonalnych dysput.
Wielokrotnie powodem braku własnych argumentów jest chęć opierania się na głosach uznanych profesorów, autorytetów lub podpieranie się na wynikach badań wielkich instytucji badawczych. Lecz mało kto podejrzewa, iż dano nam to prawo, gdyż to właśnie my płacimy za swą pewność, że poznamy, pozwalające nam egzystować, prawdy.
Często za opłacanie absurdalnych eksperymentów, nigdy niedających dostatecznie wielu efektów badań, zbyt autokratycznych wierzeń, popartych jedynie dogmatami, pozwalamy egzystować różnego rodzaju szalbiercom i oszustom, którzy za to, że ze mogą prowadzić swe „badania”, co jakiś czas dają nam w zamian jakąś zabawkę lub atrakcję w postaci zdarzenia lub zagrożenia. Atrakcje, które nawet jeśli w jakiś sposób są prawdziwe, niejednokrotnie zbyt wiele rozbieżnych opinii potrafi bardzo szybko umniejszyć ich znaczenie do rangi plotki lub ciekawostki, manipulując faktami lub nawet fabrykując je w taki sposób, aby przekonać ogół zaganianego społeczeństwa, że np. pojazd obcych to jest balon meteorologiczny lub planeta Wenus, ciało aliena to kukła, małpa, która przy poprzednim eksperymencie utraciła ogon, chemtrails to zwykłe smugi kondensacyjne, a piktogramy w zbożu to po prostu żart.
Lecz kiedy owi decydenci, którym tak ochoczo oddajemy nad sobą kontrolę, naprawdę czegoś się obawiają, tak jak na przykład przewidzianej kolizji komety, nazwanej od imion jej odkrywców Shoemaker- Levy 9, odkrytej 24 marca 1993 roku , a która uderzyła w Jowisza 16 lipca 1994 roku, której nie ujawniono lub lepiej powiem - nie nagłośniono tego zdarzenia obawiając się powszechnej paniki.
Choć tak naprawdę w podobnych sytuacjach bardzo rzadko można dociec, kto chce co przekazać, co zataić lub w jaki sposób chce wyprodukować nową grupę sceptycznych neofitów, których nawet nie trzeba specjalnie opłacać, wszak starczy ich jedynie pochwalić lub dać im dostęp do prostych urządzeń optycznych lub mierniczych, dodać kilka stron internetowych i już oni resztę załatwią, nie potrafiąc odejść od swej wyliczalnej logiki.
Niedawno zadałem pytanie: jak będziemy się czuć, jeśli za jakiś czas okaże się, że tak my, jak i nasi przodkowie, byliśmy oszukiwani przy każdym kolejnym stopniu poznania, że to co w rezultacie pozostało, to albo zostało w jakiś sposób i w jakimś określonym celu nam dane albo wymknęło się z pod jakiejś kontroli.
Wielu ludzi we wszystkich historycznych czasach nie tylko było tego świadomych, ale wielokrotnie próbowało dać o tym świadectwo, najczęściej obojętnemu na ich rewelacje, światu.
To właśnie ci niepokorni, nieusatysfakcjonowani ogólnikami i zapewnieniami tych niby mądrzejszych, gdyż przez nas uznanych i opłacanych, tworzyli zmiany i rewolucje, reformy i tworzyli nowe ideologiczno-religijno-filozoficzne trendy.
Wierzę w to, co wielokrotnie już okazało się tą zagrzebaną w gruzach i kurzu wierzeń, mitów i legend prawdą, że właśnie na zasadzie głuchego telefonu wiemy o wszystkim tym mniej, im dawniej to się zdarzyło i nawet obładowani wszelkiego typu urządzeniami, których podobno w antyku nie było, nie jesteśmy w stanie poznać prawdy, którą mogli znać ci, którzy jej doświadczyli.
Czyż zapraszając do swego domu Papuasa, za kilka lat nie nauczy się on obsługi mikrofalówki i nawet nie znając złożonych procesów w niej występujących będzie przecież potrafił podgrzać sobie w niej pożywienie?
Podobnie ze zjawiskami, które mogli doświadczać nasi przodkowie, pozostającymi dla nich prawdą, nawet jeśli nie znali przyczyn ich zaistnienia.
„Przyjaciele, zaprawdę wiem, że prawda jest w słowach, które wypowiem: jest ona jednak trudna dla ludzi, a oni są zawistni z powodu ataku na ich wiarę” - Empedokles, V wiek p.n.e.
Przytoczyłem słowa tego filozofa, ponieważ moim zdaniem starożytni znali lepiej prawdę niż oficjalnie głoszone spostrzeżenia - nawet te z wykorzystaniem pewnych sprzętów do analiz czy porównań.
Na ścianach Świątyni Luxoru w Egipcie istnieją malowane scenki rodzajowe sprzed 3500 lat przed nasza erą, to obrazy wprowadzające koncepcję niepokalanego poczęcia, narodzin i uwielbienie Horusa.
Świątynia Luksorska (egip. .Ipet-resejet - Harem Południowy - miejsce liczby, wyliczania, poznania (wszystkiego tego co jest)) - znana także jako Świątynia Narodzin Amona(bóstwo słoneczne).
Skąd my to znamy? Wymalowana na nich historia zaczyna się od Thota zwiastującego dziewicy, że powije Horusa, następnie Duch Święty zapładnia dziewicę, która rodzi uwielbianego.
Tak w tej historii, do złudzenia przypominającej narodzin Jezusa, jak i w wielu innych mitach, znajdziemy podobieństwa pomiędzy religią egipską, Judaizmem a Chrześcijaństwem.
Powszechnie uważa się, że najpierwotniejsze kulty i religie opierały swe wierzenia na bóstwach przyrody i wegetacji, z pośród których najwidoczniejszym dla prymitywnego człowieka była nasza dzienna gwiazda czyli Słońce. Obserwując zachowanie Słońca, Księżyca i rozświetlających nocne niebo gwiazd, człowiek miał podobno przez wieki wypracować poznawcze umiejętności nie tylko rozróżniania tych ciał niebieskich, ale również poznać astronomiczną i astrologiczną mechanikę nieba. Jednym z najstarszych takich rozkładów drogi Słońca po niebie jest „Krzyż Zodiakalny” (Symbolem Odyna jest krzyż umieszczony w okręgu, znany jako krzyż celtycki.). Przedstawia on Słońce i drogę jaką przebywa ono w ciągu roku przez 12 najważniejszych konstelacji. Odzwierciedla też 12 miesięcy, 4 pory roku, przesilenia i równonoce.
Lecz czyż na pewno, tak jak chcą tego jedynie odgadujący obecnie przeszłość historycy, taka była geneza zaistnienia w umysłach prymitywnych ludów Słońca jako najwyższego z pośród ich bóstw, czyli Boga Słońce?
Chyba najstarszym poznanym do tej pory słonecznym bóstwem w starożytnym Egipcie był bóg Atum (egip.Itmw=pełny(?), zakończony(?), bóstwo nieznanego pochodzenia – jeden z głównych i najstarszych bogów starożytnego Egiptu. Razem z Ra, Horachte i Chepri był bogiem słońca i stworzenia. Imię jego można przetłumaczyć jako formę znaczenia pozytywnego „Znakomity Jeden”, lub znaczenia negatywnego „Ten jeden, który jeszcze nie istnieje”. Atum jest dobrze udokumentowany w różnych tekstach ikonograficznych i religijnych. Przedstawiany był jako człowiek, który miał na głowie Etfu, albo jako człowiek z głową barana, tak jak Chnum. Jest jednym z ośmiu lub dziewięciu bogów najczęściej wymienianych w Tekstach Piramid.
Atum był głównym bóstwem Heliopolis, jego kult zyskał duże znaczenie już w Starym Państwie. Jego najbardziej istotną naturą było samo-stworzenie i stworzenie pierwszych bogów. Imię Atuma może być przetłumaczone jako “Całość”. Był uosobieniem początku i doskonałości. W Tekstach Trumiennych i innych religijnych tekstach jest nazywany “Władcą Całości”, więc jest bogiem uniwersalnym.
W kosmogonii heliopolitańskiej Atum był bogiem stworzenia, który wyłonił świat z chaosu poprzez masturbację. Teksty Piramid mówią nam o tym bogu jako “Ten, który stworzył sam z siebie”.
Według papirusu Bremner-Rhind Atum powiedział: Wszystko pojawiło się po tym, jak powstałem ja... nie istniało żadne niebo i żadna ziemia... sam stworzyłem każdą istotę... postępowałem z moją pięścią jak mąż... kopulowałem ze swą ręką.
Miał on dwie natury, które mogły zapoczątkować wszystko lub zakończyć wszystko. W Księdze Umarłych w rozmowie Atuma z Ozyrysem ten pierwszy oświadcza, że może zniszczyć świat oraz zesłać wszystkich bogów i całą ludzkość z powrotem w prehistoryczne wody (Nun), z których świat powstał. Od najwcześniejszych dynastii w Heliopolis był reprezentowany i uwielbiany jako aspekt świętego kamienia Ben-Ben. W Heliopolis Atum jest identyfikowany z prapagórkiem, co potwierdza Księga Piramid: “O Atumie, kiedy powstałeś, wyrosłeś jako wysokie wzgórze, błyszczałeś jako kamień Benben w świątyni Feniksa w Heliopolis”.
Anton Parks w swych książkach mówi: „Przeciwnie, wszystkie mezopotamskie teksty mówią wyraźnie o miejscu pochodzenia Anunna(ki), planecie Dukù (znaczenie tego słowa to „poświęcony kopiec” lub „święty kopiec”).
„Gina’abul-Anunna i Sumerowie mieli zwyczaj używania słów „góra” lub „kopiec”, aby poetycznie nazywać boskie miejsca na niebie (gwiazdy i planety). Sumerowie wykorzystali słowo Dukù, określając nim świątynie w Eridu i Nippur na cześć pierwotnego wzgórza bogów”.
Nazwa kamień Benben znaczy „ kamień, który wypłynął”, a egipskie teksty głoszą, że wypłynął on z ciała Geba, w Praoceanie, na początku czasu.
Warto również zwrócić uwagę na związek między kamieniem Ben Ben a ptakiem Benu. Ptak ten lepiej znany jako Feniks, miał wydać przenikliwy krzyk, rozpoczynając w ten sposób czas; Egipcjanie wierzyli, że wraca on na Ziemię co ustaloną liczbę lat, powodując wielkie pożary. Mówiono też, że Feniks był alter ego Ozyrysa. („THE ATLANTIS SECRET – The Compllete Decoding of Plato’s Lost Continent” Alan F. Alford., str, 63,65-68. 111-112.)
Podobnie w Tekstach piramid mówi się o A., jako pierwszym pagórku wyłonionym z Nun (Ben Ben). Nun [egip. nwnw = prawody], gr. Noun, jest to bóstwo, jak również uosobienie pierwotnych wód praoceanu.
Również w mitologii Sumeru jest mowa istocie pół-rybie pół-człowieku, która wyłoniła się z Morza w pierwszym roku. Oannes, gdyż tak brzmiało imię tego herosa o hybrydycznej postaci, przedstawiany jako człowiek od pasa w górę i ryba od pasa w dół. Oannes przybył od strony Zatoki Perskiej i tamtejszym ludziom przyniósł wiedzę o praktycznym zastosowaniu rolnictwa, rzemiosła i wielu innych sztuk współtworzących cywilizację. Był zatem uosobieniem mądrości.
Oannes, tak jak sumeryjski Enki, którego symbolem była ryba lub również przedstawiany pod postacią ryby, też nauczał ludzi sztuki pisania, budowania miast, uprawy roli i wykorzystywania metali. Ea nie jest pochodzenia sumeryjskiego, został przez nich przemianowany na Enki. Zresztą wiele miast sumeryjskich jest pochodzenia przedsumeryjskiego, należącego do tak zwanej prehistorycznej kultury „El Obeid”. Sumerowie i Babilończycy uważali , że ich cywilizację założyła grupa istot zimnowodnych. Przewodnikiem tej grupy był Oannes, a właściwie Ea, gdyż imię Oannes zostało zhellenizowane przez historyka Berossosa. Pojawia się on pod postacią boga ryby.
Do podobnych wniosków dochodzi również francuski pisarz i mistyk Anton Parks, który w odmiennych stanach świadomości uzyskiwał informacje o prabogach. Wiele owych informacji dotyczyło między innymi Oannesa i tak zwanych płazów Nommo, czyli na przykład według członków plemienia Dogonów, zamieszkujących jaskinie na południu Mali w Afryce Zachodniej, płazów zamieszkujących wszechświat również zwanych przez nich „Nommo”, którzy według kosmologii Dogonów dawno temu przybyli na Ziemię z okolic Syriusza pochodzącymi z Syriusza.
„Owa istota była przyzwyczajona do przebywania między ludźmi, lecz nigdy nie potrzebowała żadnego jedzenia. Dała ludziom wiedzę w postaci liter, nauki, metalurgii, sztuki, sposobu budowania miast i świątyń, tworzenia praw; uczyła zasad geometrii. Pokazała im jak wydobywać ziarna z ziemi i zbierać owoce. W skrócie – nauczyła ich każdej rzeczy potrzebnej do polepszenia jakości życia i jego ucywilizowania.”
„W owym czasie nie trzeba było niczego dodawać do tej nauki. A gdy słońce wzeszło, Oannes powrócił do wody, aby przetrwać noc w głębinach, ponieważ był płazem. Potem pojawiły się inne zwierzęta przypominające Oannesa.”
Berossos, “The Ancient Fragments, Isaac Preston Coy, 1980”.
“Pośród rdzennych plemion Pomo z Kalifornii istnieje mit mówiący o przybyciu doskonałej istoty, która wyszła z oceanu i przekształciła się w człowieka”.
„W Chinach pojawiły się Lingyus, wodne istoty o ludzkich twarzach, rękach i stopach, o ciele ryby.”
„Zapisy egipskiego Helladiusa donoszą o człowieku-rybie zwanym Oe, żyjącej w Zatoce Perskiej. Wyszedł ze świecącego jaja i poświęcił się nauczaniu ludzkości.”

Anton Parks widzi również poprzez Oannesa i Enkiego związek z Ozyrysem, Setem, Izydą i Horusem, który w dalszym rozrachunku jest związany z chrześcijańskim Jezusem.
„Co dziwne, Jezus Chrystus został złożony w ofierze w piątek – dzień, w którym chrześcijanie jedzą ryby. Kościół katolicki został wybrany, aby przejąć symbolikę.” Wypadałoby tutaj dodać, iż piątek po włosku i w językach pokrewnych znaczy właśnie venerdi, Venerdì Santo- Wielki Piątek, a jako, że każdy dzień tygodnia również odpowiada jednej z sześciu planet układu Słonecznego i Słońca, gdzie typowa kolejność opracowywania planet odpowiada panowaniu planet nad kolejnymi dniami tygodnia w ich ustalonym porządku: niedziela – Słońce, poniedziałek – Księżyc, wtorek – Mars, środa – Merkury, czwartek – Jowisz, piątek – Wenus, sobota – Saturn.
1) Monday oznacza “dzień księżyca” i choć podobieństwo do słowa moon jest dziś mniej zauważalne niż w staroangielskim mona, znaczenie angielskiej nazwy poniedziałku pozostaje niezmienne, po włosku Lunedi od Luna (łac. Luna, gr. Σελήνη Selḗnē, ‘księżyc’) – mit. rzym.bogini Księżyca. – poniedziałek KSIĘŻYC.
2) Tuesday otrzymał swoją nazwę po germańskim bogu wojny Tiu, po włosku Martedi dzień Marsa – wtorek MARS
3) Wednesday to “dzień Odyna”, najwyższego boga na panteonie germańskim, i dosłownie pochodzi od Wodnesd? Śg, czyli Woden’s day, ponieważ Woden to pierwotna nazwa Odyna.
Odyn (Odin) - najwyższy z ziemskich bogów nordyckich z dynastii Azów, bóg wojny i wojowników, bóstwo mądrości, poezji i magii. Odyn odznacza się prawdziwą mądrością - by ją posiąść, poświęcił jedno oko, dając je Mimirowi w zamian za napicie się z jego studni wiedzy, przez co można w pewnym sensie utożsamiać go z egipskim Horusem.
Następnie Odyn powiesił się na drzewie Yggdrasil na dziewięć dni, przebity własną włócznią, przez co nauczył się osiemnastu magicznych pieśni i dwudziestu czterech run. Wielu doszukuje się tutaj związku z Chrystusem i jego ukrzyżowaniem.
Odyn posunął się do kradzieży. Aby uzyskać napój wiedzy - (analogia do rajskiego owocu i do lucyfera, który tak jak Jezus utożsamiany jest z planetą Wenus) - Miód Skaldów był cudownym napojem, powstałym ze zmieszania krwi mądrego Kvasera, zamordowanego przez dwóch złośliwych krasnoludów Flajara i Galara, ze zwykłym miodem. Jego wypicie dawało mądrość i dar poezji. Odyn wykradł go gigantowi Suttungowi, który wcześniej odebrał napój wspomnianym karłom. By tego dokonać, bóg przybrał postać węża i tak wśliznął się do jaskini.
Między innymi atrybutami Odyna są kruk, wilk i włócznia. Posiada dwa kruki - Hugin (Myśl) i Munin (Pamięć), które codziennie przynoszą mu informacje co się dzieje w dziewięciu światach. I tutaj pośrednio mamy analogię do rzymskiego posłańca bogów Merkurego (łac. Mercurius) – rzymski bóg handlu, zysku i kupiectwa; także złodziei i ... Za jego odpowiednika w mitologii greckiej można uznać Hermesa, ..czyli znów po włosku Mercoledi – środa MERKURY
4) w Thursday znów zagłębiamy się po uszy w mitologii germańskiej , tym razem trafiając na Thora (Thor’s day), boga burzy i syna Odyna.
Gdzie jest również nordyckim odpowiednikiem Jowisza- Zeusa z mitologii grecko-rzymskiej. Thor (ze st. skand. Þórr - grom) – jeden z głównych bogów nordyckich z dynastii Azów, odpowiednik południowogermańskiego Donara. Bóg burzy i piorunów, bóg sił witalnych, bóg rolnictwa, jako sprowadzający deszcz odpowiedzialny za urodzaje, patronował także ognisku domowemu i małżeństwu. Syn Odyna i Jörd, małżonek Sif, po włosku Giovedi – czwartek JOWISZ
5) Friday pochodzi od Frigg, bogini miłości małżeńskiej, żony Odyna i matki Thora, w pierwotnej wersji friged? Śg – obecnie nieco skrócony, Frigg –jest boginią nordycką również z rodu Azów. Wg poematu Lokasenna córka starszego bóstwa Fjørgyn, wg innych źródeł olbrzymki Jord i Odyna, siostra lub macocha Thora, Friday po włosku Venerdi – piątek VENUS
6) Saturday dosłownie znaczy “dzień Saturna” i rzeczywiście chodzi tu o planetę, po włosku Sabato- Sabat. Wikański i neopogański sabat to jedno z ośmiu corocznych świąt celebrujących cykl zmian związanych z porami roku. Cztery z nich przypadają na przesilenia (solstycja) i równonoce (ekwinokcja), zaś kolejne cztery są znane jako "dni ćwierciowe" (ang. quarter days) lub "sabaty większe" i przypadają w połowie drogi między "sabatami mniejszymi" – Sabat – w nowożytnych wierzeniach ludowych legendarny nocny zlot czarownic i demonów na narady, ucztę i zabawy (często orgiastyczne ) wywodzi się on z Saturnalia - doroczne święto ku czci Saturna obchodzone w starożytnym Rzymie.
Saturnalia obchodzono przez kilka dni od 17 grudnia. Było to święto pojednania i równości. Zawieszano wówczas prowadzenie wszelkiej działalności gospodarczej, niewolnicy świętowali na równi z wolnymi. Saturnowi składano ofiary, a orszaki weselących się ludzi zmierzały przez całe miasto na uczty i zabawy. Ojców rodzin obdarzano podarkami - głównie woskowymi świecami i glinianymi figurkami (jako symbol ofiar z ludzi składanych Saturnowi we wcześniejszych czasach). po włosku Sabato -sobota SATURN
7) Ostatni dzień, Sunday, otrzymał swoją nazwę na cześć słońca – Sun, po włosku Domenica – niedziela SŁOŃCE
„W Egipcie ludzie spożywali ryby, lecz było to zabronione na królewskim stole faraona! Bez wątpienia faraonowie byli zaznajomieni z prawdziwą symboliką ryby. Niektórzy z nich pamiętali o „płazim” pochodzeniu ich boga Ozyrysa, który został zamordowany przez swojego wroga Seta.”

„Egipskie słowo „Abdju” (Abydos) posiada homofon, którego znaczenie to „ryba”. Owa święta ryba była nawigatorem słonecznej barki Râ. Jej funkcją było ostrzeganie pasażerów barki przed wrogami wysyłanymi przez Seta. Nietrudno utożsamić rybę z Abdju z Horusem lub nawet reinkarnowanym Ozyrysem; sumeryjskim odpowiednikiem Ozyrysa jest zaś Enki, którego symbolem była ryba.”
„Wiemy także, że ryba jednocześnie symbolizuje Syriusza, świętą gwiazdę Egipcjan i miejsce pochodzenia płazich Projektantów Życia. Przywodzi to na myśl wodne istoty zwane Nommo. Dogoni twierdzą, że Nommo odbudowali świat kilka razy i darowali ludzkości mowę i ziarna.”
„Dla Sumerów Nommo to słynni Abgal, którzy słuchają Enkiego. Sumeryjskie słowo „Abgal” można przetłumaczyć na akadyjski jako „Apkallû”, oznaczające mędrca i kapłana.”

Lecz wracając do Atuma, w wierzeniach, gdzie można znaleźć nawet jego podobieństwa do Jezusa, ale nie tylko:
Zaklęcie 1130 z Tekstów Piramid opowiada o tym, że gdy nastąpi koniec świata, jedynymi którzy przetrwają, będą to bogowie Atum i Ozyrys pod postacią węży, “ludzie ich nie poznają, a bogowie nie zobaczą ”. Atum – bóg stwórca, najstarszy z heliopolitańskiej Wielkiej Dziewiątki, którego imię znaczyło „Całkowity”, „Kompletny”. Był jednością z której wywodziła się wielość. Wedle Księgi Umarłych przeżyje on także koniec świata, będąc początkiem i końcem wszechrzeczy. Od czasów zredagowania Tekstów Piramid został zidentyfikowany z RE, stał się uosobieniem słońca zachodzącego.
Grecki Dionizos, był również synem dziewicy i tak jak Mithra i Jezus urodzeni byli 25 grudnia. Dionizos był podróżującym nauczycielem, który czynił cuda między innymi zamieniał wodę w wino. Nazywano go "Królem Królów", "Synem Bożym", "Alfą i Omegą" itd. ; a po śmierci, zmartwychwstał.
Według opisu Parksa: „Postać Dionizosa jest bardzo interesująca. Grecka mitologia mówi, że był dotknięty obłędem. Wędrował po świecie; jego historia pełna jest tajemniczych podróży. W ich trakcie dał ludzkości wiedzę o rolnictwie. Różne wizerunki przedstawiają Dionizosa jako cherubina wychodzącego ze swojej matki, lub opłakującego jej śmierć, tudzież rozpościerającego swoje skrzydła, aby zostawić jej szczątki”.

Mitra (sankr. Mitráḥ, awest. Miθrō ميترا) – w mitologii indyjskiej bóg wedyjski z grupy Aditjów, najczęściej wymieniany w tekstach wraz z Waruną. W kręgu cywilizacji perskiej z czasem urósł do roli jednego z ważniejszych bóstw zaratusztrianizmu. Główne bóstwo mitraizmu, znane jako Sol Invictus (Słońce Niezwyciężone), Kosmokratos (Władca Kosmosu), utożsamiane z Heliosem. Mimo to Mitra nie jest utożsamiany z Solem (Słońcem), pierwotnie nie był też bóstwem solarnym. Mitra, był również synem dziewicy, tak samo jak Dionizos i Jezus urodzony 25 grudnia; miał 12 uczniów, czynił cuda, a po swej śmierci został pochowany na 3 dni, a potem zmartwychwstał. Był też nazywany "Prawdą", "Światłem" i wiele innych.
Interesujące, że dniem świętym dla Mithry była niedziela, czyli właśnie dzień Słońca, tak więc schemat znów się powtarza. Lecz istnieje wielu innych „zbawicieli” z różnych historycznych okresów i wielu kultur, jak i religii świata, którzy pasują do tej samej charakterystyki.
Dalsze cytaty pochodzące od Parksa „Testamencie Jezus mówi o sobie – „Jam Alfa i Omega, Pierwszy i Ostatni (…) korzeń i potomek Dawida, i jasna Gwiazda Poranna” (Apokalipsa, 22.13 i 16)”. Czyli związek z Jezusem poprzez dogmat śmierci Jezusa na krzyżu w piątek (dzień planety Wenus), co jest jeszcze bardziej symboliczne jeśli do całości schematu miałby pasować kolejny dogmat o zmartwychwstaniu po trzech dniach, czy jak głoszą niektórzy, chcąc zataić nieścisłość, na trzeci dzień. Według pewnych odłamów kościoła Zielonoświątkowców, aby pasował cały rachunek np. Jezus miał być ukrzyżowany nie w piątek, ale w środę?
„W Apokalipsie 22, Jezus mówi o sobie, iż jest „tym, który przybywa”. Jako Alfa i Omega, jest pierwszym i ostatnim. Jest królem, źródłem, Wiecznie Namaszczonym. Jego rola jako Mesjasza jest jasno określona”.

Tak więc nic dziwnego, że Atum łączący i spójny z innymi bóstwami innych kultur i religii, odgrywał tak ogromną rolę zarówno w wierzeniach w życie pozagrobowe już w okresie Starego Państwa – jeden z paragrafów Tekstów Piramid stwierdza, że ATUM- -RE nie oddał zmarłego króla OZYRYSOWI.
W czasach późniejszych solarną koncepcję tego bóstwa kwestionowały konkurencyjne wierzenia, chcąc tym mianem - Boga Słońca - mianować swego kandydata.
Tak czy inaczej, jeszcze w Okresie Późnym, Atum miał własną świątynię w Heliopolis. W świątyniach z czasów Nowego Państwa w przedstawieniach Boskich Narodzin Króla wizerunek Atuma jest umieszczany w Radzie Bogów. Ukazywany jest także pod drzewem Iszad, na którym bogini SESZAT i THOT zapisywali na liściach wydarzenia historyczne. Wzmianka o zrabowaniu brody Atuma w dniu buntu, występująca w Tekstach Sarkofagów, wiąże się z mitycznym królestwem Atuma. W sztuce występuje jako mężczyzna w podwójnej koronie Egiptu na głowie, czasem jednak przedstawiano go w postaci węża, skarabeusza, małpy lub ichneumona.
Dziś już wiemy, iż religia Chrześcijańska jest w jakimś sensie kopią kultu Solarnego, gdzie niejako postawiono osobę Chrystusa w miejsce innych Bogów Słońca, jako swego rodzaju kontynuacja powtarzających się co pewne okresy historii świata schematów i religijnego symbolizmu . Jezus zaś jest jednym z kolejnych ważnych składowych tej całej niekończącej się opowieści i śmiem sądzić, że powróci również jako kolejne Bóstwo Solarne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:43, 10 Lut 2011    Temat postu:

24
BOGINI PIĘKNOŚCI
O Afrodyto, nieśmiertelna pani, Zwodnicza córko Zeusa, co na tronie Siedzisz kunsztownym, nie gnęb mego serca Troskami, błagam. SAFONA. Hymn do Afrodyty
Jej imieniem było: „ Ta zrodzona z piany”, lekko unosząc się na falach, płynąc w różowej muszli po szmaragdowej toni wśród igraszek wesołych delfinów i krążącymi nad jej głową białymi gołębiami, które tak jak wszystkie stworzenia cieszyły się jej powstaniem.
Nazywano ją również „Anadyomene- „wychodząca z wód”.
Afrodyta (gr. Ἀφροδίτη Aphrodite) – w mitologii greckiej bogini miłości, piękna, kwiatów, pożądania i płodności. Najbardziej urodziwa z bogiń antycznych mitów.
W mitologii rzymskiej odpowiedniczką Afrodyty była Wenus.
Kwestia jej pochodzenia jest różnie przedstawiana w mitach. Według jednego z nich Afrodyta nie miała rodziców i pewnego dnia wyłoniła się z piany morskiej w pobliżu Cypru. Nieco inaczej przedstawiał to Hezjod, który w Teogonii pisał, że kiedy odcięte sierpem genitalia Uranosa (pokonanego przez Kronosa, gdy roztaczał się nad Gają jak niebo nad ziemią) wpadły do morza w pobliżu Cypru, woda otoczyła je białą pianą, z której następnie wyłoniła się przepiękna Afrodyta. Pływała po morzu w muszli, zatrzymując się u brzegów Kytery, a potem Cypru. Druga z tych wysp stała się jej ulubionym miejscem. Na jej brzegu oczekiwały już na nią Charyty (Eufrosyne, Aglaja i Talia), które odtąd zawsze towarzyszyły jej i służyły. Cypr stał się głównym miejscem kultu bogini. Natomiast w innych mitach opisywana jest jako córka Uranosa i Hemery, zwaną Uranią. Według Homera była córką Zeusa i Diony.
Lecz znając dziś oblicze przypisanej jej planety aż trudno uwierzyć, że nie tylko Grecy czy Rzymianie obdarzali ją atrybutami piękności, ale nawet Majowie czcili ją jako drugą po Słońcu, Anglosasi czcili ją pod imieniem Friga, Freja albo Frija, czego echem jest nazwa przypisanego jej dnia (piątku), które brzmi podobnie zarówno w niemieckim (Freitag), jak i o czym wcześniej wspominałem - w angielskim (Friday). W Chinach zwano ją: Tai-pe czyli „Biała Piękność”, a w Babilonii „Nin- dar-anna” i jako widomy obraz bogini Isztar znaczyła tyle co „Pani Niebios”. U Greków posiadała jeszcze inne nazwy i tak jedną z nich była: Hesperos, czyli „Gwiazda Wieczorna” oraz „Phosphoros”, co znaczy „Niosąca Światło”. Egipcjanie też rozróżniali ją dwoma nazwami, kiedy to o poranku nazywano ją „Tioumoutiri”, zaś wieczorem „Quaiti”.
„Wenus – druga według oddalenia od Słońca planeta Układu Słonecznego, jest trzecim pod względem jasności ciałem niebieskim widocznym na niebie, po Słońcu i Księżycu. Jej obserwowana wielkość gwiazdowa sięga 4, 6m i jest wystarczająca, aby światło odbite od Wenus powodowało powstawanie cieni. Ponieważ Wenus jest bliżej Słońca niż Ziemia, zawsze jest widoczna w niewielkiej odległości od niego; jej maksymalna elongacja to 47,8°. Ponieważ na nocnym niebie jest widoczna tylko przez pewien czas (ok. 3 godziny) przed wschodem Słońca lub (ok. 3 godziny) po zachodzie Słońca, nazywana jest także Gwiazdą Poranną (Jutrzenką) lub Gwiazdą Wieczorną” (to mówi Wikipedia)
„Jest pokryta nieprzezroczystą warstwą dobrze odbijających światło chmur kwasu siarkowego, które nie pozwalają na obserwację jej powierzchni z kosmosu w świetle widzialnym. Ma najgęstszą atmosferę ze wszystkich planet skalistych w Układzie Słonecznym, składającą się głównie z dwutlenku węgla. Na Wenus nie ma obiegu węgla, który powodowałby wiązanie węgla w skałach. Nie stwierdzono na niej również żadnych śladów organizmów żywych, które by go wiązały w biomasie. Istnieją przypuszczenia, że w przeszłości na Wenus były oceany, tak jak na Ziemi, ale odparowały one, gdy temperatura powierzchni wzrosła. Obecny krajobraz Wenus jest suchy i pustynny, tworzony przez pokryte pyłem skały. Woda w jej atmosferze najprawdopodobniej dysocjowała, a ze względu na brak pola magnetycznego, wodór został wywiany w przestrzeń międzyplanetarną przez wiatr słoneczny. Ciśnienie atmosferyczne na powierzchni planety jest ok. 92 razy większe niż na Ziemi”
Chwileczkę, czy to nie jest jakaś pomyłka, że ktoś tę nieprzyjazną Planetę obdarzył tymi wszystkimi atrybutami piękna i miłości, czyż obecnie poznając jej wątpliwe wdzięki nie powinniśmy wystąpić z propozycją zmiany jej imienia, powiedzmy na imię hinduskiej bogini Kali? Ja myślę, że nawet może nie będzie to potrzebne, gdy na przykład okaże się, że Kali i Wenus może być jedną i tą samą boską osobą.
Liczne hinduskie teksty religijne, w tym dwa sławne eposy – Mahabharata i Ramajana, opisują dziwnie kosmicznie brzmiące historie, jak na przykład ta o ubijaniu pierwotnego Oceanu Mleka przez Asurów i Bogów, oraz o wydobyciu się z niego przeróżnych archetypicznych bytów. Jednym z nich była bogini Lakszmi, małżonka drugiego z Bogów Trimurti – Wisznu, opiekuna światów. W dalszej części tego mitu ona to, podobnie jak o tym głosiła pierwotna wersja greckiego mitu o puszce Pandory, też przyniosła światu pomyślność, szczęście i wiosnę. Jednakże z ubitej oceanicznej śmietany wypłynęło coś jeszcze. Była to potworna trucizna, grożąca wszystkiemu zagładą. Jak mówi wiele indyjskich mitów, Sziwa uratował świat połykając ją i zatrzymując w swoim gardle. Wielu czcicieli Bogini Matki opisuje jednak dalszy ciąg tej historii, mówiący o tym, że Sziwa nie zdołał zatrzymać tej trucizny i wypluł ją, ta natomiast uformowała się w Boginię Kali i zaczęła iść przed siebie niszcząc wszystko i wszystkich. Mahadeva (czyli, „ Wielki Czas i Wielki Bóg”) musiał więc powstrzymać ją. Położył się zatem na ziemi, zaś jego boski lingam wyciągnął się w erekcji. Groźna Bogini zatrzymała się nad nim i weszła w stosunek miłosny ze swoim boskim towarzyszem.
Tak o tym pisze Parks „KA-LI, „migotliwe świadectwo” po sumeryjsku, gorączkowo tańczyła na niebie, podekscytowana spustoszeniami jakie spowodowała. Wystawiając na niebezpieczeństwo równowagę Ziemi i ludzkości, Shiva kładzie się u jej stóp, aby zatrzymać jej niszczycielski taniec. Te piekielne zniszczenia, o których mówią indyjskie teksty, odnaleźć można w sumeryjskim słowie „MU7”, które zapisywane jest również jako „KA-LI” i oznacza „wołać” i „miotać”.
W innym miejscu są inne wzmianki o Kali (do najstarszych tekstów należą tu Agni Purana i Garuda Purana. a w Linga Puranie), Sziwa prosi swoją małżonkę Parwati o zniszczenie demona Daruki. Bogini wchodzi w ciało męża i po chwili pojawia się na polu bitwy jako Kali i wraz z wojskiem mięsożernych bestii pishakas pokonuje demona i jego armię. Następnie ciemna, z czterema ramionami i girlandą z czaszek tańczy na polu bitwy lasyę, swój taniec zniszczenia i kreacji.
Również w Vamana Puranie, gdy Sziwa nazywa swoją małżonkę Parwati śniadą, ta wpada w gniew i przydaje swojemu obliczu barwę złota, typową w jej ikonografii. W ten sposób staje się Gauri, piękną. Jednakże czerń opuszcza jej ciało i staje się pełną grozy królową Kausiki, która tworzy Kali.
W tej fabule czerń ciała bogini jest bowiem uważana przez jej wyznawców za symbol brahmana, pełni i pustki zarazem, niemożliwego do nazwania arche. Podobną symbolikę czerni odnajdziemy również w nieosobowych kultach Kriszny. Lecz można odnaleźć tutaj również podobieństwa do Lilith – w folklorze żydowskim upiorzyca, uważana za pierwszą żonę biblijnego Adama, wywodząca się najprawdopodobniej z tradycji mezopotamskiej.
Istnieje wiele odmian mitu o Lilith: Hieronim łączył ją z grecką Lamią – libijską królową związaną z Zeusem. Gdy Zeus porzucił Lamię, Hera porwała jej dzieci, co z kolei było powodem porywania obcych dzieci przez Lamię. Jej pierwotne akadyjskie imię brzmiało "Lilitu", a tłumaczenie z hebrajskiego, "לילית" brzmi "Lilith", "Lillith" lub "Lilit". W astrologii jej atrybutem jest Czarny Księżyc, który wskazuje w horoskopie między innymi na rozmaite lęki oraz na pierwotną naturę, która została odrzucona, a przez to rządzi się własnymi prawami.
Przez wiele setek lat astrologowie poszukiwali tajemniczego obiektu, który określa się mianem Czarnego Księżyca - Lilith. Na przestrzeni wieków stawiano różne hipotezy, które miały tłumaczyć zasadność istnienia drugiego, niewidzialnego satelity Ziemi, kojarzonego zawsze ze złymi energiami, czarnymi mocami i diabelską siłą. Podejrzewano też, że Lilith jest astralną planetą niewidoczną dla ludzkiego oka
W astrologii wyróżnia się zwykle kilka obiektów określanych jako Lilith,. Pierwszy z tych obiektów to planetoida krążąca pomiędzy orbitami Marsa i Jowisza, która została odkryta dnia 11 lutego 1927 roku w Algierze. Ona to właśnie otrzymała imię Lilith i numer katalogowy 1181. Cykl obiegu tego ciała niebieskiego wokół Słońca wynosi około 4 lata. Kolejnym obiektem nazywanym jako Lilith to ciemny Księżyc, hipotetyczny satelita Ziemi; tajemniczy drugi satelita Ziemi. Według pewnych hipotez obiekt ten ma znajdować się trzy razy dalej niż Księżyc i często, aby nie mylić go z Czarnym Księżycem, nazywa się go po prostu Ciemnym Księżycem.
Czasem astrologowie uważają, że Czarny Księżyc Lilith to drugi, pusty punkt ogniskowy orbity Księżyca. Amerykańska astrolog Kelly Hunter twierdzi jednak , że istnieje również czwarta Lilith. Byłaby nią gwiazda stała Algol (26o Byka). Według tradycji astrologicznej jest to jedna z najbardziej złowróżbnych gwiazd, często określano ją mianem Demona Zła, a jej symbolem była Głowa Meduzy. Podobno Hebrajczycy nazywali ją właśnie Lilith!
Wspomniany w mej poprzedniej części Anton Parks, „szuka wspólnych cech pomiędzy Agni i biblijnym Lucyferem (Wenus), łacińską nazwą oznaczającą „niosącego światło”. W greckiej wersji Biblii Lucyfer zwany jest „Phosphorus”, co również oznacza „niosącego światło”. Kościół chrześcijański od fragmentu Księgi Izajasza („Jak upadłeś z nieba, Gwiazdo Poranna?”) błędnie wiąże Lucyfera z Szatanem.
W kabalistyce i magii istnieją zalecenia, gdzie niezwykle istotną rolę odgrywała „Fulvea Stella”, czerwona gwiazda - planeta Wenus, będąca gwiazdą poranną i wieczorną, anonsującą na przemian noc i dzień, zyskując miano Lucyfera, „nosiciela Światła” , symbolem wszelkiej inicjacji, wszelkiego przejścia z mroków do oświecenia.
„Musisz stworzyć Wodę z Ziemi, i Ziemię z Powietrza, i Powietrze z Ognia, i Ogień z Ziemi.
Czarne Morze. Czarny Księżyc. Czarne Słońce.”
Oto kilka cytatów z prac Antona Parksa, gdzie jednak moim zdaniem może zbyt pochopnie porównuje on „Czarne Słońce” z Planetą Wenus:
„Czarne Słońce – emblemat Nazistów
Dobrze znanym jest fakt, że motyw „czarnego słońca” był istotny dla Nazistów. Napisano na ten temat wiele książek…
Ich przekonanie, że symbol ten związany jest z odnową życia, wywodzi się z Egiptu; często odnajdywano go w starożytnych tekstach pogrzebowych. Lecz dla Egipcjan dusza była wspomagana w procesie śmierci, wznosząc się do nieba, podczas gdy Naziści dążyli do śmierci, aby odnowić swoją potworną ideologię. To jeden z przykładów starożytnego i szlachetnego symbolu, przekształconego przez „siły ciemności”
„Kali jest jednocześnie boginią zniszczenia i kreacji. Jest najczęściej przedstawiana jako przerażająca kobieta, ubrana na czarno, o świecących i przekrwionych oczach. Można nawet powiedzieć, że jest czarną gwiazdą! Posiada cztery ramiona i tańczy na szkielecie. Ciało, na którym tańczy, symbolizuje zniszczony wszechświat. Inni sądzą, że owo ciało symbolizuje śmierć, którą zostawia na swojej drodze. Bardziej współczesne interpretację utożsamiają ciało z Shivą. Ponadto Kali wyskoczyła z czoła bogini zwycięstwa Durgi.”
Mimo, że jest to symbolizm nawiązujący do ruchów Masonistycznych, Okultyzmu, Kabały, Alchemii czy Tarota i tak jak to przedstawiłem astrologii, w stosunku do Wenus to mistyczne ciało niebieskie może mieć bardziej jej stwórcze lub opozycyjne znaczenie, co oczywiście nie znaczy, że pośrednio te dwie rzeczy nie są ze sobą związane.
Kolejne porównanie Parksa, w bardzo ciekawy sposób wiąże zaistnienie Wenus z Jowiszem (Zeusem):
„Indyjskie kroniki mówią, że Brahma, „ogromna istota”, posiadał cztery głowy umieszczone w głównych miejscach. Wiedząc, że bóg uważany jest za stwórcę wszystkiego, możemy go porównać do Jowisza (Zeusa) ze śródziemnomorskich tradycji, a cztery głowy do czterech satelitów Jowisza – Io, Europy, Ganimedesa i Kallisto.

Wedyckie teksty mówią, że pewnego dnia Brahma uformował dla siebie piątą głowę, aby obserwować boginię Sandhyę („zmierzch”). Połączył się z nią i z tego związku powstała ludzkość. Shiva-Rudra, małżonek bogini, był niezwykle wściekły i wypuścił płonącą strzałę, która odcięła piątą głowę Brahmy.

Najistotniejszy jest tutaj fakt, iż piąta głowa indyjskiego Jowisza miała obserwować boginię „zmierzchu”, czyli podążać za jej kultem – z tego powodu Shiva-Rudra ją odciął.”
Ciekawe wydają się również kolejne wypowiedzi Parksa:

„Wiemy, że w egipskiej mitologii Izyda reprezentuje świt, a Neftyda zmierzch. Dwa kawałki drewna, które uformowały Arani (dwie matki) Agni (Horus) słusznie utożsamiane są ze świtem i zmierzchem w Wedach.

Egipskie tradycje uczyniły z Neftydy starożytną małżonkę Seta (Enlila), czasem też jego siostrę. Neftyda koresponduje z Inanną, „małżonką” systemu Enlila, które jest również wnuczką Enlila. Egipcjanie zrobili z niej małżonkę Seta. Historia ta staje się znacznie bardziej spójna, gdy zdamy sobie sprawę z ukrytych powiązań pomiędzy Ozyrysem i Neftydą (Enkim i Inanną) …
••Innin powiązana jest również z upadkiem kultu Amašutum na Ziemi. Eksplozja Mulge (czarnej gwiazdy), która była planetą znajdującą się pomiędzy Marsem i Jowiszem, była efektem tego upadku i wojny pomiędzy Gina’abul. Shiva-Rudra (Enlil-Set) jest najpewniej osobą, która podjęła decyzję o zniszczeniu planety Projektantów Życia.”
Tak więc znów tutaj widać zazębianie i mieszanie się tych samych pojęć, które niby części tej samej układanki nieustannie powracając za każdym razem tworzą podobny, choć tak naprawdę inny wzór, czego dowodem mogą być również od prawie czterystu lat toczące się na temat istnienia „Czarnego Słońca czy Księżyca” kontrowersyjne dyskusje. Gdzie włoski astrolog Federico Capone zauważa jednocześnie, że Ciemny Księżyc znany był już w starożytności. Cywilizacja egipska nazywała ten obiekt Nephytis (Neftyda). W mitologii Neftyda to bogini śmierci, kojarzono ją również z ceremoniałem pogrzebowym, dlatego już wtedy Ciemny Księżyc przypominał o potępieniu, ucieleśniał też kosmiczne siły zła.
Co prawda z innej strony na przykład niektóre bojowe sztandary Templariuszy przedstawiające czerwoną pięcioramienną gwiazdę na czarnym tle miały podobno symbolicznie przedstawiać „Jutrzenkę” czyli również planetę Wenus, co z kolei miało być dodatkowym argumentem w procesie templariuszy. Ponadto powszechnie znane jest domniemanie związków Templariuszy z
Lożą Masońską, a idąc dalej tym tropem Loże Masońskie wykorzystujące w swych praktykach symbol „Czarnego Słońca” również niekiedy posługują się flagami templariuszy, a podczas niektórych spotkań masoni przebierają się za templariuszy.
Templarusze kiedy weszli w posiadanie sekretu, zastąpili menhiry gotyckimi katedrami, które miały w swych kryptach schronienie dla „czarnych dziewic”. Madonny te nie tylko zespalały w sobie odrębne kulty, ale również czas nowszych er. I tak jak między innymi w Chartres sieć Ziemskich punktów mocy „Świętej geometrii”, gdzie św. Piat jak św. Denis, stracili swe głowy, aby na miejscach druidzkich świętych miejsc ufundować swe katedry nowych czasów. Dziewica, która właśnie wydała na świat dziecko „Virgo paritura”, była Gają, Afrodytą, Kali i Izydą, była również matką Jezusa jak i jego żoną Magdaleną.
Zapewne za postrzeganiem tych skrajnych dualizmów odpowiedzialne jest ludzkie rozumowanie świata, dzieląc go na Ciemność i Światło, czy Dobro i Zło. Idąc dalej w owe skrajności dochodzimy do rozstrzygnięcia kiedy to na życzenie wielu miałoby dojść do wyczekiwanego momentu, gdy siły Światła wreszcie staną do walki z siłami Ciemności. Tyle, że nie wiem doprawdy, które z po tysiąckroć wykorzystanych symboli miałyby się stać tymi właściwymi atrybutami walczących stron, jeśli nawet tak prosty symbol jak pentagram może w sobie, zależnie od interpretacji, nieść dwojakie znaczenie.
Podobno starożytni Grecy rysowali pentagram jako 5A - stąd grecka nazwa Pentalfa. Poważniej zajmowali się pentagramem Pitagorejczycy, dostrzegając w nim "złote proporcje" i uznając go za symbol doskonałości. Gnostycy uważali pentagram za Płomienną Gwiazdę, symbol magii, podobnie jak sierp księżyca. Dla druidów był to symbol głowy boga, dla Celtów podziemnego boga Morrigana.
Z jednym wierzchołkiem zwróconym ku górze oznaczał lato. Biały Pentagram w okręgu (inaczej Pentakl) uważany jest za amulet chroniący przed zgubnym wpływem magii oraz klątwami. Można go zauważyć na różnych talizmanach i amuletach oraz odnaleźć w wielu budowlach sakralnych, itp. Pentakl jest między innymi symbolem religii Wicca i innych tradycji pogańskich.
Pentagram z dwoma wierzchołkami zwróconymi ku górze, a jednym wierzchołkiem ku dołowi zwany jest Pentagramem Odwróconym (oznaczał zimę), Czarnym lub Pentagramem Baphometha. Pentagram Baphometha przedstawia profanum (diabeł w karcie Tarota) – człowieczeństwo; odzwierciedla on wyższość żądz i emocji nad rozumem, jest powszechnie uważany za znak satanistyczny, chociaż często mylony z Pentagramem Białym.
W czasach szalejącej inkwizycji, gdzie wszędzie widziano czarownice i diabły, pentagram został uznany za symboliczne wyobrażenie Głowy Diabła Bafometa. Jak wiadomo, zamki i świątynie Zakonu Templariuszy budowane były na planie pentagramu, podobnie jak późniejsze budowle wolnomularzy. Templariusze przez wiele lat oskarżani byli o herezję, o czczenie głowy diabła.
Cóż, z jakiegoś powodu symbole mają różne znaczenie w różnych okolicznościach. Pentagram jest przede wszystkim pogańskim symbolem religijnym. Choć też wielkim nieporozumieniem jest obecnie termin „pogański", który stał się niemal synonimem kultu diabła.
Pentagram to przedchrześcijański symbol, który wiąże się z kultem przyrody. W bardzo szczególnej wykładni pentagram symbolizuje Wenus - boginię kobiecej miłości cielesnej i urody. Wczesne religie odwoływały się do boskiego porządku przyrody.
Bogini Wenus i planeta Wenus były jednym i tym samym. Bogini miała swoje miejsce na nocnym niebie i znano ją pod wieloma imionami - Wenus, Gwiazda Wschodu, Isztar, Astarte - wszystkie te określenia żeńskiej mocy łączyły się z naturą i Matką Ziemią.
Również odnośnie ruchu planety Wenus po niebie istniała w starożytności wiara w to, że raz na osiem lat planeta Wenus przemierza po ekliptyce nieboskłonu linię prawie idealnego pentagramu, tak zwany „pentagram Ishtar”, (symbol bogini Ishtar to również Starte lub Afrodyta). Starożytni byli tak zdumieni tym zjawiskiem, że Wenus i jej pentagram stały się symbolem perfekcji, piękna oraz cyklicznych cech miłości cielesnej.
Dziś wiemy, że ten zaobserwowany już w prehistorii ruch planety Wenus nie wykonuje na nieboskłonie dokładnego pentagramu, gdyż ruch planety na sferze niebieskiej odtwarza zmiany nachylenia ekliptyki względem horyzontu, a brak współmierności między długością roku ziemskiego i okresem obiegu Słońca przez Wenus nie umożliwia uzyskania nawet toru o kształcie gwiazdy czteroramiennej. W bardzo długich okresach czasu kolejne efemerydy planety wyznaczają dwa wycinki koła o takich samych kątach wierzchołkowych. Tor gwiazdy pięcioramiennej jest również niemożliwy, gdyż planeta nigdy nie porusza się po sferze niebieskiej w kierunku zenitu, a wyłącznie w pobliżu ekliptyki. Tego szczegółu trajektorii nie odtworzyłoby także uwzględnienie nachylenia płaszczyzny orbity planety do płaszczyzny ekliptyki, lecz nie wszyscy starożytni to wiedzieli.
I podobno właśnie w hołdzie magii Wenus starożytni Grecy zastosowali ośmioletni cykl w organizacji igrzysk olimpijskich. W dzisiejszych czasach rzadko kto zdaje sobie sprawę, że czteroletni cykl współczesnych igrzysk nadal odzwierciedla połowicze cykle wędrówki Wenus. A prawie nikt nie wie, że pięcioramienna gwiazda miała być oficjalnym znakiem olimpiady, ale w ostatniej chwili zmodyfikowano ją. Zmieniono jej pięć wierzchołków na pięć przenikających się pierścieni, aby lepiej odzwierciedlić ducha igrzysk, łączność i harmonię. Choć istnieją również głosy, że gdy rozpoczęto planowanie współczesnych olimpiad, zaczęto od jednego koła i chciano dodawać jedno przy kolejnych okazjach, ostatecznie postanowiono jednak pozostać przy pięciu, które nieco zmodyfikowane istnieją do dzisiaj.
Wielu ludzi wychowanych na nowoczesnej literaturze i kinematografii grozy i pseudo mistycyzmu myśli, że pentagram odnosi się również do diabła. Jednak interpretacja historyczna pentagramu jako symbolu szatana jest nietrafna. Pierwotnym przesłaniem pentagramu jest kobiecość, ale jego symbolika została zniekształcona w ciągu tysięcy lat. I to przy użyciu przemocy. Symbole są bardzo odporne, ale Kościół katolicki w pierwszych latach swojego istnienia przekształcił pentagram. Rzym chciał wykorzenić religie pogańskie i nawrócić masy na chrześcijaństwo, a Kościół rozpętał kampanie pomówień przeciwko pogańskim bogom i boginiom, pokazując ich uświęcone symbole jako symbole zła. W zmaganiach miedzy symbolami pogańskimi a symbolami chrześcijańskimi poganie przegrali; trójząb Posejdona stał się widłami diabła, szpiczasty kapelusz mądrej starej kobiety stał się symbolem wiedźmy, a pentagram Wenus znakiem szatana.
Anton Parks, dyskredytując Zecharia Sitchina, w sprawie jego koncepcji na temat domniemanej przez Zecharie planety Nibiru (Neb-Heru), podaje bardzo dużo logicznych sugestii:
„To proste – w Układzie Słonecznym rzeczywiście znajdował się wędrujący obiekt, który bywał czasem bardzo uciążliwy dla Ziemi i innych planet. Jego powstanie w wyniku zniszczenia innego obiektu na niebie zostało zaobserwowane przez ludzi, tak jak i jego ostateczne przejęcie przez stabilną, słoneczną orbitę. Znamy go, jako Wenus. Nigdy nie była domem dla bogów; nie ma też innego miejsca w naszym Układzie Słonecznym spełniającego taką rolę. Istnieją głębokie więzi pomiędzy tym obiektem, Wenus, i Horusem/Neb-Heru, oraz Ozyrysem uważanym za jego protoplastę.”
Jakkolwiek w czasie kształtowania się Układu Słonecznego zaistnienie w taki sposób planety Wenus jest jak najbardziej możliwe, lecz uznając pewne podstawowe naukowe tezy na temat historii Układu Słonecznego i życia na Ziemi, przynajmniej bazując na tych ostatnich, w zasadzie samo to zaprzecza takim scenariuszom. Z innej strony jednak zawarta w mitologii wiedza jawnie pokazuje to, że ludzie o tym wiedzieli i w tym przypadku jedynie nasuwające się pytanie jest: SKĄD.
Parks pisze dalej,: „Nie zgadzam się z teorią Sitchina dotyczącą Nibiru. Jestem pewien, że opisuje on Wenus, jeszcze zanim krążyła po obecnej orbicie.
W załączniku do Ádam Genisiš pt. Neb-Heru, Gwiazda Poranna, wprowadzam wiele nowych elementów powiązanych z mitologią, które wyjaśniają, że pomiędzy Marsem i Jowiszem istniała planeta, którą nazywam Mulge (Czarna Gwiazda). Planeta ta była bazą Projektantów Życia w Układzie Słonecznym.
Otrzymałem wiedzę, iż Wenus była kiedyś jej satelitą. Wojna, którą prowadzili Anunna ze swoimi oponentami, zniszczyła Mulge ponad 10000 lat temu. Kiedy Mulge została zniszczona, jej satelita (przyszła Wenus) został wystrzelony i wędrował po Układzie Słonecznym przez kilka tysięcy lat.
W sercu starożytnych Egipcjan Wenus to Neb-Heru (władca Horus), mściciel mszczący swojego ojca Ozyrysa. Pogrzebowe teksty wyjaśniają to w cudowny sposób i wyraźnie utożsamiają Horusa, a potem martwych królów (wizerunki Horusa) z Gwiazdą Poranną.
Zgromadziłem również dużo materiałów udowadniających, że Wenus znajdowała się w innym miejscu przed rokiem 3000 p.n.e. Liczne mity opisują jej wędrówki po Układzie Słonecznym. W tym miejscu odnoszę się również do badań Immanuiła Wielikowskiego (Zderzenie światów)”.
I choć moim zdaniem mimo pewnych nadużyć (niektóre zauważyłem osobiście) idea Zechari Sitchina ma również wiele ciekawych sugestii, zdobywając popularność zapewne z powodu głośnych w 70 i 80 -siątych latach poszukiwań astronomicznych przewidzianej teoretycznie planety X.
Oczywiście znam też prace Immanuiła Wielikowskiego, jak i koncepcje wykazujące brak jakichkolwiek historycznych rekordów dowodzących istnienie planety Wenus przed ok. 3000 rokiem p.n. e. Tym niemniej, że również w tym historycznym okresie lub w jego bliskości zaistniały: Egipt istniał już w tak zwanym „Okresie przeddynastycznym (ok. 6000–ok. 3100 p.n.e.) Jednak ciekawszy dla moich rozważań będzie okres historyczny starożytnego Egiptu, który rozpoczął się wraz z założeniem pierwszej dynastii z This, leżącego nieopodal Abydos i zjednoczeniem Górnego (południowego) i Dolnego (północnego) Egiptu przez Menesa (Narmera). Ważne to wydarzenie również zaistniało około roku 3100 p.n.e. Początki osadnictwa Majów w regionie zamieszkiwanym przez nich do dziś datuje się na okolice XXX wieku p.n.e.(ok. 5000 lat temu), co pokrywa się z ich kosmologią dotyczącą początków ery „Piątego Słońca” i zaistnieniem Wenus. Dzieje państwa chińskiego rozpoczynają się od okresu rządów tzw. Pięciu Mitycznych Cesarzy, panujących według chronologii tradycyjnej od 2852 p.n.e. do 2205 p.n.e. W Indiach pierwsze oficjalnie uznane przez historyków ślady cywilizacji miejskich tego regionu to tzw. cywilizacja doliny Indusu. Okres jej trwania to bardzo ostrożnie datując mniej więcej lata 2600-1900 p.n.e.
Tak więc zgadza się, że około roku 3000p.n.e. zaistniały na Ziemi istotne kulturowo-społeczne zmiany. I choć zapewne trudno określić co tak naprawdę było ich przyczyną, lecz wtargnięcie tak olbrzymiego ciała niebieskiego jakim jest planeta Wenus między Ziemię a Merkurego w czasach historycznych ok. 5000 lat temu, bezspornie miałaby o wiele poważniejsze w skutkach reperkusje. Według dość trafnej Reguły Titiusa-Bodego, według której średnie odległości planet od Słońca w Systemie Słonecznym spełniają dość dokładnie pewne proste arytmetyczne prawo.
Lecz czy było to owe 5000 lat temu, jeśli na przykład Egipcjanie nie używali ścisłego poczucia historycznego podobnie jak wszystkie inne ludy starożytne, nie mieli swej historii rozpoczynającej się od jakiejś konkretnej daty, ten jedynie właściwy starożytnym ludom charakterystyczny sposób patrzenia na rzeczy i pojęcie czasu różni się od naszego spojrzenia tylko tym , że jest od niego „odmienne”.
Tam gdzie nie ma rachuby czasu, tam nie ma też dziejopisarstwa, dlatego w Egipcie nie było historyków w naszym pojęciu tego słowa.
Tych dat nie znał nawet Herodot, mimo że podróżował po Egipcie blisko dwa i pół tysiąca lat temu.
Pierwsze dane pomocne do ustalenia początku owej Egipskiej rachuby czasu znaleziono u Manethom z Sebennytosu, egipskiego kapłana , który około 300 roku przed naszą erą, za panowania pierwszych dwóch królów dynastii Ptolemeuszów napisał już w języku greckim historię Egiptu „Kroniki egipskie”. Z zachowanych fragmentów jego dzieła przejęliśmy długą listę znanych mu faraonów podzieloną na trzydzieści „dynastii”.
Jednak Manethon, przystępując do napisania historii trzech tysięcy lat, znajdował się mniej więcej w takiej samej
sytuacji, w jakiej była i w sumie nawet pozostaje nowożytna egiptologia, borykająca się z ustaleniem prawidłowych datowań, ustalenia roku, w którym król Menes dokonał zjednoczenia Górnego i Dolnego Egiptu, a więc ustalenia najstarszej dynastycznej daty jak i jakiegoś epokowego zdarzenia od którego rozpoczyna się właściwa historia Egiptu:
Tak więc Champollion ustala tę datę na 5867 r. przed naszą erą., Lesueur na 5770 r., Bökh na 5702 r., Unger na
5613 r., Mariette na 5004 r., Brugsch na 4455 r., Lauth na 4157 r., Chabas na 4000 r., Lepsius na
3892 r., Bunsen na 3623 r., Ed. Meyer na 3180 r., Wilkinson na 2320 r., Palmer na 2225 rok przed naszą erą .
Według Breasteda połączenie Górnego i Dolnego Egiptu przez króla Menesa nastąpiło w 3400 roku, według Niemca Georga Steindorffa w 3200 roku. Kolejne badania ustalają tę datę na 2900 rok p.n.e.
Obecnie ten tak zwany „Okres Tynicki” określa się na lata od ok. 3100 do ok. 2685 roku p.n.e. , oczywiście jedynie domniemając co było wcześniej.

Dla bardziej odległej przeszłości nowszymi możliwościami porównawczymi okazały się odnalezione i odczytane takie teksty jak: Lista Królewska z Karnaku wyryta na ścianie westybulu świątyni Totmesa III (XVIII dyn), obecnie znajdująca się w Muzeum Luwru, zawiera łącznie 61 imion władców XI, XIII i XVII dynastii. Jednak ich przydatność w badaniach nad chronologią Egiptu znacznie utrudnia fakt iż imiona królewskie nie są, niestety, uszeregowane w porządku historycznym.
Tablica z Abydos znajduje się w świątyni Seti I w Abydos i zawiera imiona wybranych władców od Menesa do początku XIX dynastii.
Tablica z Sakkara jest listą władców wyrytą w grobie Nadzorcy Prac Ramzesa II (XIX dyn) w Sakkara. Obejmuje przodków Ramzesa II, poczynając od króla Andżiba z I dynastii. Ważnym dokumentem przydatnym w ustalaniu chronologii władców jest tzw. memficka genealogia kapłanów podająca w 27 przypadkach imię aktualnie panującego króla. Również biografie wysokich urzędników, z dumą prezentowane na ścianach ich grobowców, stają się dla nas źródłem licznych i cennych informacji.
Z tego tzw. „dodawania minimalnej długości” okresu panowania wszystkich królów powstał szkielet historii Egiptu.
Lecz pierwsze bezsporne datowania umożliwiło coś, co było starsze od Egiptu, starsze niż historia ludzkości, starsze od samego rodzaju ludzkiego, a mianowicie bieg ciał niebieskich. Egipcjanie posiadali kalendarz słoneczny, jedyny do pewnego stopnia zaspokajający praktyczne potrzeby kalendarz starożytności.
Nie był on, tym pierwszym kalendarzem, chociaż według Ed. Meyera pochodzi z 4241 roku przed naszą erą.
Ten kalendarz stanowił zresztą podstawę wprowadzonego w Rzymie w 46 roku przed Chr. „kalendarza juliańskiego”, przyjętego przez świat zachodni i dopiero w 1582 roku n.e. zastąpionego kalendarzem gregoriańskim.
Podobnie jak to miało miejsce z ustaleniem daty „początkowej” w kulturze Majów, egiptologowie również zwrócili się o radę do matematyków i astronomów, przedkładając im stare teksty, przetłumaczone inskrypcje, udostępnili w czytelnej formie wszystkie hieroglificzne wzmianki o wydarzeniach astronomicznych, o biegu ciał niebieskich.
W ten sposób na podstawie wiadomości o wzejściu gwiazdy Syriusz — z wzejściem Syriusza w pierwszym dniu miesiąca Thout, (19 lipca, rozpoczynał się rok egipski ), udało się początek XVII dynastii ustalić dość dokładnie na 1580 rok przed Chr., a początek XII dynastii na około 2000 rok przed Chr. (z dokładnością od trzech do czterech lat).Teraz więc posiadano pewne punkty wyjścia, do których można było „dopasować” znane już lata panowania całego szeregu królów egipskich. Pozwoliło to stwierdzić, że dane Manethona o trwaniu panowania niektórych dynastii ogólnie, choć często bezpodstawnie, uznaje się za absurdalne. Tak czy inaczej w oparciu o ten właśnie szkielet dziejów trzech tysiącleci i tak uzyskanej chronologii ustalono dzieje Egiptu.
Tak więc jeżeli początkowy dzień w starożytnych kulturach wiąże się w jakiś sposób z planetą Wenus, to może jednak nie było to jej pierwsze wkroczenie między Ziemię a Merkurego, co spowodowałoby przeszeregowanie planet w Układzie Słonecznym, a tym samym niewyobrażalnie drastyczne zmiany nie tylko klimatyczne, ale i biologiczne, z wymazaniem życia na Ziemi włącznie. Moim zdaniem mitologia może jedynie dowodzić jakiejś kolizji planety Wenus w czasach historycznych z ciałem kosmicznym na tyle dużym, aby spowodować „przewrócenie” Wenus i możliwe do przeżycia ludzi kataklizmy na Ziemi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 21:14, 25 Lut 2011    Temat postu:

25
„Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd"
.( Jan 18; 36)
Αν η βασιλεια η εμη οι υπηρεται αν οι εμοι ηγωνιζοντο ινα μη παραδοθω τοις ιουδαιοις νυν δε η βασιλεια η εμη ουκ εστιν εντευθεν

Mesjasz dla Izraela musiał być następcą króla Dawida z linii Salomona i uznanym żydowskim królem, ale jeśli Jezus był synem Bożym niepokalanie poczętym, to nim być nie mógł. Zgodnie z Pismem musiałby odbudować świątynię i sprowadzić Żydów z powrotem do Izraela, ale Jezus żył kiedy świątynia stała i zanim Żydzi udali się na wygnanie. Piszą też, że Jezus nigdy nie był uznany za króla. Nie było ery pokoju zaprowadzonej przez Jezusa, (Isaiah 2:4), ani okresu wielkiej wiedzy, kiedy to świadomość Boga wypełniła Ziemię (Isaiah 11:9), ani też narody nie rozpoznały co zrobiły źle dla Izraela (Isaiah 52:13-53:5). Pisze też, że Jezus nie spełnił wymogów na proroka (Deuteronomium, co oznacza "powtórzone prawo" czyli Księga Powt. Prawa, 13:1-5;18:18-22).
Tak więc teolodzy judaizmu uważają, iż Jezus nie może być Mesjaszem, ponieważ nie wypełnił proroctw Izajasza i Ezechiela. Izajasz twierdził, iż Mesjasz będzie potomkiem linii męskiej króla Dawida (człowiekiem, a nie bogiem lub "synem Boga"). Mesjasz miał odbudować Świątynię, spowodować powrót wszystkich Żydów do ojczyzny, rządzić jako król i rozpocząć "epokę pokoju i sprawiedliwości", w której inne narody uznają zło, jakie wyrządziły "narodowi wybranemu" i wg Ezechiela Mesjasz ma odrodzić naród żydowski.
Cytaty Parksa dotyczące ceremoni chrztu: „Wtajemniczony (a także przyszły król) pojawia się w basenie po długiej podróży inicjacyjnej. Wspina się po stopniach, aby uzyskać dostęp do centralnej wyspy (na której znajduje się głowa Ozyrysa) i odradza się jako młody syn.”-„Egipskie „Mesi” tłumaczone jest jako „urodzić się”, lub „matka”.”
„Obrzęd inicjacyjny w świątyni Ozyrejon w Abydos przypomina wcześniejszy obrzęd sumeryjski, który prowadził bogów do Engur Enkiego-Ea w Abzu, podziemnym świecie”.
Tak więc, to zdać by się mogło celowe pomieszanie pojęć związanych z chrztem i namaszczeniem, tak pojęcie władcy (króla), jak i pośmiertne namaszczenie, bardzo wyraźnie nawiązuje do wielu bogów-królów wielu kultur i okresów historycznych w nieustannie powracającym schemacie coraz to nowszych kultów i religii.
Lecz współcześni Jezusowi Żydzi uważali Go przede wszystkim nie tak bardzo jako nauczyciela, mesjasza, ale przede wszystkim potencjalnego króla Żydów, tym bardziej, gdy widzieli Jego cuda czy kontakty z prorokami, jak to na przykład miało miejsce na domniemanej górze Tabor.
Góra Tabor to miejsce, gdzie zaistniało tak zwane „Przemienienie Pańskie”. Jest ono zaskakująco blisko Nazaretu, choć Jezus ze swoimi uczniami bardzo dużo wędrował, jednak nawet gdy te odległości pokonywano pieszo zauważa się, jak niewielkie odległości dzieliły poszczególne miejsca wspomniane w Ewangeliach.
Przemienienie Pańskie (Transfiguracja) określane przez Koptów mianem „Metamorfozy” jest to święto chrześcijańskie upamiętniające, opisane w Biblii przez trzech ewangelistów: Mateusza, Marka i Łukasza, objawienie skierowane do trzech wybranych uczniów Jezusa: Piotra, Jakuba i Jana. Według ewangelii Jezus zabrał ich na górę, gdzie zobaczyli go w nieziemskiej chwale, rozmawiającego z Mojżeszem i Eliaszem. Mimo, że ewangelie nie podają nazwy góry, przyjmuje się, że była to góra Tabor. W ewangelii Marka (9, 1-9) mowa jest o tym, że Jezus nakazał trzem uczniom niewyjawianie nikomu tego, co ujrzeli; jednak tajemnica została zdradzona.
Język łaciński pojęcie „zaprzysiężonej tajemnicy” wyrażał określeniem „sacramentum”, stąd pojawia się błędnie rozumiane słowo „sakrament”, co wbrew pozorom nie oznacza „świętości” lecz „przysięgę”.
Lecz czemu Jezusowi robiącemu wiele publicznych uzdrowień zależało, aby to nietuzinkowe zdarzenie pozostało tajemnicą? Możemy moim zdaniem zrozumieć to jedynie, gdy będziemy postrzegać całą działalność Jezusa poprzez pryzmat realizacji narzuconego Jemu odgórnego Planu.
Według słów „drugiego Listu św. Piotra” zdarzenie to wyglądało tak: „Lampą jaśniejącą w ciemnym miejscu, aż dzień zaświta, a Lucyfer pojawi się w waszych sercach”, w innym tłumaczeniu: „Pochodnie rozpraszają mroki- aż zaświta dzień i wzejdzie jutrzenka w sercach waszych”. Cytaty te jednak mają sens jedynie po łacinie zanim jeszcze z Wenus zrobiono „Księcia Ciemności”, a w tym przypadku pokazując związki z upamiętnieniem wizyty dziwnych towarzyszy Jezusa, o którym to spotkaniu miano nic nie mówić, gdyż dziwnym trafem jest to po prostu astronomicznie zakodowany klucz, kiedy to pewne przyszłe budowle o odchyleniu 21 stopni są zwrócone w kierunku gwiazdy polarnej i Wenus, kiedy ta znajdowała się o świcie w dzień „Przemienienia Pańskiego”. Kim więc byli ci, którzy odwiedzili wówczas Jezusa? Czemu większość wszelkich budowli wszystkich kultur, czasów i religii ustawianych było zawsze w jakichś astronomicznych współzależnościach, czyżby było to ważne dla jakichś anielskich czy duchowych istot?
Dalej idąc podobnym tokiem rozumowania rozpatrzmy zapoczątkowane Niedzielą Palmową, a kończące się w nieszpory Wielkiej Niedzieli, obchody tak zwanego „Wielkiego Tygodnia”. To w chrześcijaństwie uroczysty czas upamiętniający ostatnie dni Chrystusa i przygotowania do największego święta chrześcijan, Zmartwychwstania Pańskiego. Szczególnym czasem w Wielkim Tygodniu jest „Triduum Paschalne”(trzy dni). Święta Wielkanocy bezpośrednio wiążą się z żydowską Paschą. Samo słowo Pascha wywodzi się z hebr. paesah, co znaczy omijać, przejść. Święto to jest wspomnieniem niewoli narodu izraelskiego w Egipcie. Wyjście z Egiptu poprzedziło rytualne spożycie baranka paschalnego. Pierwotnie - tak jak nakazał Bóg Jahwe - Żydzi spożywali tylko: pieczonego w całości, dorodnego, zdrowego baranka lub kozła (razem z trzewiami); co pozostało po zwierzęciu miało zostać całkowicie spalone, czyli również akt ofiarny. Chrześcijanie wierzą, że Chrystus, kiedy spożywał ostatnią wieczerzę paschalną, wypełnił symbole starotestamentowe i że był Barankiem Paschalnym, który dopełnił zbawczej ofiary. Tak jak wspomniałem Wielki Tydzień zaczyna się Niedzielą Palmową, została ona ustanowiona jako święto na pamiątkę przybycia Jezusa do Jerozolimy, jest to święto ruchome w kalendarzu chrześcijańskim przypadające 7 dni przed Wielkanocą, czyli oparte na żydowskim kalendarzu księżycowym (od 14 dnia miesiąca nisan). 14 dnia nisanu w roku żydowskim 3790 miał zostać skazany Jezus Chrystus. Pierwotnie używano nazwy starożytnej z hebrajskiego, a miesiąca nisan brzmiała Abib, czyli 'kłosy' (Wj 13:4).
Księga Wyjścia powiada: "I rzekł Jahwe do Mojżesza i Aarona w ziemi egipskiej, mówiąc: Ten miesiąc będzie wam początkiem miesięcy, będzie wam pierwszym miesiącem roku" (12:2). Jak pamiętamy Jezus przybył tam właśnie na obchody tego święta i pierwsze co według ewangelii zrobił, to wypędzenie przekupniów ze świątyni (Ewangelia Marka 11,25-26). Jednak Jezus, który nie był kapłanem, nie mógł wejść do „świątyni" (naos), jak nie mogli tego uczynić ani zmieniający pieniądze (Mt 21,12), ani Paweł (21. 26). W tych wypadkach używa się zawsze słowa hieron, które ściślej należałoby tłumaczyć przez „górę świątynną". Tak czy inaczej Jezus był Żydem i pewną jego niekonsekwencją jest akt przepędzania bankierów i sprzedawców zwierząt ofiarnych, co przecież było częścią żydowskich obrzędów, chyba, że ignorując teologiczne tłumaczenia tego aktu zrozumiemy, iż Jezus uczynił to, gdyż tak jak wielokrotnie mówił przy okazji swych działań np. kiedy Jezus odpowiedział: „Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże”. [Uzdrowienie niewidomego od urodzenia (J 9,1-41)]
Podobnie dzieje się podczas Ostatniej Wieczerzy, gdy Jezus ujawnił apostołom prawdę, że jeden z nich wyda Go wrogom. Tak on jak i oni poznali już tożsamość zdrajcy, lecz mimo to nikt nie zrobił niczego, by zdradzie zapobiec. Wręcz przeciwnie, jak pisze św. Jan, Jezus napominał zdziwionego Judasza, by się ten pospieszył.
Gdyż było w tej zdradzie coś nieuchronnego, jakby działało tu antyczne fatum lub bardziej Plan „aby się objawiły sprawy Boże”. Tak więc Jezus musiał ponieść śmierć na krzyżu. Musiał więc zostać pojmany, osądzony i skazany. I musiał znaleźć się ktoś, kto wskazałby Go Jego wrogom. Obrona nie była tu możliwa; jakże inaczej dopełniłoby się to, co dopełnić się musiało? Gdy Jezus modlił się w ogrodzie Getsemani, pełen lęku, będącego udziałem jego ludzkiego jestestwa, błagał. „Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie Ja chcę, ale jak Ty"? (Mt 26, 39) Ale to nie było możliwe. Musiała spełnić się wola Boga. Musiała zjawić się zgraja z mieczami i zawlec Jezusa przed sąd. Gdzie teraz też Jezus nie chciał obrony Piotra mieczem, o którym Jezus mówił krótko przedtem:35 „I rzekł do nich: "Czy brak wam było czego, kiedy was posyłałem bez trzosa, bez torby i bez sandałów?" Oni odpowiedzieli: "Niczego". 36 "Lecz teraz - mówił dalej - kto ma trzos, niech go weźmie; tak samo torbę; a kto nie ma, niech sprzeda swój płaszcz i kupi miecz! 37 Albowiem powiadam wam: to, co jest napisane, musi się spełnić na Mnie: Zaliczony został do złoczyńców. To bowiem, co się do Mnie odnosi, dochodzi kresu". 38 Oni rzekli: "Panie, tu są dwa miecze". Odpowiedział im: "Wystarczy".(Ewangelia wg św. Łukasza 22,35-38)
49 „Towarzysze Jezusa widząc, na co się zanosi, zapytali: "Panie, czy mamy uderzyć mieczem?" 50 I któryś z nich uderzył sługę najwyższego kapłana i odciął mu prawe ucho. 51 Lecz Jezus odpowiedział: "Przestańcie, dosyć!" I dotknąwszy ucha, uzdrowił go.(Ewangelia wg św. Łukasza 22,49-51)
Wierni dogmatom i interpretacjom swych kościołów powiedzą jak zwykle w takich przypadkach, że Jezus przecież musiał nas zbawić! Dla mnie jednak nigdy nie było to dostatecznym wytłumaczeniem, tym bardziej mającym być decyzją dobrego, miłościwego, wszechmogącego Boga.
Wśród dawnych grup plemiennych odbywano swoisty obrządek czegoś w rodzaju chrztu, kiedy to niemowlę wynoszono z chaty i podnoszono je w stronę Słońca. Ten obrządek niejako miał zagwarantować młodemu członkowi konkretnej społeczności szczęście i długie życie pod patronatem, w tym przypadku „Boga Słońca”. Tak samo postępuje bohaterka filmu z 2003 roku „Pod słońcem Toskanii” („Under the Tuscan Sun”), podnosząc niemowlę swej koleżanki w stronę wschodzącego Słońca dodaje, że po włosku urodzić dziecko znaczy oddać je do światła czy światłu.
Chrzest w sumie istniał niemal od zawsze, będąc swoistym symbolicznym rytuałem przejścia z pewnego podstawowego obszaru bytu do innego nowego miejsca w ideowym kosmosie określonej wspólnoty
Często takie „przejście” wiązało się z akceptacją w grupie czy rodzinie, lub niekiedy nawet z pokonaniem prób wytrzymałości, zawsze jednak towarzyszyły tym obrzędom atrybuty żywiołów (woda, ogień), aby dzięki doświadczeniu ich oczyszczającej mocy zatracić swoją dawniejszą „osobowość”.
Podobno kapłani jednej z duchowych sekt na Birmie, aby móc okazać się członkami wspólnoty, przechodzą poprzez stos płonącego drewna, udowadniając w ten sposób (podobnie jak hawajscy Kahuni chodzący po rozpalonej lawie), że są godnymi wolnymi od grzechu i winy przedstawicielami tego społeczeństwa.
Tak jak na przykład świadomy przeprowadzany w dorosłości chrzest zanurzanych w wodzie członków niektórych protestanckich i kreacjonistycznych kościołów. Lecz w religiach chrześcijańskich istnieje również tak zwany „ Chrzest Duchem Świętym” kościoła „Zielonoświątkowców” czy katolicki Ruch Odnowy w Duchu Świętym „doświadczenie wiary”, będące pierwowzorem historycznych pierwotnych obrzędów tego typu jak i swego rodzaju potwierdzeniem katolickiego sakramentu bierzmowania oraz protestanckiej konfirmacji.
Pochodzenie polskiego słowa chrzest, wywodzi się od słowa Chrystus (łac. Christus, greckie Khristos – od khrein – namaszczać). Słowo chrzest nie jest więc przekładem greckiego i nowotestamentowego wyrazu baptidzo, które w większości polskich przekładów Biblii tłumaczone jest na chrzest, a dosłownie znaczy „zanurzenie".
Aby móc przejść do innych rozważań znów może teraz powołam się na Antona Parksa,: „Wiele cech Jezusa można powiązać z Ozyrysem i Horusem. Greckie słowo „Christos” („Messias” po łacinie) oznacza – „namaszczony, błogosławiony przez pana”. Mówi o osobie, która została namaszczona (od łacińskiego „unctum” – maść [ang. „unguent”]) podczas konsekrowania poprzez liturgiczne namaszczenie. Inicjacyjny obrzęd Ozyrysa w Abydos polega właśnie na tym; stąd też wywodzi się chrześcijański chrzest.”
Wierzył, iż jest Bogiem Słońce, kiedy po śmierci ojca wychowywała go jego ukochana matka.
Jego wielkość przepowiedzieli prorocy, w swym życiu odwiedził Egipt i Indie.
Jednym z ważniejszych zdarzeń w jego życiu było słynne wesele, lecz on sam stronił od kobiet.
Żył, ale wszyscy myśleli, że umarł, zginął z rąk swoich dożywając 33 lat.
Po jego śmierci na terenie jego państwa nastały długoletnie rozruchy, wymazując to państwo z map świata.
Oto jest ułożone przeze mnie w młodości pytanie, na które zapytani zawsze odpowiadali mi jednomyślnie, iż oczywiście chodzi mi o Jezusa Chrystusa, lecz nie była to w pełni prawda, gdyż mimo, że ów scenariusz mógł również do Jezusa pasować, ja jednak opisałem Aleksandra Wielkiego, którego jak widać łączy z Jezusem wiele podobieństw.
Jezus, przynajmniej z definicji, także był i człowiekiem, lecz nie zamierzam wdawać się w jakiekolwiek niedzisiejsze teologiczne spory czy jego boskość stanowiła jedną trzecią, czy dwie trzecie jego jestestwa, ale od Jezusa i związanego z nim planu pragnę przejść do zaprezentowania takiego planu u zdać by się mogło zwykłych ludzi.
Na drugiego, po lakonicznie opisanych losach Aleksandra Macedońskiego, wybrałem losy samouka i profesjonalisty Henryka Schliemanna. Nie będę opisywał barwnego życia Henryka Schliemanna, który mając siedem lat marzył o tym, aby znaleźć homerowską Troję i który w trzydzieści dziewięć lat później wyruszył na jej poszukiwanie i znalazł nie tylko owo miasto, lecz ponadto jeszcze i skarb. Schliemann jako mały chłopiec przesiadywał na grobie miejscowego zbója, który miał ponoć upiec żywcem jakiegoś pastuszka, a gdy ten już smażył się na ogniu, na dobitkę dał mu jeszcze kopniaka. Za karę — tak sobie opowiadano — lewa noga owego łotrzyka, co roku wyrastała z jego grobu.
Henryk czekał nad grobem, ale nic się nie stało. Prosił więc ojca, aby zaczął kopać w ziemi i zbadał, gdzie też w tym roku podziewa się owa noga. Opodal znajdowało się wzgórze. W nim podobno — opowiadały o tym wiejskie kumoszki, jak i kościelny — zakopana miała być złota kołyska. Chłopiec pytał swego ojca, biednego pastora: „Nie masz pieniędzy? To dlaczego nie wykopujemy tej złotej kołyski?” Ojciec opowiadał chłopcu klechdy, bajki i legendy. A jako stary humanista opowiadał mu także o walce Homerowych bohaterów, o Parysie i Helenie, o Achillesie i Hektorze, o Troi. Mówił o tym, jaka była potężna, jak potem spłonęła i legia w gruzach. Na Boże Narodzenie 1829 roku podarował chłopcu Ilustrowaną historię Hitńata Jerrera. Była w tej książce rycina, na której Eneasz, prowadząc za rękę swego syna, a starego ojca dźwigając na plecach, uchodzi z płonącego zamku. Chłopiec patrzył na rycinę, patrzył na potężne mury i olbrzymią Bramę Skajską. „To tak wyglądała Troja?” — zapytał. Ojciec potwierdził skinieniem głowy. „I wszystko to jest zburzone, doprawdy całkiem zburzone? Nikt nie wie, gdzie leżała Troja?” „Tak jest” — odpowiedział ojciec.„Nie wierzę w to — rzekł na to mały Heinrich Schliemann — kiedy dorosnę, znajdę Troję i skarb króla!” Ojciec roześmiał się. Henryk Schliemann zafascynowany recytacją Homera przez pijanego studenta, za co Henryk jako biedny czeladnik funduje mu kolejne kieliszki wódki, postanawia nauczyć się tego nieznanego języka. W rezultacie na przestrzeni kilku lat poznaje po zastosowaniu metody własnego pomysłu nauczył się w ciągu dwóch lat: angielskiego, francuskiego, holenderskiego, hiszpańskiego, portugalskiego i włoskiego. Następnie poznaje rosyjski, i oto syn ubogiego protestanckiego pastora, terminator sklepowy, rozbitek, chłopiec na posyłki, ale zarazem i znawca ośmiu języków zostaje handlowcem, a potem — w szybkim przebiegu zawrotnej kariery — wyposażonym w patent królewski kupcem, w 1854 roku — pisze o sobie Schliemann — mogłem się nauczyć języka szwedzkiego i polskiego!
Podróżuje, staje się bankierem i poszukiwaczem złota, „mimochodem” uczy się łaciny i języka arabskiego. Wreszcie uczy się języka Homera i jako milioner w 1868 roku przez Peloponez i Troadę trafia na Itakę. Powołując się jedynie na Homerowską „Iliadę” odnajduje swą wymarzoną w dzieciństwie Troję i wielki złoty skarb, robi wykopaliska w innych miejscach dzięki swej intuicji i wierze w antyczne teksty w miejscach, gdzie oficjalna archeologia głosiła, iż nic tam nie ma on zawsze odnajduje tam miasta i skarby.
Narodzinom kolejnego z wybranych przeze mnie osób, którzy niejako przepowiedzieli w dzieciństwie swe odkrycia czyli Jacquesa Champolliona, towarzyszyło bardzo dziwne, żeby nie powiedzieć cudowne zdarzenie. Otóż matka przed jego urodzinami była całkowicie sparaliżowana. Gdy wszyscy lekarze bezsilnie opuścili ręce, mąż Jacques Champollion, kazał w połowie 1790 roku zawezwać do jej łoża „cudotwórcę”. Fakt ten, jak i to, co dalej następuje, potwierdza wielu świadków. A więc uzdrowiciel zalecił, aby ułożyć chorą na gorących ziołach, dawać jej gorące wino i zapowiedział szybkie wyleczenie. Ponadto, ku najwyższemu zdumieniu całej rodziny, przepowiedział, iż wkrótce urodzi ona chłopca, dodając, że dziecko to, dziś jeszcze znajdujące się w łonie matki, dostąpi wielkiej sławy, która przetrwa wieki. Tak jak zostało wyprorokowane trzy dni później chora wstała z łóżka. A 23 grudnia 1790 roku o godzinie drugiej w nocy urodził się Jean-Francois Champollion, który wsławić się tym, że miał odcyfrować Egipskie hieroglify. Proroctwa spełniły się, lecz to nie wszystko, gdyż u małego Francois lekarz ku wielkiemu swemu zdziwieniu stwierdził żółtą rogówkę, właściwą tylko ludom wschodnim, zdarzającą się u Europejczyków niezmiernie rzadko. Prócz tego niemowlę miało niezwykle ciemną, omal że brązową cerę, a i cały owal twarzy był zdecydowanie wschodni. Wszystko to sprawiło, że w dwadzieścia lat później Champolliona nazywano „Egipcjaninem”.
Kiedy jako dziecku ktoś z uczestników Napoleońskiej wyprawy do Egiptu pokazuje mu swe egipskie zbiory, śniady chłopiec patrzy jak urzeczony na pierwsze fragmenty papirusów. Ogląda napisy hieroglificzne na kamiennych płytach.„Czy można to przeczytać? Pyta w końcu. Mężczyzna zaprzecza ruchem głowy. Fourier, gdyż tak właśnie brzmi nazwisko człowieka dzięki któremu Champollion po raz pierwszy w życiu widzi tajemnicze znaki, zanosi się od śmiechu, kiedy mały Champollion oznajmia z powagą w głosie: „ A ja to odczytam!— Odczytam za parę lat. Kiedy dorosnę”.
Jak bardzo ta deklaracja przypomina tego innego chłopca, który mówił do swego ojca: „Ja znajdę Troję”. I on też mając lat trzynaście zaczyna się uczyć języka arabskiego, syryjskiego, chaldejskiego i koptyjskiego. Przy tym wszystko, czego się uczy, wszystko, co robi i o czym myśli jest związane z Egiptem. Czymkolwiek się zajmuje, zawsze wyłania się dla niego jakiś problem egipski. Uczy się języka starochińskiego jedynie po to, aby zbadać jego ewentualne pokrewieństwo z językiem staroegipskim. Studiuje próbki tekstów najbardziej odległych języków zend, pahlavi i języka Parsów
1 września 1807, dzięki jego książce „Egipt pod panowaniem faraonów”. Siedemnastoletni Champollion zostaje jednomyślnie obrany członkiem Akademii w Grenoble. Następnie trafia do Paryża, zna dwanaście różnych języków. Lecz w jego umyśle kołacze się tylko jedno pragnienie jeden nakaz, który niby mantra wielokrotnie powtarza :„Odcyfruję hieroglify! Wiem, że je odcyfruję”.
Upłynęło jeszcze kilka lat, kiedy w tym niedającym się ściśle określić momencie, Champollion wpada na pomysł, że hieroglificzne obrazki są „literami” (ściślej — „znakami fonetycznymi”, pierwsze bowiem sformułowanie Champolliona brzmi: „...nie będąc ściśle alfabetycznymi, są jednak fonetyczne”. Jest to zwrot, lecz czy po takim życiu i pracy jak życie i praca Champolliona, można w ogóle mówić jeszcze o „pomyśle”, o „szczęśliwym przypadku”? Fakt, iż hieroglify dotąd nie zostały odcyfrowane, gdy cały świat miał je przed oczyma, jest na tyle dziwny jak to, że odczyta je dopiero ktoś, kto nie tylko z wyglądu był Egipcjaninem, ktoś kto po prostu to wiedział, tak jakby była to pamięć bycia - niegdyś reinkarnacją starożytnego Egipcjanina. Kiedy wreszcie Champollion po raz pierwszy w swym obecnym życiu jako już znany człowiek jedzie do Egiptu, tu w swej drugiej ojczyźnie dokonuje odkryć. Znajduje wciąż nowe potwierdzenia swych teorii.
Losy podobnych osób, które niejako zostały stworzone tylko po to, aby dokonać czegoś, co jak jakiś nakaz towarzyszy często od ich urodzenia, można by mnożyć w nieskończoność. Będą wśród nich artyści i pisarze, muzycy i myśliciele, wynalazcy i geniusze nauki, politycy jak i wielcy wojownicy i władcy. Lecz wszystkim im przyświeca jakiś nadrzędny ponadczasowy Plan, jakiś narzucony im obowiązek bycia kształtującym oblicze świata ogniwem. Czyż za takie przeświadczenie może być odpowiedzialna karma i reinkarnacja, może jakiś wiadomy nielicznym odtajniony zarys przyszłości a może realizująca swe dążenia czyjaś spekulacja. Tego niestety nie wiem, jednak przeczuwam, że takie coś istnieje, gdyż moim zdaniem żadem mieniący się za kogoś rozsądnego nie może powiedzieć, że takie zdarzenia były i są jedynie przypadkiem.
Czy jak w przypadkach barwnych postaci Aleksandra Macedońskiego , Henryka Schliemanna, Jacquesa Champolliona, Napoleona Bonapartego, Edgara Cayce, głośnej sprawy podobieństwa życia i okoliczności śmierci Johna F. Kennedya i Abrahama Lincolna, a nawet losów i wiary Adolfa Hitlera w swe szczytne przeznaczenie, nie idzie tutaj o jakiś odgórny „Boski Plan”?
Nie wygląda bowiem, aby chodziło li tylko o jedynie o jakąś ich wyimaginowaną determinację i niekiedy nadludzki upór, które zdradzały w tych ludziach tę pyszną pewność osiągnięcia sukcesu, czy jest to opisywane przeze mnie wcześniej prawo atrakcji, a może coś więcej, bo czyż tak wiele podobieństw między osobami i zdarzeniami z nimi związanymi, o których można przeczytać nie dowodzą istnienia kosmicznego schematu planu nieśmiertelności duszy a nawet reinkarnacji. Czyż nie świadczą jednocześnie o jakimś „ograniczonym” schemacie tych działań lub jakichś trudnych do zrozumienia karmicznych zobowiązań , gdzie Jezus staje się podobnie jak Ozyrys ofiarą, w przypadku Jezusa samemu doprowadzającego, aby stać się paschalną ofiarą baranka, jako tej może symbolicznej kulminacji ery barana, kiedy to w jej początkach Żydzi zostają zmuszeni przez swego „Boga” do wyjścia z ziemi egipskiej, gdy krwią baranów zaznaczają drzwi swych domostw, aby bóg nie pomylił się i nie na nich spuścił swą dziesiątą plagę, umożliwiając Żydom nie tylko wyjście z Egiptu, ale i kradzież egipskich precjozów.
Czyż cudowne przejście przez Może Czerwone tożsame z oczyszczającym ich symbolicznym chrztem nie było rytualnym przebrnięciem przez jakiś bród, które symbolicznie Jezus musiał odbyć w Jordanie w niejako odwróconym procesie paschalnym, gdzie w tym przypadku najpierw był chrzest, a później jego ofiara w dniu nisan żydowskiej paschy.
Reasumując, wszystko to co do tej pory zostało i wszystko co jeszcze będzie powiedziane na temat istnienia w moim przekonaniu zawsze jest jedynie połowiczną prawdą. Ci przeważnie o niej się wypowiadający dyskredytując innych głoszą swą tezę jako jedyną i niejednokrotnie nawet objawioną prawdę.
Zważając, że tak naprawdę nic nie istnieje, a to co postrzegamy - od planet i galaktyk do bakterii i atomów, jest jakąś iluzoryczną strukturą fraktali i hologramów, gdzie jedynie niesamowity pęd tych podstawowych elementów zagęszcza materie do widzialnych, a raczej odczuwalnych struktur.
Nic też moim zdaniem nie jest jednoznaczne i w jakiś sposób skrajne. Porównując to co chcę przybliżyć, na przykład do tworu jakiegoś wyimaginowanego artysty, który chcąc stworzyć jakiś obraz nie powinien do jego namalowania używać białej farby na białym blejtramie, gdyż po prostu nie da to żadnego wizualnego efektu jego pracy, a tym samym jest działaniem bezsensownym.
Choć w historii ludzkiego działania można by znaleźć wiele bezsensownych działań, jednak istota wszechświata i wszechrzeczy po prostu musi działać w bardziej logiczny sposób. Dlatego też podobnie wbrew temu, co głoszą co niektóre szkoły czy duchowe filozofie, nie ma powodu dążenia jedynie do idealnego utopijnego świata miłości, gdyż jeśli ów świat dotrze już do takiego stanu, to po prostu nie mając powodu przeciwstawiać się i walczyć ze „złem”, pozbawiony działania, niejako zdaje się na samodestrukcję.
Nie, nie chcę tutaj powiedzieć, że jestem za anarchią i złem w każdej jego postaci ,ale po prostu rozumiejąc życie czy to cielesne czy też duchowe jako ruch, a ruch jako działanie poprzedzone motywacją, uważam iż pozbawiony atrybutów życia świat popadł by w stagnację, zastój i upadek. Idąc dalej tokiem mojego rozumowania zauważam w istnieniu kosmosu konieczność istnienia swoistego planu działania, który podobny do w nieskończoność odgrywanej sztuki teatralnej angażuje nas (w tym rozumiem wszystkie możliwe istoty) do odgrywania przydzielanych nam ról, gdzie jeśli ktoś miał okazję sprawdzić się w odtwarzaniu swej poprzedniej roli ma szansę- zupełnie jak to zdarza się w teatrze, ze statysty stać się odtwórcą pierwszoplanowych ról. I myślę, że aby prawidłowo spełniać swe zadanie powinniśmy po trosze być egoistami. Ktoś powiedział kiedyś: „Pokochaj siebie, a kochanie innych przyjdzie Ci łatwo”, choć zapewne niektórzy mają inne role do odegrania, jak głosi to nakaz chrześcijański: "Kto w ciebie kamieniem, ty w niego chlebem". Lecz na dłuższą metę takie działanie jest utopią , gdzie już samo określenie utopia oznacza, że jest to pomysł niedający się wprowadzić w życie.
Zarówno w znanym jak i tym jeszcze nieznanym nam świecie tak materia jak i zdrowy egoizm są podstawą istnienia. Gdzie byśmy się nie obrócili wszystko obraca się w sumie wokół dóbr materialnych. A gdyby nie rywalizacja i egoizm nadal pozostawalibyśmy w jaskiniach.
Nawet w przyrodzie każda roślina stara się zdominować inne, każde zwierzę wypracowuje w sobie lepsze atrybuty kamuflażu, ochrony lub agresji. W lesie każde drzewo nie ustępuje miejsca innym drzewom, lecz stara się być jak najwyższe, aby móc jak najwięcej czerpać promieni słonecznych. Lecz nawet ta walka o przetrwanie nadal pozostaje grą i zabawą.
Kiedyś pracowałem w teatrze i zdaje się, iż prawidłowo poznałem jego swoisty klimat karnawałowej wiecznej zabawy, która ni jak miałaby się do mego artysty wciąż jedynie gruntującego swe płótna. W istnieniu ,tak jak w sztuce czy w życiu, potrzebne są kolorowe kostiumy i maski - zarówno zła, pychy, jak i szczerości i miłości, aby ta kolejna adaptacja komedio –dramatu istnienia miała sens być wystawianą.
A co za tym idzie potrzebny jest tu odtwórca anioła jak i diabła, tak jak w naszej sztuce pod tytułem „Historia Świata” głównymi postaciami był zarówno Budda jak i Hitler, Beethoven, jak i Champollion, a jedyne co się nie zmieniało to kolejna nowsza adaptacja „Historii Świata”.


Jak się wydaje wszystko oscyluje. Jedną z najnowszych koncepcji fizyki teoretycznej odnośnie początków wszechświata jest idea, że wszechświat jest czymś na kształt gigantycznego balona, który po skrajnym rozszerzeniu się w przestrzeni kosmicznej, kiedy jego cząstki są już maksymalnie od siebie oddalone uniemożliwiając im wzajemne oddziaływanie grawitacyjne na siebie, wówczas ten balon zaczyna się kurczyć skokowo do aż takiego jego zagęszczenia, które znów powoduje ponowną ekspansję wszechświata.
Można by to porównać do odbijającej się piłki, gdzie każde kolejne odbicie staje się coraz mniej intensywne.
Można w tym miejscu zadać sobie pytanie co zdarzy się kiedy wszechświat tak jak piłka już przestanie się odbijać, bo choć jeśli ta idea jest słuszna to obecnie znajdujemy się gdzieś mniej więcej w połowie owego procesu, a więc porównując do naszej piłki zawieszeni gdzieś w powietrzu tuż przed momentem zbliżania się naszej piłki ku podłodze i kolejnym odbiciem, a jest to jeszcze spory kawał drogi i czasu.
Tak czy inaczej zawsze możemy teoretyzując spytać się siebie co będzie i czy będzie kiedyś czas, kiedy wszystko się zatrzyma; może również nieskończone zło czy dobro też nie musi w nieskończoność przeistaczać się w swoje opozycje, może jednak chodzi przy tej transformacji o coś jeszcze, o coś czego jeszcze nie potrafimy dostrzec.
Wychowany w duchu racjonalizmu i w realiach otaczającego świata zauważam ciągłe przeistaczanie się materii w energię i na odwrót i choć z założenia miałby to być ciągły proces, ja jednak podświadomie odczuwam jakiś jego kres może kiedy wszystko już zostanie przerobione we wszystko inne, lub kiedy to wszystko będzie mogło zaistnieć już jako wszystko inne.
Kiedy wszystkie słowa i myśli zaistnieją, a ostatnia kropla wody przeleje się w ciele ostatniej istoty lub strukturze ostatniego minerału i wszystko praktycznie pozna wszystko, cały proces się zatrzyma może tym samym inicjując jakąś nową zabawę we wszechświat.
W naszym świecie mamy do czynienia z wieloma ideologiami lub z indywidualnymi przywódcami duchowymi nakłaniającymi nas najczęściej do skrajnej miłości; i pozornie jest to słuszne, gdyż zapewne wygodniej i milej przebywać czy współtworzyć zdrowie, porządek, pokój, dobrobyt, miłość itd. niż ich opozycje, lecz jakkolwiek te działania napędzają życie i egzystencje, lecz również powodują szybsze zbliżanie się do swych punktów krytycznych.
Reasumując więc jakkolwiek Biblijna sugestia, aby nie być letnim, ale być zimnym lub gorącym kiedy jesteśmy razem z naszą piłką jeszcze daleko od podłogi czyli zmiany biegunowości i konfrontacji, jest jak najbardziej wygodna, bo mamy jeszcze dużo czasu, jednak bycie letnim i szarym mimo monotonni, stagnacji i nudy wydłużało lub nawet uniemożliwiałoby proces zmian.
Lecz czy komukolwiek by się to podobało, aby na wzór fakira czy mnicha medytować w nieskończoność nie robiąc praktycznie ani nic złego ani nic dobrego?
Inną drogą bycia szarym i letnim moim zdaniem jest bycie kimś normalnym, kimś kto już sam w sobie rozładowuje dobre i złe emocje, ktoś kto grzeszy jedynie kiedy czuje, że grzeszy, lecz nie spowiada się za każdą paragrafowaną w dekalogu myśl czy uczynek.
Tak jak próbowałem to wielokrotnie zaakcentować, zawsze tak dobro jak i zło zaczyna tworzyć swe opozycje, tak więc przynajmniej teoretycznie można założyć, iż w skali makro jest to po prostu ta sama energia jedynie o odwróconej polaryzacji, więc myślę, aby żyć i dać żyć innym, gdyż moim zdaniem własna podświadomość jest najlepszym spowiednikiem, sędzią jak i naszym dobroczyńcą.
Uważam przy tym również, iż np. teorie konspiracji są często tak samo skrajne i nie do przyjęcia jak i nawet umotywowana najszczerszymi chęciami nauka, szczególnie ta koncepcyjna i teoretyczna, gdzie nigdy nie ma jednorodnych poglądów, a dociekania uczonych podobne są nadal do liczenia diabłów na główce od szpilki.
Nie wiem jak inni, ale ja osobiście nie chciałbym się dać zwariować tak jednym jak i drugim, może powodem tej mojej nie bezkrytycznej ostrożności w ocenie czegokolwiek jest to, iż wcześnie zacząłem brać pod rozwagę pewne idee, analizując je pod kątem przeciwstawnych opinii.
Nie wiem również czy prawidłową w moim przypadku byłaby maksyma: „Dużo wie, gdyż dużo widział”, lecz przynajmniej w jej myśl staram się dowiedzieć jak najwięcej.
Przekazując swą opinie, iż nie znając motywacji, stopnia nawiedzenia i wiarygodności przekazywanych nam informacji, czy prawidłowej oceny wszelkich narzucanych nam trendów, religii, filozofii i kanonów „obowiązującej” wiedzy , sądzę że jeżeli mamy taką możliwość, tak w jedną jak i w drugą stronę możemy wspólnie czasem dojść do bardziej prawidłowych wniosków niż te, które oferują nam wszelkie szkoły i źródła.
Dałoby się jednak to jedynie uczynić zakładając, że każdy może mieć rację, co jednocześnie pokazuje też, iż może z jakiegoś powodu jej też nie mieć i wówczas bez prywatnych wycieczek, narzuconych nam prawd i dogmatów tak nauki jak wiary w co i kogokolwiek, byśmy mogli uznać, że prawda wcale nie jest taka biała ani czarna, lecz może mieć również i inne kolory i odcienie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Pią 6:25, 04 Mar 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 3:50, 26 Mar 2011    Temat postu:

26
COŚ CZEGO OCZY NIE WIDZIAŁY A USZY NIE SŁYSZAŁY

"Życie to sen wariata, ale jak się odpowiednio przyprawi, to zmienia się ono w kolorową telewizję."

Bóg a reinkarnacja.

(Izajasza 6: 9-10) (9) A On rzekł: Idź i mów do tego ludu: Słuchajcie bacznie, lecz nie rozumiejcie, i patrzcie uważnie, lecz nie poznawajcie! (10) Znieczul serce tego ludu i dotknij jego uszy głuchotą, a jego oczy ślepotą, aby nie widział swoimi oczyma i nie słyszał swoimi uszyma, i nie rozumiał swoim sercem, żeby się nie nawrócił i nie ozdrowiał!
(Ewangelia Jana 9, 2-3)] 2 Uczniowie Jego zadali Mu pytanie: "Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym - on czy jego rodzice? 3 „Jezus odpowiedział: "Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże.
Kiedyś czytałem jakąś apokryficzną przypowieść gdzie mowa jest o tym, że dlatego muzykanci tak pięknie potrafią grać, gdyż rodząc się już wielokrotnie często byli właśnie muzykantami. Jeśli taka jest recepta na geniusz, to czyż nie powinniśmy do tak wielo-egzystencjonalnie zdobywających swe zdolności zaliczyć tak zwanych „cudownych dzieci”, które w jakiejś wyjątkowej dziedzinie, wymagającej zazwyczaj lat nauki i praktyki, aby znaleźć się na poziomie wysoko wykwalifikowanej osoby dorosłej, uzyskują to samo, często tak jakby znały już to przed ich urodzeniem.
Przykładami cudownych dzieci byli za młodu: Wolfgang Amadeusz Mozart w muzyce, Carl Friedrich Gauss w matematyce, Pablo Picasso w sztukach plastycznych.
Wolfgang Amadeusz Mozart (ur. 27 stycznia 1756 w Salzburgu, zm. 5 grudnia 1791 w Wiedniu) – austriacki kompozytor i muzyk, razem z Haydnem i Beethovenem należący do grona klasyków wiedeńskich.
W wieku trzech lat Wolfgang, słysząc grę siostry na klawesynie, zabawiał się wyszukiwaniem tercji na tym instrumencie (jak wspomina później jego siostra). Od piątego roku życia uczył się gry na klawesynie pod kierunkiem swojego ojca.
Miał starszą o pięć lat siostrę Marię Annę nazywaną Nannerl, która także przejawiała uzdolnienia muzyczne. Razem z nią, kiedy miała 11 lat, mały Wolfgang grywał duety klawesynowe na zasłoniętej materiałem klawiaturze. Ojciec – Leopold Mozart – woził ich po całej Europie, przez co Wolfgang zaczął chorować. W roku 1761 skomponował swój pierwszy utwór - Menuet i Trio KV 1.
Innym genialnym dzieckiem był Ludwig van Beethoven, ur. 15 lub 17 grudnia 1770, zm. 26 marca 1827 w Wiedniu) – kompozytor i pianista niemiecki, ostatni z tzw. klasyków wiedeńskich, a zarazem prekursor romantyzmu w muzyce, uznawany za jednego z największych twórców muzycznych wszech czasów.
Urodzony w Bonn, na terenie dzisiejszych Niemiec, już w młodości przeniósł się do Wiednia, gdzie rychło uzyskał reputację pianisty wirtuoza, a następnie wybitnego kompozytora. Muzyczne zdolności Ludwiga ujawniły się bardzo wcześnie, w wieku ok. 4 lat, toteż ojciec zapragnął uczynić z niego cudowne dziecko, podobne młodemu W. A. Mozartowi; nie miał jednak wystarczająco dużo wiedzy, talentu ani cierpliwości, by zrealizować to zamierzenie, a i geniusz jego syna rozwijał się wolniej niż u Mozarta.
Lecz jak sprawa się ma do uznanych geniuszy, takich jak na przykład A Einstein , którzy tak jak on nie dość, iż nie byli uznani za geniuszy w dzieciństwie, to w przypadku kilkuletniego nawet Einsteina, uważano go za niedorozwiniętego.
Ale jest również bardzo wielu wybitnych ludzi, którzy bądź to z powodu nie aż tak atrakcyjnego zajęcia, bądź też z powodu, iż ich genialne odkrycia i prace zaistniały dopiero w dorosłości , nie mówi się o nich jako o geniuszach. Wśród tych „wrodzonych” geniuszy na pewno interesującą grupą są pasjonaci i autsajderzy wielu dziedzin nauki, którzy mieli ogromny wpływ na ich rozwój.

Kto tworzy Naukę?

C.W. Ceram „Bogowie, Groby i Uczeni”

A co do autsajderów i samouków (lista poniżej), którzy często wyśmiewani i nazywani oszustami przez tak zwanych profesorów w takiej atmosferze jakiej doświadczyli również Erich von Deniken czy Zecharia Sitchin, musieli rozszerzać to, co Ty tak dumnie nazywasz „nauką”?
„Nieufność „fachowców” do odnoszących sukcesy outsiderów to nieufność mieszczanina do
geniusza. Człowiek o unormowanym sposobie życia gardzi człowiekiem bujającym w niepewnych
strefach, człowiekiem, który buduje na „kruchych podstawach”. Pogarda ta jest nieuzasadniona.
Jeżeli spojrzymy na rozwój badań naukowych od najdawniejszych choćby czasów, nietrudno będzie
nam stwierdzić, że ogromnej ilości wielkich odkryć dokonali właśnie „dyletanci”, outsiderzy, ba,
nawet „samoucy”. Opętani jakąś ideą, nie odczuwali hamulców fachowego wykształcenia, nie znali
lęku specjalistów, przeskakiwali przeszkody wzniesione przez tradycjonalizm czcigodnych
akademików.
Otto von Guericke, największy fizyk niemiecki XVII wieku, był z zawodu prawnikiem. Denis
Papin był medykiem. Beniamin Franklin, syn mydlarza, nie mając wykształcenia gimnazjalnego, a
już tym bardziej uniwersyteckiego, został nie tylko aktywnym politykiem (do tego wystarczają
niekiedy i mniejsze kwalifikacje), lecz również wybitnym uczonym. Galvani, odkrywca
elektryczności, był z wykształcenia medykiem i — jak wykazuje Wilhelm Ostwald w swej Historii
elektrochemii — zawdzięczał to odkrycie właśnie lukom w swej wiedzy. Fraunhofer, autor
wybitnych prac o widmie optycznym, do czternastego roku życia nie umiał czytać ani pisać.
Michael Faraday, jeden z najwybitniejszych przyrodników, był synem kowala i zaczął jako
introligator. Juliusz Robert Mayer, odkrywca prawa o zachowaniu energii, był lekarzem. Lekarzem
był także Helmholtz, gdy mając dwadzieścia sześć lat ogłosił swą pierwszą pracę na tenże temat.
Buffon, matematyk i fizyk, najpoważniejsze prace ogłosił z dziedziny geologii. Człowiekiem, który
skonstruował pierwszy telegraf elektryczny, był profesor anatomii Thomas Sömmering. Samuel
Morse był malarzem, tak samo jak Daguerre; pierwszy stworzył alfabet telegraficzny, drugi
wynalazł fotografię. Opętani swą ideą twórcy balonu sterowego Zeppelin, Gross i Parseval byli
oficerami i nie mieli żadnego pojęcia o technice. Przykłady te można by mnożyć w nieskończoność.
Gdyby wszystkich tych ludzi i ich działalność usunąć z historii nauki, zawaliłby się cały jej gmach.
Mimo to musieli oni za życia znosić drwiny i szyderstwa.
Ten szereg przykładów znajduje dalszy ciąg w nauce.
William Jones, który dokonał pierwszych dobrych przekładów z sanskrytu, nie był orientalistą, lecz sędzią
okręgowym w Ben-galu. Grotefend, który pierwszy odcyfrował jeden z rodzajów pisma klinowego,
był filologem klasycznym, a jego następca, Rawlinson — oficerem i politykiem. Pierwsze kroki na
długiej i żmudnej drodze od cyfrowania hieroglifów postawił Thomas Young, z zawodu lekarz.
Champollion, który osiągnął ten cel, był właściwie profesorem historii. Humann odkopał
Pergamon, a był z zawodu inżynierem kolejowym.
Lista ta chyba wystarcza, aby wysunąć następujące twierdzenie: Nie można kwestionować tego
wszystkiego, co wyróżnia fachowca. Ale czyż najważniejszy nie jest wynik, o ile tylko został
osiągnięty „czystymi środkami”? I czyż outsiderzy nie zasługują na naszą szczególną wdzięczność?”
Tak jak podałem to wcześniej, przybliżając co najmniej dziwne dziecięce postanowienia Henryka Schliemanna i Jean-Francois Champolliona, z tak ogromnym sukcesem zrealizowane w ich dorosłości można by się spytać czy również i ich życia nie dowodzą jakiegoś wcześniejszego istnienia, które jako zaprzeszły sentyment lub nawet jakiś niezrealizowany obowiązek karmiczny zaistniało również w ich kolejnej egzystencji, a idąc dalej tym tropem znów nie dowodzi istnienia jakiegoś złożonego planu, w którym wszystko ma swój powód i przyczynę istnienia.


Wielorakość duszy.

Ktoś spytał mnie niedawno jak to jest, że jeśli nie istnieje czas w innych wymiarach, to jak według mnie odbywa się tam reinkarnacja?
Odpowiedziałem temu komuś, iż czuję jednak, że czas gdzie indziej też istnieje w jakiejś swojej formie, czyż bowiem można chociażby porównywać czas życia motyla do nas, czy na przykład słonia, bo mimo, że niby istniejemy na tym samym planie, to jednak postrzeganie istnienia tutaj jest inne dla różnych istot i to nawet chyba nie koniecznie w zakresie rasy czy gatunku, ale nawet w kontekście każdej indywidualnej duszy.
Kiedyś czytałem relację jak to jeden ze znanych w USA i Kanadzie lekarzy- hipnotyzerów przypadkiem „natknął” się podczas seansu kiedy medium, czterdziestokilkuletnia gospodyni domowa i matka trojga dzieci, nieposiadająca ani wiedzy, ani zainteresowań historią , znalazła się w szesnastowiecznej Prowansji, jako trzydziestoletni adept medycyny i astrologii.
Lecz najbardziej interesujące było to, iż młody Prowansalczyk miał należeć do wąskiego grona prywatnych uczniów mistrza Nostradamusa, obawiał się jednak o tym mówić w obawie przed Inkwizycją.
Podczas kolejnych seansów pani Susan jako domniemany uczeń Nostradamusa przekazała zaskoczonemu lekarzowi polecenie samego Nostradamusa, który chce, aby kontynuować seanse, lecz aby znaleźć inne medium i inną metodę, dzięki której lekarz będzie mógł porozumieć się bezpośrednio z Mistrzem.
Ku zaskoczeniu hipnotyzera, niedługo później zarówno metoda jaki i nowe medium, znaleźli się niemalże sami, kiedy to pewne wrażliwe medium podczas transu cofnęło się do stadium swego istnienia „ pomiędzy wcieleniami”. Nie będąc ograniczona osobowością ani warunkami historycznymi, stanowiła niejako pomost pomiędzy wiekami, gdyż nie miała jakiejkolwiek przynależności czasowej, znajdując się gdzieś poza czasem i przestrzenią, w miejscu „emanacji dobra i wiedzy”.
Tam właśnie w bardzo szybkim czasie skontaktował się z medium Nostradamus, który miał przekazać, iż fizyczno- biologiczne ciało jasnowidza pozostaje w stanie transu w jego laboratorium w średniowiecznej Francji, lecz jego „istota” przemieściła się na spotkanie z ludźmi końca XX wieku w istotnych dla nas sprawach, o których rozprawiał Nostradamus przekazując wszystko to hipnotyzerowi.
Można by więc spytać czym w takim razie jest dusza, czy to coś co wiecznie istniejąc, niejako egzystuje w naszych ciałach, a nawet poprzez pewne tak zwane wrodzone instynkty i odczucia wpływa na nasze obecne życie.
To pytanie, nad którym niemalże od zarania dziejów „łamali sobie głowy” wszelcy filozofowie i teologowie, nadal pozostaje i zapewne z samych powodów prawidłowego funkcjonowania tego schematu zawsze będzie pozostawać pewną tajemnicą dla większości.
Choć w pewnym sensie nieco bliżej spotkałem się z tym problemem, ja też mogę na ten temat jedynie gdybać, choć przywykłem i uważam reinkarnację za najlogiczniejsze wytłumaczenie wielu współzależności, cech charakteru, zdarzeń czy często irracjonalnych zachowań ludzi bądź to którym ja lub znajomi mi hipnotyzerzy przeprowadzali seans hipnotyczny, bądź w inny sposób moje i tych ludzi losy się zazębiły. …
Nie tylko moim zdaniem dusza ma tendencję dzielenia się i przenikania. I to nie tylko w momencie wyjść z ciała, czasem podczas snu (przejścia do światów równoległych i alternatywnych). Po śmierci dusza istnieje w egzystencji tego, który już nie żyje i w miejscu przejściowym dusz (życiu między życiami), jak i w ewentualnej kolejnej inkarnacji. Zjawisko dzielenia (klonowania) dusz tłumaczy zarówno kwestie duchów (całych lub rozczłonkowanych dusz osób fizycznie lub mentalnie przywiązanych do swego byłego życia), schizofrenii lub rozdwojenia jaźni. Jak również zmian osobowości po przeszczepach organów, do których niejako wraca się cząstka duszy, kiedy ów organ zaczyna swe „ponowne życie” w innym ciele, co niekiedy doprowadza nawet do przejęcia pewnych cech charakteru osoby, z której organ zastał pobrany. Zajmując się hipnozą do przeszłych żyć (reinkarnacja) w kilku przypadkach spotkałem się z czymś, co mogłoby świadczyć o niejako istnieniu jednej i tej samej duszy w dwóch inkarnacjach osoby, która wydaje się żyć w osóbach, które istniały równolegle w historycznym czasie.

Fizyka a życie wieczne.

Niedawno za sprawą ślepych uliczek, do których dotarła nowożytna nauka, a w szczególności fizyka, zaczęto wysnuwać wiele teorii przez tak zwanych fizyków teoretyków.
Jedną z ciekawszych takich nowych koncepcji jest teoria opierająca się na tzw. teorii M, zwanej „teorią wszystkiego”.
Uczeni chcą na przykład przy pomocy największego na świecie akceleratora cząsteczek, znanego jako Wielki Zderzacz Hadronów (LHC), znaleźć coś co nazwano nieuchwytnym bozonem Higgsa, czyli cząsteczki, która według fizyków wyjaśnia, dlaczego cząsteczki takie jak protony, neutrony i elektrony posiadają masę. Jeśli maszynie uda się wygenerować bozon, według niektórych w tym samym czasie może powstać druga z cząsteczek nazywana singletem Higgsa i spontanicznie pojawiające się produkty związane z ich rozkładem. Jeśli tak, to według dwójki fizyków -Weilera i Ho, będą to produkty cząsteczek, które podróżują w czasie i pojawiają się przed kolizjami, które powodują ich pojawianie się, czyli zdolnością do przenoszenia materii w czasie.
Idea „teorii wszystkiego” jest swego rodzaju sposobem unifikacji nie tylko wszelkich nauk ścisłych, ale również i pewnych ideologii filozoficzno religijnych. Ta nowa nauka będąca dziełem wąskiej grupy fizyków, którzy twierdzą, że wyjaśnia ona właściwości wszystkich znanych cząsteczek i sił, w tym grawitacji, jednak obejmuje istnienie co najmniej 10 lub 11 wymiarów, choć my znany jedynie cztery. Doprowadziło to do spekulacji, iż nasz wszechświat może być niczym czterowymiarowa membrana (lub „brana”) unosząca się w multiwymiarowej czasoprzestrzeni.
Zgodnie z tą opinią, podstawowe składniki naszego wszechświata są przyczepione w sposób stały do brany i nie mogą przenosić się do innych wymiarów. Istnieje jednak kilka wyjątków. Niektórzy twierdzą, że grawitacja jest słabsza niż pozostałe fundamentalne siły dlatego, że rozprasza się także w innych wymiarach. Inną możliwością jest hipotetyczny singlet Higgsa, który oddziałuje z grawitacją, jednak nie wpływa na żadną z innych sił.

Nadzieja w neutrinach?

Choć Weiler, podobnie jak Henryk Schliemann i Jean-Francois Champollion zainteresował się swą pasją, czyli w tym przypadku podróżami w czasie, zaledwie kilka lat temu, też można by nazwać jego poszukiwania utopią, przynajmniej w świetle tak „poważnych” dziedzin nauki jak fizyka czy astronomia.
Tym razem chodzi o wyjaśnienie pewnych anomalii zaobserwowanych przy okazji eksperymentów z neutrinami, często też nazywanymi „cząsteczkami-duchami”, ponieważ bardzo rzadko reagują z ze zwykłą materią. Można na przykład ustawić, oczywiście tylko teoretycznie, 10 000 planet takich jak Ziemia, a neutrina przemkną przez nie, wcale nie tracąc masy ani energii. Nic więc dziwnego, że owe tryliony neutrin, które w każdej sekundzie przechodzą przez nasze ciała, w żaden sposób na nas nie wpływają.
Przynajmniej tak głosi oficjalna fizyka kwantowo-teoretyczna i Weiler chcąc przy pomocy tez panów Heinrich Päsa i Sandip Pakvasy z University of Hawaii, wyjaśnić owe anomalia w oparciu o istnienie znów hipotetycznej cząsteczki zwanej „sterylnym neutrino”. Mają być to cząsteczki ledwie wykrywalne, wchodzące jedynie w reakcje z siłą grawitacji. W wyniku tego są one kolejnymi cząsteczkami niepołączonymi z „branami” i powinny mieć możliwość podróżowania w innych wymiarach.

Weiler, Päs i Sandip Pakvasa twierdzili, iż sterylne neutrino mogą poruszać się z prędkością większą niż światło, wybierając drogę na skróty wiodącą do innych wymiarów.
Zgodnie z einsteinowską teorią względności, istnieją pewne warunki, w których rozwijanie jeszcze większych prędkości oznacza cofanie się w czasie. Właśnie to prowadziło naukowców do spekulacji na temat podróży w czasie.

Bez maszyny.

Jeśli można teoretyzować, a swe poszlaki opierać nie na wyspecjalizowanych i arcykosztownych urządzeniach, ale na Psionice, czyli na zjawiskach paranormalnych (PSI), jak i wiedzy ezoterycznej starożytnych przekazów, jak i tej nowożytnej, moim zdaniem neutrina nie tylko mogą, ale mają swój wpływ na wszystkie ożywione i nieożywione organizmy, o czym już pisałem wcześniej.
Moim zdaniem na przykład takim naturalnym przejściem, czy swego rodzaju wrotami do innych alternatywnych wszechświatów, może być również sen, a jako iż tam gdzie i o czym śnimy, czas jest iluzją, więc prawdopodobnie podróżujemy tam nie tylko w przestrzeni, ale również i w czasie.
Poza tym jak najbardziej w śnie, który jest swego rodzaju odbiornikiem naszych odczuć, dążeń i pragnień, może uwidocznić się jakieś dotyczące nas zdarzenie z przeszłości, nawet z tej przed naszym urodzeniem.
Lecz może to być również przykład z „Pola morfogenetycznego”– czyli hipotetycznego tworu, którego istnienie zostało zaproponowane przez biologa Ruperta Sheldrake'a.
Pokrótce jest to sfera, gdzie miały by się mieścić wszelkie ludzkie zdarzenia, namiętności i odczucia, a według pewnych koncepcji zarówno nowo narodzone ludzkie istoty mogą z tego miejsca czerpać scenariusze na swe życie (co w ten sposób tłumaczy na przykład wielość ludzi świadczących, że w poprzednim życiu byli np. Napoleonem Bonaparte czy Kleopatrą), jak i mogą tam mieścić się odpowiedzi na egzystencjonalne nasze pytania czy problemy, które w snach objawiają się nam np. jako przykład rozwiązania problemu.

Dom wariatów czyli nasz własny Wszechświat


Mówi się, że Mikołaj Kopernik „Wstrzymał Słońce Ruszył Ziemię” i rzeczywiście z jednej strony był to arcyodważny akt pokazania rzeczywistego obrazu Układu Słonecznego, lecz z innej strony był to również ostatni akord zniewalający człowieka jako istoty. Choć już wcześniej od Nauki, wszelkiego rodzaju religie zdążyły nam odebrać nas i naszą centralną pozycję we wszechświatach i kwestii postrzegania siebie, zdominowały nas do roli i miejsca nic nieznaczącego uzależnionego od bogów i Boga podmiotu.
Jeśli rozejrzeć się dokoła wygląda na to, że często krytykowane przez nas opinie i zachowanie otaczających nas ludzi najczęściej postrzegamy jako dziwne głupie i kłócące się z naszym własnym pojmowaniem świata, wychodząc z założenia, że zawsze my byśmy lepiej coś zrobili czy się zachowali. Takie stanowisko osadza nas w naszych własnych domach wariatów.
Z panów i władców samych siebie staliśmy się czymś, co moglibyśmy nazwać pacjentami otaczającego nas domów wariatów, gdzie tylko my lub wąska grupa pewnej społeczności, z którą się utożsamiamy, jest według nas normalna, a cała reszta „to banda wariatów”.
Paradoksalnie tak samo postrzegają nas i naszą grupę społeczną ci inni, którzy naszym zdaniem nie mają racji.
To najczęstsze zarzewie niepokojów i, kłótni i wojen jest jednak najnaturalniejszą z rzeczywistości otaczającego nas świata, a właściwie światów, gdyż jest to właśnie tak bardzo poszukiwana formuła unifikacji świata i koncepcji światów tak równoległych jak i alternatywnych, albowiem świat jest właśnie zlepkiem alternatywnych wszechświatów postrzeganych z perspektywy i pozycji każdej indywidualnej istoty, w której to tylko ona jest w prawidłowej relacji z otoczeniem i tym, kim w ten sposób chce ten ktoś być, sprawiając aby świat był dla nas tym wrogim, głupim lub bratnim i przyjaznym miejscem, zawsze zależnie od naszego nastawienia.
Zagmatwany obraz tej mozaiki odnajdujący w naszym otoczeniu tak wielu wrogów, przyjaciół, przeciwników, utrapienia i szczęścia realizuje się na tyle, na ile jesteśmy w stanie to sobie sami zaplanować.
Czasem jedynie za zmianę otaczającego nas świata nie jest odpowiedzialne nasze nastawienie. Dzieje się tak, gdy automatycznie zmieniając sytuację lub nasze otoczenie, miejsce, zainteresowania, priorytety, znajomych itp., przenosimy się z dotychczasowego wszechświata do nowego osobistego wszechświata i wszechświatów innych, w tej chwili istotniejszych w naszym nowym planie osób (istot).
Najczęściej nie uwzględniając gdzieś istniejących innych równoległych światów, które podobnie zostały stworzone przez inne istoty, automatycznie izolujemy się od nich.
Z drugiej jednak strony kiedy przyjmujemy wiarę w istnienie innych światów umożliwiamy sobie szansę na ich przybliżenie, zazębienie lub nawet przenikanie się ich względem naszej rzeczywistości.
Taki stan na przykład występuje w przypadku wszelkiego rodzaju religii i wierzeń, kiedy to tak za życia (nawiedzenia), jak i po śmierci nasza niezniszczalna jaźń na jakiś czas może odnaleźć wspólny jej ideologii iluzoryczny świat nieba, piekła czy nirwany lub wykreować jakiś własny indywidualny, najczęściej również bardziej lub mniej przejściowy, świat swej egzystencji.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Sob 3:52, 26 Mar 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 2:13, 01 Maj 2011    Temat postu:

27
Matriarchat a chrześcijaństwo
Poprzednią część moich rozważań zakończyłem pewnym na pozór iluzorycznym podsumowaniem swych odczuć, iż niejako jesteśmy w stanie wykreować lub przeniknąć do innych wszechświatów czy egzystencji.
Na pewno nie jest to popularna koncepcja i z pewnością znajdzie się wielu jej przeciwników; jest to jednak przez wiele lat „sprawdzana” przeze mnie teoria, która w dalszych swych aspektach zdać by się mogło prowadzi do jeszcze dziwniejszych i bardziej kontrowersyjnych wniosków. Jednak może powinienem wytłumaczyć, iż ja ze swej strony zawsze próbowałem przedstawiać swój punkt widzenia bez zbędnego „owijania w bawełnę”. Pamiętam w czasach swej wczesnej emigracji, kiedy pisałem listy do rodziny, zawsze bliscy błędnie interpretowali moje relacje jako depresje lub niezadowolenie.
Wiem, że założeniem co niektórych jest dążność do pokoju, miłości i zgody między wszelkimi grupami, wyznaniami czy filozofiami, co nawet jeśli jest wykonalne, to na pewno nie jest łatwe do realizacji w obecnych realiach naszego materialnego czterowymiarowego świata.
Wiem również, że teoretycznie zarówno przyszłość jak i prawidła w niej zawarte może być alternatywna, nawet dla każdego z osobna. I właśnie o tym chciałbym rozprawiać w dalszym ciągu, wciąż wysupłując coraz to nowe poszlaki, dowody i możliwości ratunku, może w innych kwantowych rzeczywistościach. W naszej zaś namacalnej rzeczywistości nie zamierzam krytykować rozbieżności i zmian np. w kanonie kościoła, a jedynie zrozumieć pewne powody nie trzymania się na przykład prawideł wczesnochrześcijańskich, a w konsekwencji dojście do nakazów wiary i dogmatu.
Wśród duchowo mistycznych przeżyć, takich jak np. Objawienia Maryjne, biorąc pod uwagę że mogą one być wszystkim - łącznie z dezinformacją czy jakimś ukartowanym planem, mimo wszystko pragnę ze swej perspektywy przybliżyć je, patrząc przez pryzmat kobiecości i matriarchatu. Poza tym nie wiem czy zdaje sobie ktokolwiek sprawę, że nie koniecznie takie objawienia mają ci wybrani z jednej strony barykady. I tak jak wspomniałem jakkolwiek mogą być one równoległe, alternatywne i mimo że odmienne- również prawdziwe.
Dlatego też nie wiem czy nie przydałoby się tutaj więcej chrześcijańskiej pokory zamiast często słyszanych tekstów, że jeśli ktoś czegoś nie doświadczył to musi pocierpieć jeszcze kilka lat, aby to się jemu objawiło. Ja nie mam zakusów, aby stać się świętym , tym bardziej, że w katolickim kościele jest ich ok.25000 („Kto ma uszy, niechaj słucha”-„ mądrej głowie dość dwie słowie”).
Nie wiem czy ktoś wie jaka jest różnica między objawieniem i channelingiem; dla mnie to może być to samo, niezależnie czy są to treści wysyłane przez elektromagnetyczne anteny, czy też arka przymierza z gorącą Boską linią, a te wszystkie objawienia może mogą pochodzić z jakiegoś jednego źródła, czy to będzie objawienie czy też nawiedzenie?
No tak jak ktoś to napisał - chyba tak może być, że czasem to co jest nam objawione nie zawsze musi być dobre, nawet jak na pierwszy rzut oka takim się wydaje. Jako że zamierzam pisać o kobietach, religii i poniekąd o patriotyzmie dyskredytując stary polski slogan „BÓG HONOR OJCZYZNA”, chciałbym zacząć od chyba jednej z dwóch związanych z polskością kobiecych postaci, a mianowicie od legendarnej Wandy. Wanda (Wąda) jest bohaterką polskiej legendy . Według najbardziej znanej wersji Wanda, córka Kraka i polska księżniczka, nie zgodziła się na małżeństwo z księciem niemieckim, urażony książę najechał ze swoimi wojskami ziemie polskie. Armia pod dowództwem Wandy oczywiście zdołała odeprzeć atak. Jednak Wanda zdecydowała się na popełnienie samobójstwa, rzucając się w nurt Wisły, aby nie prowokować kolejnych napaści (według innej wersji była to ofiara dla Bogów za odniesione zwycięstwo).Postać Wandy według pewnych opinii była najprawdopodobniej wymyślona przez Wincentego Kadłubka (znanego polskiego kronikarza). Według Kadłubka Wanda rządziła Polską po odsunięciu od władzy syna Kraka, splamionego zbrodnią bratobójstwa. W tej innej relacji zdarzeń Wanda najechana przez niejakiego „tyrana Lemańskiego” (czyli niemieckiego) staje na czele wojsk i zmusza wroga do odwrotu. Wódz Lemański wygłasza pochwalną pieśń na cześć Wandy i... popełnia samobójstwo. Zaś królewna rządzi długo i szczęśliwie, zostając do śmierci dziewicą. Kadłubek dodaje: „Od niej ma pochodzić nazwa rzeki Wandalus (obecnie Wisła), ponieważ ona stanowiła ośrodek jej królestwa; stąd wszyscy, którzy podlegali jej władzy, nazwani zostali Wandalami”. To jest niesłychanie istotna dla moich dalszych rozważań informacja, jak również i to, że według historyków kolebką Wandali był prawdopodobnie Półwysep Skandynawski i północna część Półwyspu Jutlandzkiego. Wiadomo, że Wandalowie od końca III wieku przed naszą erą przebywali na terenie występowania kultury przeworskiej(początkowo na Dolnym Śląsku, Polsce centralnej i zachodnim Mazowszu , potem w Małopolsce).
W czasie wywołanej najazdem Hunów (od 375 r.) wędrówki ludów część Wandalów (Hasdingowie) sprzymierzyła się z irańskojęzycznym ludem Alanów i dotarła na obszary między Dunajem i Cisą .
W czasie wędrówki na południe zasiedlali tereny południowo-wschodniej Polski i założyli swą nekropolię w Prusieku, pierwszą rozpoznaną w polskich Karpatach. Hasdingowie przekroczyli w noc sylwestrową 406 r. Ren w rejonie Mogontiacum (Moguncji) i znaleźli się na ziemiach cesarstwa rzymskiego. W 409 r. dotarli do Hiszpanii, podczas gdy inne odłamy Wandalów dotarły do Dacji i Panonii. W 416 r. zawarli z przybyłymi wcześniej do Hiszpanii Alanami (plemię sarmackie) unię personalną; ich królowie nosili odtąd tytuł rex Vandalorum et Alanorum ("król Wandalów i Alanów"). Z Półwyspu Iberyjskiego pod wodzą Genzeryka przeprawili się przez Cieśninę Gibraltarską (w sile ok. 80 000 ludzi) do Afryki Północnej w 429, gdzie utworzyli kwitnące aż do 477 r.państwo Wandalów i Alanów, które obejmowało Mauretanię, wyspy Morza Śródziemnego wraz z Sardynią , Korsyką i czasowo Sycylią .
Wandalowie żyli z łupów i piractwa, które zagrażało całemu basenowi Morza Śródziemnego. W 455 r. złupili w jednym wypadzie Rzym , a ogromne skarby przewieźli do Kartaginy . Było to odwetem za pogwałcenie traktatu zawartego między Genzerykiem , a cesarzem rzymskim, Walentynianem III . Jeden z punktów mówił o zaślubinach córki cesarskiej, Eudokii , z synem Genzeryka, Hunerykiem. W czasie wyprawy porwano ją i wywieziono do państwa Wandalów, gdzie została żoną królewskiego syna. Kolejni cesarze i wodzowie rzymscy podejmowali bezskuteczne wyprawy przeciwko Wandalom. Teodoryk , król Ostrogotów i władca Italii , zawarł z Wandalami pokój.
Fakt iż Wandalowie zniszczyli Rzym moim zdaniem nie jest tylko historycznym epizodem, lecz dowodem , iż jak się to mówi: „historia kołem się toczy” i jak śmiem wierzyć świadczy to w jakiś sposób o zaplanowanym zniszczeniu Rzymu w przyszłości.
Tutaj może na coś się przydadzą przepowiednie Ojca Klimuszki: "Widziałem żołnierzy przeprawiających się przez morze na takich małych, okrągłych stateczkach, ale po twarzach widać było, że to nie Europejczycy. Widziałem domy walące się i dzieci włoskie, które płakały. To wyglądało jak atak niewiernych na Europę. Wydaje mi się, że jakaś wielka tragedia spotka Włochy. Część buta włoskiego znajdzie się pod wodą. Wulkan albo trzęsienie ziemi ? Widziałem sceny jak po wielkim kataklizmie. To było straszne". I w jeszcze innym miejscu: „ Wojna wybuchnie na Południu wtedy, kiedy zawarte będą wszystkie traktaty i będzie otrąbiony trwał pokój … potem rakiety pomkną nad oceanem, skrzyżują się z innymi, spadną w wody morza, obudzą bestie. Ona się dźwignie z dna. Piersią napędzi ogromne fale. Widziałem transatlantyki wznoszone jak łupinki... Ta góra wodna stanie ku Europie. Nowy potop ! Zadławi się w Gibraltarze ! Wychlupnie do środka Hiszpanii ! Wleje się na Saharę, zatopi włoski but, aż po rzekę Pad. Zniknie pod wodą Rzym ze wszystkimi muzeami, z całą cudowną architekturą [...]" i „Nasz naród powinien z tego wyjść nienajgorzej. Może pięć, może dziesięć procent jest skazane. Wiem, że to dużo, że to już miliony, ale Francja i Niemcy utracą więcej. Italia najwięcej ucierpi. To Europę naprawdę zjednoczy.".
Jeśli tak miałoby się stać, może w Polsce i przygotowywanych do tych celów wielkich sanktuariach takich jak np. Licheń, za jakiś czas będziemy mieli kapłanki, a najwyższa z nich będzie w randze obecnych papieży, gdyż jakoś nie wyobrażam sobie, że pospólstwo dałoby sobie radę bez Bożego bicza nad swą głową.

Na początku lat 30. VI w cesarz bizantyjski Justynian postanowił się z Wandalami rozprawić. By odwrócić uwagę przeciwnika, wywołano bunt ludności na Sardynii . Gdy Wandalowie zajmowali się tłumieniem buntu, wojsko bizantyjskie w sile 15 000 żołnierzy wylądowało w Afryce. Belizariusz , dowódca wojsk bizantyjskich, pokonał Wandalów w dwóch bitwach pod Kartaginą. Król Wandalów, Gelimer , zamknął się w twierdzy numidyjskiej , ale wzięto go głodem. Został przewieziony do Konstantynopola , gdzie zamieszkał w majątku. Wiedząc, że nie ma szans na obronę królestwa Wandalów, pozwolił na włączenie go do cesarstwa. Jego żołnierzy wcielono do armii cesarskiej, gdzie szybko stracili swą odrębność.
Niestety, dzieje Wandalów znamy jedynie z dokumentów pozostawionych przez ich zwycięzców oraz innych ludów germańskich , takich jak Frankowie , Gotowie i Longobardowie . Wandalowie podobnie jak większość Germanów w czasie wielkiej wędrówki ludów byli arianami . Arianizm zwalczany był przez kościół katolicki jako herezja . Przeciwnicy i zwycięzcy Wandalów skazali ich na zapomnienie, tym bardziej, że w dalszej historii tego ludu nie znalazł się już żaden władca równie wybitny jak Genzeryk.
Pisma Wandalów i ich tradycja kulturalna zostały zniszczone, a oni sami wtopili się bez śladu w miejscową ludność mauretańską i łacińskojęzyczną. Część została deportowana do Italii. Ich losy znamy przede wszystkim z opisów katolickich pisarzy takich jak Fulgencjusz z Ruspe i Wiktor z Wity .
Od zniszczeń pozostawionych po najeździe na Rzym (w poszukiwaniu metalu Wandalowie wyrywali żelazne klamry spinające kamienie, z których zbudowane były budynki, powodując ich rychłe zawalenie) nazwa plemienna Wandal stała się synonimem osobnika niszczącego wszystko na swojej drodze. W języku polskim dla rozróżnienia stosuje się dwie formy: Wandalowie na określenie członków plemienia oraz wandale na określenie osób bezcelowo niszczących różne dobra, czyli oddających się wandalizmowi .
Jedna z hipotez wywodzi nazwę południowej części Hiszpanii, Andaluzji, od zniekształconego przez Arabów określenia Vandolita (teren Wandalów).
Od Wandalów przejdźmy znów do legendarnej Wandy. Wanda występuje nie tylko w kronikach polskich i czeskich. Istnieje znacznie wcześniejszy fragment kroniki arabskiej Al Masudiego inaczej {( Abu al-Hasan Ali ibn al-Husajn al-Masudi, (Abdul Hassun ibn Hussein ibn Ali El Mas'udi) arab. أبو الحسن ، علي بن الحسين المسعودي (ok. 896 - 956), słynny arabski historyk, geograf i podróżnik z X wieku, zwany przez późniejszych badaczy "arabskim Herodotem"} przywołującej wodza imieniem Avandza, który miał władać nad plemieniem Harvats i toczyć liczne zwycięskie wojny . Nie ma chyba żadnego szanującego się historyka, który chcąc uchodzić za poważnego uznałby I księgę Kroniki Kadłubka za bajki, a nie za wiarygodne źródło historyczne.
Idąc dalej tym tokiem rozumowania w Kronikach nie ma najmniejszej wzmianki o utopieniu się Wandy w Wiśle. Pojawia się ona dopiero w późniejszej Kronice wielkopolskiej. Powszechnie znaną wersję zawdzięczamy natomiast Janowi Długoszowi , który nadał najeźdźcy niemieckiemu imię Rytygier.
W kronikach polskich i zagranicznych (Długosz i Georgius Aelurius ) wspomina się niekiedy o jej dwóch siostrach. Jedną z nich miała być założycielka Pragi , Libusza, a drugą Waleska uchodząca za założycielkę Kłodzka. Motyw Wandy był często wykorzystywany politycznie jako dowód, że w Polsce może panować kobieta (Jadwiga, Anna Jagiellonka) oraz w propagandzie antyniemieckiej
Historia Wandy jest tematem wielu utworów literackich, zwłaszcza z okresu walki o niepodległość. Być może nawiązuje do losu Wandy śmierć Ofelii, córki Poloniusza, w Hamlecie Williama Szekspira . Pisał o niej także Goethe. Za czasów Wandy, współczesnej Aleksandrowi Wielkiemu, Wanda dochodzi do władzy po tym jak przejmuje ją po swym bracie, synu Kraka, który to syn morduje z kolei starszego brata. Gdy zbrodnia wychodzi na jaw zostaje on wygnany na zawsze z kraju. Wówczas lud przywiązany do zmarłego władcy wybiera na tron córkę Kraka Wandę. Po Wandzie rządy obejmuje Lestek, po nim Lestek II, potem Lestek III.

W Kronice Kadłubka to Wanda buduje gród na Wawelu! Pisze on tam bowiem wyraźnie, że tak długo nie pochowano Kraka aż nie zakończono budowy grodu na skale, pod którą mieszkał niegdyś smok.
Dalej- nie ma mowy o jakimkolwiek rzucaniu się do Wisły czy innej formie samobójstwa. Wręcz przeciwnie: "tyran lemmański", który ją najechał zatrzymuje się z armią i... przebija się mieczem, składając z siebie ofiarę dla bogów podziemia, a poza tym życząc Polakom by zestarzeli się pod rządami kobiety. Następnie mamy wiadomość, iż królewna rządziła pozostając do końca życia dziewicą.
Po tym wszystkim następuje kolejna opowieść skrzętnie ukrywana w jakichkolwiek zbiorach bajek o dawnych władcach Polski.
Oto do Wandy przybywa poselstwo od Aleksandra Macedońskiego i każe jej złożyć daninę. Wanda poleca... połamać posłom kości, obedrzeć ich ze skóry, skórę napchać sianem i odesłać Aleksandrowi z szyderczym listem. Czym zresztą sprowadza na Polskę najazd Macedończyków.
Jest to więc obraz daleki od tej zapłakanej bohaterki rzucającej się w nurty Wisły. Wanda w oczach Kadłubka nie jest grzeczną dziewczynką. Jest raczej niebezpieczna.
Czy notatki Kadłubka żyjącego stosunkowo niedaleko czasów wiślańskich, piszącego kronikę zaledwie w kilkadziesiąt lat po zlikwidowaniu obrzędów na kopcu Wandy w 1226 r. można traktować jako istotne źródło historyczne, czy też jest to czysty wymysł? Za grobowiec Wandy uchodzi kopiec znajdujący się dziś na terenie Nowej Huty, niedaleko wejścia do kombinatu. Zaś dzień jej imienin (23 czerwca) jest jednocześnie dniem rozpoczęcia budowy Nowej Huty.

Od Wandy przejdę na chwilę do cykliczno-astronomicznych zdarzeń występujących co ok.13 tysięcy i 26 tysięcy lat, takich jak chociażby miałoby być zakończenie kolejnych er Majów.
Jak wspominałem o objawieniu w Fatimie, moim zdaniem tam niekoniecznie objawiła się Matka Boska, bo z jednej strony jak sama nazwa tego miejsca wskazuje, Fatima to była ukochana córka Mahometa, która w Islamie jest utożsamiona ze świętością. Podobnie jak po wielu wiekach zmagań pewnych chrześcijańskich frakcji zrobiono to z Marią matką Jezusa, gdzie dogmat Wniebowzięcia ogłoszony został dopiero w 1950 r. przez Piusa XII .
Natomiast dla św. Ambrożego ( 339-397) Maria była zwykłym człowiekiem, wybranym przez Boga „naczyniem” i nie wolno było się do niej modlić , a św. Epifaniusz na przykład nakazuje „Niech czczeni będą: Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty, ale niech nikt nie czci Marii”. Papież Anastazy I (zm 402r.) „ Niech nikt nie nazywa Marii Matką Bożą , bo Maria była tylko kobietą i niemożliwe jest, aby Bóg był zrodzony z kobiety”.
Nagły zwrot w postrzeganiu Marii (Matki Jezusa) i obecnie plasowanie jej w roli bogini jest jak myślę „planem” osadzenia Marii jako królowej Polski, kosmosu a ostatnio nawet jak słyszy się w zaangażowanych w tę przemianę kręgach, również i wszechświata. Miejsce i rola jaką w ostatnich latach „Matka Boska” uzyskała sobie w Chrześcijaństwie, a w szczególności w polskim katolicyzmie, wygląda na bardziej złożony i zawiły proces niż tylko pragnienie kilku zaangażowanych w ten ruch osób.
CUD SŁOŃCA
Niewątpliwie wydarzenia w Fatimie 13 września określane jako objawienia, które nastąpiły i zapowiadały dalsze wydarzenia, które miały rozegrać się już miesiąc później na oczach kilkudziesięciu tysięcy pielgrzymów, w niczym nie odbiegały od typowych scenariuszy bliskich spotkań UFO.
J. Quaresma - jeden ze świadków, który znajdował się na w pobliżu wrześniowego objawienia, mówił w ten sposób o zaobserwowanym tam zjawisku: „Ku memu zdziwieniu ujrzałem wyraźną kulę światła podążającą ze wschodu na zachód, przepływającą powoli i majestatycznie w powietrzu… Nagle kula i jej niezwykłe światło zniknęły, lecz dziewczynka stojąca koło nas krzyczała radośnie: „Widzę ją! Widzę ją! Leci w dół!”.
Tłum zgromadzony na polu czekał na zapowiadany na 13 października cud. Jacques Valee wspomina słowa jednego z kościelnych hierarchów z Leirii, świadka tych wydarzeń, który stwierdził, iż Matka Boska przybyła na miejsce w „aeroplanie ze światła” – znacznej wielkości kuli, która poruszała się ze średnią prędkością i lśniła bardzo jaskrawym światłem. Niektórzy świadkowie ujrzeli białą postać wychodzącą z kuli, która następnie wzbiła się w powietrze i zniknęła. Wśród dziesiątków tysięcy zgromadzonych znajdowali się m.in. ateiści, urzędnicy i dziennikarze. W tłumie znajdował się także prof. Almeida Garrett z Uniwersytetu Coimbra, który opisał zjawisko w następujących słowach: „Silnie padało i deszcz zmoczył ubrania zebranych. Niespodziewanie zza gęstych chmur wyjrzało słońce, co zwróciło uwagę wszystkich. Wyglądało jak dysk o wyraźnym kształcie. Nie oślepiało. Nie uważam, jakoby można było je porównać do ciemnoszarego dysku, jak ktoś potem powiedział. Posiadało raczej zmieniającą się jasność, którą porównałbym do perły. Wyglądało jak wypolerowane koło. To nie poezja. Widziałem to na własne oczy. Ten dysk o wyraźnym kształcie zaczął się obracać, ale prędkość obrotu była jednakowa. Nagle tłum wydał z siebie głos. Słońce (czy dysk) cały czas się obracając zaczęło kierować się ku ziemi, czerwonawe i krwiste, jakby z zamiarem zmiażdżenia każdego na swej drodze.”
Obiekt, który wykonywał w powietrzu swoisty taniec widziany był z promienia kilkudziesięciu kilometrów (co pozwoliło na odsuniecie teorii o swego rodzaju zbiorowej panice, która zapanowała wśród kilkudziesięciotysięcznego tłumu). Reporter lizbońskiego dziennika „O Dia” pisał o zjawisku nazwanym „cudem słońca” w następujący sposób: „Srebrne słońce otoczone tego samego koloru światłem, wirowało w rozproszonych chmurach. Światło zmieniło barwę na piękny błękit i jakby wpadając przez zabrudzone szyby katedry, oświetlało ludzi w dole, którzy klęczeli wznosząc ramiona. Ludzie płakali i modlili się, ściągając czapki z głów na widok zjawiska, na które oczekiwali. Sekundy wydawały się niczym godziny...”

Valee komentuje przypadek w następujący sposób: „Fatima to wydarzenie współczesne, choć już dotknięte skrzywieniami wiary. Fotografie obiektu zaginęły, zaś kluczowe proroctwo zostało trzymane w tajemnicy. Lucia odcięła się od świata, zaś w miarę upływu lat, obiekt stał się „tańczącym słońcem”, anielskie włosy stały się „płatkami róż’, zaś całe zjawisko przesunięte zostało z pola nauki i wrosło w religię”.

Czytając relacje naocznych świadków zauważamy, iż to, co dla nich było Słońcem i fragmentem zjawiska o charakterze religijnym, dziś odczytane zostałoby niewątpliwie jako masowa obserwacja NOL. Niezwykły obiekt (którego opisanie sprawiało świadkom trudność) w czasie swych manewrów zatrzymywał się, po czym ruszał po raz kolejny. Całe zjawisko w sumie trwało aż kilkanaście minut. „Cud słońca” upewnił kilkadziesiąt tysięcy zgromadzonych osób o nadnaturalnej sile stojącej za wydarzeniami z Fatimy i zapewne przez znaczną część odczytany został jako niebiański znak. Wpłynął on także na ustanie fali krytyki osób oskarżających dzieci o konfabulacje, jednak nie przyczynił się do wyjaśnienia przyczyn obserwacji.
Co ciekawe, wśród tłumu jaki zgromadził się na Cova da Iria w czasie słonecznego cudu, doszło do kilku innych interesujących zdarzeń, o których wspominają portugalscy badacze. Niektórzy ze zgromadzonych odczuli przejście cieplnej fali, która spowodowała wysuszenie zmoczonych deszczem ubrań oraz kałuż. Inni donosili o efektach psychologicznych i innych niezwykłych odczuciach, jak np. szumie w głowie. Fizycy (m.in. James McCampbell i Jean-Pierre Petit) widzieli w tym skutek promieniowania mikrofalowego.

[link widoczny dla zalogowanych]
Niewątpliwie ważną w tej kwestii jest w ostatnich czasach duża liczba tak zwanych „ Objawień Maryjnych”, lecz ich charakter obecnie możemy rozumować nie tylko jako zjawisko natury religijnej w dosłownym i tradycyjnie rozumianym tego słowa znaczeniu, lecz cofając się do genezy takich zdarzeń okaże się, że znajdziemy się w początkowym okresie Chrześcijaństwa, a nawet przed jego zaistnieniem, kiedy to ono było jeszcze dopiero wywróżone i przepowiedziane przez wszelkiego rodzaju proroków i wizjonerów.
Owe proroctwa w szerokim tego słowa znaczeniu wyglądają na realizację pewnego długoterminowego planu jako zapowiedzi nadejścia Ery wodnika jako żeńskiej Ery Bogini i matriarchatu. Z historyczno-archeologicznego punktu widzenia, podobny okres czczenia najwyższej Bogini zamiast Boga miał miejsce w paleolicie ok. 26-28000 lat temu. Jednym z wielu poszlak na ten temat może być np. znaleziona w 1908 roku figurka z epoki paleolitu nazwaną „ Wenus z Willendorfu”. Mierzy ona 11,1 cm i przedstawia postać kobiecą. Znaleziona została podczas prac drogowych w pobliżu miejscowości Willendorf w Austrii przez robotnika Johanna Verana, zidentyfikowana i opisana przez Josepha Szombathy'ego jako pochodząca z okresu oryniackiego (od nazwy jaskini Aurignac we Francji). Wyrzeźbiona jest z kamienia kredowego niewystępującego w tej okolicy i pomalowana czerwoną ochrą . Obecnie figurki tego rodzaju klasyfikowane są przez archeologów jako tzw. Wenus paleolityczna. Zgodnie z analizą stratygrafii stanowiska dokonaną w 1990 roku, szacuje się, że figurkę wyrzeźbiono 22 000 - 24 000 lat temu.
Niewiele wiadomo o jej pochodzeniu, sposobie wykonania, czy znaczeniu kulturalnym. Wenus z Willendorfu nie jest realistycznym portretem, lecz wyidealizowanym przedstawieniem kobiety. Twarz jest pokazana tylko schematycznie. Głowę pokrywają włosy, a przypomina ona kószkę ( rodzaj ula w kształcie dzwonu). Najbardziej rozbudowane są piersi, brzuch i uda, gdyż były to atrybuty płodności kobiety-matki dającej życie (zob. opis Szombathy'ego). Taki sposób przedstawienia może wskazywać na związek z kultem płodności .Figurka Wenus z Willendorfu obecnie znajduje się w Naturhistorisches Museum w Wiedniu .
Paleolit jest to starsza epoka kamienia - jedna z epok prahistorii, najstarszy i najdłuższy etap w dziejach rozwoju społeczności ludzkiej, zwany też jako starsza epoka kamienia. Rozpoczyna się z chwilą pojawienia form przedludzkich zdolnych do wytwarzania prymitywnych narzędzi (otoczaki , pięściaki i rozłupce ). Termin paleolit wprowadził w roku 1865 angielski uczony John Lubbock.

Podział paleolitu na okresy historyczne
paleolit dolny - (ok. 2-2,5 mln lat - ok. 120 tys. lat temu)
paleolit środkowy - (ok. 350 lub 300 tys. - ok. 40 tys. lat temu)
paleolit górny - (ok. 40 tys. - ok. 14 tys. lat p.n.e.)
paleolit późny - (ok. 14 tys. lat temu - 8 tys. lat p.n.e.)
Wenus z Willendorfu może to być oznaką świadomości „ludów pierwotnych”, którzy mimo swego prymitywizmu musieli znać pojęcie „Koła zwierzyńcowego” i tak zwanego „Roku Platońskiego”, z czasem jego obiegu w precesji po ekliptyce (ok. 26000 lat, może 25920 lat), w którego kolejny cykl prawdopodobnie właśnie wkraczamy.
Innym ciekawym przypadkiem potwierdzającym moje przypuszczenia jest kwestia katedr poświęconych Marii („matki Jezusa”), drugiej ze względu na czasy w jakich żyła i pierwszej pod względem ważności kobiety w Polsce. W szczególności przyjrzymy się najwyższej ze średniowiecznych francuskich katedr gotyckich -katedrze Notre Dame w Chartres. Katedra w Chartres, właściwie: Cathédrale Notre-Dame de Chartres –gotycka katedra pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny w Chartres. Znajduje się ona ok. 80 km na południowy zachód od Paryża we Francji.
Jest to najwspanialsza budowla sakralna nie tylko we Francji, ale i w całej Europie. Zbudowana ona została na górującym nad małym miasteczkiem wzgórzu. Zarówno lokalizacja jak i ukierunkowanie , forma i pewne architektoniczne niuanse budowli wskazują na głęboki zamysł budowniczych i oczywiście architekta, który do dzisiejszego dnia pozostaje nieznany. Ale mnie przede wszystkim tutaj interesuje jeszcze wcześniejsza historia. I tak:
Według legendy - do Chartres już w trzecim wieku po narodzinach Chrystusa zaczynają przybywać pierwsi chrześcijanie, odnajdują w grocie celtycką rzeźbę brzemiennej kobiety, którą uznają za wyobrażenie brzemiennej Marii Panny. Uznają to za cud i budują pierwszy drewniany kościół. A już do końca XII wieku powstają kolejne 4 drewniane kościoły, jednak 1194– pożar trawi drewniany kościół. Podczas pożaru ocalała święta relikwia – sancta camisia, czyli suknia, którą ponoć miała na sobie Maria Panna podczas narodzin Chrystusa.
Wydarzenie to zostało uznane za cud i dlatego cystersi decydują się na budowę kamiennej świątyni – nie są znane nazwiska budowniczych katedry. Odbudowa trwała w latach 1194 – 1220. W 1260 następuje uroczysta konsekracja katedry. Obecna gotycka katedra powstała na ruinach katedry romańskiej. Jej fundamenty stanowią grube mury, wpuszczone w ziemię na głębokość ok.8 metrów, dzięki czemu cała budowla jest bardzo stabilna i ma absolutnie równą podstawę.
Na konstrukcję ścian katedry składają się wykute w skale filary. Wzmocniono je solidnymi przyporami, składającymi się z filarów i łęków oporowych. Dzięki temu możliwe jest uniesienie ciężaru rozległego sklepienia.
Drewnianą konstrukcję dachu składano na ziemi, a następnie, za pomocą wielokrążków, wciągano ją aż na górną krawędź murów. Ustawiano też rusztowania, zaś kamienie potrzebne do budowy dachu wciągano za pomocą wciągarki.
Po zachodniej stronie katedry znajdują się dwie wieże: wyższa (115, 18 m) i bardziej wyszukana pochodzi z roku 1513, zaś niższa (105, 66 m) i mniej wyszukana zbudowana w latach 1145-1165.
Wewnątrz i na zewnątrz budowli znajduje się ponad 10 000 rzeźb z kamienia i szkła.
W katedrze znajduje się 160 kolorowych witraży, zajmują one łączną powierzchnię ponad 2600 m², wśród nich znaleźć można sławną Błękitną Różę lub Najświętszą Marię Pannę Pięknego Szkła. Kolorowe kawałki szkła łączono ze sobą ołowianymi spojeniami i żelaznymi prętami. Wnętrze katedry podzielone jest na trzy nawy. Całkowita długość to 130 metrów, wysokość 37 metrów i szerokość 16, 4 metrów.
W środku znajduje się również największy w Europie labirynt – położony w sercu katedry. Poza funkcją dekoratywną umożliwiał on człowiekowi średniowiecza odbycie na kolanach wędrówki, rozumianej jako pielgrzymka do Ziemi Świętej, odprawianej najczęściej w akcie pokuty za grzechy. Białą płytkę z charakterystycznym metalowym guzikiem, umieszczoną w prawej (południowej) nawie bocznej, w dzień przesilenia letniego, 21 czerwca, pomiędzy godzina 12: 45 i 12: 55 oświetlają promienie słońca. Katedra w Chartres była jako pierwsza we Francji poświęcona Najświętszej Dziewicy. W średniowieczu co roku odbywały się tu cztery wielkie odpusty, na które ściągały tłumy pielgrzymów.
Tak ten labirynt w Chartres, jak i inne średniowieczne labirynty (w większości dziś zrujnowane), nie tylko prowadziły owych pielgrzymów do Santiago de Composteli, Rzymu i Jeruzalem , ale poprzez symbole Maryjne obrazują sens „kosmicznego planu”.
Również poprzez usytuowanie geograficzne, struktura budowli, jak i związane z nią legendy pokazują rozliczne związki religijno- polityczno-astronomiczne, które w swych aspektach łączą się i przenikają, prezentując najróżniejsze współzależności tego planu. Z możliwościami wpływania na naszą świadomość i podświadomość poprzez najróżniejsze techniki, od zwykłej sugestii, religijnej tradycji, poprzez tak zwane „cuda” czy objawienia, z możliwością wykorzystania holograficzno-psychotropowych technik, działań i technologii.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 20:51, 07 Maj 2011    Temat postu:

28
Kosmiczny plan.


MUNDUS VULT DECIPI, ERGO DECIPIATUR.

(Świat chce być oszukiwany, niechaj więc go oszukują.)

Walka skrajności

Motywem funkcjonowania i istotą istnienia znanego nam świata jest nieustanne ścieranie się opozycyjnych biegunów dualizmu, gdzie takie przeciwności jak „dobro” i „zło” naprzemiennie napędzają siebie nawzajem.
Niedawno słyszałem wypowiedź pewnego publicysty recenzującego nową książkę dyskredytującą idee teorii konspiracyjnych, tłumacząc między innymi, iż istotą powstawania tych teorii jest podświadoma wrodzona ludzka zdolność do wyszukiwania sobie kultów opartych na dualistycznych zasadach walki „dobra ze złem”. W tym przypadku przeciwnością politycznego „porządku” miałyby być wyszukiwanie przez co niektórych politycznej anarchii, a co za tym idzie również wyimaginowanej konspiracji.
Fałsz tej koncepcji polega na tym, iż choć rzeczywiście tak większość religii, jak i ludowych wierzeń oparta jest na owej walce, to jednak jak uważam światowa konspiracja wynika przede wszystkim z faktu, iż mimo istnienia dobra i zła, światła i ciemności, czy na przykład wszechobecnej fizycznej biegunowości, „konspiracja” jest ogólniejszym fizycznym planem realizowania pewnych zamierzeń przez istoty uzurpujące sobie prawo do zniewolenia przekształconego niegdyś przez nie życia na planecie Ziemia.
Natomiast postrzegane przez nas tak dobre jak i złe aspekty realizowanego tutaj planu działają jedynie na zasadzie „kija i marchewki” lub mówiąc inaczej kary i nagrody, a czasem przez to samo rozumianych „zaworów bezpieczeństwa” czy „zwrotnic” potrzebnych do ukierunkowywania zaplanowanych dążeń.
Dlatego delikatnie mówiąc złudną jest na przykład teoria co niektórych koncepcji New Age, iż zmierzamy do ogólnego „doskonalenia”, którego efektem miałoby być w przyszłości „porozumienie” między obojgiem płci, lub bardziej utopijnych teorii o powstaniu trzeciej płci, tak w ezoterycznym jak i fizycznym rozumieniu tego znaczenia, odnoszącego się do naszego fizycznego świata.

Prawda leży po środku

Ludzie w swych skrajnych poglądach praktycznie zawsze popierają pewien pogląd negując, a nawet walcząc z odmiennym i na pozór zdaje się to logiczną prawidłowością, gdzie jedni czy to na polu duchowo-religijnym, inni zaś naukowo pragmatycznym, próbują dowieść swych racji.
Moim jednak zdaniem istnieje, jeśli nawet jeszcze nie gotowa ideologia, to na pewno szansa zaistnienia możliwości pogodzenia skrajności w czymś pośrednim bez konieczności tworzenia wyimaginowanej trzeciej płci.
Niemal każda wojna, kryzys, epidemia lub wydarzenie polityczne jest rozgraniczane między zwolenników tak zwanych teorii spiskowych a ich zagorzałych sceptyków, którzy czy to przez wychowanie czy na przykład wpojone w szkołach i uniwersytetach opinie swych z reguły również pragmatycznych profesorów powielają ich poglądy.
Mam pewnego znajomego, który chcąc w oczach swych rozmówców wydawać się inteligentniejszym, na przykład w kwestii UFO, często cytuje swego profesora, który jest dla niego autorytetem wiedzy (może dlatego, iż nie udało się jemu skończyć studiów) i głosi wówczas tezę, iż uwierzy w „obcych”: „Jeśli na Placu Czerwonym wyląduje pojazd kosmitów, a oni sami będą tam sprzedawać lody”
Większość zapalczywych sceptyków rodzi się właśnie w podobny sposób, bądź to z powodu gloryfikowania tak jakiś autorytetów typu ojciec, profesor, papież, wielki uczony itp. itd. bądź z przekory lub własnych kompleksów.
Choć nie wszyscy wierzący w sprawy duchowe i nadnaturalne ze zwolennikami teorii spiskowych włącznie również nie odbiegają od podobnego schematu, często mając swego guru w osobie jakiegoś przewodnika duchowego, lecz są też i tacy jak to ja ich nazywam wolnomyśliciele (nie mylić z powoli myślącymi), którzy działają inaczej.
Jest takie stare powiedzenie mogące cechować właśnie takich ludzi, a mianowicie „Dużo wie, gdyż dużo widział” i nie jest to jedynie domena ludzi wiekowych, lecz tych, którzy coś przeżyli, doświadczyli lub wypraktykowali.
Fanatyzmem na pewno jest klasyfikowanie wszystkiego jednym mianem i mierzenie wszystkiego jedną miarą, lecz również naiwnością i głupotą należy nazwać ślepotę na jawne, a nawet potencjalne oszustwa i jeśli ktoś doświadczał podobnych schematów wielokrotnie jest on po prostu ostrożny lub znając z autopsji skale prawdopodobieństwa prawdy do fałszu wybiera to co wydaje się jemu logiczniejsze.
Aby móc mieć szansę poznania jakiejś prawdy należy moim zdaniem zapoznać się z wszystkimi dostępnymi materiałami dotyczącymi danego zagadnienia, nawet jeśli z jakiegoś powodu ideologicznie nam nie odpowiadają, a i to niekoniecznie musi dawać szansę na prawidłowe określenie sytuacji.

Jajko czy kura

Z racji urodzenia i wychowania jestem katolikiem, lecz widząc pewne niekonsekwencje i chcąc poznać ideologicznie bliższą prawdę zacząłem swe poszukiwania od głębszego zapoznania się z kanonem katolicyzmu, stopniowo przechodząc od różnych odłamów chrześcijaństwa do innych filozofii i religii, zawsze poddawałem je swej na tyle krytycznej, co sprawiedliwej, jak mi się wydaje, ocenie.
Podobnie próbowałem uporządkować sobie dylemat między wiarą i nauką, gdzie okazało się, iż na przykład odkryłem wiele słusznych poglądów w ideologii kreacjonistów, choć z innej strony nie popieram poglądu jakoby świat miałby istnieć jedynie przez sześć tysięcy lat i miałby być u swego zarania stworzony przez jakąś nadistotę.
Podobnie jednak tak do teorii „Big Bangu”, ewolucji, względności, super strun i wszystkich innych, staram się podchodzić z pewną rezerwą, gdyż w gruncie rzeczy wszystkie te zacne nauki bardziej istnieją jako jakaś nowsza naukowa religia, niż do końca sprawdzony i wyliczalny pogląd.
I nie chodzi nawet o teoretyzowanie kapłanów tak zwanej „nauki”, gdzie 60% wszystkich tez należy brać na wiarę, ale o udowodnione i cały czas udowadniane oszustwa, naginania, przemilczania czy fabrykowania tak obliczeń, artefaktów, zdarzeń czy doświadczeń.
Skutkiem czego mamy nieskończenie wiele poglądów na każde z nieskończenie wielu zagadnień, sytuacji czy zdarzeń, ale nadal nie znamy prawdy.
Jeśli by w tym momencie uwierzyć biblijnemu mitowi o Wieży Babel i pomieszaniu języków, byłby to jeden z pierwszych znanych symptomów teorii światowej konspiracji, gdzie Bóg (w domyśle bogowie) nie chcą dopuścić, aby człowiek, który podobno jest podobny do swych stwórców, stał się taki jak oni.
W podobny sposób odrzuciwszy wszelkie pragmatyczno-ezoteryczne tezy, na przykład w kwestii objawień czy wróżb i przepowiadania przyszłości, zostaną nam jedynie bardziej lub mniej trafne wizje różnego typu proroków, wizjonerów i świadków, które dla kogoś wierzącego czy to w religie czy to we wszelkiego rodzaju fenomeny, staną się niepowtarzalną prawdą, dla sceptyków i ateistów zaś zawsze będą stekiem bzdur lub w najlepszym przypadku częścią rachunku prawdopodobieństwa.
Większość tych kontrowersji i rozterek jednak godzi nie co innego tylko właśnie skrajnie dalekosiężna, tak na przestrzeni czasu wydarzeń i aspektów, światowa konspiracja, która w bilansie strat i zysków właśnie jako wiara w „bogów astronautów” i ich utajone ingerencje na Ziem,i może tłumaczyć wszystko łącznie z zaistnieniem życia na Planecie Ziemia, stworzeniem człowieka, różnorodność religii i poglądów, jak i wiele zdarzeń z katastrofami, epidemiami i wojnami włącznie.
Co prawda może nie tłumaczyć na przykład co znajduje się poza granicami wszechświatów i gdzie, kiedy jak i po co powstała pierwsza żywa istota, ale mogłoby wskazać nie tylko tak zwane ogniwo w nie do końca prawdziwej teorii Darwina, ale wskazałoby cały ten rozwojowy łańcuch, bez problemu określając czy pierwszym było jajko czy kura.

Manipulacja masami

Wielu ludzi w swej szczerości, łatwowierności czy naiwności wierzy na przykład w cuda, objawienia, przekazy transcedentalne i proroctwa, które siłą rzeczy są w jakiś sposób nawet fizycznym faktem zaistnienia danej wizji czy zjawiska, lecz śmiem wątpić czy za którymś z tych fenomenów stoi właśnie ten rozumiany poprzez pryzmat religijnych tradycji jeden jedyny najwyższy Bóg stwórca, czy w niektórych przypadkach jak co niektórzy uważają jego opozycjonista, czyli Szatan.
Tak na marginesie zawsze trudno było mi zrozumieć tak zwanych sceptyków, którzy z jednej strony popierają tezy tak zwanej ścisłej nauki z drugiej zaś strony wierzą w infantylny świat Boga, aniołów, nieba i piekła.
Jednak wszystkie takie objawienia, cuda, proroctwa czy chanelingi mają znamiona super rozwiniętych technologii z telepatią, hologramem i temu podobnymi włącznie, gdzie w różnorodnej palecie objawień w nowej erze dominuje Maria matka Jezusa lub postacie z nią utożsamiane.
Jeżeli więc rzeczywiście mielibyśmy do czynienia nie z „dobrym jedynym Bogiem” i jego ideologicznym „złym podstępnym Szatanem” lecz z technologią wmieszanych w naszą rzeczywistość istot, które właśnie w taki sposób realizują swoje co niektóre dalekosiężne plany, gdzie nie tylko tak jak wspominają to najróżniejsze mity, legendy i religie oni wykorzystują ludzi do swych celów, ale są oni równocześnie w nieustającym konflikcie ze swymi pobratymcami, agitując i dzieląc między siebie swych gotowych na poświęcenie wyznawców.
Jak się powszechnie uważa zasadniczo wojny i konflikty zbrojne rozgranicza się na religijne i polityczno-gospodarczo- terytorialne, jednak prawda jest taka, iż wszystkie one mają naprawdę podłoże ideologiczno-religijne i wszystkie one już począwszy od Wojny Trojańskiej służą realizacji „boskich planów” i kontroli rozwoju ludzkich populacji, tak tych przeciwnych frakcji, jak i potrzeb w określonym historycznie czasie co podobne jest do selektywnego odstrzału zwierzyny w lesie.
Jedyne co jest pocieszające w tych relacjach to jest fakt, iż jak mi się wydaje, istnieje tu pewna możliwość uniezależnienia się od naszych „boskich przyjaciół”, którzy tak naprawdę mogą jedynie nam coś zasugerować czy to przez channeling, czy poprzez zależny od nich tłum, religie, politykę, lub uwięzić czy zabić poprzez stworzone i kontrolowane systemy prawne lub wojsko, ale nie zawsze udaje im się w pełni zawładnąć świadomością co niektórych przedstawicieli ludzkiego gatunku. Z tego między innymi powodu mamy przedstawione w biblino-apokryficznej mitologii zdarzenia, kiedy to Bóg-bogowie obawiają się o to, aby człowiek nie uzyskał zbyt wiele wiedzy i nie stał się zagrożeniem dla bogów.
Kiedy był jeden naród i jedna mowa, wiedza taka mogłaby na zawsze zdyskredytować rolę i miejsce bogów w życiu ludzi, którzy staliby się samo-stanowiący i samowystarczalni, dlatego ówczesne pomieszanie języków (w domyśle dezinformacja i zróżnicowanie wiedzy, wiary itp.) tak aby w natłoku informacji tak naprawdę nikt nic nie wiedział napewno.
Jednym z klasycznych astrologów, wieszczów i wróżbitów był Michel de Nostradame, powszechnie znany jako Nostradamus, O tej kontrowersyjnej postaci, jak i jego jeszcze bardziej kontrowersyjnych zdolnościach, napisano już wiele tomów, lecz mało kto wie, że jego przepowiednie, a czasem ich nieznajomość wykorzystywano do osiągania pewnych sobie wyznaczonych celów.
Jednym z takich spektakularnych przykładów mogłoby być na przykład wykorzystanie przez RSHA (Reichssicherhitshauptamt czyli Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy) i Urząd Propagandy Rzeszy sfabrykowanych przepowiedni Nostradamusa, które w momencie inwazji wojsk hitlerowskich na Francję, radio Saarbrucken nadawało w języku francuskim. Treścią sfałszowanych proroctw były proroctwa, że środkowa i północna Francja ma zostać całkowicie zniszczona przez samoloty, czyli w tym przypadku „żelazne ptaki”. Ostrzegano, iż najbardziej mają ucierpieć miasta Brabant, Boulogne, Rouen i cała Flandria, którą zajmą Niemcy, niszcząc wszystko po drodze „ogniem i mieczem”. Jako, iż jedynie południe i południowy wschód miały być wolne od zniszczeń ludność uciekała właśnie w stronę mających ocaleć terenów, nie blokując Niemcom dróg na kierunkach wschód- zachód, pozwalając armii niemieckiej bez przeszkód przemieszczać się po opustoszałych francuskich drogach.
Oczywiście nie jest to odosobniony przypadek wykorzystywania tak proroctw do celów konspiracyjno- politycznych, gdzie również z okresu drugiej wojny światowej znany jest przykład fałszowania astrologicznych efemeryd przez wydawnictwa angielskie, aby móc w negatywnym świetle przedstawiać horoskopy Niemiec i ich przywódców z Hitlerem włącznie.
Wracając jednak do Nostradamusa i jego ewidentnym zdolnościom przepowiadania przyszłości, to znający historie jego życia wiedzą zapewne, iż Nostradamus przede wszystkim był bardzo zdolnym lekarzem, który wielokrotnie niósł pomoc i dopiero, gdy w1537 roku „Czarna Plaga” zabrała jemu całą rodzinę, opuszczony, osamotniony, osądzany, a nawet ścigany przez Inkwizycję przez sześć lat błąkał się po zachodnio-południowej Europie i to właśnie ta tułaczka była powodem ujawnienia się wizjonerskich talentów i zapoczątkowała posługiwanie się przez mistrza swą bliższą alchemii nową łacińsko brzmiącą formą jego nazwiska.

Szpieg mimo woli

Jedną z pierwszych oznak prekognicji była sytuacja kiedy będąc we Włoszech Nostradamus zobaczył młodego mnicha Franciszkanina z Ancony o nazwisku Felice Peretti; gdy mnich mijał go na drodze wraz z innymi mnichami Nostradamus ukląkł przed nim, a kiedy zaskoczony Felice spytał „Dlaczego to robisz?”, Nostradamus odpowiedział „Muszę przecież oddawać cześć Jego Świętobliwości!”. W 1585 roku Felice Peretti został wybrany Papieżem Sykstusem V.
To wydarzenie, jak i wiele innych trafnych proroctw doktora z Prowansji może na równi świadczyć o możliwości wniknięcia w przyszłe zdarzenia, jak i na przykład to, iż takie proroctwo mogłoby być na przykład niezrealizowanym planem kogoś możnego i wpływowego, który to na przykład na długo wcześniej zaplanował los mnicha Felice Peretti, a owo zdarzenie z Nostrodamusem, który w pewnych okolicznościach i przy zastosowaniu powiedzmy pewnych technik, mógł nawet bezwiednie otrzymać gotowy chanelingowo-telepatyczny przekaz, aby na przykład w ten sposób uświadomić młodemu franciszkanowi, iż o jego losie zdecydowały już wyższe instancje, w tym przypadku dla bogobojnego człowieka zapewne utożsamiane przez niego z samym Bogiem.
Lecz zdarzenie to mogło być również potrzebne, aby na przykład upiec przy jednej okazji dwie pieczenie i rozsławiając wieszcze zdolności Nostradamusa wprowadzić go na salony, co rzeczywiście miało niebawem się ziścić, nawet i w odmiennym tego słowa znaczeniu, gdyż Nostradamus na stałe postanowił osiedlić się właśnie w mieście Salon, które wcześniej ratował od plagi. Tutaj też ożenił się z bogatą wdową Anne Posard Gemelle.
W 1550 roku publikuje pierwszy tom swych przepowiedni odnosząc niebywały sukces, dwanaście czterowierszy, zwanych quatrians, z których każdy stanowił przepowiednię na jeden z miesięcy następnego roku kalendarzowego. Kolejnym wielkim dziełem Nostradamusa były wydane w 1555 roku „Wieki” czyli Centurie od I do IV i kolejne od IV do VII.
Popularność Nostradamusa wzrastała nieustannie doprowadzając wkrótce, iż jego proroctwa dotarły na królewski dwór w Paryżu i do Królowej Katarzyny Medycejskiej. I tutaj docieramy do najciekawszego, a mianowicie do przepowiedzianej śmierci króla Henryka II, będącego od samego początku bardzo nieprzychylnie nastawionym do osoby Nostradamusa.

C1 Q 35 (Wiek I. Quatrian 35)

“Le lion jeune le vieux surmontera.
- En champ bellique par singulier duel
- Dans cage d'or ses yeux lui crèvera
- Deux plaies une puis mourir mort cruelle.”

“Młody lew pokona starego
Na polu walki w pojedynku;
Wykłuje mu oczy w ich złotej klatce,
Dwie rany w jednej; po czym skona okrutną śmiercią."

I tak też się stało, król podczas turnieju został ranny w oko w walce z młodym rycerzem, po czym skonał w długich męczarniach. Od tego momentu sława Nostradamausa stała się ogromna. Jego proroctw bali się i słuchali możni ówczesnej Europy. Swoje czterowiersze okraszał bogatą symboliką, która po dziś dzień zachwyca czarownym pięknem i tajemniczością użytych w nich szyfrów, symboli i anagramów.
Po śmierci Henryka II Nostradamus stawia horoskopy wszystkim dzieciom Katarzyny Medycejskiej i jak po sznurku cała reszta przepowiedni zaczyna się spełniać. W efekcie fatum działa sprawniej niż skrytobójcy, unicestwiając królewską linię Walezjuszów i zapoczątkowuje nową królewską dynastię Burbonów, która miała istnieć jeszcze tylko niedługo po rewolucji francuskiej.
Lecz tragiczne losy dynastii francuskich monarchów zaczynają się w zasadzie od odsunięcia od władzy przez władców kościoła rzymsko-katolickiego Merowingów. Dwa dni przed Bożym Narodzeniem 679 roku król Merowingów polujący niedaleko Stenay w Ardenach został przybity włócznią do pnia drzewa przez sługę swojego majordoma, potężnego Pepina Grubego z Heristalu, oczywiście na zlecenie Watykanu. Tym samym po kolejnym mordzie w 751 roku papież Zachariasz działając w zmowie z Pepinem Małym (synem Karola Młota) nakazuje Pepinowi zamordowanie ostatniego z oficjalnie znanych Merowingów Childeryka III i przejęcie władzy przez usłużnych Watykanowi Karolingów.
Lecz nieopacznie linia Merowingów nie wygasa zupełnie, niejako schodząc do podziemia tworzy kolejne księstwa w Bretanii, Langwedocji, Akwitanii i Lotaryngii, a celem ich jest walka i odebranie władzy zagarniętej przez Watykan i takie kolejno następujące po sobie królewskie rody wywodzące się od zdradzieckich Karolingów jak Kapetyngowie, Walezjusze i Burbonowie.
I właśnie jedną z osób (świadomie lub nie) realizującą plan, w tym przypadku usunięcia z drogi Walezjuszów, był Nostradamus, a na pytanie czy w takim razie jego przepowiednie mogą być prawdziwe myślę, że moim zdaniem należałoby powiedzieć, iż są na tyle, na ile może na przykład zmienić się plan jakiejś budowli w trakcie jej realizacji.

Jak się nie poddać manipulacji

Najlepszym sposobem jest wiedza, lecz nie należy mylić jej z tak zwaną nauką czy teologią, szczególnie tymi akademickimi ich odpowiednikami, gdzie od razu wiesz jak masz myśleć, kiedy to na przykład tak jak w większości podchwytliwych pytań zadawanych studentom masz takie typu: „Czy proces ewolucji się już zakończył”, gdzie zarówno potwierdzenie, jak i negacja sugeruje, że ewolucja jest uznanym i potwierdzonym faktem.
Podobnie działają mądrzy rodzice nie pytając swego dziecka co by zjadło, ale dając jemu wybór „Cz zjesz kanapkę z szynką czy z ogórkiem ?”.
Jednak takiej szansy na ograniczoną dietę czy wiedzę nie daje nam na przykład Biblia, gdzie w dopiskach każdego z działów i „świętych ksiąg” mamy gotową, przetrawioną już interpretację i bez wysilania szarych komórek wiemy dokładnie co Bóg miał na myśli.
Czy więc przy takim sposobie przekazywania nam wiedzy mamy jakiekolwiek powody, aby się z kimkolwiek spierać, no chyba, że z nieukami, ateistami i innowiercami, gdyż w ich księgach ktoś wpisał odmienne od naszych interpretacje? Lecz tak na prawdę mamy szanse przejść od sporów do dialogu i od zagmatwywania jeszcze bardziej tego co w rzeczywistości może być o wiele mniej skomplikowane, aby to „coś” zrozumieć.
Niedawno nasunęła mi się konkluzja, iż większość sporów i nieporozumień wynika z przesadzonej, zbyt akcentowanej lub narzucającej innym tok rozumowania wiedzy pewnych autorytetów, pod którymi często bezkrytycznie podpisują się niektórzy z uczestników dyskusji. Często podaje się więc i broni jakiegoś poglądu czy teorii podpisując się pod tezami jakiegoś guru, księdza, polityka czy profesora, tak jakby ludzie ci byli nieomylni i stawiając ich na „świeczniku” wszechwiedzy dyskredytuje, a często obraża się tych wszystkich odwołujących się z kolei do innych autorytetów lub myślących inaczej.
Aby więc uniemożliwić tezy typu „jesteś w błędzie (w dopisku głupi), gdyż tak uważa taki to a taki profesor lub inny przewodnik duchowy czy filozof” i nieco rozładować spór nie należy na przykład używać twierdzeń określających, że coś jest prawdą lub nie bez dodania, iż jest to jedynie subiektywna opinia wyrażającego swe zdanie.

Wiem, że coś takiego bardzoby się nie spodobało co niektórym, gdyż burzy to ich szanse na manipulację, ale jednocześnie w dalszym rozrachunku dawałoby moim zdaniem możliwość ukrócenia wielu niepotrzebnych pyskówek a nawet konfliktów.

Moim zdaniem wielu wykorzystuje właśnie tę lukę czy niedomówienie, aby wpływać na opinie innych, mniej zahartowanych w potyczkach z tymi, którzy lubią przygniatać ciężarem wyznawanych przez siebie „autorytetów”, a tak jak taki „niedoświadczony” ktoś nie będzie wiedział jak ma myśleć, to może pomyśli po swojemu.
Kiedyś żałowałem, że młodzi ludzie nie biorą przykładów z żyć swych rodziców i często niepotrzebnie popełniają te same błędy, kiedy przecież mogliby zaoszczędzić tak wiele czasu, energii, cierpienia, a nawet pieniędzy. Dziś wiem jednak, że istota kosmicznego planu tak nie działa i każdy powinien odrobić swoje lekcje za siebie. Jest to brutalne, ale w większości przypadków chyba jednak konieczne.
Lecz nie myślę, aby droga na skróty jeśli ktoś jest jej świadomy była by tak do końca zła jak to głoszą co niektórzy guru, często bądź to masochistycznie próbując wynosić swój kult cierpiętnika, bądź to z egoistycznych pobudek blokując swym wyznawcom prawa do własnej drogi rozwoju i poznania.
Myślę, że jeśli ktoś „dojrzeje” (nie koniecznie chodzi tutaj oczywiście o wiek), może a nawet powinien iść przez życie pełne nie tylko duchowego szczęścia i bogactwa, ale i w miarę rozsądku i umiaru korzystać z doczesnych uciech tego świata wolny od narzucanych jemu z zewnątrz prawd i nakazów, gdyż właśnie kreatywność nie jest niczym innym jak „pomaganiem” swemu szczęściu, dając szansę wznieść się nie tylko ponad nasz codzienny los, ale nawet zmienić lub przezwyciężyć przeznaczenie razem z zawiadującymi nim siłami.
W pewnych ezoterycznych kręgach utarło się przekonanie, iż jesteśmy tutaj po to, aby doświadczać, uczyć się i „odpracowywać” swoją karmę, ja jednak tak nie myślę i przynajmniej w kontekście karmy uważam, iż podobnie jak to się ma do grzechu nie istnieje ona kiedy nie poddajemy się jej wpływowi.


"Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, i przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on właśnie to robi."
A. Einstein ..


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Sob 20:55, 07 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:10, 26 Maj 2011    Temat postu:

29

Miłość jest kluczem do wszystkich tajemnic świata.

Miłość przeznaczona.


Tak jak pisałem w poprzednim tekście kiedyś żałowałem, że młodzi ludzie nie biorą przykładów ze swych rodziców i często niepotrzebnie popełniają te same błędy, kiedy przecież mogliby zaoszczędzić tak wiele czasu, energii, cierpienia a nawet pieniędzy.

Najważniejszym motorem ludzkich dążeń i motywacją działań jest miłość, lecz nie można jej odczuć za kogoś, i nie można jej pojąć dopóki nie zaistnieje ona w naszym życiu.

.W pewnych religijno-ezoterycznych kręgach utarło się przekonanie, iż cierpienie uszlachetnia. Jest to moim zdaniem jedna z najbardziej manipulatorskich tez jakie do manipulowania masami wymyślono.

Na pewno jesteśmy tutaj po to, aby doświadczać, a nawet uczyć się, lecz zawsze można przynajmniej starać się, aby zadane nam lekcje rozwiązywać z przyjemnością i z założenia przynajmniej nie szukać cierpienia, trudu czy komplikacji tam, gdzie nie musi ich być.

Z praktyki hipnotyzera do poprzednich wcieleń wiem, iż wiele tak zwanych „miłości od pierwszego wejrzenia” może mieć swe podłoże w poprzednich egzystencjach i w większości przypadków wygląda to jak spełniająca się obietnica o ponownym byciu ze sobą.

Gorzej jak takie zakochanie jest jednostronne i jedynie prowadzi do rozterek zakochanej osoby. Jeśli powodem tej sytuacji jest karma lub jakieś zobowiązanie z przeszłości, można poprzez hipnozę, medytacje lub rozumne wniknięcie do swej podświadomości, na przykład w snach, zrozumieć i rozpoznać jakie są przyczyny i skutki takiej sytuacji.

Lecz istnieje również inna droga mogąca doprowadzić do pełni i szczęścia - poprzez sprzeciw i negacje jakichkolwiek zaległych zobowiązań czy przewinień, choć często taka postawa może w jakimś stopniu kłócić się z naszym własnym „kosmicznym planem”.

Nie zawsze jednak musi to być złe, co moim zdaniem jedynie zależy od naszej świadomości, determinacji i konsekwencji w podążaniu do wytyczonego sobie przez nas celu, gdyż nie jest to wcale frazesem, że za wszystko co osiągamy i nie osiągamy jesteśmy odpowiedzialni my sami.

Kiedyś szukając związków między światowymi językami poznałem pewnego chłopaka z Tajlandii, który będąc w swoim kraju obowiązkowo wypełniał swą służbę w jednym z tamtejszych klasztorów, jest to tam zorganizowane na takiej samej zasadzie jak służba wojskowa w socjalistycznej Polsce.

Rozmowa o podobnym w brzmieniu do łaciny języku, który jest językiem tamtejszych buddyjskich mnichów, przeszła na inne tematy i wówczas mój rozmówca opowiedział mi jak to był światkiem pełnej lewitacji a nawet teleportowania się kogoś z bardziej „wtajemniczonych”.

Kiedy opuszczał swą „służbę” otrzymał trzy rekwizyty. Pierwszym był pasek, który miał ustrzec go przed dominacją kogokolwiek, z przeciwwskazaniem, że nie może nad nim przejść żadna kobieta.

Tak więc kiedy wspomniany chłopak emigrował do Kanady i zamieszkał w wielopiętrowym apartamentowcu siłą rzeczy moc paska została utracona.
Drugim podarunkiem dla niego był zrobiony przez mnichów na jego języku tatuaż, który dawał jemu zdolność wypowiadania się z sensem. I rzeczywiście mówił dosyć rozsądnie.

Trzeci dar to było zaklęcie umożliwiające jemu rozkochać i zawładnąć jakąkolwiek zechce kobietę, z przeciwwskazaniem, iż jeśli jego wybór nie jest w zgodzie z „kosmicznym planem” on zdobędzie tę kobietę, ale w tym związku nie zazna szczęścia.

Wspomniany człowiek mimo wszystko zaryzykował i wybrał sobie jakąś piękność, a nawet z nią się ożenił. Jednak, mimo że kiedy z nim rozmawiałem byli małżeństwem mieszkali osobno. Ona w Toronto, a on w Vancouver i kochają się, tylko kiedy dzieli ich ten dystans i kiedy mogą się widzieć tylko kilka dni przy okazji okresowych spotkań, związek ten funkcjonuje na zasadzie: „ nie mogą żyć z sobą ani nie mogą żyć bez siebie”.

Jeśli podany przeze mnie przypadek pokazuje w jakimś stopniu sprzeniewierzenie się kosmicznemu planowi, jednocześnie zobrazowuje on istnienie wolnej woli, która mimo iż czasem może zakłócać porządek świata ale również uświadamia nam ona nadrzędną rolę naszej woli w kreowaniu tegoż naszego świata.

Miłość a bogowie.

Ostatnio wybrałem się do kina na film pod polskim tytułem „Władcy umysłów” (ang. The Adjustment Bureau). Jest to amerykański film science fiction z 2011 roku w reżyserii George'a Nolfi. Fabuła filmu jest luźno oparta na krótkim opowiadaniu Philipa K. Dicka zatytułowanym „Ekipa dostosowawcza”.

David Norris (Matt Damon), były gracz koszykówki, a obecnie charyzmatyczny kongresman, który ubiega się o miejsce w senacie poznaje i nawiązuje romans z piękną Elise Sellas/Emily Blunt/.W trakcie ich znajomości Norris odkrywa, że istnieją siły, które chcą przerwać ich znajomość i w grę włączają się ludzie, którzy za wszelką cenę chcą ich rozdzielić. David ma wybór - dostosować się lub zaryzykować wszystko i być z ukochaną, akcja filmu toczy się w różnych miejscach Manhattanu.

Ludowa mądrość głosi, że miłość wszystko zwycięży. Twórcy "Władców umysłów", o czym dowiadujemy się na końcu filmu, postanowili przeprowadzić eksperyment mający na celu zweryfikowanie prawdziwość tego twierdzenia. Choć w filmie istnieje również niedopowiedzenie, głoszące że jeśli naprawdę w coś wierzymy (w tym przypadku w miłość), to w myśl zasady „wiara czyni cuda” potrafimy również zmienić „kosmiczny plan”.

Tak więc można film, jak większość podawanych nam informacji, rozumieć dwojako, a pospolitsza wersja może być taka, że para tych swoistych „królików doświadczalnych”, którym wdrukowano uczucie miłości, została osadzona w środowisku całkowicie kontrolowanym przez ich twórców. Umożliwiło to rzucanie kłód pod nogi badanym obiektom i przyglądanie się, czy mimo przeciwności ich miłość przetrwa.

Głównym bohaterem jak wspominałem wyżej jest młody i ambitny polityk David Norris. Mimo przejściowych problemów (jak nie dostanie się do senatu w ostatnich wyborach), jego droga wydaje się prowadzić wprost do Białego Domu. Wszystko zmieni jedno spotkanie w toalecie. Piękna kobieta, krótka rozmowa, jeden pocałunek – to wystarczyłoby zakochał się bez pamięci. Miało to być ich jedyne spotkanie. Tak zdecydowali szefowie biura do spraw ręcznego sterowania przeznaczeniem (ale po co?).

Pytanie to przenosi nas z tej filmowej fikcji wprost do starotestamentowej „Księgi Hioba”, gdzie ów Hiob przeżywa chwile szczęścia. Ma wielodzietną, kochającą się rodzinę. Jest bogaty, posiada liczne stada trzody. Ma też dobre serce. Pomaga biedniejszym, służy dobrą radą i wsparciem duchowym. Uczy rodzinę właściwej postawy wobec Boga. Sam zaś jest bogobojny i oddany.

Tymczasem w Niebie toczy się narada. Pojawia się na niej Szatan (jako jeden z Bożych synów). Kiedy Bóg wymienia nazwisko Hioba, ten kwestionuje jego nieskazitelność. Twierdzi, że Hiob dlatego jest prawy, bo jest bogaty. Bóg pozwala Szatanowi boleśnie doświadczyć swego sługę.

Na Hioba zaczynają spadać liczne nieszczęścia. Jego wielki majątek zagarniają łupieżcze plemiona. Wichura uśmierca wszystkie dzieci. Pomimo tych ciężkich prób Hiob nie odwraca się od Boga. Trwa przy Nim nadal. Ale szatan nie daje za wygraną. Sugeruje Bogu, że Hiob „zmięknie”, kiedy zaczną się choroby jego ciała. Mając zgodę Najwyższego zsyła trąd na sługę.

Ciało Hioba pokrywa się strupami, a skóra rozchodzi się i pęka. Zaczyna śmierdzieć. Żona i krewni odczuwają wstręt. Małżonka proponuje mu rezygnację z upartego trwania przy Bogu, ale ten stanowczo odmawia. Pozostaje niezłomny. Zjawiają się przyjaciele Hioba. Są to Elifaz, Bildad i Sofar. Nie chcą uwierzyć temu, co widzą. Hiob podejmuje z nimi rozmowę.

Z jego słów przebija ogromny ból spowodowany nieludzkim cierpieniem. Elifaz sugeruje, iż Hiob cierpi, gdyż Bóg karci go za grzechy. Pociesza przyjaciela mówiąc, że jeśli będzie wierny Bogu, to nic złego mu się nie stanie. Powinien wszystko wyznać. Hiob nie rozumie tego. Przecież każdy w jego sytuacji krzyczałby w niebogłosy z powodu tak wielkiego cierpienia, bardziej potrzebuje współczucia i zrozumienia, a nie kolejnego upominania i pouczania. Bolą go takie słowa przyjaciela.

Następnie swoje argumenty przedstawia Bildad. Radzi zwrócić uwagę na to, co robili przodkowie. Jego zdaniem człowiek cierpi, bo grzeszyły zarówno jego dzieci, jak i wszyscy żyjący i nieżyjący krewni. Hiob coraz bardziej jest zasmucony. Twierdzi, że Bóg nie jest niesprawiedliwy. Nie musi też tłumaczyć się przed człowiekiem. Bolą go słowa przyjaciela.

Do dyskusji włącza się Sofar. Podpowiada, by odrzucił zło, sugerując, że Hiob nie może być prawy, skoro spotkało go takie nieszczęście. Ten bardzo krytycznie i jednoznacznie negatywnie ocenia swych przyjaciół. Nie znajduje u nich żadnych przejawów mądrości. Ponownie daje wyraz swemu cierpieniu. Opisuje jednak mądrość Bożą wszędzie widoczną. Pragnie odzyskać dawne zażyłe stosunki z Bogiem i z ludźmi.

Tej sytuacji przygląda się Elihu, daleki krewny Abrahama. Wskazuje, że Hiob jest bardziej zainteresowany usprawiedliwieniem siebie niż Boga. Poucza Hioba, że wbrew pozorom Bóg nie milczy. Trzeba mieć tylko otwarty umysł na Jego głos. Hiob nie powinien zatem koncentrować się na cierpieniu, ale raczej spróbować zrozumieć pouczenie, jakie przez cierpienie Bóg chce mu przekazać. Hiob prosił Boga, by do niego przemówił.

I oto Jahwe w swym majestacie odpowiada mu z wichru. Zadaje Hiobowi szereg pytań, za pomocą których podkreśla swe dostojeństwo, wyższość i siłę. Ten całkowicie pokornieje i przyznaje, że się mylił i mówił bez rozeznania.

Potem Jahwe odmienia stan Hioba i błogosławi mu w dwójnasób. Jego bracia, siostry oraz dawni przyjaciele wracają do niego z darami, a dzięki błogosławieństwu Bożemu jego stada owiec, wielbłądów, bydła i oślic są dwa razy liczniejsze niż poprzednio. Znowu ma dziesięcioro dzieci, przy czym jego trzy córki są najpiękniejszymi kobietami w całej tej krainie. Życie Hioba zostaje cudownie przedłużone o 140 lat .

Choć oficjalnie uważa się, iż „Księga Hioba” powstała w V-III w.p.n.e. po zburzeniu Jerozolimy i po okresie niewoli babilońskiej, lecz istnieją przesłanki, że na długo wcześniej ta opowieść podobnie jak opowieść o Potopie należała do największych arcydzieł literatury Mezopotamii, do których na przykład należą: eposy sumeryjskie (Enmerkar i władca Aratty, Gilgamesz, znany z wersji babilońskiej), babiloński mit o stworzeniu świata Enuma elisz..., nowoasyryjskie i nowobabilońskie: oraz właśnie „Dialog o ludzkim nieszczęściu”, Rozmowa pana z niewolnikiem oraz tzw. babilońska księga Hioba, a także m.in. kodeks Hammurabiego.

Jak tutaj widzimy w pewnych aspektach film "Władców umysłów" jest podobny do biblijnego scenariusza eksperymentu jaki przeprowadzono na bogobojnym Hiobie. Jeśli rzeczywiście o eksperyment chodzi tak w biblijnej opowieści jak i w fabule filmu, gdzie kiedy los wyrwał się na kilka minut spod kontroli i umożliwił bohaterom ponowne spotkanie trzy lata później. Odnowiło ono ich więź, a przy okazji pozwoliło Davidowi poznać prawdę o świecie. Od teraz, zdeterminowany wbrew szantażom eksperymentatorów, zrobi wszystko, by być z kobietą, którą kocha. Jednak z „Planem Kosmicznym” nie będzie łatwo wygrać tej walki o prawo do kochania tego, kogo chcemy.
Jeszcze raz więc wraca odwieczne pytanie o istotę i możliwości Boga, który na przykład pyta Adama w raju: „Bóg Jahwe zawołał na mężczyznę i zapytał go: Gdzie jesteś?” Jeżeli żaden z przepisujących Biblie nie zmienił jej z jakiegoś powodu słowa Boga obrazują jego kokieterię lub niewiedzę, gdyż dalej w Biblii czytamy:
Księga Rodzaju 3: 10 „On odpowiedział: Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się. 11 Rzekł Bóg: Któż ci powiedział, że jesteś nagi? Czy może zjadłeś z drzewa, z którego ci zakazałem jeść? 12 Mężczyzna odpowiedział: Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem. 13 Wtedy Jahwe Bóg rzekł do niewiasty: Dlaczego to uczyniłaś?...”

Tak więc może Bóg nie może wszystkiego, bo na przykład nie może wszystkiego wiedzieć, co oczywiście prowadzi do paradoksu, ograniczając w ten sposób Jego moc. Tak więc pierwszym nasuwającym się pytaniem jest, czy „Bóg” rzeczywiście jest tym Bogiem. Czy może przewidywać nasze decyzje, dając nam podobno „wolną wolę”, o której naszej w niej realizacji za wiele nie wie.

W takim razie paradoksalnym jest oczekiwanie Boskich interwencji, i to nie tylko dlatego, iż nie byłoby to w zgodzie z sumieniem Boga. Jeżeli ktoś uważa, że Bóg wpływa na nasze życie zależnie od naszego postępowania, a zarazem zna naszą przyszłość, to znowu mamy sytuację mogącą doprowadzić do paradoksu. Jeśli Bóg zna przyszłość zmierza to do paradoksu, gdyż ją sobie zaplanował i konsekwentnie dąży do realizacji swego planu. Zaburza to sens podejmowania przez nas jakichkolwiek działań, gdyż nie istnieje obiecywana nam wolna wola.

Jeśli Bóg zna daleką przeszłość, która z racji, iż jesteśmy uwięzieni w nieustannie powracającej pułapce pętli czasu, gdzie przeszłość i przyszłość jest tym czym jest, jedynie z racji pozycji z której się to postrzega, również to nie daje nikomu jakichkolwiek szans na zmianę czegokolwiek, tym samym odbierając podarowaną nam wolną wolę.

I nawet nie można tutaj w takim przypadku powtarzać starego porzekadła „Kto daje i odbiera…”, ale należy logicznie przyznać, że nawet jeśli istnieje jakiś „Boski Plan” to my mamy prawo, a nawet czasem obowiązek zmieniać go dla wyższych celów i dobra nas wszystkich.


Film "Władcy umysłów" godzi w sobie zarówno esencje romantyczną, opowiadającą o zwycięskiej sile wielkiej prawdziwej miłości, jak i pokazuje możliwość przeciwstawienia się nawet intrygom i planom zakrojonym na światową czy kosmiczną skalę.

Goń mnie aż cię złapię.

Jak to niedawno próbowałem komuś przedstawić w życiu niestety jest z reguły tak, że kiedy ktoś ciebie „goni” to ty uciekasz. Jest to powodem wielu rozterek i dramatów szczególnie tych szczerych, otwartych, prawdomównych i kochających właśnie.

Każda sytuacja jest inna, lecz istnieją też pewne schematy. Moim zdaniem kobiety też są swego rodzaju „hunterami”, lecz również pozwalają na siebie polować, a nawet złożyć siebie w ofierze miłości. Niejednokrotnie jednak silniejsza jest obawa przed „osaczeniem” niż chęć bezkrytycznego oddania się biologicznej roli bycia kobietą. W efekcie taki dysonans może również przejawiać się w obawie przed miłością.

Takie zachowanie według mnie najczęściej ma swoje patologiczne przyczyny bardziej w przeżyciach danej osoby - tak w tym jak i w poprzednim życiu, a często dodatkowo może mieć związek z konkretnym partnerem i jego karmicznymi zależnościami.

Lecz tak u ludzi jak i u zwierząt biologia ma czasem najwięcej do powiedzenia tak w doborze partnera, jak i w kryteriach czy selekcji jego jako tego, kto w przypadku ludzi (i na przykład delfinów, gdyż one też robią to dla przyjemności) zazwyczaj jedynie teoretycznie i podświadomie miałby zapewnić zdrowe potomstwo.

Takie zachowanie u ludzi odpowiada najczęściej okresowi młodości prób i walki o zdobycie jak najokazalszego partnera, niestety co niektórym tak to się podoba, iż zostaje im to na dalsze lata życia.

Kolejny okres to stabilizacja, chęć założenia rodziny i partnerstwo, gdzie wbrew utartym poglądom również podobni jesteśmy do świata zwierząt, gdyż na przykład kruki jak i nawet niektóre psy potrafią być wierne do końca życia

Na tym etapie cenniejszym będzie od atrakcyjności stabilny pracowity samiec i nie tyle piękna co dobrze rozwinięta samica.


Wielokrotnie widziałem takie scenariusze kiedy ktoś uczciwie zabiegając o dziewczynę dostaje kosza, gdyż ona wybiera właśnie tego chamowatego macho, a wagabunda, bawidamek i lowelas w dorosłym okresie swego życia (u niektórych nigdy to nie następuje) znajduje sobie nie wampa czy kurtyzanę, ale kobietę typu szarej myszy. I choć mogą być z tym związane najróżniejsze powody podstawowym będzie na pewno biologia.

To, że młode dziewczyny podświadomie szukają dobrych zdrowych inseminatorów dla zapewnienia ciągłości gatunku, a dopiero już starsze potrzebują kogoś pewnego, wiernego, pracowitego, troskliwego itp. dla założenia gniazdka i wychowania potomstwa, czyli nic tylko sama biologia.

Ego a miłość

Czasem jednak jest to chęć zdobycia jak najlepszego ośrodka zainteresowania, a to dla podbudowania swego ja, lecz częściej aby móc zamanifestować to światu. Kobiety w gruncie rzeczy są bardzo zaborcze i przede wszystkim lubią pokazać się światu ( z reguły innym kobietom) z jak najlepszej strony, dlatego kobieta nawet aby wynieść śmieci zawsze jest ubrana i wymalowana, bo a nuż spodka pod śmietnikiem księcia.

Lecz jako iż my jako ludzie jesteśmy czymś pośrednim między zwierzętami a „bogami” czasem intelekt może przezwyciężyć biologię i tak na przykład kobieta w swej próżności lubi być zdobywana, lecz niezanudzana i prześladowana. Najlepiej działa na nią stan kiedy do końca nie może być tej drugiej strony pewna i kiedy sądzi iż to ona panuje nad sytuacją, kiedy sama może o sobie stanowić a nawet, że to właśnie ona wybrała sobie partnera, a nie on ją.

W tych rozgrywkach inteligentny mężczyzna mógłby zależnie od osoby i sytuacji wykorzystać zarówno siłę, szarmańskość jak i intelekt czy na przykład dowcip - tym lepiej jeśli jest się wesołym, przystojnym kawalarzem we wspólnym towarzystwie i szczególnie dostrzegają to inne rywalki.

Jeżeli kobieta nie czuje do starającego się o jej względy antypatii, to kiedy w towarzystwie zauważy, że on dyskutuje , dowcipkuje, tańczy również z innymi jej koleżankami na stopie przyjacielskiej to najprawdopodobniej zacznie się obawiać, że może tego kogoś stracić i albo zrobi jakiś pierwszy krok albo pozwoli, aby ten ktoś go zrobił.

Związki karmiczne moim zdaniem charakteryzują wszystkie tak zwane „miłości od pierwszego wejrzenia”, mogące być na przykład powodem zakochania, lecz jeśli rzeczywiście jest to jakiś związek z przeszłości dobrze jest poznać przyczyny takiego spotkania po latach.

Wiem, że miłość jest pięknym i wzniosłym uczuciem, tak też powinno być postrzegane i traktowane, lecz życie niestety jest zbyt prozaiczne, wyliczone i brutalne, aby móc bez obawy poddać się jego nurtowi.

W wielu przypadkach kiedy ludzie mają problemy ze swymi partnerami radzę im przejść z opłakiwania swego losu do działania i do wprowadzenia nieco „politycznego zmysłu”, który to przy rozrachunku rozpadnięcia się związku czasem jest mniejszym złem, a walka o prawo do kochania tego, kogo chcemy, jest tutaj fundamentalną zasadą „pragnienie kształtuje rzeczywistość”, której nie może oprzeć się żaden plan czy założenie.


Nieokreślona definicja miłości

Piszę nieokreślona, gdyż mimo iż powiedziano już o tym stanie emocjonalno-umysłowym w zasadzie wszystko, a mimo to nadal pozostaje on tym nieokreślonym upoetycznionym zlepkiem odczuć i biologicznych stanów czy procesów wyodrębniających tych co ją (miłość) odczuwają od tych niższych istot.

Oczywiście tym mianem nie określam zwierząt, których niektóre gatunki czy poszczególni ich przedstawiciele również potrafią kochać i to niejednokrotnie głębiej niż niejeden przedstawiciel naszego gatunku, gdzie dla co niektórych nacji, plemion, grup religijnych, emocjonalnie oziębłych lub niestabilnych emocjonalnie wykalkulowanych osób związek między kobietą a mężczyzną może być jedynie kontraktem lub procesem potrzebnym jedynie do prokreacji, gdzie chęć zwierzęcenia w ten sposób miłości ( nie obrażając tym określeniem zwierząt) w mniemaniu tych osób gloryfikuje je do pozycji intelektualistów lub wyznawców swych uwstecznionych religii. Najczęściej jednak jeśli takie stanowisko nie jest oznaką jakiejś przekory może być to patologiczna fobia spowodowana wpływem wychowania lub tradycji, okłamywanie samego siebie, że jest się czymś ponad ten bodaj, że jedyny cokolwiek w naszym życiu wart emocjonalny stan samą swą naturą dominujący nad pychą lub chęcią posiadania, zdominowania czy pochwalenia się współpartnerem. Tak czy inaczej tak naprawdę nawet wśród z różnych powodów wyglądających na wyzutych i pozbawionych miłości zawsze gdzieś drzemie jakaś utajona forma miłości. Choć z biegiem czasu w wielu zrutynowanych związkach ich wspólnota często zaczyna przybierać znamiona kontraktu lecz również wówczas często seks ustępuje miejsca współodczuwania, a tym samym odmiennej formie miłości.

Gdyż miłość nie jest tylko zgodnie z definicją pewną ilością emocji i doświadczeń zachodzących z powodu silnej więzi i mimo że słowo „miłość" może odnosić się do wielu różnorodnych uczuć, stanów i postaw, poczynając od ogólnego zadowolenia, a kończąc na silnej więzi międzyludzkiej, zawsze jest to zawiły niemożliwy do jednoznacznego zdefiniowania stan ludzkiego odczuwania.

Lecz kto kiedy i po co nas tak zaprogramował czy może zaraził miłością, a może jest to taka sama tajemnica jak prawidła doboru naturalnego jak to bywa u naszych zwierzęcych braci czy jakieś prawo atrakcyjności przeciwnych płci, o czym świetnie napisano w światowym bestsellerze „Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus” autorstwa John-a Gray,

"Dopóki nie uczynisz nieświadomego świadomym, będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem."
C.G.Jung


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Czw 20:12, 26 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 3:34, 07 Lis 2011    Temat postu:

30
Rzeczywistość kwantowa

Nasze istnienie, jak i w ogóle istnienie wszystkich i wszystkiego, jawi się jako rodzaj wielowarstwowego ponadczasowego hologramu, coś na kształt wspólnego obrazu wielu twórców niezależnie od siebie nanoszących swe zmiany, korekty i poprawki na owym obrazie.
W rezultacie wszyscy „artyści” będący obecnymi i zaprzeszłymi istotami nieustannie zmieniają ten nawarstwiający się plan, w odniesieniu do tak zwanej „twardej rzeczywistości materialnej”, która w gruncie rzeczy jest jedynie ugruntowywaną przez tradycje i przyzwyczajenia zbiorową świadomością jakiejś z warstw naszego dzieła czy jego alternatywnego planu istniejącego w równoległym świecie.
Idąc dalej w myśl moich rozważań okaże się, iż my sami czyli twórcy i projektodawcy owego dzieła, nie jesteśmy niczym innym jak tylko realizacją czyjejś lub przez reinkarnacyjno- karmiczne związki naszej własnej kreacji na jakimś z rozlicznych holograficznych planów.
Stwarzanie samych siebie i otaczającego nas świata niesie w sobie wiele implikacji tak w iluzorycznym planie liniowym jak i również może mieć swe zmiany i odniesienia w przeszłości, do której nie tylko możemy wrócić w swych wspomnieniach, ale również dzięki świadomości tego kwantowego planu możemy niejako cofnąć się w czasie i na przykład poprzez powrót do swego stanu zdrowia z przed zaistnienia jakiejś choroby czy schorzenia samemu się uzdrowić.
Oczywiście w tej materii ogranicza nas jedynie nasza często zakorzeniona świadomość, przyzwyczajenia, jak i wszelkiego typu narzucone nam dogmaty wiedzy i wiary, które niejako nie pozwalają nam oczyścić „dzieła” z nawarstwionych zmian i poprawek kolejnych warstw, pod którymi nieustannie istnieje przecież nasza „młodsza” wersja nas samych, tak z tego, jak i z poprzednich żyć.
Istnienie takiego właśnie porządku rzeczy uwidacznia nam wiele, niekiedy nawet pozornie nie związanych, a nawet wykluczających się aspektów naszych, tak obecnych jak i zaprzeszłych rzeczywistości, gdzie istnieje wszystko, co tylko nasz szalony twórca niezliczoną ilością myśli i działań istnień może tylko wykreować.
Tak więc jakkolwiek istnieją bardziej personalne związki nas, czy to w obrębie reinkarnacyjno- karmicznych zależności, czy rodzinno, narodowo- nacjonalistycznych współzależności, to w gruncie rzeczy i tak wywodzimy się z jednego pradawnego początkowego holograficznego dzieła, a nawet z koncepcji jego zaistnienia jeszcze przed stworzeniem czegokolwiek.

Aby na przykład przybliżyć jedynie jeden z aspektów tej rzeczywistości kwantowej, którym jest prawo i zasada reinkarnacji, które to moim zdaniem są z tym planem nierozerwalnie związane, dojdziemy do konkluzji pozwalających „uzdrowić” nasze dotychczasowe istnienie, jeśli oczywiście takie jest, było lub będzie nasze założenie.
Niewątpliwie oczywiście będzie to możliwe jeśli w taką możliwość uwierzymy i jednocześnie zakładając i uświadamiając sobie , iż reinkarnacja i jej ewentualne karmiczne związki i wpływy są obowiązującą prawdą istnienia, gdyż jest to siłą rzeczy rzeczywistość, tym bardziej utajona im mniej jesteśmy jej świadomi.
W takim razie tak na przykład ja, jak i inni, przez samo tylko zainteresowanie się tą w gruncie niezbyt w naszej kulturze popularną ideologią, możemy mieć do czynienia z czymś, co można by nazwać na przykład przebudzeniem.
Jakkolwiek oczywiście trudno jest o tym wnioskować czy poznać wszystkie czynniki, które takiemu ”przebudzeniu” mogą towarzyszyć, co też może być, a w mym przekonaniu nawet jest bardzo indywidualną sprawą w każdym z jej przypadków, tym niemniej fakt, iż w jakimś czasie przy jakichś problemach czy sytuacjach stanęliśmy nie tylko przed dylematem istnienia reinkarnacji, ale nie koniecznie traktując tego fenomenu jako rodzaj dobrej zabawy podobnej spirytystycznemu wywoływaniu duchów, postanowiliśmy poznać i uzdrowić nasze karmiczne zadłużenia, świadczy o dotyczącej nas takiej możliwości.
Ja osobiście zawierzyłem swojej intuicji i od pewnego czasu przez analizę porównawczą i zmianę swych rutynowych zachowań eksperymentuję z uzdrawianiem wszystkich aspektów swego życia.
Efekty są widoczne, choć każda właściwa i tym samym pozytywna zmiana, często wiąże się z wyrzeczeniami, na które nie zawsze jesteśmy dość dojrzali i świadomi pryncypiów rządzących życiem.
Moim zdaniem są co najmniej dwie drogi uzdrowienia swego życia, tak „fizycznego” jak i „duchowego”: pierwszą jest dotarcie i zrozumienie tego kim jesteśmy, po co i czemu istniejemy, a w dalszym rozrachunku dotarcie do założeń i obowiązków karmicznych, aby móc, w zależności od w gruncie rzeczy swych własnych narzuconych sobie przed urodzeniem założeń, prawidłowo je wykonać czy zrealizować.
Druga drogą, jak mi się wydaje, jest odcięcie się od przeszłości i wybaczenie sobie wszystkich swych niedociągnięć, z jednoczesnym życzeniem sobie realizacji swych najskrytszych pragnień, a w odniesieniu do naszego wspólnego „arcydzieła” po prostu idzie tutaj o „namalowanie” w danym nam miejscu na owym kosmicznym planie takiej dotyczącej nas rzeczywistości, abyśmy naprawdę mogli się z niej cieszyć.
Oczywiście tworząc owe zmiany musimy być świadomi jakie mogą one mieć oddźwięki i implikacje na otaczającą nas rzeczywistość, ak i uwzględnić rezonans jakiemu nasze zmiany zostaną poddane w tak zwanym „polu morfogenetycznym”, czyli mówiąc inaczej na otaczającej nas świadomości zbiorowej, która jest nie tylko postrzeganym obrazem, ale również wiąże się z wciąż istniejącymi „zamalowanymi” warstwami naszego dzieła.
Dla przykładu, w latach osiemdziesiątych polski uczony i jednocześnie różdżkarz niejaki Miłosław Wilk ,odkrył na polskim wybrzeżu istnienie na Ziemi swego rodzaju mikrostruktur geopatycznych pozostawionych przez niegdyś zaistniałe zdarzenia, nawet jeśli po których obecnie niema już najmniejszych śladów.
O tym fenomenie wspomina na przykład para fizyków Grażyna Fosar i Franz Bludorf w swej książce „Dziedzictwo Avalonu”.
Chodzi o to, iż najprawdopodobniej wszystkie emocje odbijają swe piętno w miejscu, gdzie one zaistniały i to nie tylko okolice pól bitew czy cmentarze, choć jest tam tych negatywnych energii najwięcej, a wiadomo, że w Europie, a szczególnie w Polsce, tych ludzkich dramatów było całkiem sporo i nawet w zwykłej chłopskiej chałupie lub w obejściu mogło zaistnieć coś, co wpłynie kiedyś na kogoś, kto prawdopodobnie nie przypadkiem urodził się lub zamieszkał w danym miejscu.

Pokrótce: pole morfogenetyczne jest swego rodzaju koncepcją naukową, opierającą się na tezie, iż nic w przyrodzie nie ginie i teorii fizyki kwantów głoszącej, iż świat jest złożony z 10 do26 wymiarów nieustannie tworzących swe repliki w nieskończonej ilości światów alternatywnych i równoległych.
Obie te nowe naukowe tezy znajdują swój odpowiednik w starożytnych wierzeniach wielu ludów i ich „świętych tekstach”: (Mahabharata, Wedy, Popol Vuh, żydowska Kabała, a nawet poprzez gnozę zapisana w Piśmie świętym Nowego i Starego Testamentu, jak i w chrześcijańskich apokryfach).
Podobnie Kronikę Akaszy nazywana też często pamięcią przyrody, miałaby być swego rodzaju „zbiorową inteligencją” Kosmosu, skąd od urodzenia czerpiemy swą wiedzę, intuicję, odczucia, talenty i pragnienia, często bazując na gotowych scenariuszach „żyć” osób z przeszłości, co w pewien sposób zaprzecza lub uściśla w innej pozycji koncepcje reinkarnacji.
Tak jak wspomniałem, tezy te od czasu obalenia i upadku Teorii Względności Einsteina, od kilkudziesięciu lat zaczynją być jak najbardziej naukowymi poszukiwaniami „Kwantowej Teorii Strun” i „Super Strun ”opartych na wzorach „Długość Plancka”.
Tak więc o owych fenomenach, zależnościach czy oddziaływaniach w kreowaniu otaczającej nas rzeczywistości mówią nie tylko wierzenia starych kultur i religii, ale coraz bardziej do ponownego odkrycia tych od zawsze zapisanych w nas prawd zbliża się nowa nauka coraz bardziej zatracając swój koncepcyjny charakter na korzyść „namacalnych” efektów, na razie w postaci pomagającym nam żyć gadżetów opartych na istocie funkcjonowania kwantów.
Jakkolwiek z opanowaniem świata kwantów i stworzeniem kwantowego komputera futurolodzy zapowiadają nam świetlaną przyszłość „złotej ery”, to w zasadniczy sposób już dziś opanowując pewną wiedzę i zdolności związane z prawdziwą istotą rzeczywistości, możemy pomóc sobie w osiągnięciu wielu dóbr trudno osiągalnych przy tradycyjnym pojmowaniu otaczającej nas rzeczywistości.

http://www.youtube.com/watch?v=hJIkno-mM04&feature=player_embedded


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Sob 22:38, 01 Wrz 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tadeo
Administrator



Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 1:37, 28 Sie 2012    Temat postu:

31
Boskie Plany
Można odziedziczyć bogactwo, lecz nie mądrość. I najistotniejsze, żeby zmądrzeć zanim się zestarzejemy, niestety większość ludzi nic w tym kierunku nie robi.
Motywacją do pisania mych postów są nurtujące mnie kwestie najczęściej postrzegane przez pryzmat pytań i dyskusji na różnorodne, często drażliwe tematy .
Niedawno ktoś zarzucił mi, iż uważam większość ludzkiej populacji jako analfabetów lub pozbawionych inteligencji głupców. Dla tego kogoś wykładnikiem inteligencji jest na przykład zaliczona edukacja, stan konta lub popularność, jaką taki, nie koniecznie wyuczony osobnik, oddziałuje na środowisko.
Kiedy zacząłem grzebać w materiałach i statystykach zdawałem sobie sprawę z ich częstej tendencyjności lub skrajności , lecz nawet przy uwzględnieniu owej poprawki na wiarygodność tych materiałów efekt mych zestawień był oszałamiający.
Wynikało z niego, iż około 70% ludzi nie interesuje się niczym oprócz egzystencjonalnego zapewnienia sobie przetrwania. Pozostałe 30% mieści w sobie zarówno zaangażowanych w jakieś ekologiczno-zdrowotne działania, wszelkiego rodzaju ortodoksyjno fundamentalne grupy religijnych oszołomów, spekulantów, polityków, i próbujących wzbogacić się na wszelkiego rodzaju naiwnych od duchowości, patriotyzmu, medycyny, ochrony naturalnego środowiska, itp. Dalej mamy tych pacyfistycznych wyznawców niezliczonej ilości szkół, grup i ideologii doskonalenia samego siebie, z których moim zdaniem tylko niewielki procent w jakiś sposób racjonalniej to wszystko pojmuje, ale przynajmniej ci ludzie nie są z reguły agresywni w narzucaniu innym swych ideologii. Na koniec tuż obok tych, którzy te wszystkie podziały tworzą i propagują dla swych celów, mamy podobną liczebnie grupę tych naprawdę świadomych, przynajmniej podejrzewających o co tutaj chodzi, według moich szacunków około połowy procenta, co tylko w małej skali wydaje się imponującą liczbą ok. 35 000000 ludzi. Inaczej mówiąc w uprzemysłowionym zachodnim świecie, gdzie pogoń za pożywieniem jest mniejsza, można spodziewać się około podwójnego zagęstrzenia tych myślących, niż to prawdopodobnie jest w 3-cim świecie, dając w rezultacie jednego mądrze świadomego na 100 innych. Jest to dokładnie 10 razy większy stosunek (1 do 1000) jaki stanowi ilość populacji żydowskiej w Izraelu (7 mil. do 7 miliard = siedem tysięcy milionów), 14 milionów w świecie (2 do 1000).Zastanawiające jest jak taka stosunkowa mała liczba ludzi ma aż tak duży wpływ na otaczającą nas rzeczywistość, czemu największa grupa religijna jaką stanowi Chrześcijaństwo (2, 3 mld, w tym Katolicyzm oficjalnie ochrzczonych, nie licząc tych którzy odeszli od kościoła nie czyniąc apostazji 1, 2 mld), przyjęli i czczą jako swego boga Żydowskiego rabina z początku Nowej Ery? Do tego jeszcze można doliczyć 1,6 mld wyznawców Islamu, który także wywodzi się od Judaizmu (Stąd też Abraham nazywany jest ojcem narodów, które wyznają trzy wielkie religie monoteistyczne: judaizm, chrześcijaństwo i islam, tzw. religie abrahamowe, inaczej „religie Księgi”),czyli w sumie prawie 4 miliardy ludzi. Jeśli więc właśnie ta niewielka społeczność żydowska wywarła tak ogromny wpływ na pochodne jej religie świata, może także nie ma co się dziwić iż ma swój największy przyczynek do tworzenia epidemii, dywersji czy wojen (aby tylko wspomnieć rewolucje bolszewicką i jej ideowego twórcę Karola Marksa- twórca marksizmu, współzałożyciel Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników, tak zwanej „Pierwszej Międzynarodówki”, czy cele, powody i w efekcie skutki związane z powstaniem państwa Izrael, oficjalnie jako zadośćuczynienie za tak zwany ”holokaust” II Wojny Światowej. (W 1947 Organizacja Narodów Zjednoczonych zgodziła się na podział Palestyny na dwa państwa: żydowskie i arabskie).
[link widoczny dla zalogowanych]
To jest Twoje życie, więc staraj się żyć świadomie !
Moim zdaniem należy przede wszystkim żyć świadomie, a nie istnieje prawdziwa świadomość bez wiedzy, choć termin ten zdaje się dla wielu nie znaczyć tego, co na ten temat mówi encyklopedia: „Świadomość – podstawowy i fundamentalny stan psychiczny, w którym jednostka zdaje sobie sprawę ze zjawisk wewnętrznych, takich jak własne procesy myślowe, oraz zjawisk zachodzących w środowisku zewnętrznym i jest w stanie reagować na nie (somatycznie lub autonomicznie)”. Dla mnie Świadomość to tyle co Mądrość bycia. Oczywiście pozytywne energie, emocje, myśli i czyny są czymś lepszym od tych złych i destrukcyjnych, lecz wszystko może zależeć od nas i działając rozumnie mamy szansę na zminimalizowanie opozycyjnych (negatywnych) energii zaistniałych w konsekwencji usiłowania tworzenia tych dobrych. Jak to mówi ludowe porzekadło ”kij ma dwa końce”, w buddyzmie cała idea opiera się na tak zwanych „Czterech Szlachetnych Prawdach” głoszonych przez Siddharthę Gautamę oraz na przedstawionej przez niego „Ośmiorakiej Ścieżce”, która prowadzić ma do ustania cierpienia, a tym samym do zahamowania cyklu reinkarnacyjnego poprzez nie tworzenie karmy. Ten swoisty rodzaj dywersji w stosunku do zastałych prawideł rządzących w znanym nam świecie, będąc w jakimś sensie oświeceniem, jest jednocześnie rodzajem samobójstwa duszy przynajmniej z Ziemskiego świata. W istocie mogąc być nawet i słuszne, ale też i dość skrajne, gdyż pozbawiające nas (duszy) znanego nam człowieczeństwa z wszystkimi idącymi wraz z nim za i przeciw.
Jednocześnie Buddyzm jest rodzajem skrajności w stosunku do Katolicyzmu, gdzie najważniejszym jest kult cierpienia, choć prawdopodobnie nigdy to nie było założeniem Jezusa paradoksalnie czerpiącym swe idee właśnie z Buddyzmu, a opierający się na osobie Jezusa kościół po prostu został sztucznie stworzony przez Żyda z Tarsu, bardziej znanego jako- Paweł z Tarsu, Paweł Apostoł, Szaweł. Święty Paweł nigdy nawet nie widział Jezusa. Ten wykształcony w Jerozolimie faryzeusz, początkowo prześladowca chrześcijan, pod wpływem wydarzenia w drodze do Damaszku około roku 35 lub36, nawrócił się i przyjął chrzest. Dogmat mówi o Jezusowym objawieniu, które nawiedziło Pawła a właściwie jeszcze Szawła , lecz nawet jeśli miał miejsce jakiś transcedentalny przekaz, to czy ów chaneling na pewno musiał pochodzić od Jezusa, a nie na przykład od kogoś (czegoś), komu bardzo zależało na stworzeniu chrześcijaństwa właśnie w takiej formie jakim jest „Kościół Pawłowy”. Moje dociekania nie są bezpodstawne, gdyż śledząc historię chrześcijaństwa wielokrotnie napotyka się na dziwne cuda, objawienia czy proroctwa, które po prostu są manipulacją egzaltowanymi lub przerażonymi masami.
Można żyć na dwa sposoby: jakby cuda nie istniały i jakby wszystko było cudem.
Albert Einstein
„Manipulacja masami” i kwestia „Czy w chrześcijaństwie występuje kult cierpienia?” tylko z pozoru dotyczą odmiennych dziedzin ludzkiej egzystencji. Tak naprawdę większość egzystencjonalnych zagadnień od wiary i religii poprzez politykę, patriotyzm (lub jego brak), medycynę, energetykę, wynalazczość, ideologie, dobra materialne (w tym pożywienie), a nawet mody i przyzwyczajenia podlegają programom powszechnej manipulacji i inwigilacji w zasadzie wszystkich, zawsze i wszędzie. Inwigilacja (od łac. invigilare- czuwać nad czymś) – ogólnie jest kojarzona z określonym zespołem czynności stosowanych do śledzenia (monitorowania) zachowań ludzi przez innych ludzi. I generalnie jest to zgodne z „prawdą rzeczywistą”, lecz w pospolitym potocznym rozumowaniu pojęcie to nie obejmuje najistotniejszych wykorzystujących to sił.
Jednym z ważnych i zarazem przełomowych ingerencji z zewnątrz były stare proroctwa i objawienie , które pomogło Konstantynowi pokonać Maksencjusza. Wciąż dysponujący znacznymi zasobami przeciwnik Konstantyna czuł się pewnie za murami Rzymu , lecz został z niego wywabiony. Jak to nie raz bywało w zwyczaju, Maksencjusz postanowił zdać swój los sybillińskim proroctwom ,w efekcie czego Maksencjusz wyruszył z miasta ze swoją armią naprzeciw dwukrotnie mniej licznym, nieśpiesznie podążającym wzdłuż Via Flaminia, siłom Konstantyna. Sprawa przejścia cesarza na chrześcijaństwo jest związana z przekazem o wizji krzyża i słów „In hoc signo vinces” ("pod tym znakiem zwyciężysz") przed bitwą przy moście Mulwijskim Do bitwy doszło pod koniec października i było to właśnie na moście nieopodal Rzymu. Konstantyn zwyciężył, Maksencjusz utonął w Tybrze podczas ucieczki z pola walki. Zwycięzca wkroczył do Rzymu, gdzie krwawo rozprawił się z rodziną Maksencjusza, jego stronnikami i stojącymi po stronie pokonanego pretorianami. Tak więc dzięki owemu proroctwu, które dodało wiary wojsku składającemu się w sporym procencie z chrześcijan (powszechnej wówczas wiary ubogich). Konstantyn został jedynym władcą zachodu, niedługo później uznając chrześcijaństwo jako wiarę państwową.
Analiza ikonografii i numizmatyka ukazują pojawianie się od 315 r. symboliki chrześcijańskiej (monety i medale), połączone z wypieraniem symboliki pogańskiej, która ostatecznie znika w 325 r. Świadczy to wyraźnie o skłanianiu się cesarza ku chrześcijaństwu. Jednocześnie cała aktywność cesarza mogła wynikać bardziej z przemyślanej strategii politycznej, promowania chrześcijaństwa jako nowej oprawy ideologicznej dla instytucji cesarstwa, niż ze szczerej wiary. Historycy są w tym względzie podzieleni. Lecz to nie koniec całej sprawy, gdyż według legendy Konstantyn Wielki miał otrzymać za swą przysługę od Boga tajemniczą broń, którą był „Grecki Ogień ” (substancja ta nie została, tak jak chcą tego historycy, wynaleziona przez Kallinikosa około roku 670, a tylko przez niego produkowana). Ta łatwopalna, niedająca się ugasić wodą mieszanina, pierwowzór napalmu, której produkcja i skład mieszanki otoczone były ścisłą tajemnicą, zrobiła z Konstantyna niezwyciężonego wodza.
Powszechnie przypisuje się greckiemu ogniowi ocalenie Konstantynopola podczas arabskich ataków na to miasto. Był on „wydmuchiwany” przez specjalnie wtajemniczonych wojowników na przeciwnika w swego rodzaju miotaczach ognia (długie rury). W owym czasie technologia ta była tak skuteczna militarnie, co moralnie i ideologicznie, i jeśli rzeczywiście była podarowana przez Boga, to należy zastanowić się jaki to Bóg i czemu rozdaje ludziom broń?
Cóż jednak jeśli ów Bóg jest identyczny ze zwierzchnimi mocami, którymi są istoty (w minimalnym stopniu ludzie) tożsame z mitycznymi lub religijnymi bóstwami, które na równi są motorem tak zwanego „postępu”, jak i destrukcji, zależnie od swych często dalekosiężnych planów i wciąż aktualizowanych potrzeb, w ich odwiecznej rywalizacji między swoimi opozycyjnymi frakcjami (dualizm, polityczno-religijne wojny z udziałem ludzi)? Z tym, iż nie ma wśród nich tych bezgranicznie dla nas dobrych czy złych, a wszystko co się z nimi wiąże to biznes, częściej opłacalny dla nich niż ogółu ludzi.
Żyj i daj żyć innym.
Ja ze swej strony nie wiem, które wybory są słuszne, staram się więc postępować w zgodzie ze swym rozumem, sumieniem i świadomością, konsekwencją czego jestem na przykład ideologicznym wegetarianinem w myśl zasady George Bernard Shaw-a „Im lepiej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta”, odnajdując w zwierzętach tę swą jeszcze niezmąconą ideowo połowę pra-istnienia, myśląc podobnie jak Franciszek z Asyżu widzę w nich swych braci w jeszcze nieutraconym raju.
U ludzi dualizm i tak zwany „boży plan” jest przede wszystkim siłą stwórczą budowania i niszczenia. Pycha i chęć zaistnienia jest najczęstszym powodem każdej twórczości i postępu od wynalezienia koła do bomby atomowej. Wszystko to jest poprzeplatane karmą, chęcią kolejnego istnienia itp. Zwierzęta w większości przypadków posiadają świadomość zbiorową (im dziksze tym więcej), prostsze cele, zadania, i wybory. Człowiek z kolei nie zatraciwszy jeszcze wszystkich cech zwierzęcych (skąd pochodzi) otrzymał w połowie obce cechy kosmiczne (boskie) i będąc jedynie w połowie wolnym (jego zwierzęca połowa) miota się będąc uzależnionym niewolnikiem obcych. To tworzy niejednokrotnie absurdalne wybory i sytuacje, z ograniczoną wolną wolą włącznie. W tym metrixie, najczęściej jedynie się nam wydaje, że coś możemy, czy samo stanowimy (im wyżej tym z reguły mniej do powiedzenia, tak zwane przeznaczenie), większość opanowanych dogmatami nauk, zasad, religii, czy ezoterycznych koncepcji jest systemem kontroli i dezinformacji. Ja również do końca nie wiem czym jest wolność, ale przynajmniej staram się być świadomym co nią na pewno nie jest. Mimo że koncepcja złego diabła i dobrego boga została stworzona sztucznie dawno temu (Zaratustra), a ewoluując dała nam tak wiele spojrzeń na to zagadnienie, to jednak dualizm jako prawidło istnieje. Nie może być przynajmniej na tej Ziemi dnia bez nocy, światła bez cienia, zła bez dobra, miłości bez nienawiści itd. gdzie miłość rodzi nienawiść a nienawiść przeradza się w miłość jako napędzające życie energie.
„Na początku był Chaos. Z Chaosu wyłonili się pierwsi bogowie”…
Lecz skąd ten chaos, to pomieszanie pojęć. Moim zdaniem w początkowych okresach zinstytucjonowania człowieka jako istoty myślącej powstało coś na kształt organizacji zwanej„ Bractwem węża”, które według pewnych poglądów miało za zadanie przeciwstawianie się sprowadzaniu ludzi do roli niewolników. Podobnie Prometeusz czy „Upadli Aniołowie” z „Księgi Henocha” buntowali się wobec ustalonych prawideł narzuconych przez panującego Boga i pomagali lub nauczali ludzi.
[link widoczny dla zalogowanych]
Owa opozycja miała zgodnie z egipskimi zapiskami wyzwolić człowieka, ale jeśli nawet, to czemu do tego nie doszło? Olbrzymia liczba podań, legend, mitów i kultów mówi o wojnach i potyczkach bogów, w których człowiek był wykorzystywany jako „armatnie mięso”. Nawet więc jeśli jakieś „Bractwo” czy jakaś inna, niekiedy istniejąca do dziś tajna organizacja, ma w jakimś stopniu za zadanie uświadomienie ludzi, na pewno będą to ludzie im sprzyjający lub przydatni. Zaistnienie opozycji z chęcią uświadomienia w domyśle przeciągnięcia jakoś ludzi na swą stronę ma swe preludium w biblijnym micie o Adamie i Ewie w rajskim ogrodzie. Owa agitacja z czasem spowodowała lawinę rywalizujących ze sobą odmiennych grup, wyznań, pewnych ideowo politycznych stronnictw, kultów i opozycyjnych religii a co za tym idzie chaos i trudną do pojęcia dezinformację.
Przy okazji zaobserwowano, że taki sposób przedstawiania i „uporządkowania” ludzkiego świata dał możliwość bezkarnego ingerowania w ludzką świadomość i podświadomość tworząc jednocześnie trudny do spenetrowania mur tajności co do planów i działań istot, które nas fizycznie stworzyły krzyżując genetycznie siebie z praczłowiekiem, czyli żyjącej w świecie zwierząt istocie.
Podział na religie i frakcje dawał twórcom człowieka jeszcze to, iż każdy z ważnych rywalizujących z sobą (Enki, Elnil z kultury sumeryjskiej i utożsamienia ich i ich rodzin w wizerunkach wielu późniejszych mitologiach świata), mógł w ustanowionych dla siebie „kadencjach panowania” nad ludźmi tworzyć na określonych terenach swe „narody wygrane” czy przypisane jakimś panującym bogom. W czasie panowania przypisane im nacje, narody czy krainy doznawały rozkwitu, a upadku lub przejścia do swego rodzaju rozwojowego letargu w czasie panowania opozycji. Kiedyś takie opozycyjne frakcje i sprzymierzone z nimi narody były bardziej widoczne. Na przykład wierzenia ludów niegdyś żyjących na pograniczu Pakistanu i Indii - istniał tam podział na bogów i demony, gdzie te same istoty u sąsiadów z bogów byli postrzegani jako demony, sąsiadów demony zaś były ich bóstwami.
http://www.armagedonuczas.fora.pl/kulty-religie-obrzedy,11/religia-moze-upasc,334.html
Zwycięzca ma zawsze racje i to on pisze historię.

Dlatego też przyjęło się, iż nasz Bóg jest Bogiem dobrym, a ten w opozycji złym (diabolicznym), często nawet gdy nasz naród, religia czy region jest pogrążony w depresji, na przykład polityczno-militarnej, większa część społeczeństwa trwa w swych religijnych przekonaniach, co innego jednak, gdy przychodzi nowa kadencja (era zodiakalna ok. 2160 lat) - wówczas z reguły zaprzeszła religia mimo heroicznej obrony przez nieświadomych tych odgórnie zaplanowanych zmian, zostaje wyparta lub schodzi do „podziemia” i jako sekta niekiedy może nawet przetrwać całe tysiąclecia. Przykładem tutaj może być wypieranie bardziej świadomych wielobóstwa kultów i religii pogańskich, nowym i nowocześniejszym kultem monoteizmu chrześcijan, z Jezusem w utajnionym zastępstwie panującego „Króla Ziemi”.
Kiedy prześledzimy minione Ery i bóstwa panujące w ich czasie, to im bliżej teraźniejszości, tym konkretne boskie frakcje i reprezentowane przez nie konkretne główne pra-bóstwa są zastępowane przez panujących niejako w ich imieniu bogów zastępczych (Jezus panujący w imieniu swego boskiego nieujawnianego nigdzie ojca).
Erę byka charakteryzują mity zaistniałe w określonych okresach historycznych. I tak na przykład jedną z najstarszych cywilizacji epoki brązu jest kultura minojska inaczej znana jako kultura kreteńska, według historyków zaczęła się ona kształtować około roku 3000 p.n.e. Jest to okres burzliwych przemian i odradzania się kultur na całym świecie (pierwsza dynastia faraonów Egiptu Menes, zmiany polityczno gospodarcze w Chinach, Początek nowej Ery, tak zwanego „Piątego Słońca” u kultur Ameryki Północnej), jest to również niejako sam środek Ery Byka. W kulturze Minojskiej mamy więc wśród najważniejszych zabytków pałac w Knossos (zwany też pałacem Minosa) związany z mitem o Minotaurze. Na bliskim wschodzie i w Egipcie mamy kult Byków Apisów (grecka forma egipskiego imienia Hapi – boga Nilu, który kontrolował wylewy rzeki), na bliskim wschodzie jest to Moloch czy bóg Ba’al, inaczej Święty Byk. Kult ten (lub ofiara molk) miał polegać m.in. na paleniu żywcem noworodków i małych dzieci w świętym ogniu, co określano eufemistyczne przejściem przez ogień. Na terenie Kartaginy (wówczas fenickiej kolonii) odnaleziono przyświątynne cmentarzyska nadpalonych kości tysięcy dzieci). Z przyjściem kolejnej ery Ery barana, a więc incydent z Abrahamem, któremu Bóg Jahwe (we wczesnym okresie również przedstawiany pod postacią „Świętego Byka”) zleca zabicie swego syna Izaaka (Księga Rodzaju). Rzecz z żądaniem Boga Jahwe ma miejsce na górze Moria (prehistoryczna platforma, na której później powstała Świątynia Salomona). Dramatyczne opowiadanie ukazuje gotowość ojca do spełnienia ofiary i interwencję anioła, który cofnął nakaz, symbolicznie wskazując zaplątanego w krzaki baranka. Jest to koniec ofiar z ludzi i symboliczny koniec zwiastujący niedługie nadejście ery Byka. Dodatkowymi przykładem definitywnego zakończenia kultu byka jest incydent z Mojżeszem i złotym cielcem po przybyciu na górę Synaj, gdzie również mieli złożyć ofiarę, lecz tym razem ofiara ze świętego byka (cielca) nie spodobała się bogu, gdyż symbolem nowej ery i panującego wówczas boga nie był już byk ale baran. Podobnym bóstwem , który również na rozkaz Ahury Mazdy (główny Bóg -Pan Mądrości) zabija byka jako nieaktualny już symbol zaprzeszłej ery. Mitra w kręgu cywilizacji perskiej z czasem urósł do roli jednego z ważniejszych bóstw zaratustrianizmu. Główne bóstwo mitraizmu, znane jako Sol Invictus (Słońce Niezwyciężone), Kosmokratos (Władca Kosmosu), utożsamiane z Heliosem. Mimo to Mitra nie jest utożsamiany z Solem (Słońcem), pierwotnie nie był też bóstwem solarnym. U schyłku Ery barana znów mamy Jezusa przedstawianego jako pasterza (towarzyszący jego narodzinom pasterze i ich trzoda). Aby za chwilę Jezus bratał się z rybakami (Piotr), rozdawał cudownie rozmnożone ryby i chleb (symbol zodiakalnej Panny będącej na zwierzyńcowym kole zodiakalnym w opozycji do Ryb), Ichthys pisany też ichtys – w języku starogreckim znaczy „ryba” (ἰχθύς, ΙΧΘΥΣ). Jest znakiem pierwszych chrześcijan i symbolizuje Jezusa Chrystusa. To akrostych, czyli słowo, które można utworzyć z pierwszych liter wyrazów w zdaniu. Ichthys (ΙΧΘΥΣ) składa się ze starogreckich słów:

ΙΗΣΟΥΣ (Iēsoûs) – Jezus
ΧΡΙΣΤΟΣ (Christós) – Chrystus
ΘΕΟΥ (Theoû) – Boga
ΥΙΟΣ (Hyiós) – Syn
ΣΩΤΗΡ (Sōtér) – Zbawiciel
Jezus kontynuując tradycje mitreńskie również staje się Sol Invictus (Słońce Niezwyciężone) czyli Bogiem Słońce lub Słońca a jego dniem staje się niedziela, po angielsku Sunday czyli dzień Słońca.
Lecz obecnie zbliża się Era wodnika, która w symbolicznych obrzędach od dawna już jest zwiastowana w odmienny sposób chrzczenia ludzi - nie przez zanurzenie (Era Ryb) lecz polewanie głowy (Era Wodnika).
Tak więc od rytualnych ofiar z ludzi w Erze Byka, przechodzimy do poświęcania zwierząt (baranek ciałopalny)- Era Barana, chrzest przez zanurzenie - Era Ryb i obecnie nadchodząca Era Wodnika - polewanie głowy wodą, nowa religia i nowy rzeczywisty lub ukryty Bóg (Król Ziemi).
Zważywszy to wszystko co się dzieje na świecie, to nie są już poszlaki, ale fakty, co do których można się przeciwstawiać i w najlepszym przypadku zejść wraz z innymi wyznawcami zaprzeszłej religii do podziemia. Lub pogodzić, czy poddać temu, co praktycznie jest i tak nieuniknione, na pocieszenie powtarzając sobie, że i tak zostaliśmy stworzeni przede wszystkim do posługi wykorzystujących nas Bogów. Choć kto wie może lojalność tym bliższym nam bóstwom się nam opłaci, lecz jak zrozumieć, którym z nich tak naprawdę służyliśmy?
Tak więc czy powtarzany w euforii i nadziei nadchodzącego nowego świata nawet przez prezydentów i papieży masoński slogan „New World Order” ( Łacińskie- „Novus ordo seclorum” bardziej prawidłowo "New Order of the Ages"), powinno być nadal postrzegane tylko i wyłącznie jako pogoń kilku żydowskich rodzin za majątkiem i władzą?
Jahwe jako Ball 20 część „Szóste Słońce”
http://www.armagedonuczas.fora.pl/rok-2012,1/szoste-slonce-calosc,28.html


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Nie 21:31, 02 Wrz 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.armagedonuczas.fora.pl Strona Główna -> Rok 2012 Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin